Rozdział 12 - Trzynaście lekcji
Levi nie był zwolennikiem popisywania się. Jako rodzimy mieszkaniec Podziemia wychodził z założenia, że nie należało pokazywać wszystkich swoich sztuczek, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Kenny mawiał czasem:
„Pozerzy giną od tej samej techniki, którą zademonstrowali zachwyconej publiczności. Nie wychylasz się, nie masz kłopotów."
Największym Kozakiem Podziemia wcale nie zostawał koleś, który umiał pozamiatać chodnik wszystkimi okolicznymi zbirami. Ten zaszczytny tytuł należał do osoby, która zbudowała sobie określoną reputację, ale wciąż była na swój sposób tajemnicza. Nikt tak naprawdę jej nie znał, dlatego nie dawało się przewidzieć jej zachowania – ani przyskrzynić jej, by mogła odpowiedzieć za swoje czyny.
Prawdopodobnie właśnie z tego powodu Kenny Rozpruwacz nigdy nie wylądował za kratkami. Levi miał to na uwadze i dlatego starannie wybierał momenty, w których demonstrował swoją prawdziwą siłę. A gdy tylko pojawiała się możliwość wtopienia się w tłum i udawania zwykłego żołnierza, chętnie z niej korzystał.
Dlatego kompletnie nie rozumiał absurdalnego wniosku Henninga.
- Zarozumiały kurdupel... - nowy członek Oddziału Erwina mamrotał do swojej koleżanki, Lynne. – Nic tylko się popisuje! Co z tego, że jest trochę szybszy niż reszta? Jak nic zna wszystkie trasy na pamięć! To dlatego tak dobrze sobie radzi.
- Nie jestem pewna – cicho odparła ciemnowłosa dziewczyna. – Pan Mike też świetnie zna okolicę. A mimo to zjawił się na mecie jako drugi.
- Jak nic dał kurduplowi fory! A teraz musimy ćwiczyć tę bezużyteczną walkę wręcz...
Zgodnie z obietnicą Erwina, zwycięzca „Berka" mógł wybrać temat następnego grupowego treningu. Levi był oczywiście najszybszy, dlatego zapowiedział ćwiczenia z walki wręcz.
Jego pomysł nie spodobał się nikomu – za wyjątkiem Smitha, który po prostu stał ze swoją zwykłą nieprzeniknioną miną, niewyrażającą ani krytyki ani aprobaty. Ciężko stwierdzić, co tak naprawdę myślał o wyborze Leviego.
Natomiast pozostali wyrazili swoją opinię w dość jednoznaczny sposób. Z tą różnicą, że doświadczeni żołnierze mieli przynajmniej na tyle taktu, by wstrzymać się z marudzeniem do czasu znalezienia się w odosobnionym miejscu.
- Nie mam pojęcia, po co wymyślił taki trening – mruknął Mike, gdy razem z Gelgarem i Nanabą robił rutynowy przegląd sprzętu. – Pewnie świerzbią go ręce i szuka okazji, by komuś przełożyć.
Rekruci nie mogli znać szczegółów tej rozmowy, bo dostali od Erwina dodatkowe zadanie i przebywali w zupełnie innym miejscu. Jednak Levi akurat kręcił się z miotłą w pobliżu kanciapy, więc słyszał wszystko doskonale.
- Ja na pewno nie będę na tyle głupi, by ćwiczyć z nim parze! – zadeklarował lekko podenerwowany Gelgar. – No ale... - dodał po namyśle. – Jeśli chodzi o was i świeżaków, nie wyobrażam sobie ani jednej techniki, z którą mógłbym sobie nie poradzić.
- Ja też nie – westchnęła Nanaba. – Gdyby ktoś mnie spytał, ten trening nie jest nam do niczego potrzebny.
Levi nie zamierzał kłócić się z tym stwierdzeniem.
Właściwie to się zgadzał – z jego punktu widzenia weterani z Oddziału Erwina mieli już wszystkie potrzebne umiejętności i nie potrzebowali treningu walki wręcz.
Czego niestety NIE mógł powiedzieć o Henningu i Lynne. Właśnie ze względu na nich postawił na tego typu ćwiczenia.
Przez cały wyścig z Mikiem zastanawiał się, co może zrobić, by choć trochę zwiększyć szanse nowych rekrutów na przeżycie i w końcu postawił na sprawdzony sposób Kenny'ego.
