Rozdział 14 - Cisza przed burzą
Ważne wydarzenia miały to do siebie, że potrafiły w czarodziejski sposób wpływać na postrzeganie czasu. Gdy człowiek nie mógł się czegoś doczekać, dni wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Z drugiej strony – jeśli bardzo chciało się coś odwlec, można było mieć pewność, że to coś nastąpi w mgnieniu oka.
Tak właśnie było w przypadku Dwudziestej Piątej Wyprawy Za Mury.
Dwa miesiące minęły zdecydowanie zbyt szybko! Gdy Levi wybudził się ze snu i otworzył oczy, w pierwszy odruchu pomyślał, że wciąż jest maj. Po chwili jednak poczuł bijące od okna ciepło, zaciągnął się smrodem facetów, którzy dzielili z nim barak i z grymasem na twarzy uświadomił sobie nieprzyjemną prawdę - nadszedł cholerny lipiec! A wraz z nim dzień ekspedycji.
Zupełnie przypadkiem był to kurewsko ciepły dzień. Można nawet powiedzieć, że najcieplejszy dzień, jakiego Levi miał nieprzyjemność doczekać, odkąd wyniósł się z Podziemi. I wcale nie napawało go to entuzjazmem. Nie tylko ze względu na ryzyko oparzeń słonecznych i konieczność obcowania ze spoconymi jak świnie kolesiami.
Coś wisiało w powietrzu. Coś niedobrego.
- Lunie – mruknął Levi, krzyżując ramiona i patrząc w niebo.
On i pozostali członkowie Oddziału Erwina stali przed stajnią i właśnie kończyli siodłać konie. Brakowało jedynie Smitha, który brał udział w naradzie przed ekspedycją. Na słońcu ledwo można było wytrzymać, więc żołnierze skryli się w cieniu.
- No jasne, że lunie! – oświadczył Henning, dumnie wypinając pierś. – Tytanami! Ale nie martw się, bo jak wpadniesz w kłopoty, z chęcią je dla ciebie zabiję.
Poklepał Leviego po ramieniu, po czym pobiegł do baraku. Dawny mieszkaniec Podziemi odprowadził młodzieńca ponurym wzrokiem.
Minęły dwa miesiące! – pomyślał z frustracją. – Dwa jebane miesiące! Jak to możliwe, że ani trochę się nie zmienił?
- Prawdopodobieństwo opadów jest dosyć niskie – stwierdziła Nanaba, stawiając przed swoją klaczą wiaderko wody. – Na niebie nie ma ani jednej chmurki. Młody chyba miał rację... Jedyny deszcz, jakiego możemy się spodziewać to deszcz tytanów.
- Nie lubię tego przyznawać, ale to kurdupel ma rację. – Mike stał z plecami opartymi o ogrodzenie, powoli dokańczając porcję suszonego mięsa. – Lunie.
- Ale... skąd pan może to wiedzieć? – niepewnie spytała Lynne, głaszcząc konia po szyi.
- W powietrzu zmienił się zapach. – Zacharias zerknął na Leviego i ponuro się uśmiechnął. – Jestem pewien, że on też to czuje. Gorące powietrze kumuluje się od kilku dni i dzisiaj wreszcie znajdzie ujście. Nie wiem, kiedy dokładnie, ale z pewnością lunie. Jeśli będziemy mieli szczęście, pierdolnie w nas dopiero PO wyprawie!
- A czy my kiedykolwiek mieliśmy szczęście? – wymamrotała Nanaba.
- Możecie skończyć z rozsiewaniem czarnych myśli? – Gelgar oparł dłonie na biodrach i gniewnie łypnął na towarzyszy. – Obudziłem się dzisiaj z zajebistym nastrojem, a wy nic tylko psujecie atmosferę! Ugh! Idę do baraku po parę dodatkowych gaci. Wcisnę je do tej samej kieszeni co olejek do opalania, który Erwin kazał wszystkim spakować.
- Dobrze wiemy, że idziesz po wódkę! – Mike zawołał za odchodzącym kolegą.
- Oczywiście, że idę po wódkę! – prychnął Gelgar, obracając się przez ramię. – Muszę ją mieć na wypadek nagłej śmierci. Jeśli tytan odgryzie mi połowę ciała, może przynajmniej zdążę sięgnąć za pazuchę i pociągnąć parę łyków.
- I to niby my rozsiewamy czarne myśli? – Nanaba wzdrygnęła się i po chwili namysłu również poszła w stronę baraków. – Ale z tymi dodatkowymi gaciami to w sumie dobry pomysł...
- Ja też po nie pójdę! – Lynne potruchtała za starszą koleżanką i szybko się z nią zrównała. – Pani Nanabo, czy płaszcze Zwiadowców na pewno są nieprzemakalne? Nie muszę pakować dodatkowej kurtki ani...
Głosy dwóch kobiet stawały się coraz mniej wyraźne, aż wreszcie zupełnie ucichły.
- Lepiej powiem Erwinowi o deszczu – wymamrotał Mike. – Może uda nam się zmienić plany i dostosować się do pogody?
