Rozdział 13 - Zmiana warunków umowy
Słysząc słowa dowódcy, Levi uniósł brew. Czyżby mimo wszystko szykowała się zjebka? Henning ewidentnie na to liczył. Stał nieopodal ławki, na której siedziała Lynne, i kiwał się w miejscu jak podekscytowany szczeniak.
Levi i Erwin nieznacznie oddalili się od placu treningowego i zatrzymali się w miejscu, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć. Czarnowłosy żołnierz zerknął na Mike'a, który podniósł się z ziemi i właśnie otrzepywał się z brudu. Levi odchrząknął.
- Nie złamałem mu jego bezcennego nochala, jeśli tym się martwisz – wymamrotał zawstydzonym tonem. – Wiem, że będzie go potrzebował.
Zabrzmiało to tak, jakby nie tłumaczył się wyłącznie przed Erwinem, ale i przed samym sobą. Czy to możliwe, że martwił się o Zachariasa? Ale przecież nawet gnoja nie lubił!
Bo nie lubił. Nie?
- Potrzebuję więcej czasu – rzucił Erwin.
Levi, który spodziewał się czegoś zupełnie innego, posłał dowódcy zdezorientowane spojrzenie.
- W sprawie Lobova – sprostował Smith.
Policzki czarnowłosego żołnierza pokryły się rumieńcem. Dawny mieszkaniec Podziemia nie chciał tego przyznawać, ale zupełnie zapomniał o zawartym parę tygodni wcześniej układzie. W dodatku za cholerę nie umiał wytłumaczyć, jak to się stało. W końcu ta sprawa była dla niego diabelnie ważna! Nie mógł o niej... tak po prostu zapomnieć.
To zapewne wina napiętego harmonogramu. Właśnie tak! W ostatnim czasie czytał tyle książek i tak często sprzątał Erwinowi gabinet, że ledwo miał czas na cokolwiek innego. To normalne, że sprawa Lobova wyleciała mu z głowy.
Przecież to nie tak, że zżył się ze Zwiadowcami i zaczął traktować ten przeklęty Korpus jak dom. To nie tak, że znalazł swoje miejsce na świecie i nic więcej go nie obchodziło. Absolutnie nie!
Tak czy siak, nie mógł po prostu stać i gapić się na Erwina z zawstydzoną miną. Powinien zareagować jak ktoś, dla kogo udupienie Lobova stanowiło priorytet. W końcu rzeczywiście kimś takim był - nawet jeśli przypomniał sobie o tym dopiero teraz.
- Umówiliśmy się, że rozprawisz się z tym dupkiem przed następną ekspedycją – zwrócił się do dowódcy lodowatym tonem. - A to oznacza, że masz jeszcze dwa miesiące. Cholernie szybko wymiękłeś, Smith.
- Nie wymiękłem, tylko poprosiłem o więcej czasu.
- Dwa miesiące to w chuj dużo czasu! Mógłbym już dzisiaj pojechać do rezydencji Lobova i poderżnąć skurwielowi gardło. Zajęłoby mi to marne kilka godzin.
- Tak, tylko że nam nie chodzi o zabicie Lobova – Erwin powiedział tak cierpliwym tonem, że Levi miał ochotę mu przyłożyć. - Chcemy go pogrążyć w taki sposób, by żaden z nas nie wylądował za kratkami. To wykonalne, ale wymaga ostrożnych działań i wielu miesięcy planowania. Przypominam ci, że już raz byłem w posiadaniu niepodważalnych dowodów przeciwko naszemu ulubionemu arystokracie, ale to nie wystarczyło, by podkopać jego pozycję. Tym razem nie chcę popełnić tego błędu.
- Może twój błąd polega na tym, że za dużo kombinujesz? – zakpił dawny mieszkaniec Podziemi. - Po prostu przestań się cackać i naślij na gnoja płatnych zabójców. Znajdź takich, których nie będzie można z nami powiązać i niech załatwią sprawę. No, chyba że boisz się pobrudzić sobie rączki?
- Moje ręce już od dawna są skąpane we krwi, Levi – z rezygnacją odparł Smith. - Nawet bardziej niż twoje.
To było dość... nieoczekiwane stwierdzenie. Levi wpatrywał się w dowódcę, zastanawiając się, co u diabła miał na myśli.
Erwin wziął głęboki oddech i ponurym tonem skwitował:
- Bardzo mi przykro, ale zabicie Lobova... osobiście bądź poprzez pośredników nie wchodzi w grę. Tacy jak on są świetnie przygotowani na wypadek swojej śmierci. Lobov na pewno ma gdzieś list o treści w stylu „w przypadku mojego nagłego zgonu, zwróćcie szczególną uwagę na Erwina Smitha i czarnowłosego bandytę, którego wyciągnął z Podziemi".
- Jak w „Tajemnicy zabójstwa Lorda Browna"? – Levi przypomniał sobie książkę, za sprawą której powstał dupo-podobny obrazek.