Tym smarkaczom należało po prostu spuścić porządne manto!
I wcale nie chodziło tu o jakąś złośliwą przyjemność z wytarzania w błocie kogoś, kto przez ostatnie kilka dni regularnie podnosił ci ciśnienie. Jak dziwnie by to nie brzmiało, Levi chciał skopać Henninga i Lynne, ponieważ miał na uwadze ich dobro.
Żeby człowiek nauczył się reagować natychmiast i bez zastanowienia, musiał najpierw dowiedzieć się, jak skończy, jeśli NIE będzie reagował natychmiast i bez zastanowienia. A im więcej siniaków, tym większa szansa, że gdy przyjdzie co do czego, nie będzie stał jak kołek i gapił się w przestrzeń.
Był tylko jeden problem – pomimo swoich imponujących umiejętności, Zwiadowcy nie mieli pojęcia, jak w produktywny sposób ćwiczyć walkę wręcz.
- Co oni wyprawiają? – Levi zapytał Erwina, gdy kilka dni po „Berku" wszyscy stawili się na placu treningowym.
Zarówno nowi jak i doświadczeni żołnierze wyjęli z koszyków jakieś gumowe podróby noży i zaczęli... co to, kurwa, było? Cholerny taniec?
- Tak wygląda typowy trening walki wręcz w Korpusie Kadetów – cierpliwie wytłumaczył Smith. – Żołnierze są uczeni technik, które pozwalają na obezwładnienie przeciwnika bez wyrządzenia mu poważnej krzywdy.
- Znaczy się, kogo takie coś ma obezwładnić? – burknął Levi, pokazując Gelgara, który właśnie wykonał na Nanabie jakąś skomplikowaną technikę. – Grubego burżuja, który wszczął burdę po pijaku?
- Domyślam się, że ciebie podobna dźwignia by nie powaliła – uprzejmie zauważył Smith.
- Nie wystarczyłaby nawet na średnio ogarniętego nastolatka z Podziemia – zakpił dawny zbir. – No nieee, nawet Zacharias stosuje to gówno? – jęknął, widząc, jak Mike broni się przed Nanabą i Gelgarem, którzy symulowali atak z bronią. – Kiedy ze mną walczył, wydawało mi się, że wie, co robi. Dlaczego nagle postanowił ruszać się jak panienka?
- Zapewne hamuje się, by nie wyrządzić towarzyszom krzywdy. – Kącik ust dowódcy nieco uniósł się do góry. – A zatem... wyobrażałeś sobie ten trening nieco inaczej?
- Przede wszystkim miałem nadzieję, że to będzie wyglądało jak trening, a nie cholerna zabawa.
- No dobrze. W takim razie przejmij ich!
Levi szarpnął głową w stronę przełożonego.
- Że co?!
- Przejmij ich – Erwin powtórzył wcześniejsze stwierdzenie. – Poprowadź dzisiejszy trening tak, jak uznasz to za stosowne. Przejdę się do Kwatery Głównej, by nie wchodzić ci w drogę. I tak miałem tam coś do załatwienia.
- W sensie, że zostawisz mnie z nimi? – Dawny zbir wytrzeszczył na dowódcę oczy. – To popierdolony pomysł! Nigdy nikogo nie trenowałem...
W sumie to nie do końca była prawda – może i nie prowadził zajęć dla nie wiadomo jakiej ilości osób, jednak Farlana i Isabel uczył od zupełnego zera. I to nie tylko trójwymiarowego manewru. Również walki wręcz i paru pożytecznych sztuczek potrzebnych do przetrwania. I, do diabła, był cholernie dumny z wyników! A przynajmniej do czasu, aż jego przyjaciele zginęli z ręki tytana.
Jednak w tym przypadku było inaczej. Gdyby miał przed sobą mieszkańców Podziemia, wiedziałby, co im powiedzieć. Ale ta banda wydelikaconych gamoni, którzy wychowywali się pod gołym niebem? Nie miał bladego pojęcia, jak do nich dotrzeć.
- A poza tym – dodał z goryczą – ci goście za cholerę nie będą słuchać moich poleceń.