Levi szczerze w to wątpił. Przez ostatnie dwa miesiące spędził ze Smithem całkiem sporo czasu i zdążył nauczyć się tego i owego o planowaniu ekspedycji. Wciąż były rzeczy, których nie kumał, ale jedną kwestię zrozumiał doskonale: kiedy data została wyznaczona, to stawała się równie nienaruszalna co pieprzony Mur!
Nawet gdyby Stary Dziad Shadis był na tyle rozsądny, by poprosić o przesunięcie terminu o kilka dni, Szlacheckie Świnie w życiu by mu na to nie pozwoliły. Choćby z nieba zaczęły spadać tytany, ekspedycja odbędzie się dzisiaj! Pozostawało jedynie zacisnąć zęby i przygotować się na to, co mogło nastąpić.
Po odejściu Mike'a czarnowłosy żołnierz został na placu zupełnie sam, ale nie na długo. Kiedy z naburmuszoną miną poprawiał popręg Obdysianki, usłyszał czyjeś kroki. Tylko jedna osoba chodziła w tak dziwaczny sposób.
- Już po naradzie? – mruknął, nie podnosząc wzroku znad wykonywanej czynności.
- Ano, skończyliśmy parę minut temu – radośnie odparła Hanji. – Mój oddział strasznie wlecze się z pakowaniem.... Żadne z nich nie chce wystawiać się na słońce, więc chodzą do baraków okrężną drogą. Mimo to ty niepokoisz mnie jeszcze bardziej niż oni. Coś taki nabzdyczony?
- Bez powodu.
Czarnowłosy żołnierz przypiął do siodła sakwy z ubraniami i zapasami. Obsydianka zareagowała na to oburzonymi prychnięciami.
- Dałabyś już spokój – zganił ją Levi. – Przecież wiesz, że gdy jedziemy na wyprawę, jesteśmy obładowani bardziej niż zwykle. No już, przestań tak na mnie patrzeć! Zamiast marudzić lepiej się ciesz, że nie jestem tak ciężki jak ten kloc, którego musi dźwigać Piorun.
Słysząc imię siwego ogiera klacz podniosła uszy i zaczęła rozglądać się na boki. Levi wydał zdegustowane prychnięcie i delikatnie pogładził Obsydiankę po pysku. Kochał tego zwierzaka, ale czasem za cholerę go nie ogarniał...
Hanji przypatrywała się scenie masując podbródek.
- Wiesz... - zagaiła z lekkim uśmiechem. – Coś mi się zdaje, że mimo wszystko coś cię gryzie. Zamiast czepiać się konia, wyjmij kolec.
- Kolec? – zdziwił się Levi. – Jaki znowu kolec?
- Ten, który siedzi ci w zadku. – Okularnica skrzyżowała ramiona i pokiwała głową. – Gdy przychodzi dzień wyprawy, czasem człowiek budzi się z kolcem w dupie. Może nim być cokolwiek! No wiesz, tęsknota za rodziną... Kontuzja... Perspektywa straszliwej śmierci w szczękach tytana. Wiesz, takie tam... typowe problemy szarego człowieka. Każdemu co jakiś czas trafia się kolec! A zatem? Jaki jest twój?
- Upierdliwy stwór w brylach, który wisi mi nad uchem i za cholerę nie chce się odpierdolić – wycedził dawny mieszkaniec Podziemia.
- Serio? – Hanji zaczęła rozglądać się na boki. – A gdzie on jest?
Levi uniósł brew i zmierzył koleżankę chłodnym spojrzeniem.
- Okej, okej, no dobra. – Okularnica uniosła dłonie i przepraszająco się zaśmiała. – Próbujesz się skupić, a ja ci przeszkadzam. Wybacz, wybacz! W ramach rekompensaty za zawracanie głowy mogę wysmarować ci szyjkę kremikiem!
- Karki to ty możesz macać tytanom – czarnowłosy żołnierz ostrzegawczo wycelował w towarzyszkę palec. – Od mojego lepiej się odpierdol!
- Ale ja tylko się o ciebie martwię! Większość życia spędziłeś pod ziemią, więc masz jaśniejszą karnację niż reszta. Jeśli nie będziesz uważał...
- Wiem, że cholerne słońce może mi zaszkodzić – burknął Levi, gniewnie wpychając racje żywnościowe do sakw przy siodle. - Erwin truł o tym przez cały poranek. Już wysmarował mi kark, więc daj mi spokój!
- Ooo, wysmarował ci kark, mówisz? – Wyglądające zza okularów oczy zalśniły od ekscytacji. – I co? Mruczałeś wtedy jak kociątko?
Dawny zbir miał już na końcu języka niezwykle kreatywną groźbę, ale zanim zdążył ją wypowiedzieć, został zdekoncentrowany przez nagłe pojawienie się Henninga. Smarkacz przeszedł przez plac, pogwizdując pod nosem jakąś wesołą melodię. Jego dobry nastrój był niepokojący jak diabli.
Na widok zatroskanej miny czarnowłosego kolegi, Hanji cicho westchnęła.
- Rozumiem. – Współczująco się uśmiechając, poklepała Leviego po ramieniu. – Więc to jest twój kolec?
Zaprzeczanie nie miało najmniejszego sensu. Na pewno nie po tym, co Levi robił przez ostatnie dwa miesiące. Inni żołnierze z pewnością zauważyli jego żałosne próby naprowadzenia smarkacza na „właściwą drogę".