- Nie bez powodu zachęcałem cię do przeczytania tego kryminału.
- I co? Myślisz, że prawdzie życie jest takie samo jak twoje durne książki?
- Oczywiście, że nie. – W oczach Erwina błysnął mrok. - Ludzie w prawdziwym życiu są o wiele bardziej nikczemni, przezorni i pozbawieni skrupułów. A zwłaszcza wysoko urodzeni lordowie. Możesz mi wierzyć, bo obcuję z nimi znacznie dłużej od ciebie.
Nie brzmiało to jak wypowiedź kogoś, kto nigdy nie zaznał żadnej krzywdy ze strony innych ludzi – a właśnie tak Levi zwykł postrzegać mieszkańców Powierzchni. Kiedy jeszcze tkwił w Podziemiach, wydawało mu się, że „Ci Na Górze" żyją w dostatku i poza grasującymi za Murem tytanami nie mają żadnych zmartwień.
Dopiero niedawno zaczął sobie uświadamiać, jak bardzo się mylił. Szczególnie w przypadku Erwina Smitha. Im dłużej się znali, tym więcej teorii Leviego lądowało w koszu.
Po krótkiej chwili milczenia jasnowłosy dowódca podjął temat Lobova:
- Jest jeszcze inny problem. Jako osoba, która wychowała się w Podziemiu, na pewno rozumiesz, że każda śmierć niesie ze sobą określone konsekwencje. Kryminalny świat ma swoją hierarchię. Podobnie jak świat wysoko postawionych arystokratów. Kiedy zabijasz płotkę, zwracasz na siebie uwagę rekinów. To tego obawiam się najbardziej. Właśnie dlatego muszę być niezwykle ostrożny. Coś mi się wydaje, że Lobov wcale nie znajduje się na szczycie łańcucha pokarmowego.
Dłonie Leviego zacisnęły się w pięści.
- Myślisz, że ktoś nim steruje? – Czarnowłosy żołnierz uniósł brwi. - Kiedy do tego doszedłeś?
- Cały czas prowadzę śledztwo, Levi – ze spokojem odparł Erwin. - To, że jeszcze nie widzisz efektów, nie oznacza, że przez ten cały czas ignorowałem naszą umowę i nic nie robiłem. Co prawda nie mam jeszcze żadnych dowodów, ale wierzę, że Lobov wykonuje rozkazy kogoś innego. Kogoś bardzo wpływowego i potężnego. I to właśnie ten ktoś pomógł naszemu znajomemu oczyścić się z zarzutów. Dopóki nie ustalę, kto to jest, podkopywanie Lobova będzie kończyć się tak samo. Zatopimy go, a on wciąż będzie wypływał powierzchnię niczym spróchniałe drewno.
W głowie Leviego zabrzmiał ponury głos Rozpruwacza:
Zapamiętaj sobie, kurduplu. Zanim kogoś zapierdolisz, musisz mieć absolutną pewność, że jesteś w stanie załatwić tego, który wydaje mu rozkazy. A jeśli nie wiesz, kto to jest, bądź tak ostrożny, jakbyś stąpał po jebanym lodzie.
To nie tak, że protegowany Kenny'ego bał się ewentualnego „rekina", który mógł sterować Lobovem. Jeśli w grę wchodziła walka jeden na jeden, poradziłby sobie z każdym. Rzecz w tym, że doskonale znał prawa kryminalnego światka, o którym wcześniej mówił Erwin. Rekiny miały to do siebie, że gromadziły pod sobą rzesze podwładnych, a gdy wkroczono na ich terytorium, nie szło przewidzieć, gdzie uderzą w odwecie. Mogły zaatakować tego, który ich rozzłościł... albo zabrać się za jego bliskich.
A skoro tak, to może rozsądniej byłoby odpuścić? Dać sobie spokój z Lobovem i skupić się na innych rzeczach. Instynkt podpowiadał Leviemu, że tak właśnie należało postąpić.
Ale wtedy do głosu dochodziły duma, gorycz i żal.
Wcześniej postawił Erwinowi ultimatum, a teraz miałby się wycofać? Jak by to, u licha, wyglądało?! A poza tym, nie potrafił tak po prostu odpuścić człowiekowi, który przyczynił się do śmierci Farlana i Isabel!
Smith najwyraźniej wyczuł dylemat podwładnego, bo wydał zrezygnowane westchnienie.
- Staram się być wobec ciebie uczciwy, Levi – powiedział. - Oszacowałem czas potrzebny na rozprawienie się z Lobovem i sądzę, że dwa miesiące mogą nie wystarczyć. A poza tym, nie ukrywam, że wolałbym w tej chwili nie poświęcać całej mojej energii na śledztwo. Jak zapewne zauważyłeś, mamy wielu nowych rekrutów. Większość z nich weźmie udział w kolejnej wyprawie za mury.
Levi gwałtownie drgnął. Miał szczerą nadzieję, że ostatnie zdanie padło tylko w jego wyobraźni.
- Co? – wykrztusił z niedowierzaniem.