- Oczywiście, że będą. – Erwin zaśmiał się pod nosem. – Są żołnierzami, a ja jestem ich dowódcą. Jeśli powiem, że mają cię słychać, będą mieli obowiązek wykonać rozkaz. Mam tylko jedną prośbę: postaraj się nikogo nie połamać.
- Co? Ale...
- Żołnierze! – Smith kilka razy klasnął w dłonie, by zwrócić uwagę zgromadzonych.
Weterani i rekruci przerwali ćwiczenia, by na niego spojrzeć.
- Idę do Kwatery Głównej odebrać korespondencję – zarządził, splatając dłonie za plecami. – Pod moją nieobecność Levi poprowadzi trening. Ćwiczenia z walki wręcz były jego pomysłem, więc uważam, że powinien mieć pełną kontrolę nad tymi zajęciami. Dopóki nie wrócę, macie wykonywać wszystkie jego polecenia, łącznie z tymi, które uznacie za szokujące bądź dziwne. Spocznij!
I tyle. Po prostu sobie poszedł, zostawiając Leviego ze zgrają ludzi, z czego połowa ledwo go akceptowała, a druga otwarcie go nie znosiła.
Dawny mieszkaniec Podziemi wcale nie czuł się w tej sytuacji komfortowo, jednak powiedział sobie, że skoro nadarzył się okazja, to należało odpowiednio ją wykorzystać. Zmierzył towarzyszy lekceważącym spojrzeniem.
- Cel tego treningu jest kurewsko banalny! – burknął. – Macie zapomnieć o wszystkich ładniutkich technikach, których uczyliście się podczas szkolenia i powalić drugą osobę na ziemię w dowolnie wybrany sposób. Do roboty!
Weterani zareagowali na polecenie uniesieniem brwi, ale ostatecznie wzruszyli ramionami i przystąpili do działania. Jak można było się spodziewać, Mike nie miał żadnych problemów w porzuceniem eleganckich żołnierskich technik na rzecz zwykłej podwórkowej naparzanki. Również Nanaba i Gelgar musieli mieć za sobą przynajmniej kilka prawdziwych bójek, bo choć nie dorastali Zachariasowi do pięt, mieli jako takie pojęcie, w jaki sposób toczyć walkę. Nie minęło dużo czasu, gdy zaczęli krążyć wokół siebie i podejmować coraz śmielsze próby powalenia się na łopatki.
Natomiast rekruci jedynie patrzyli na siebie z minami zagubionych dzieci.
- Mamy uprawiać zapasy bez żadnych reguł? – zdziwiła się Lynne. – To trochę dziecinne, ale skoro taki dostaliśmy rozkaz...
- On chyba nie oczekuje, że będę bił się z dziewczyną? – prychnął Henning. – Najlepiej będzie, jeśli będziesz ćwiczyła w parze z Panią Nanabą. Natomiast ja pójdę do Pana Mike'a i poproszę go...
- Co ma znaczyć „z dziewczyną"?! – oburzyła się nowa członkini Korpusu Zwiadowczego. – Jestem żołnierzem! Ukończyłam to samo szkolenie co ty i to ze znacznie lepszym wynikiem niż większość facetów.
- Ode mnie nie byłaś lepsza! – chłodno podsumował zarozumiały młodzieniec. – Dlatego...
- Ona ma rację. – Levi wszedł gówniarzowi w słowo.
Stał naprzeciwko dwójki rekrutów, krzyżując ramiona. Lynne i Hening szarpnęli głowami w jego stronę. Widząc jego chłodne spojrzenie, cofnęli się o krok.
- Kobiety są fizycznie słabsze od mężczyzn – zadeklarował Levi. – Przyznaję, że taka jest prawda. Ale są też inne prawdy. Na przykład taka, że jeśli umiesz odpowiednio wykręcić nadgarstek, to nieważne, czy masz płaską klatę czy cycki. A gdy ktoś dźgnie cię nożem, zaboli tak samo mocno, niezależnie od tego, czy zostałeś zaatakowany przez kobietę czy mężczyznę.
Zrobił krótką pauzę, by jego słowa mogły wybrzmieć, po czym opuścił ręce wzdłuż ciała i dokończył:
- Na wypadek, gdybyś wciąż miał wątpliwości, zwolnię cię z obowiązku walki z dziewczyną: ty i twoja koleżanka spróbujecie powalić mnie.
