Rozdział 11 - Zabawa w berka

- Żołnierze, zbiórka!

Rozległ się tupot stóp i sześć osób ustawiło się w równej linii. Wszyscy jak jeden mąż uderzyli się pięściami w torsy.

Za wyjątkiem Leviego, który jak zawsze zasalutował z lekkim opóźnieniem.

Co prawda należał do Korpusu Zwiadowczego już od jakiegoś czasu i z każdym dniem czuł się tutaj swobodniej, jednak wciąż nie ogarniał cholernego protokołu. Zresztą, towarzysze z oddziału wcale tego po nim nie oczekiwali. Doskonale wiedzieli, że nie przeszedł formalnego szkolenia wojskowego i od pewnego czasu nie zwracali uwagi na jego potknięcia.

Jednak dzisiaj coś się zmieniło.

Oprócz Mike'a, Gelgara i Nanaby, z którymi Levi miał już w miarę dobre relacje, na placu treningowych stawiły się dwie nowe osoby.

Widząc spóźniony salut dawnego zbira Henning uśmiechnął się z politowaniem i szepnął coś do ucha stojącej obok Lynne. Levi oddałby cały swój miesięczny żołd, by móc podejść do gówniarza i zapodać mu wychowawczego kopniaka w dupsko.

Tyle oddziałów... - myślał, zaciskając zęby. – W cholernym Korpusie jest TYLE oddziałów, a ten zadufany w sobie smarkacz musiał trafić AKURAT do nas! Od zawsze wiedziałem, że Bóg mnie, kurwa, nienawidzi!

Henning i Lynne szybko zapomnieli o spóźnionym salucie. Cała ich uwaga była teraz skupiona na jasnowłosym mężczyźnie, który zatrzymał się przed grupą i splótł dłonie za plecami.

- Nazywam się Erwin Smith – przedstawił się donośnym głosem. – Dowodzę Drugim Oddziałem Zwiadowców nazywanym też potocznie Oddziałem Erwina.

Zarozumiały gówniarz i jego koleżanka próbowali sprawiać wrażenie poważnych i zdyscyplinowanych, jednak zdradzały ich zaróżowione policzki. Erwin musiał mieć całkiem niezłą reputację w Korpusie Kadetów, bo ci dwoje wpatrywali się w niego jak w Boga, który zstąpił z niebios.

- Dzisiaj weźmiecie udział w pierwszym wspólnym treningu, który... jak mam nadzieję... stanie się początkiem długiej i owocnej współpracy. Wkrótce przekonacie się, że Korpus Zwiadowczy różni się od pozostałych frakcji wojskowych. Ze względu na dużą liczbę zgonów, jesteśmy wobec siebie mniej formalni i w dniach wolnych od służby nawiązujemy ze sobą bliższe relacje. W tym również z przełożonymi. Co jednak nie znaczy, że łańcuch dowodzenia przestaje istnieć. Choć jestem otwarty na nawiązanie przyjaźni z każdym człowiekiem, który u mojego boku stawia czoła tytanom, miejcie na uwadze, że jestem również waszym dowódcą i oczekuję waszego bezwarunkowego posłuszeństwa. Spocznij!

Żołnierze zrezygnowali z salutu na rzecz bardziej komfortowych pozycji. Levi ponownie zareagował z pewnym opóźnieniem. I, podobnie jak poprzednim razem, ujrzał na twarzy Henninga złośliwy uśmieszek.

Mam nadzieję, że dzisiaj znowu będziemy ćwiczyli akcję ratunkową – pomyślał mściwie. – Widziałem w okolicy bardzo obiecujący ul. I mrowisko z dołkiem, które idealnie by się nadawało na czyjś zakuty łeb...

- Domyślam się, że kiedy byliście jeszcze w Korpusie Szkoleniowym, zdążyliście usłyszeć na temat mojego oddziału różne plotki – ciągnął Erwin. – Niektórzy nazywają nas „Zabójczym Oddziałem", ponieważ mamy na koncie największą liczbę zabitych tytanów.

Henning dumnie wypiął pierś, całą swoją posturą dając do zrozumienia, jak bardzo jest zdeterminowany, by mieć swój udział w imponujących statystykach.

- Nie lubię tej nazwy – po chwili westchnął Smith.

Nowi żołnierze popatrzyli na niego ze zdumieniem.

- Likwidowanie dużej ilości wrogów to oczywiście wspaniałe osiągnięcie, które podnosi morale grupy – powiedział surowym tonem. – Jednak nie to stanowi najważniejszy cel Zwiadowców. Prawda jest taka, że nasz Korpus osiąga najlepsze rezultaty, gdy jak najwięcej osób może wziąć udział w wyprawie. Innymi słowy: gdy jak najwięcej osób wraca z wyprawy i dzięki temu może przygotowywać się do następnej. Dlatego chciałbym, byśmy w miarę możliwości zmienili swoją reputację z Oddziału, Który Likwiduje Najwięcej Tytanów na Oddział z Najmniejszą Liczbą Zgonów. Przy czym mówiąc „najmniejszą" mam na myśli „żadną". Czy mogę liczyć, że dołożycie wszelkich starań, by udało nam się zrealizować ten cel?

- Tak, sir! – z pasją wykrzyknęli Lynne i Henning, salutując dowódcy.

Jednak żołnierze z dłuższym stażem ograniczyli się do krótkiego skinięcia głową.

- Jaki entuzjazm – Nanaba szepnęła do ucha Zachariasa. – Aż uroniłam łzę nostalgii. Ci dwoje rwą się do walki jeszcze bardziej niż my kiedyś.

- Cuchną samobójstwem – ponuro podsumował Mike.