Erwin odpowiedział ponurym spojrzeniem.
- Nie, moment, coś ci się pomyliło. – Levi przycisnął sobie palce do czoła i pokręcił głową. - Czterooka wariatka mówiła, że nowi żołnierze nie są od razu zabierani na ekspedycje – oświadczył, patrząc na dowódcę wzrokiem żądającym wyjaśnień. - Powiedziała, że my... Że Zwiadowcy muszą ich najpierw wyszkolić po swojemu. Przygotować ich na spotkanie z tytanami.
- Zazwyczaj tak jest – potwierdził Smith. - Jednak z pewnego powodu musimy zabrać na ekspedycję więcej ludzi niż zwykle.
- „Z pewnego powodu"?
- Wspominałem ci o bazie, którą budujemy. No właśnie... słowo „budujemy" jest tutaj kluczowe. Jeżeli pojedziemy na kolejną ekspedycję w tym samym składzie co zawsze, będziemy mieli dość żołnierzy, by bronić terenu przed tytanami, ale nie będziemy mieli nikogo, kogo moglibyśmy oddelegować do budowy. Keith nie chciał wychodzić na okrutnika, dlatego dał nowym rekrutom wybór. Powiedział, że każdy, kto chce, może wziąć udział w kolejnej ekspedycji. Jak zapewne się domyślasz, zgłosili się wszyscy.
- Powiedzieć ci, czego się domyślam? – syknął Levi. - Tego, że będziemy mieć na ekspedycji kałuże krwi. Erwin, te dzieciaki zginą!
Jego ręce trzęsły się od gniewu i niepokoju.
- Mam nadzieję, że jednak nie – wyszeptał Smith, spuszczając wzrok.
- Taa, a ja mam nadzieję, że Shadis zacznie rzygać tęczą i srać konfetti – wycedził Levi. - Do ciężkiej cholery... na pewno zdajesz sobie sprawę, że zabieranie gówniarzy na ekspedycję to poryty pomysł. A zwłaszcza tego całego Henninga i jego kumpla Tomasa. To najbardziej zadufana w sobie banda, jaką w życiu widziałem. Te głąby myślą, że wyjdą tam i będą sobie polować na tytany jak na sarenki w lesie.
- Większość wychowała się w mieście. Nie sądzę, by kiedykolwiek polowali na sarny.
- Właśnie o tym mówię! Sprzęt do trójwymiarowego manewru to jedno a instynkt przetrwania to drugie. Nie możesz czegoś zrobić, Erwin?
Smith popatrzył na podwładnego w taki sposób, jakby ujrzał na jego twarzy coś niezwykłego. Tylko, u licha, co? Levi poczuł, że jego irytacja rośnie. Wprost nie znosił sytuacji, gdy on sam gotował się ze złości, podczas gdy druga osoba wyglądała na perfekcyjnie opanowaną.
- Co według ciebie miałbym zrobić? – łagodnie spytał Erwin.
- No nie wiem... - Levi rozłożył ręce i po krótkim namyśle oświadczył: - Przejdź się do starego dziada i wbij mu trochę rozumu do głowy?
- Niedawno mówiłeś, że powinienem bardziej go szanować.
- Mniejsza o to, co mówiłem wcześniej. Shadis liczy się z twoim zdaniem. Jeśli z nim pogadasz...
- Nawet gdybym z nim porozmawiał, nie zmieniłby zdania. – Smith wszedł podwładnemu w słowo. - A poza tym, ja wcale nie chcę sprzeciwiać się tej decyzji. W zasadzie to zgadzam się z Keithem.
- Zgadzasz się?!
Levi poczuł się tak, jakby ziemia się pod nim zarwała. Nie chciał tego przyznać, ale od pewnego czasu traktował Erwina jako swojego rodzaju oparcie. Po zabawie w berka pomyślał, że dowódca podziela jego opinię na temat nowych rekrutów i zrobi wszystko, by jak najlepiej przygotować swój oddział do walki z tytanami. Tymczasem ten gnój zgadzał się z ohydną decyzją Shadisa? Parszywy zdrajca!
Erwin zareagował na rozwścieczone spojrzenie Leviego głębokim westchnieniem.
- Zrozum, jeśli nie zrobimy żadnego postępu w sprawie bazy, odbiorą nam fundusze – zaczął cierpliwie tłumaczyć. - Rząd oczekuje od nas określonych rezultatów.
- Rezultatów czy trupów? – chłodno spytał dawny mieszkaniec Podziemia.
- Levi, przypominam ci, że młodzi żołnierze nie pojadą na ekspedycję sami. Będą otoczeni przez doświadczonych weteranów. Nie bez powodu kładę taki nacisk na ćwiczenie akcji ratunkowych. Jeśli młodzi wpadną w kłopoty, będziemy ratować, kogo się da.
- Ale nie wszystkich.