- Ale w sensie że... my dwoje na ciebie jednego? – niepewnie spytała Lynne.
- Oni ćwiczą we trójkę! – Henning pokazał weteranów ręką. – Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz do Pana Gelgara! Wtedy każdy będzie miał parę i... Zaraz, zaraz! Co ty właściwie...
Szczeniak nie zdążył nawet dokończyć zdania, gdy został kopnięty w łydkę i wylądował na czterech literach.
- Oszukujesz! – jęknął. – Nie było sygnału rozpoczęcia walki, więc... auuuu!
Gdyby to Kenny szkolił tego gówniarza, bez wahania złamałby mu nos. Jednak Levi uważał się za znacznie wyrozumialszego nauczyciela, więc ograniczył się do wykręcenia ręki i przyciśnięcia jej do pleców wierzgającej ofiary.
- Lekcja pierwsza – wycedził – tytany nie wyślą ci oficjalnego powiadomienia, ani innego uroczego sygnału, gdy postanowią na ciebie zapolować.
- Ale przecież... nie jesteś... tytanem! – zastękał Henning.
Pomimo bólu, nie przestawał łypać na Leviego.
- Nie – zgodził się dawny zbir. – Mimo to mam z nim coś wspólnego. Podobnie jak tytan, atakuję szybko i bez ostrzeżenia. Żyjące za Murem skurwysyny to potężni przeciwnicy, ale pod pewnymi względami są tacy sami jak reszta. Nie ma znaczenia, czy mówimy o tytanie czy o człowieku. Każdy, kto będzie chciał zrobić ci poważną krzywdę, zaatakuje bez ostrzeżenia. A teraz wstawaj! Wykonaj ruch, zanim ja go wykonam.
Biorąc pod uwagę pewność siebie Henninga można było się spodziewać, że przepuści szaleńczą szarżę, gdy tylko zostanie wypuszczony z uścisku. Jednak wcale tego nie zrobił. Jedynie poderwał się do stania i zaczął nerwowo przebierać nogami w miejscu, przepalając Leviego wzrokiem.
Dawny mieszkaniec Podziemia wyczuł, że ktoś zakrada się do niego od tyłu. Kącik ust uniósł czarnowłosego żołnierza się do góry.
- Lekcja druga – oświadczył Levi, przerzucając sobie nad głową zaskoczoną Lynne – stawiając mi czoło zrobiłeś najgłupszą rzecz na świecie: to znaczy stałeś jak kołek i nie podjąłeś walki. Tym samym okazałeś się gorszy od swojej koleżanki, która jest dziewczyną.
- P-przecież ją powaliłeś! – jęknął Henning.
- Wcale nie oczekiwałem, że uda wam się pokonać mnie za pierwszym razem. – Levi wzruszył ramionami.
Albo kiedykolwiek – uzupełnił w myślach.
- Jednak miałem nadzieję, że posiadacie chociaż odrobinę instynktu przetrwania – dokończył, patrząc na Lynne, które leżała na plecach i usiłowała złapać oddech. – Ona przynajmniej podjęła próbę i czegoś się nauczyła.
Henning miał minę, jakby go spoliczkowano. Rycząc jak dziki zwierz, zamachnął się pięścią na głowę Leviego. Czy raczej – w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu była głowa Leviego. Dawny mieszkaniec Podziemi zrobił zgrabny unik i uderzył smarkacza w brzuch.
- Lekcja trzecia: nie atakuj w bezmyślny sposób – mruknął, po czym złapał dyszącego młodzieńca za włosy. – Lekcja czwarta: jak mocno byś nie oberwał, nie pozwól, by ból cię sparaliżował. Lekcja piąta...
Podobnie jak poprzednim razem kopnął Henninga w łydkę, pozbawiając go równowagi.
- Wyciągaj wnioski! – podsumował dobitnym głosem.
Trzynaście lekcji później rekruci wyciągnęli tylko jeden trafny wniosek – nie mieli absolutnie żadnych szans na pokonanie Leviego! Gdy wreszcie to do nich dotarło, postanowili darować sobie atakowanie i skupić całą energię na ograniczeniu liczby obrażeń do mininum. A nie da się ukryć, że mieli już całkiem sporo siniaków.