- Ech, gdybyś to mnie poświęcał takie ilości czasu, popłakałabym się ze szczęścia! – dramatycznie westchnęła Hanji. – Ale młody chyba za bardzo tego nie docenia – stwierdziła, przypatrując się Henningowi ponurym wzrokiem. – Ponoć osaczałeś go na każdym treningu i teraz idzie w drugą stronę, gdy tylko cię widzi. Musiałeś nieźle obić mu tyłek, skoro nawet podczas zwykłych przygotowań do ekspedycji umościł się jak najdalej od ciebie. Choć niektórzy plotkarze mówią, że wcale go nie biłeś, tylko próbowałeś być dla niego miły. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że go przeprosiłeś!
Levi odwrócił wzrok i gniewnie mlasnął językiem. Oczy miłośniczki tytanów rozszerzyły się w zdumieniu.
- No nie wierzę! – sapnęła. – Naprawdę to zrobiłeś? Kiedy?
Odkrycie sprawiło, że uśmiechała się od ucha do ucha. Zaś Levi był tak sfrustrowany, że nawet nie potrafił się na nią złościć. Jeśli chodziło o Henninga, zawalił na całej linii.
- Właściwie to przeprosiłem go kilka razy – przyznał się, krzyżując ramiona i stając przodem do Hanji. – Ostatni raz był chyba dwa tygodnie temu.
- Wtedy, gdy świętowaliśmy urodziny kucharza i do stołówki wjechały pączki? – zgadła okularnica.
Levi zamrugał ze zdziwieniem.
- Tak – potwierdził niepewnie. – Skąd wiesz?
- Od dawna próbowałam rozkminić, dlaczego stałeś wtedy naprzeciwko młodego z miną, jakby bardzo chciało ci się kupę...
- Wcale tak nie wyglądałem!
Z początku Levi chciał rozerwać okularnicę na strzępy, jednak po chwili jego gniew został zastąpiony zaciekawieniem.
- Czy wyglądałem? – zapytał niepewnie.
- Wyglądałeś – potwierdziła Hanji. – Jak mi nie wierzysz, to spójrz kiedyś w lustro i pomyśl sobie, że chcesz przeprosić małolata, który zalazł ci za skórę. O, o! Widzisz? Nawet teraz masz tę minę! Od samego wyobrażania sobie przeprosin skrzywiłeś się, jakbyś siedział na kiblu.
- Cholera jasna... - jęknął Levi, przecierając powieki. – Pewnie dlatego nic nie działało! Ani przepraszanie, ani to całe „osaczanie" podczas treningów...
- Ano, pewnie dlatego. – Spojrzenie okularnicy złagodniało. – Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś. Nie wyglądasz na kogoś, kto byłby gotów zapomnieć o dumie i przeprosić. Zwłaszcza, że nie zrobiłeś nic złego.
- Właśnie, że zrobiłem.
Levi dał upust frustracji podnosząc kilka desek i ciskając je na wóz z zaopatrzeniem. Zazwyczaj żołnierze musieli nieźle się natrudzić, by podnieść choćby jedną, więc Hanji zacmokała z podziwem.
- Przez jego pierwsze dni w Korpusie dokuczałem mu, ile mogłem – mruknął dawny zbir, otrzepując ręce. – No to teraz mam za swoje! Czego bym nie robił, ten smarkacz...
Henning z dumą wypiął pierś i pobiegł do drugiego wozu z zaopatrzeniem. Spróbował podnieść tyle samo desek co Levi, ale gdy tylko oderwał je od ziemi, wylądował na czterech literach. Ciężki ładunek spadł mu na brzuch, przez co dzieciak wydał głośny jęk. Wyglądało to w chuj nieprzyjemnie.
- P-panie Gelgar! – Na widok wracającego z baraku miłośnika wódki Henning pomachał ręką. – Pomoże mi pan? Te deski są chyba solidniejsze od tamtych, które załadował Levi, więc trudniej je podnieść!
Dawny mieszkaniec Podziemi z rezygnacją pokręcił głową.
- Sama widzisz, co on wyprawia – podsumował, pokazując młodzieńca kciukiem. – Przez pierwsze dni zdążył wyrobić sobie o mnie opinię, a gdy nagle zmieniłem się w miłego wujka, zaczął doszukiwać się podstępu i teraz traktuje każdy mój ruch jako wyzwanie. Pewnie nawet moje przeprosiny nie wydały mu się szczere... Jak nic uznał je za sarkazm!
- A co dokładnie powiedziałeś?
- Że jest najzdolniejszym żołnierzem, jakiego poznałem i nie dorastam mu do pięt.
- Taa... - Hanji zgodnie pokiwała głową. – Zdecydowanie pomyślał, że to za sarkazm.
- Może powinien zmienić intonację? – Levi rozmasował podbródek.