- Jesteś w Korpusie Zwiadowczym już od jakiegoś czasu. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że nie ma takiej strategii, która pozwoliłaby na ocalenie wszystkich. Nawet ci najbardziej utalentowani i doświadczeni kończą czasem w okropny sposób. Farlan i Isabel byli o wiele zdolniejsi od Henninga i Lynne.
Zapadła niezręczna cisza.
Obaj mężczyźni wytrzeszczyli oczy. Erwin był równie zaskoczony co podwładny. Najwyraźniej nie planował wspominać o zmarłych przyjaciołach Leviego i wymienił ich imiona pod wpływem impulsu.
- Przepraszam – szepnął ze śladami różu na policzkach.
- Nie... w porządku – cicho odparł Levi, odwracając wzrok i masując kark.
Nawiązanie do najdroższych przyjaciół powinno go rozzłościć, jednak stało cię coś wprost przeciwnego – poczuł, że emocje zaczynają stopniowo opadać. Wciąż nie zamierzał poprzeć pomysłu zabrania żółtodziobów na ekspedycję, jednak musiał przyznać, że argumenty Erwina miały sporo sensu. Smith naprawdę troszczył się o młodych żołnierzy – wcale nie traktował ich jak mięsa armatniego.
Levi popatrzył na dowódcę i o wiele spokojniej niż wcześniej zapytał:
- Skoro wiesz, że nasze dzieciaki nie dorastają do pięt moim przyjaciołom, to dlaczego upierasz się, by zabrać ich na wyprawę?
- Ponieważ to konieczne, by mogli się rozwinąć – odparł Erwin. - Każdy doświadczony żołnierz był kiedyś lekkomyślnym żółtodziobem. Każdy! Mike. Hanji. Ja.
Levi z niedowierzaniem przekrzywił głowę. Ciężko mu było wyobrazić sobie tego silnego i inteligentnego mężczyznę jako lekkomyślnego smarkacza.
- Kiedy się zaciągnąłem, byłem w ich wieku, Levi – z łagodnym uśmiechem oświadczył Smith. - Miałem szesnaście lat.
Dawny mieszkaniec Podziemi cicho parsknął.
- Nie wierzę, że byłeś tak arogancki jak Henning.
- Ja może nie. – Erwin ponuro skinął głową. - Jednak byli wśród nas tacy, którzy mieli wyolbrzymione ego, ale tak czy siak przeżyli i zostali świetnymi żołnierzami. Wszystko dzięki bardziej doświadczonym towarzyszom, którzy dbali o nas i pomagali nam zdobywać nowe umiejętności.
Levi spróbował to sobie zwizualizować. Ciekawe, o kim konkretnie mówił Smith? Hanji lubiła opowiadać historie o zakładaniu pampersa na wyprawę, więc raczej nie chodziło o nią. Może w takim razie Mike? Musiał wyglądać pociesznie z gładą gębą i wielkim nochalem.
No ale... koniec końców wyrósł na nieustraszonego faceta, który zszedł do Podziemi i bił się z wychowankiem samego Rozpruwacza! A skoro tak, to może sytuacja nowych rekrutów nie była aż tak beznadziejna, jak z początku założył Levi?
Erwin położył podwładnemu dłoń na ramieniu.
- Jak mówiłem, nie zabieramy ich ze sobą po to, by walczyli z tytanami – powiedział kojącym głosem. - Potrzebujemy ich do budowy bazy. Umieścimy ich w samym środku formacji, gdzie będą chronieni ze wszystkich stron. Przy odrobinie szczęścia zobaczą najwyżej zarys tytana z bardzo dużej odległości. Wiem, że się martwisz, ale...
- Że co proszę? – Levi gniewnie strącił dłoń drugiego mężczyzny ze swojego ramienia. - A kto, kurwa, powiedział, że się martwię?!
Erwin miał taką minę, jakby rozmówca oświadczył mu, że nienawidzi sprzątać, a największą radość na świecie sprawi mu zamieszkanie w chlewie. Wkurzony, że podejrzewano go o jakieś dziwne uczucia, Levi wycelował w dowódcę palec wskazujący.
- Wyjaśnijmy sobie coś. Postanowiłem zostać w tym cholernym Korpusie i zabijać tytany, bo nie mam lepszego pomysłu na życie. Ale w każdej chwili mogę zmienić zdanie, dlatego lepiej żebyś wywiązał się z naszej umowy, Smith. Nie dasz rady przed następną ekspedycją? Niech będzie! Ale zanim wyruszymy na wyprawę, która będzie PO tej wyprawie, sprawa Lobova ma być już załatwiona. Rozumiemy się?
Erwin skierował zakłopotany wzrok na bliżej nieokreślony punkt na trawie.
- Tylko mi nie mów, że to wciąż za mało czasu! – Dawny mieszkaniec Podziemi gniewnie zamachał rękami.
- Prawdę mówiąc, czułbym się pewniej, gdybyśmy darowali sobie limit czasu – ostrożnie odparł Smith.
- No jasne, kurwa, i jeszcze czego? Mam czekać lata, aż raczysz...
- Zapewniam cię, że to NIE będą lata!