Mundur i włosy Lynne były w tak fatalnym stanie, jakby ta dziewczyna chwilę temu stoczyła walkę z gromadą górskich bandytów. Henning prezentował się jeszcze gorzej, jednak jakimś cudem wciąż znajdował w sobie energię do marudzenia.
- Powinienem... teraz... ćwiczyć... trójwymiarowy manewr – mamrotał pod nosem, gdy leżał na brzuchu po szczególnie mocnym rzucie. – Na co... Na cholerę mi takie...AŁA!
Levi nadepnął młodziakowi na nogę sprawiając, że tamten zawył z bólu.
- Przestań się mazgaić! – wycedził czarnowłosy żołnierz. – Zamiast tracić czas na użalanie się nad sobą, spróbuj wykombinować, jak się obronić. Osoba, która chce cię zabić, właśnie depcze ci po palcach? Jak z tego wybrniesz?
- Zaraz, zaraz... zabić?! – Henning wytrzeszczył oczy na starszego kolegę.
- Jeżeli masz się czegoś nauczyć, powinieneś założyć, że to właśnie chcę zrobić.
- Może już wystarczy, co? – z boku dobiegł chłodny głos.
To Mike stał nieopodal z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Za jego plecami widać było Gelgara i Nanabę, którzy opierali dłonie o kolana i z trudem łapali oddech. Co prawda nie wyglądali na tak zmaltretowanych jak rekruci, lecz nie ulegało wątpliwości, że dostali solidne manto.
Na widok mężczyzny z wielkim nosem Lynne wydała głośne westchnienie ulgi i opadła na ławkę. Levi zdjął nogę z ręki zarozumiałego gówniarza, na co tamten zerwał się na nogi i pobiegł schować się za plecami Mike'a.
- To pierwsza mądra rzecz, jaką dzisiaj zrobiłeś – skomentował dawny mieszkaniec Podziemia.
W oczach Zachariasa błysnęło coś na kształt rozbawienia, jednak po chwili zostało zastąpione powagą.
- Nie wiem, jak przekonałeś Erwina, by pozwolił ci poprowadzić trening – zaczął Mike – ale jestem pewien, że nie wyraziłby zgody na znęcanie się nad rekrutami.
- Nad nikim się nie znęcam. – chłodno odparł Levi. – Jedynie wpajam smarkaczom zdrowe nawyki.
- Zdrowe to znaczy jakie?
- Takie, które pozwalają na zachowanie szeroko pojętego „życia i zdrowia".
Zacharias zlustrował wzrokiem nowych rekrutów.
- Niby jak doprowadzanie ich do takiego stanu miałoby im pomóc w przeżyciu? – zapytał, unosząc brew. – Nie uczymy ich walczyć z ludźmi lecz z tytanami.
- W-właśnie! – zawołał Henning. – Właśnie tak mu powiedziałem!
- Siedź cicho. – Mike upomniał młodziaka, po czym ponownie skupił uwagę na Levim. – Zamiast zbierać wszystkie możliwe odcienie siniaków, powinni szlifować trójwymiarowy manewr. Wtedy...
- Tylko upewniliby się w przekonaniu, że są świetni we fruwaniu po lesie niczym jebane motylki. – Dawny zbir wszedł towarzyszowi w słowo. – Nie zależy mi, by nauczyli się bić. Chcę, żeby poczuli strach i go pokonali. Ty akurat powinieneś wiedzieć, jakie to ważne. Założę się, że za dzieciaka skopałeś pałę tyłków. I zapewne kilka razy oberwałeś. Może właśnie dlatego masz taki wielki nochal?
Wystarczył jeden rzut oka na minę Zachariasa, by stwierdzić, że był to strzał w dziesiątkę. Mimo to Mike wcale nie wyglądał na urażonego. Sądząc po jego minie, był pod wrażeniem, że Levi domyślił się jego awanturniczej historii, chociaż nigdy o tym nie porozmawiali.
- Jak możesz mówić o panu Mike'u takie rzeczy! – obruszył się Henning. – On na pewno...
- Mówiłem, żebyś siedział cicho. – Mike uciszył smarkacza i popatrzył na Leviego. – A więc twierdzisz, że pomagasz im wyćwiczyć instynkt przetrwania? I naprawdę nie ma to nic wspólnego z faktem, że po prostu szukałeś okazji do skopania im tyłków? Nie miałeś z tej „lekcji" nawet odrobiny frajdy? W ogóle? Ani trochę?