- Nie – ze spokojem odparła okularnica. Patrzyła na czarnowłosego mężczyznę z rozbawieniem, ale też z powagą.– Powinieneś darować sobie te wszystkie dziwne akcje i po prostu być sobą. Sam pomyśl... Jesteś najzajebistszą osobą w Oddziale Erwina, a może i nawet w całym Korpusie Zwiadowczym. Sam fakt, że ktoś taki jak ty zaczyna schlebiać takiemu żółtodziobowi jak Henning, wygląda podejrzanie. Nawet gdyby udało ci się skopiować Maskę Pobłażliwego Wujka, którą czasem ubiera Erwin, nic nie wskórasz. Czego byś nie robił, ten młodziak i tak uzna to za sarkazm.
- Czyli, że co? Mam po prostu odpuścić?
- Masz robić swoje, a gdy dzieciak wpadnie w tarapaty, przyjść mu z pomocą.
Levi podejrzliwie uniósł brew.
- Erwin powiedział mi to samo – stwierdził, przeszywając okularnicę wzrokiem. – Na pewno nie jesteście w zmowie?
- Po prostu oboje mamy doświadczenie w pracy z młodymi żołnierzami. – Uśmiechając się, Hanji wzruszyła ramionami. – Ty też się tego nauczysz, więc daj sobie trochę czasu. A poza tym, sądzę, że wymagasz od siebie zbyt wiele. Cała ta sytuacja z Henningiem wcale nie musi być twoją winą. Abel i Lauda wygadali się, że bardzo mu kogoś przypominasz. To dlatego robi wszystko, by zaleźć ci za skórę.
- Kogoś mu przypominam? – powtórzył zdezorientowany Levi. – Czyli, przepraszam bardzo, kogo? Jakiegoś arcywroga z dzieciństwa?
- Do tego już będziesz musiał dojść sam. – oświadczyła miłośniczka tytanów, machając koledze na pożegnanie. – Wybacz, ale idę sprawdzić, co robi mój oddział. Jeśli jako jedyni nie będziemy gotowi na czas, Keith z pewnością da nam popalić. Do zobaczenia Za Murem, mój drogi!
Poszła sobie, zostawiając czarnowłosego mężczyznę samego z własnymi myślami. Dawny mieszkaniec Podziemia jeszcze przez chwilę kontemplował jej słowa, po czym potrząsnął głową i ponownie skupił uwagę na Obsydiance.
To nie był odpowiedni czas, by zastanawiać się nad motywami Henninga. W tej chwili należało skupić całą uwagę na nadchodzącej ekspedycji. Zwłaszcza jeśli nieoficjalna „prognoza pogody" miały się sprawdzić...
Levi popatrzył w niebo i uderzyło go to samo uczucie niepokoju co wcześniej.
Jak nic lunie!
XXX
Wraz z pierwszym uderzeniem dzwonów ludzie zaczęli biec w stronę Zewnętrznej Bramy i gromadzić się po obu stronach głównej ulicy. Wyprawy za Mury zawsze przyciągały sporą publiczność, zaś tym razem gapiów wydawało się być jeszcze więcej niż zwykle. Z zasłyszanych tu i ówdzie rozmów można było wywnioskować, że miało to związek z powstającą na terytorium tytanów bazą.
- Myślisz, że uda im się ją dokończyć? – jakaś kobieta szepnęła do koleżanki.
- Dowódca Shadis mówił, że to możliwe – stwierdził gruby mężczyzna w fartuchu rzeźnika.
- Nasza pierwsza baza za murami! – ucieszył się jakiś chłopiec. – Ale odjazd!
- Zakładając, że w ogóle zdołają do niej dotrzeć – kąśliwie stwierdził elegancki facet w okularach.
- Pewnie przybiją parę belek, a potem wrócą tutaj z podkulonymi ogonami – zgodziła się ubrana na czarno staruszka.
- I wozami pełnymi trupów – chłodno podsumowała stojąca obok jasnowłosa kobieta.
Nastroje jak zwykle były podzielone. Levi starał się nie poświęcać gapiom zbyt wiele uwagi, jednak kiedy wypatrzył w tłumie kilka osób w mundurach, lekko pociągnął za wodze, by zmusić Obsydiankę do wolniejszego tempa i lepiej się przyjrzeć.
Z jakiegoś powodu w okolicy roiło się od żołnierzy z Oddziału Stacjonarnego. Niektórzy z nich – jak choćby tamten jasnowłosy idiota, Hannes – byli stałymi bywalcami pożegnalnych parad i stawiali się na nie tylko po to, by zapijaczonymi głosami wykrzykiwać różne głupoty do członkiń Korpusu Zwiadowczego. Na przykład:
- Ej, lala! Czy jak teraz dołączę do ekspedycji, umówisz się ze mną?
- Wróć, mała, wróć... a potem daj mi całusa!
Masakra. Fakt, że żadna z kobiet jeszcze nie zsiadła z konia, by obić tym gamoniom ryje, stanowił dla Leviego nierozwiązaną zagadkę.
Ale oprócz pijaków było też całkiem sporo nowych twarzy. Młodych, naiwnych, pełnych nadziei twarzy. Kiedy ich właściciele zaczęli wymieniać imiona Zwiadowców, Levi zrozumiał, że byli świeżo upieczonymi żołnierzami, którzy dodawali otuchy swoim kolegom z Korpusu Kadetów.
- Lynne, uważaj na siebie! – zawołała jakaś dziewczyna z ciemnymi włosami.