- A niby jaką mam na to gwarancję?
- Taką, że nie tylko TOBIE zależy na pogrążeniu Lobova! – Erwin nieznacznie podniósł głos. Miał w oczach taki sam ogień jak wtedy, gdy zagrzewał ludzi do walki. - Po naszej... drobnej szamotaninie mogłeś odnieść mylne wrażenie, że chce się zająć naszym najmniej lubianym arystokratą tylko ze względu na ultimatum, które mi postawiłeś. Ale to nieprawda. Niezależnie od tego, co na ten temat myślisz, zamierzam zrobić wszystko, by wsadzić Lobova za kratki!
Levi zamrugał. W jego głowie pojawiła się szalona myśl: czyżby ten koleś z wielkimi brwiami miał do ich „najmniej lubianego arystokraty" jakiś osobisty uraz? Smith starał się zachować opanowanie, ale podobnie jak w przypadku książki o spóźnialskim księżulku, nie przemawiał z takim samym spokojem jak zwykle. Ewidentnie nie umiał zdystansować się do tematu.
Levi chciał ostrożnie wypytać rozmówcę, ale zanim zdążył to zrobić, Erwin przerwał milczenie:
- Ten człowiek rzucał Korpusowi kłody pod nogi jeszcze długo przed tym, zanim postanowiliśmy cię zwerbować – mruknął, gniewnie przeczesując swoje starannie zaczesane włosy. - Póki ma swobodę działania, Zwiadowcy nie będą w stanie wypełnić swoich celów. Dlatego uwierz mi, gdy mówię, że wywiązanie się z naszej umowy leży w moim najlepszym interesie.
Spokojnie, wierzę ci. – Dawny zbir miał ochotę powiedzieć. – Choć czuję, że nie mówisz mi wszystkiego. Co ten złamas ci, do licha, zrobił?
Levi tak intensywnie nad tym rozmyślał, że przez pewien czas się nie odzywał. Po prostu stał, wpatrując się w ziemię lekko zmrużonymi oczami. Podniósł wzrok dopiero wtedy, gdy dłonie dowódcy opadły na jego barki.
- Wiem, że potrafisz być rozsądny, Levi – z nutą błagania w głosie odezwał się Erwin. - W tym wszystkim liczy się jedno: bym zajął się Lobovem raz a dobrze, tak by już więcej nikogo nie skrzywdził. Jeżeli będę pod presją czasu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zacznę działać nierozważnie i popełniać głupie błędy. Dlatego, proszę... spróbuj mi zaufać!
Tym razem Levi nie odtrącił rąk dowódcy.
- No dobra – wymamrotał z pewnym uporem. - Zajmij się nim... w taki sposób, jaki uważasz za słuszne.
Erwin wyraźnie się rozluźnił. Skinął głową i pozwolił swoim dłoniom zsunąć się z barków podwładnego.
- Dziękuję. Na pewno rozumiesz, jakie to ważne, bym w tej chwili poświęcił czas nowym rekrutom.
Z wdzięcznością popatrzył na czarnowłosego żołnierza, po czym odwrócił się i zaczął iść w stronę placu treningowego. Levi przez chwilę wpatrywał się w ziemię, aż wreszcie podniósł wzrok i zawołał:
- Erwin!
Dowódca obrócił się przez ramię, by spojrzeć na podwładnego. Po krótkiej chwili wahania Levi wziął głęboki oddech i ostrożnie zagaił:
- Możesz coś dla mnie zrobić?
Erwin uważnie wpatrywał się w twarz drugiego mężczyzny, próbując rozpracować jego intencje.
- Słucham – powiedział wreszcie.
Kątem oka Levi zerknął na rekrutów. Gdy tylko opuścił plac treningowy, postanowili kompletnie olać jego polecenie „powalenia przeciwnika dowolnym sposobem" i wrócili do ćwiczenia starych, sprawdzonych wojskowych technik. Spodziewał się tego, ale i tak poczuł się rozczarowany. Powinien przewidzieć, że jego starania na nic się nie zdadzą! W końcu był tylko niskim dziwolągiem, o którym w Korpusie Zwiadowczym krążyło milion paskudnych plotek. Dlaczego te żółtodzioby miałyby wziąć sobie do serca którąkolwiek z jego rad?
Jedyna nadzieja w tym, że wezmą pod uwagę opinię kogoś innego. Że posłuchają szanowanego dowódcy o nieskalanej reputacji.
Levi popatrzył na Erwina i oświadczył:
- Dziewucha jest posłuszna i wydaje się mieć wystarczająco oleju w głowie, by niepotrzebnie nie pakować się w tarapaty. Ale ten cały Henning...
- Rozumiem, co chcesz powiedzieć. – Smith łagodnie wszedł podwładnemu w słowo.
- Bachor prosi się o śmierć! – pokreślił dawny mieszkaniec Podziemi. - Nie tylko ja to widzę! Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Zachariasa.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawię, Levi. Zrobię, co mogę, by przed ekspedycję nauczyć go dyscypliny. Jeśli będzie słuchał moich poleceń...