- Nie bądź śmieszny! – prychnął Levi. – Frajdę mógłbym czerpać ze sponiewierania świetnie wyszkolonego kolesia takiego jak ty. Smarkaczy biję wyłącznie edukacyjnie.
- Skąd wniosek, że mógłbyś mnie sponiewierać? – Zacharias sprawiał wrażenie lekko urażonego. Popatrzył na dawnego zbira z mrocznym błyskiem w oczach.
- Tylko jedna osoba na tym zasranym w świecie jest w stanie mnie pokonać. – Levi wyobraził sobie wyszczerzoną gębę Kenny'ego i skrzywił się z niesmakiem. – Tak się składa, że ty nią nie jesteś.
Mike przez chwilę wyglądał, jakby chciał zapytać o „Tę Osobę", jednak ostatecznie zmienił zdanie.
- Sądzę, że mimo wszystko mam pewne szanse na zwycięstwo – oświadczył, kucając naprzeciwko Leviego. – Daj mi tylko poprawić buta...
Chwycił garść piasku, rzucił ją w twarz drobnego żołnierza i od razu rzucił się do ataku.
W przypadku kogokolwiek innego zapewne skończyłoby się zasłanianiem szczypiących oczu i jękami bólu. Rzecz w tym, że Levi nie był „kimkolwiek innym".
Przewidział zamiar Mike'a już w momencie, gdy naiwniak z wielkim nochalem zaczął się schylać.
Oślepianie przeciwnika? Pfft! Kenny przerobił z nim ten numer tyle razy, że chciało się rzygać. Z tą różnicą, że Rozpruwacz nigdy nie rzucał piaskiem, tylko czymś znacznie paskudniejszym – w szczególności upodobał sobie żwir, kawałki chodnika albo sproszkowane ostre papryczki.
Numer Zachariasa był zwyczajnie nudny. Levi powalił Mike'a w najprostszy sposób z możliwych – w ostatniej chwili robiąc unik i podstawiając gamoniowi nogę. Dureń upadł centralnie na kałużę błota! Dawny zbir natychmiast skorzystał z okazji, by wyrównać rachunki – schylił się, złapał garść jasno-brązowych włosów i docisnął wyrośnięty nochal do lepkiej ziemi.
- To, co zrobiłeś, było urocze i do bólu przewidywalne – mruknął, kpiąco się uśmiechając. – Ilu brudnych sztuczek byś nie znał, zapamiętaj sobie, że ja znam ich więcej!
Mike nie zasługiwałby na tytuł jednego z najlepszych żołnierzy Korpusu Zwiadowczego, gdyby reagował na brutalność Leviego w taki sam sposób jak Henning. Można było przewidzieć, że nie będzie po prostu leżał i kwiczał z bólu. Jego dłoń wystrzeliła w stronę łydki rywala, jednak została w ostatniej chwili schwycona i przekręcona.
- Bardzo ładnie – Levi aprobująco zacmokał. – A teraz pokaż dzieciaczkom, jak uwalniasz się z tej beznadziejnej sytuacji.
Zacharias wykorzystał wolną dłoń, by podnieść się do góry. Był zdeterminowany przerzucić sobie przeciwnika przez biodro, nawet gdyby miał przypłacić ten śmiały ruch złamaniem uwięzionej ręki. Levi uznał to za rozsądne posunięcie. Wypuścił nadgarstek Zachariasa i odskoczył do tyłu.
Zaledwie sekundę później Mike stał już na nogach. W przeciwieństwie do swojego znacznie niższego rywala był lekko zdyszany.
- Niech zgadnę – odezwał się Levi. – Nauczyłeś się tego podczas szkolenia wojskowego? Czy może gdzie indziej?
Mina Zachariasa w zupełności wystarczyła za odpowiedź.
- Tak myślałem – westchnął dawny mieszkaniec Podziemia. – Te wasze ładniutkie techniki są o kant dupy rozbić.
- Skoro ci się nie podobają, to może powinieneś pokazać nam lepsze? – Mike sięgnął do kosza i wyciągnął stamtąd atrapę miecza. – Ciekawe, czy przed bronią białą obronisz się tak samo dobrze?