- Tomas, Henning! – krzyknął ogolony na łyso młodziak, który stał obok Hannesa. – Mam nadzieję, że te wasze przechwałki nie były tylko na pokaz! Jak nie ubijecie co najmniej trzech tytanów, przestanę się do was przyznawać!
Levi zacisnął zęby.
Jeszcze więcej podpuszczania – pomyślał z rezygnacją. – Po prostu świetnie!
Obrócił głowę, by poszukać wzrokiem Nadętego Smarkacza i jego równie zarozumiałego kolegi. Dobre chociaż to, że wylądowali w osobnych oddziałach – gdyby służyli pod tym samym dowódcą, jak nic rywalizowaliby ze sobą o absolutnie wszystko. Pułkownik Xavier, przełożony Tomasa, właśnie dawał szczeniakowi ochrzan za to, że ten „machał do tłumu, zamiast koncentrować się na eksepedycji". Henninga póki co nie było nigdzie widać, ale znając życie pewnie robił to samo co kumpel. Oby zebrał za to stosowny opierdol! A przynajmniej na to liczył Levi.
Nieoczekiwany ruch z prawej strony wyrwał czarnowłosego żołnierza z rozmyślań. Jakiś proszący się o śmierć kretyn miał czelność złapać za ogon jego konia! Levi nie wiedział jeszcze, kto to taki, ale przypuszczał, że musiał mieć jaja.
Albo i nie?
- Ty!
Dawny mieszkaniec Podziemia spojrzał w bok i uświadomił sobie, że osoba, która zawołała go w bardzo niekulturalny sposób, była kobietą. I to nie byle jaką!
Na widok munduru opinającego drobne piersi, Levi odruchowo założył, że ma do czynienia z Oddziałem Stacjonarnym, jednak szybko zdał sobie sprawę, że się pomylił. Na brązowym materiale nie wyhaftowano róży lecz ciemno-zielonego jednorożca.
Co, u licha, robiła tutaj przedstawicielka Żandamerii?!
Sądząc po zmarszczkach w kącikach oczu, musiała służyć w wojsku już szmat czasu. Była dosyć chuda i drobna, jednak miała chłodne, emanujące pewnością siebie spojrzenie, charakterystyczne dla doświadczonych oficerów. Jej proste czarne włosy zostały ścięte po męsku, tak jak u Nanaby, przez co w pierwszym odruchu mogła zostać pomylona z mężczyzną. W dodatku jej twarz wydała się Leviemu dziwnie... znajoma.
Dawny zbir błyskawicznie przeszukał pamięć, próbując ustalić, czy przypadkiem nie ma do czynienia z jedną ze strażniczek prawa, które kiedyś ganiały za nim w Podziemiu. Mimo to nie przypomniał sobie niczego konkretnego. To niemożliwe, by zapamiętał każdego Żandarma, którego w przeszłości wykiwał, jednak instynkt podpowiadał mu, że ta kobieta nie należała do tej zacnej listy.
Skąd, w takim razie, mógłby ją kojarzyć?
Zanim zdążył porządnie się nad tym zastanowić, ponownie się do niego odezwała:
- Powiedz mi, gdzie znajdę Pułkownika Erwina Smisa!
„Powiedz mi".
Nie „czy mógłbyś mi powiedzieć".
„Powiedz".
Nieznajoma zwróciła się do Leviego w formie rozkazującej, czym automatycznie podniosła mu ciśnienie. W dodatku szukała Erwina, co tylko wzmogło uczucie niepokoju. Czyżby miała coś wspólnego z Lobovem?
Dłonie Leviego mocniej zacisnęły się na wodzach.
- Po co chcesz się widzieć z moim dowódcą? – spytał chłodno.
Czuł cichą satysfakcję, że siedzi na koniu i choć raz może patrzeć na kogoś z góry.
Nieznajoma skrzyżowała ramiona.
- Nie muszę ci tego wyjaśniać – oświadczyła, dumnie unosząc podbródek.
- No cóż... - Levi kpiąco się uśmiechnął. – W takim razie ja nie muszę odpowiadać.
Kobieta zacisnęła zęby.
- Masz natychmiast... - zaczęła, jednak wtedy pojawił się przy niej jasnowłosy mężczyzna.
Był od niej wyższy co najmniej o głowę i podobnie jak ona służył w Żandamerii. Proste blond włosy nosił zebrane w króciutki kucyk. Wydawali się być w podobnym wieku i wszystko wskazywało na to, że bardzo dobrze się znali.
Nowoprzybyły położył kobiecie dłoń na ramieniu.
- Gino – zwrócił się do niej zasadniczym, ale niezwykle spokojnym głosem. – Za bardzo zwracasz na siebie uwagę. Proszę, nie rób scen. Zapytajmy kogoś innego.
- Tsk! – członkini Żandameri wydała zniesmaczone prychnięcie.
Gniewnie szarpnęła ramieniem, strącając z niego dłoń mężczyzny. Mimo to zdecydowała się posłuchać sugestii. Posłała Leviemu ostatnie lodowate spojrzenie, po czym dołączyła do wysokiego blondyna i oboje zaczęli iść wzdłuż ulicy. Nie minęło dużo czasu, gdy zagadali do Abla – jasnowłosego chłopaka w okularach, który niedawno dołączył do Oddziału Hanji. Podobnie jak poprzednim razem, tajemnicza kobieta złapała konia za ogon, sprawiając, że dosiadający go młodziak wydał przestraszony jęk.