- To NIE wystarczy! Jeśli wyjedzie poza mury, będzie po nim.
- Co zatem proponujesz?
Levi rozmasował skroń.
- Ten bachor patrzy na ciebie jak na jebanego Boga – wymamrotał. - Wcześniej stwierdziłeś, że nowi rekruci mogą sami zdecydować, czy wezmą udział w ekspedycji. Dlatego weź go na stronę i powiedz mu, że twoim zdaniem nie jest jeszcze gotowy. Niech odpuści sobie tą wyprawę i weźmie udział w następnej.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, Levi – cicho odparł Erwin.
- Dlaczego? Bo ty i stary dziad koniecznie potrzebujecie mięsa armatniego?
Smith nie pozwolił, by złośliwa uwaga wytrąciła go z równowagi. Popatrzył na podwładnego z tą samą łagodnością co wcześniej i zmęczonym głosem poprosił:
- Levi, zrób coś dla mnie. Wyobraź sobie, że jesteś najsilniejszym nastolatkiem w Podziemiu. Nikt nie wymachuje nożem ani nie strzela z pistoletu lepiej od ciebie. Odkąd tylko pamiętasz, miałeś nad swoimi rówieśnikami miażdżącą przewagę i pokonywałeś ich we wszystkich możliwych konkurencjach.
- Nie muszę sobie tego wyobrażać, bo tak właśnie było! – prychnął Levi.
- No dobrze. To teraz wyobraź sobie, że ty i twoja grupa szykujecie się... hm... powiedzmy, że do skoku życia. Jako młodziak masz możliwość wyboru, czy weźmiesz udział w akcji. I wtedy przychodzi do ciebie dowódca, którego podziwiasz... a nie, wybacz. Skoro trzymamy się reali Podziemi, to niech to będzie szef całej paczki. W każdym razie człowiek, któremu za wszelką cenę chcesz zaimponować. I ten ktoś stwierdza, że masz za mało doświadczenia i powinieneś sobie odpuścić. Jak na to zareagujesz? Pokornie skiniesz głową?
Oczy dawnego zbira rozszerzyły się. Levi nareszcie zrozumiał, co drugi mężczyzna próbował mu przekazać.
- Nie – przyznał, spuszczając wzrok. - Zrobię wszystko, by udowodnić mu, że się myli.
Erwin ponuro skinął głową.
- Właśnie. Zgadzam się, że Henning jest zbyt pewny siebie i trzeba go utemperować. Mimo to muszę bardzo uważać na to, co do niego mówię. Jeśli wprost nazwę go „słabym", może potraktować to jako wyzwanie.
Levi słyszał głos dowódcy jakby z oddali. Całe to gadanie o „najsilniejszym nastolatku w Podziemiu" sprawiło, że wrócił pamięcią do wydarzeń z przeszłości. W jego sercu pobrzmiewało echo uczucia, którego nigdy do końca w sobie nie zdusił – choć się tego wypierał, wciąż miał w sobie silną potrzebę zaimponowania Kenny'emu Rozpruwaczowi. Ech, nawet nie liczył, jak wiele razy nabijał sobie siniaki i łamał sobie kości, tylko i wyłącznie dlatego że został nazwany „słabeuszem" przez swojego morderczego opiekuna.
Ciekawe, czy stary pierdziel naprawdę miał go za mięczaka, czy może celowo go podpuszczał, by przetestować jego siłę i determinację? Pfft! Najpewniej to drugie! Ze wszystkich powalonych metod wychowawczych, które Levi podpatrzył u starego pierdziela, to była akurat ta, której za nic w świecie nie chciał powielać. Tylko że...
- Cholera! – wykrztusił, łapiąc się za głowę.
Zaalarmowany, Erwin drgnął w miejscu.
- Coś się stało? – zapytał, patrząc na podwładnego z troską w oczach.
Levi przełknął ślinę.
- Ja... powiedziałem wcześniej Henningowi mnóstwo paskudnych rzeczy – wyznał, wpatrując się w dowódcę podenerwowanym wzrokiem. - Już podczas pierwszego spotkania dałem mu do zrozumienia, że jest cieniasiem, który skończy jako pokarm dla tytanów. Erwin... Czy myślisz, że ja... mogłem go niechcący sprowokować?
Smith przez pewien czas się nie odzywał. Kiedy wreszcie przemówił, jego głos wcale nie brzmiał karcąco. Przeciwnie – był kojący i pełen zrozumienia.
- Istnieje taka możliwość. Ale nie musisz brać za to odpowiedzialności. Wszyscy weterani zdają sobie sprawę, że ten chłopak ma zbyt dużo ego. Z pewnością nie jesteś jedyną osobą, która postanowiła powiedzieć mu parę słów.
- Nie... Ale zrobiłem to jako jedyny z naszego oddziału. TY nic mu nie powiedziałeś! Zacharias, Nanaba i alkoholik też byli wobec niego zajebiście mili. Ale ja...