Spróbował dźgnąć Leviego w brzuch, jednak niski żołnierz wytrącił mu dłoń jednym kopnięciem. Krawędź buta trafiła w tępą część ostrza, posyłając miecz na drugą stronę placu treningowego. Levi nie dał rywalowi nawet sekundy na wyrażenie szoku i podziwu. Dwoma szybki susami dopadł do Mike i powalił go na łopatki. Wielki nos ponownie wylądował w błocie.
- Taki duży facet, a taki niezdarny – zaświergotał Levi.
- Kopanie broni to oszustwo – wydyszał Zacharias, gdy noga drugiego mężczyzny docisnęła jego głowę do ziemi. – Powinno się używać tylko technik, które sprawdzają się w rzeczywistości. Gdyby to było prawdziwe ostrze, nie wytrąciłbyś mi go z taką łatwością.
- O? To może weźmiesz prawdziwe ostrze i pozwolisz mi to powtórzyć? Nie mam nic przeciwko.
- Nie trenujemy z prawdziwą bronią.
- Jaka szkoda...
Levi mocniej docisnął twarz kolegi do ziemi. Ledwo słyszalny głos sumienia mówił mu, że mimo wszystko „odrobinę" przegiął. Nie powinien obchodzić się z Mikiem aż tak brutalnie – znał swoje możliwości i wiedział, że potrafiłby załatwić to inaczej. Gdyby tylko chciał, pokonałby kolesia z wielkim nochalem w sposób, który sprawiłby znacznie mniej upokorzenia i bólu.
Rzecz w tym, że ten skurczybyk wepchnął mu kiedyś głowę w błoto i to nie w trakcie walki, ale wtedy, gdy Levi był skuty kajdankami. A nie da się ukryć, że po incydencie z rozbitą filiżanką wychowanek Kenny'ego Rozpruwacza miał szczególny wstręt do lądowania w brudnej i mokrej ziemi. Pewnie dlatego tak trudno mu było wybaczyć Mike'owi – choć ich stosunki w ostatnim czasie poprawiły się, serce czarnowłosego żołnierza wciąż pozostawało pełne goryczy.
Wiedział, że pozwalanie swoim osobistym uczuciom na przejmowanie kontroli nie było do końca w porządku, ale zwyczajnie nie umiał się powstrzymać. Skoro już zyskał okazję do dokopania rywalowi, zamierzał ją wykorzystać.
Docisnął głowę Mike'a do ziemi tak mocno, że tamten wydał poirytowany jęk.
- Levi! – z boku dobiegł donośny głos.
To Erwin wrócił na plac treningowy, by obserwować ćwiczenia. Levi był tak zajęty znęcaniem się nad kolegą, że nawet nie zauważył nadejścia dowódcy. Smith stał z dłońmi splecionymi za plecami i przypatrywał się scenie z trudną do zinterpretowania miną.
- Pokazuję Zachariasowi, czym moje techniki różnią się od waszych – chłodno oświadczył Levi. – Chcesz być moim następnym partnerem treningowym?
- Dziś rano umyłem głowę, więc podziękuję – uprzejmie odparł Smith.
Dawny mieszkaniec Podziemia spodziewał się połajanki, więc ta odpowiedź była dla niego miłym zaskoczeniem. Poczuł, że jego rysy łagodnieją, a usta same układają się w zadowolony uśmieszek. Gdy tak o tym pomyśleć, to coraz bardziej lubił poczucie humoru Erwina.
Ogólnie – lubił Erwina.
Zirytowany, potrząsnął głową. Skąd w jego durnym mózgu wziął się taki powalony wniosek?
- Choć ze mną na chwilę – powiedział Smith. – Chcę z tobą porozmawiać.
Notka autorki
Hej-ho! Witam po przerwie! Tęskniliście?
Harówka na obozie zimowym już za mną, więc mogę wrócić do publikowania. Dwunasty rozdział (jak zwykle) okazała się strasznie długi, dlatego postanowiłam podzielić go na dwie części. A to znaczy, że kontynuacja ukaże się już wkrótce – najpewniej w poniedziałek albo wtorek.
Dziękuję wam za wszystkie komentarze i inne wyrazy aprobaty dla tego opowiadania. Nawet nie wiecie, jak wiele to dla mnie znaczy ;)
Trzymajcie się cieplutko i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top