Levi zwęził oczy i uderzył łydkami w boki Obsydianki, by jak najszybciej przemieścić się bliżej wozów z zaopatrzeniem. Tak jak się spodziewał, znalazł tam dowódcę wraz z resztą oddziału. Erwin siedział na grzbiecie Pioruna i udzielał żołnierzom ostatniego pouczenia.
- Czy wszyscy nasmarowali się olejkiem ochronnym? – zapytał.
- Taaak, tatooo – mruknęła rozwalona na siodle Nanaba, ze znudzoną miną opierając policzek na dłoni.
Smith aprobująco skinął głową.
- Pamiętajcie, by nie pominąć żadnych odsłoniętych miejsc. A zwłaszcza twarzy i karku. Czekają nas co najmniej dwie godziny jazdy, podczas których będziemy szczególnie narażeni na... O, Levi, świetnie że już jesteś! Mógłbyś założyć tę chustę, którą zawsze nosisz do sprzątania? Ochroni cię przed słońcem.
Henning parsknął śmiechem. Pozostali członkowie oddziału szybko zarazili się jego wesołością i również zaczęli rechotać. Levi przewrócił oczami.
- Masz chwilę? – zapytał, patrząc na dowódcę.
- To zależy jak długą – ostrożnie odparł Smith. – Za moment wyruszamy.
- Speniałeś i jednak postanowiłeś się wycofać? – ze złośliwym uśmieszkiem zapytał Henning.
Na czole dawnego zbira pojawiły się gniewne zmarszczki. Levi obiecał sobie, że będzie nad sobą panował, ale gówniarz ani trochę mu tego nie ułatwiał.
- To pytanie było nie na miejscu, żołnierzu. – Erwin zmierzył Henninga surowym spojrzeniem. – Podobne zachowanie wobec towarzysza jest niedopuszczalne i lepiej, żeby się więcej nie powtórzyło!
Młodziak natychmiast położył po sobie uszy i przestał głupio się szczerzyć. Póki co to była jego jedyna zaleta – co by się nie działo, pozostawał bezwarunkowo posłuszny rozkazom Smitha.
- O co chodzi, Levi? – zapytał Erwin. – Jeśli to prywatna sprawa, będziesz musiał z tym poczekać, aż dotrzemy do bazy. Jak mówiłem, zaraz wyruszamy. Nie mogę w tej chwili oddalać się od oddziału. To by zburzyło formację.
- Jeśli znajdziemy się poza Murem, będzie po ptakach – westchnął Levi. Nie chciał mówić tego przy pozostałych, ale wychodziło na to, że nie miał wyboru. – Żandarmy cię szukały – zadeklarował, wymownie patrząc dowódcy w oczy.
Miał nadzieję, że Smith usłyszy jego niewypowiedziane pytanie.
„Sądzisz, że to ma związek z Lobovem?"
Oczy Erwina nieznacznie się rozszerzyły, lecz poza tym dowódca zdołał zachować pokerową twarz.
W przeciwieństwie do Henninga, który z jakiegoś powodu spadł z konia. Levi wytrzeszczył na niego oczy.
A temu co? – pomyślał, unosząc brwi.
Smith rozmasował podbródek.
- A więc Żandameria ma do mnie jakąś sprawę. To dosyć... niezwykłe. Powiedzieli ci, czego chcieli?
Zanim Levi zdążył odpowiedzieć, zza pleców Gelgara dobiegł rozgorączkowany głos:
- Proszę nie zawracać sobie nimi głowy, dowódco!
To Henning wdrapał się z powrotem na konia, głośno stękając. Był tak przejęty, że kostka zaplątała mu się w strzemię.
- Pewnie przyszli by... jak zwykle... nas obrażać! – wysapał, nerwowymi ruchami próbując uwolnić nogę. – Na pewno chcą panu powiedzieć, że marnujemy podatki i bez powodu narażamy życie.
- Nie byłby to pierwszy raz – mruknął Gelgar.
- Właśnie! – podchwycił młodzieniec, posyłając zdumionemu Erwinowi przepraszający uśmiech. – P-po co mamy wysłuchiwać ich docinek? L-lepiej jechać na ekspedycję z pustą głową... tfu! Znaczy, chciałem powiedzieć z trzeźwą głową! Taką... no... niezmąconą żadnymi głupimi myślami.
Z każdym słowem brwi Erwina unosiły się coraz wyżej. Mina Smitha doskonale odzwierciedlała myśli Leviego:
„Nie wiem, o co ci chodzi, ale tego nie kupuję".
- Myślisz, że to jacyś twoi koledzy z Korpusu Kadetów? – Nanaba spytała Henninga.
- Tak, dokładnie tak! – natychmiast odparł młodzieniec. – Było paru takich, którzy nabijali się ze mnie, gdy oznajmiłem, że planuję wstąpić do Zwiadowców. Na pewno przyszli, by...
- Tak szczerze, to wcale nie wyglądali na smarkaczy – wtrącił Levi. – Mogli być starsi od nas.