Levi szarpnął głową w bok i gniewnie mlasnął językiem. Był tak niemiłosiernie rozczarowany samym sobą.
- A co jeśli przez przypadek rzuciłem mu wyzwanie? – zaczął głośno się zastanawiać. - Myślisz, że traktuje mnie jak rywala?
- Levi, mówimy o nastolatku – wzdychając, odparł Erwin. - Każdy, kto ma penisa i krzywo na niego spojrzy, będzie przez niego traktowany jak rywal.
- Tak, tylko że ja NIE chcę bawić się w żadne podwórkowe przepychanki z szesnastoletnim gówniarzem! – podkreślił dawny zbir, gniewnie dźgając się palcem wskazującym w pierś. - Zwłaszcza, jeśli skończy się to dla niego śmiercią. Mam w dupie, który z nas potnie więcej tytanich karków!
Gdy to powiedział, coś przyszło mu do głowy.
- Może gdyby w jakiś sposób upewnił się, że to on jest lepszy, nie czułby aż takiej potrzeby, by się popisywać? – kontemplował, masując podbródek.
Erwin przycisnął sobie dłoń do czoła i cicho parsknął.
- Levi, wybacz mi, ale... twoje umiejętności korzystania ze sprzętu do trójwymiarowego manewru nie pozostają cienia wątpliwości. Żeby wykazać, że to Henning jest lepszy, musiałbyś połamać samemu sobie wszystkie kończyny.
- Tak daleko się nie posunę – mruknął Levi, krzyżując ramiona.
- To dobrze, bo nie wyraziłbym na to zgody.
Urocze, nie da się ukryć. Jednak pokrzepiające słowa dowódcy wcale nie pomogły czarnowłosemu żołnierzowi pozbyć się poczucia winy. Palec Leviego rytmicznie uderzał o łokieć, a czoło pozostawało zmarszczone od niepokoju.
- A gdybym go przeprosił? – po chwili spytał dawny zbir.
Erwin ewidentnie nie spodziewał się takiej propozycji, bo jego oczy rozszerzyły się w szoku. W innej sytuacji Levi uznałby tę reakcję za zabawną, jednak teraz był zbyt zajęty martwieniem się o Henninga.
- Powiedzmy, że pójdę do niego i się pokajam – powiedział, patrząc Erwinowi w oczy i szukając w nich aprobaty. - Nie wiem... Walnę jakąś historyjkę, że byłem o niego zazdrosny, czy coś...
- To byłoby dla ciebie ciut upokarzające – mruknął Smith, odwracając wzrok i lekko mrużąc oczy.
- Taa, bo dorastałem w takich zajebistych warunkach i nigdy w życiu nikt mnie nie upokorzył! – zniecierpliwionym tonem warknął Levi. - Mniejsza o moją dumę, Erwin. Chcę, żebyś szczerze mi odpowiedział: jak go przeproszę... myślisz, że to pomoże?
- Chodzi ci o to, czy będzie odczuwał mniejszą potrzebę, by się popisywać?
Czarnowłosy żołnierz przytaknął.
Erwin wciąż unikał jego spojrzenia.
- Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że nieco go przyhamujesz – szepnął po chwili. - Ale nie traktuj tego jako swojego obowiązku. Nastolatki są jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż tytany odmieńcy. Zapewniam cię, że jeśli Henning będzie chciał zrobić coś głupiego, twoje przeprosiny nic w tym temacie nie zmienią.
Nareszcie spojrzał na Leviego i miał przy tym bardzo dziwną minę. Patrzył na niego, jakby... jakby...
Jakby nigdy w życiu nie spotkał takiego mężczyzny.
O co mu, do licha, chodzi? – czerwieniąc się, pomyślał Levi. – O to, że rozważam przeproszenie nadętego gówniarza? I co w tym dziwnego?
Nie mogąc wytrzymać przedłużającego się milczenia, odchrząknął i powiedział:
- No cóż... jesteś dowódcą tego cholernego oddziału. Jeśli rozkażesz mi go przeprosić, wyjątkowo zachowam się jak świetnie wytresowany żołnierzyk i będę posłuszny.
- Nie wydam ci takiego rozkazu, Levi. Musisz sam podjąć decyzję.
Cóż za wnerwiająca odpowiedź! Kto by pomyślał, że Erwin... Ten sam Erwin Smith, który wydawał rozkazy z taką łatwością, jakby przygotowywał się do tego od przedszkola, nagle zrezygnuje z wyegzekwowania swojej władzy.
To postawiło Leviego w trudnej sytuacji. W głębi siebie czuł, że powinien przeprosić Henninga, ale z drugiej strony nie miał ochoty czołgać się przed smarkaczem bez wyraźnego powodu. Erwin stwierdził, że jeśli gówniarz będzie chciał zrobić coś głupiego, to nic go przed tym nie powstrzyma. Jak, w takim razie, należało postąpić?
- Co byś zrobił na moim miejscu? – Levi zwrócił się do dowódcy.