Henning posłał mu nienawistne spojrzenie:
- Na pewno za słabo im się przyjrzałeś! – wycedził przez zęby.
I nieco dyskretniej wymamrotał:
- Ledwo odrastasz od ziemi. Dla ciebie każdy wydałby się staruchem...
- Coś ty, kurwa, powiedział? – Levi wreszcie stracił cierpliwość i złapał smarkacza za przód munduru. – Zaraz tak obiję ci mordę, że zaczniesz wyglądać jak...
- ERWIN! – z oddali dobiegł rozwścieczony ryk Shadisa.
Smith wzniósł oczy ku niebu i wydał ciężkie westchnienie, jakby modlił się o cierpliwość. Levi puścił mundur Henninga, sprawiając, że smarkacz zrypał się z konia. Znowu.
Shadis zatrzymał swojego wierzchowca naprzeciwko grupy i od razu przystąpił do sztorcowania Smisa.
- Chyba ustaliliśmy, że twój oddział nie będzie już odwalał żadnych cyrków – burknął, przyciskając sobie dłoń do czoła. – Do ciężkiej cholery, Erwin... Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale nawet Oddział Hanji zachowuje się przyzwoiciej!
Wszyscy odruchowo spojrzeli w stronę wspomnianego oddziału. Energicznie gestykulując, okularnica zawołała do swoich zawstydzonych żołnierzy:
- Ogłaszam konkurs na najładniejszy rysunek tytana! Zwycięzca dostanie paczkę lizaków!
Levi skrzyżował ramiona.
- I my to niby przebiliśmy? – prychnął, lekceważąco patrząc na głównego dowódcę.
Shadis wziął głęboki oddech, najpewniej planując ryknąć mu w twarz. Jednak Erwin wyczuł nadchodzący wybuch i szybko przejął inicjatywę.
- Przepraszam, ale mieliśmy nietypową sytuację – oznajmił, nie dając przełożonemu okazji do wydarcia się na Leviego. – Dowiedziałem się, że pewni żołnierze Żandamerii chcieliby ze mną porozmawiać. Właśnie stąd to poruszenie. Jeśli to nie problem, chciałbym ustalić, czego ci ludzie...
- Żołnierze Żandamerii, tak? – wzdychając, Shadis wszedł mu w słowo.
Ku powszechnemu zdziwieniu, w mig zapomniał o gniewie. Wyglądał teraz na zmęczonego i lekko poirytowanego.
- Niech zgadnę... niska kobieta z ciemnymi włosami i wysoki blondyn, tak? – spytał.
Zszokowany tak dokładnym opisem, Levi nerwowo drgnął.
- Znasz ich? – zapytał, wpatrując się w głównego dowódcę zaintrygowanym wzrokiem.
Shadis kompletnie go zignorował i zamiast tego zwrócił się do Smisa:
- Nie musisz zawracać sobie nimi głowy, Erwin – stwierdził, lekko poklepując jasnowłosego pułkownika po ramieniu. – Zapewniam, że nie chcieli od ciebie niczego ważnego. Teraz wszyscy musimy skupić się na ekspedycji.
- Właśnie! – zawołał Henning, który przed chwilą wczołgał się na konia. – Z ust mi pan to wyjął, sir!
- A TOBIE KTO POZWOLIŁ SIĘ, KURWA, ODEZWAĆ?! – Ryk Shadisa zdmuchnął grzywkę z czoła smarkacza.
Zresztą, nie tylko grzywkę. Pod wpływem krzyku dowódcy gówniarz zleciał z konia. Po raz trzeci.
- Idzie na jakiś rekord, czy co? – Gelgar mruknął do Nanaby.
Erwin był wyraźnie zirytowany faktem, że nie mógł osobiście sprawdzić, czego chcieli żołnierze Żandamerii. Mimo to nie zaprotestował, gdy Shadis odjechał w kierunku początku formacji.
- Henning – zwrócił się do młodziaka, który z powrotem siedział na swoim wierzchowcu. – Proszę cię, byś już więcej nie spadał z konia. Podczas ekspedycji nie będziemy mogli zatrzymać się i na ciebie poczekać. Czy to jasne?
- Tak, sir! – z pasją wykrzyknął młodzieniec.
Erwin skinął głową i dał żołnierzom znak, by zaczęli ustawiać się w rzędzie. Levi znajdował się dosyć blisko Henninga i Lynne, więc mógł usłyszeć fragment rozmowy.
- Nic sobie nie złamałeś? – dziewczyna z troską zwróciła się do kolegi. – Ten ostatni upadek wyglądał na bolesny.
Zarozumiały młodziak nie wyglądał, jakby cokolwiek do niego docierało. Zaciskał dłonie na wodzach tak mocno, że jego koń zaczął nerwowo potrząsać grzywą. Oczy młodego żołnierza lśniły od determinacji.
- Zabiję dzisiaj mnóstwo tytanów – wymamrotał bardziej do siebie niż do Lynne. – Jeszcze zobaczysz!
W tym momencie Leviego naszła intrygująca myśl:
A jeśli ten smarkacz chciał być dobry w tym, co robił, nie tylko ze względu na zwykłą chęć popisywania się? Komu tak cholernie chciał zaimponować? Czy gdyby Levi znał tożsamość tej osoby, udałoby mu się przekonać niepokornego młodziaka, by był ostrożniejszy?
W jego głowie zabrzmiały słowa Hanji:
„Masz robić swoje, a gdy dzieciak wpadnie w tarapaty, przyjść mu z pomocą."
Czarnowłosy żołnierz zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył, w jego spojrzeniu nie było już niepokoju i wahania. Wariatka czy nie, w jednym miała rację: najlepiej zrobi, jeśli po prostu będzie sobą.
Czyli naburmuszonym facetem o morderczym spojrzeniu, który z jakiegoś powodu czuł potrzebę ratowania wszystkich okolicznych żółtodziobów. I kij z tym, czy rzeczywiście chcieli jego pomocy!
Tak bardzo zagłębił się w rozmyślaniach, że nie zauważył Erwina, który wycofał swojego konia, by się z nim zrównać. Dłoń Smitha chwyciła zielony kaptur i naciągnęła go na głowę czarnowłosego żołnierza. Levi spłonął rumieńcem.
- Co ty wyrabiasz? – syknął, mordując dowódcę wzrokiem. – Chcesz, żebym wyparował razem z powietrzem?!
- Wiem, że ci gorąco, ale musisz chronić głowę przed słońcem – z łagodnym uśmiechem wyjaśnił Erwin. – Skoro nie chcesz założyć chusty, to przynajmniej noś kaptur.
- A ty, to przepraszam bardzo, co? – Levi skrzyżował ramiona. – Ja nie mogę odsłaniać głowy, ale ty już tak?
Ku jego zdumieniu uśmiech dowódcy stał się jeszcze szerszy. Erwin sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej niebieską chustę w dziwne poskręcane wzorki, zawiązał ją sobie na głowę i rozłożył ręce, jakby chciał zapytać:
„I co powiesz?"
Kąciki ust Leviego zaczęły drżeć. Dawny zbir musiał wykorzystać całą energię, jaką posiadał, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Mimo to, po chwili doszedł do wniosku, że Erwin wyglądał w nieszczęsnej chuście całkiem uroczo. Dzięki niej sprawiał wrażenie o dziesięć lat młodszego. W dodatku pięknie podkreślała kolor jego niesamowicie błękitnych oczu...
Zawstydzony swoimi myślami, Levi przekręcił się na koniu, by ukryć twarz przed wzrokiem dowódcy. Kiedy to zrobił, zdał sobie sprawę, że każdy członek ich oddziału miał zakrytą głowę. Niektórzy po prostu naciągnęli kaptury, jak Lynne i Henning, ale byli też tacy, którzy założyli naprawdę dziwaczne akcesoria. Najwięcej uwagi przyciągały białe kapelusze Mike'a i Nanaby oraz żółta chusta Gelgara, na której wyhaftowano miniaturowe kufle piwa.
Aż wreszcie Levi nie wytrzymał i zaśmiał się pod nosem. Erwin popatrzył na niego z takim wyrazem twarzy, jakby osiągnął coś wielkiego.
- Nie wiem, który oddział dostanie dzisiaj udaru słonecznego, ale na pewno nie nasz! – podsumował zadowolonym tonem. – Żołnierze, pamiętajcie: każdy, kto odsłoni głowę przed dotarciem do bazy, będzie miał tygodniowy dyżur w stajni!
Krótko po tych słowach otwarto bramę i Zwiadowcy wyruszyli na ekspedycję.
Wpatrując się w zakryte głowy towarzyszy, Leviego naszła myśl, że najwyraźniej nie był tutaj jedynym kolesiem, który troszczył się o innych nawet wbrew ich woli. Gdy to sobie uświadomił, zrobiło mu się trochę lżej na sercu.
Jeśli lekkomyślne szczeniaki zechcą wpakować się w tarapaty, w pobliżu będzie co najmniej dwóch kolesi, którzy spróbują im pomóc.
W tym taki jeden bałwan z niebieską chustą na głowie.
Notka autorki
Dziękuję wam za wszystkie cudowne komentarze – to dla mnie stresujący czas, więc teraz potrzebuję ich bardziej niż kiedykolwiek.
Cieszę się, że powolne tempo akcji wam nie przeszkadza. I że wielu z was podoba się fakt, że oprócz relacji Leviego i Erwina rozwijam także inne wątki. Z tego powodu fik rozciąga się na więcej rozdziałów, jednak nie wyobrażam sobie, że mogłabym zrobić to inaczej – zależy mi nie tylko na opowiedzeniu historii miłosnej, lecz na pokazaniu rozwoju Leviego jako osoby. A poza tym, nie martwcie się: nawet jeśli uczucia naszych chłopców tymczasowo nie wydają się być na pierwszym planie, wkrótce ta sytuacja ulegnie zmianie.
Zaryzykuję nawet drobniutki spoiler, że doczekacie się rozdziałów, gdzie Levi będzie występował WYŁĄCZNIE z Erwinem, bez jakichkolwiek przerywników w postaci osób trzecich ^^ .
No i nie zapomnijmy, że opowiadanie ma znacznik R18 – to nie jest wyłącznie na pokaz.
Tak tylko uspokajam, gdyby ktoś się martwił.
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top