Smith ponuro się uśmiechnął.
- Jestem egoistycznym mężczyzną, który nauczył się posyłać ludzi na śmierć bez mrugnięcia okiem. Nie powinieneś postępować tak jak ja, Levi.
„Egoistyczny mężczyzna"? – odruchowo pomyślał czarnowłosy żołnierz. – Co to za brednie?
Erwin podszedł kilka kroków do przodu, zmniejszając dystans pomiędzy sobą i podwładnym. Stali tak blisko, że Levi mógł poczuć zapach wody kolońskiej dowódcy. Choć Smith górował nad rozmówcą, coś w jego spojrzeniu sprawiało, że wydawał się strasznie mały i słaby.
Levi próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widział na twarzy tego faceta podobny wyraz. To chyba było parę tygodni temu – tamtego pamiętnego dnia, gdy rozmawiali o swoich rodzicach...
- Jesteś potężnym wojownikiem ukrytym w ciele drobnego mężczyzny – szepnął Erwin. - W trudnej sytuacji troszczysz się o innych i dopiero potem o siebie. Kiedy daję ci wybór, powinieneś posłuchać swojej własnej intuicji, nie mojej. Prawda jest taka, że jesteś znacznie lepszym człowiekiem niż ja. Zrób to, co uznasz za słuszne i niezależnie od efektów nie rób sobie wyrzutów.
Już kiedyś powiedział Leviemu coś podobnego – tuż po śmierci Farlana i Isabel, gdy oszalały z wściekłości przybysz z Podziemia był o krok od emocjonalnego dołka. Erwin powstrzymał go wtedy przed spadnięciem w przepaść, twierdząc, że Levi nie może pozwolić, by to zdarzenie wpłynęło na jego przyszłe decyzje.
Z tą różnicą, że tym razem Levi dostrzegł coś, czego wcześniej nie zauważył. Erwin zachęcał go do życia bez żalu, jednak sam nie stosował się do tej rady. Nie było tego widać na pierwszy rzut oka, lecz nosił w sobie smutek – jakieś wydarzenie z przeszłości, które sprawiało, że nie potrafił myśleć o sobie jak o dobrym człowieku.
Co więcej – z jakiegoś powodu uważał, że Levi był od niego lepszy. A przecież to brzmiało absurdalnie!
Smith pomaszerował w stronę placu treningowego.
- Ej, Erwin! – zawołał za nim podwładny.
- Tak? – Błękitne oczy wyczekująco spojrzały na czarnowłosego żołnierza.
Wcale nie jesteś egoistą – Levi pragnął powiedzieć. - Ty też troszczysz się o ludzi. Widzę to każdego dnia! Nie chcę, żebyś tak o sobie mówił.
Jednak z jakiegoś powodu nie mógł się zdobyć na wypowiedzenie tych słów na głos. Może dlatego że nie znał całej prawdy? Albo próbował chronić swój własny sekret...
Pomimo wszystkiego, co się między nimi wydarzyło, wolał nie przyznawać, że przejmuje się uczuciami Erwina. Dlatego popatrzył w niebieskie oczy dowódcy i butnie oznajmił:
- Następnym razem nie myj głowy. Chcę wytarzać tę twoją gębę w błocie!
Smith zareagował na to subtelnym uśmiechem. Wyglądając na znacznie radośniejszego niż wcześniej, zdecydowanie przytaknął, po czym odmaszerował w stronę oddziału, by nadzorować trening. Levi zaklął pod nosem i ruszył śladem dowódcy.
Pierwszą rzeczą, jaką usłyszeli, gdy dołączyli do reszty, były głośne przechwałki Henninga, który twierdził, że kiedyś udało mu się przeciąż tytani kark tylko jedną ręką. Ale nawet to nie zbulwersowało Leviego tak bardzo jak słowa Gelgara.
- Założę się o wszystkie moje zapasowe flaszki, że ten dzieciak zginie podczas pierwszej ekspedycji – miłośnik alkoholu szepnął do Nanaby.
Słysząc ten zakład, dawny zbir podjął decyzję. Sam nie wiedział, czy kierowała nim wrodzona przekorność, czy coś zupełnie innego, ale jednego był pewien:
Choćby miał przeprosić Henninga dziesięć razy albo zrobić coś jeszcze bardziej upokarzającego, nie pozwoli gówniarzowi zginąć podczas pierwszej wyprawy.
Notka autorki
W kolejnym rozdziale wybierzemy się na wyprawę poza Mury i spooorooo będzie się działo ^^.
Dla tych, którzy są ciekawi długości tego opowiadania - zaplanowałam je od początku do końca, więc to nie tak, że historia będzie się ciągnąć w nieskończoność. W tej chwili mamy za sobą... hmm... powiedzmy, że jedną czwartą bądź jedną trzecią opowieści. Ale nie zdradzam nic więcej. Jedyne, co mogę wam zagwarantować, to mnóstwo emocji i happy end. Tyle w temacie ;)
Ściskam was mocno i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top