A więc nie tylko ja to czuję? – z ulgą pomyślał Levi. – Alleluja!

Nowe nabytki nie zwracały uwagę na starszych kolegów. Henning wydawał się zdeterminowany, w jakiś sposób zaimponować Erwinowi.

- Zrobię wszystko, by przysłużyć się oddziałowi, dowódco! – zadeklarował tak głośno, że Leviego rozbolały uszy. – Ciężko trenowałem, by dołączyć do Zwiadowców i jestem gotowy pracować jeszcze ciężej, by kolejne ekspedycje zakończyły się sukcesem. Dlatego proszę się nie wahać i wykorzystywać moje umiejętności, gdy tylko zajdzie taka potrzeba! Jestem dumny z mojej biegłości w sprzęcie do trójwymiarowego manewru i bez wahania ruszę z pomocą słabszym towarzyszom!

- To znaczy, co dokładnie zrobisz? – drwiąco spytał Levi. – Położysz sobie wisieńkę na głowie i podasz się tytanowi na tacy, by reszta mogła spierdolić?

Gówniarz ewidentnie nawykł do sytuacji, gdy ktoś tak perfidnie wtrącał się w jego próbę podlizania się. Spłonął rumieńcem i otworzył usta z zamiarem powiedzenia dawnemu zbirowi czegoś kąśliwego, jednak ktoś go uprzedził.

- Levi, nie bądź niedorzeczny – opanowanym tonem oznajmił Erwin. – Sezon na wiśnie skończył się dwa tygodnie temu.

Z ust Nanaby i Gelgara wyszedł dyskretny chichot. Mike zdołał zachować opanowany wyraz twarzy, jednak kącik jego ust lekko drgnął.

Policzki Henninga przybrały jeszcze intensywniejszy odcień czerwieni. Młodzieniec wodził po zgromadzonych oszołomionym wzrokiem, nie mogąc uwierzyć, że nikt nie zamierza ganić Leviego za jego złośliwą uwagę.

Jednak zamiast obrazić się na Erwina i chichoczącą trójkę skupił złość tylko na jednej osobie. W tej chwili łypał na dawnego zbira, jakby ten wymordował mu całą rodzinę.

Naprawdę myślisz, że mnie wystraszysz? – Levi skrzyżował ramiona i zmierzył dzieciaka lodowatym wzrokiem. – Powinieneś być wdzięczny, że próbuję ci wbić trochę rozumu do głowy!

Erwin odchrząknął, by zwrócić uwagę oddziału. Zgodnie ze swoim normalnym zwyczajem zaczął rozdawać ludziom kartki z notatkami.

- Twoje oddanie sprawie jest godne podziwu, żołnierzu – powiedział, przechodząc obok Henninga. – Mam szczerą nadzieję, że dożyjemy czasów, gdy będziesz mógł wywiązać się ze swojej śmiałej deklaracji. Ale wcześniej... rzućmy okiem na statystyki.

Postukał swój arkusz i z powagą oznajmił:

- Te liczby nie powinny być dla was żadnym zaskoczeniem. W końcu Keith... To znaczy, chciałem powiedzieć, Dowódca Shadis opowiadał o nich dzisiaj podczas porannego apelu.

Ta, opowiadał – w myślach zakpił Levi. – Tak głośno darł mordę, że nawet krety spierdoliły z pola.

Choć wyjątkowo dawny zbir nie uważał tego za powód do narzekania. W sumie to spodobało mu się, jak stary pierdziel nazwał nowe nabytki „pokarmem dla tytanów" i poświęcił swój cenny czas, by obrzucić każdego z osobna serią kreatywnych przekleństw. W pewnej chwili Levi odczuwał nawet pokusę, by podejść do niego i podsunąć mu parę pomysłów.

- Pięćdziesiąt procent nowych żołnierzy ginie po pierwszym roku służby – ponuro oznajmił Erwin. – Ponad trzydzieści procent nie przeżywa swojej pierwszej wyprawy. Podkreślam, że nie mówię tego po to, by was nastraszyć. Znaliście te liczby, jeszcze zanim dołączyliście do Zwiadowców, czym udowodniliście swoją odwagę. Jednak musicie wiedzieć, że „odwaga" to dość ciekawe pojęcie. Jej definicja nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Jeśli spojrzycie na najczęstsze powody śmierci nowych rekrutów, zauważycie pewien schemat.

Zrobił krótką pauzę, by dać zgromadzonym czas na przejrzenie notatek, po czym surowym głosem dokończył:

- Lekkomyślność. Nadmierna pewność siebie. Lekceważenie rozkazów. Wszystkie te określenia mogą zostać uznane za synonimy „odwagi", ale w rzeczywistości nie mają z nią wiele wspólnego. Sądzę, że właśnie na tym polega różnica pomiędzy nowicjuszem i doświadczonym żołnierzem. Ktoś, kto stoczył już kilka walk, nie próbuje niczego udowodnić, a po prostu robi, co do niego należy. Dlatego, jeśli miałbym dać waszej dwójce tylko jedną radę, zwiększającą szansę na przetrwanie, to brzmiałaby ona tak: dajcie sobie spokój z zabijaniem tytanów i skoncentrujcie wszystkie siły na powrocie z ekspedycji w jednym kawałku. Jesteście w stanie mi to obiecać?

- Tak, sir!

Chłopak i dziewczyna zasalutowali, jednak zrobili to z zupełnie innym nastawieniem niż wtedy, gdy pierwszy raz odpowiadali na pytanie dowódcy.

Lynne wyglądała na ciut zawiedzioną, ale jej spojrzenie wskazywało na to, że mimo wszystko darzyła przełożonego zaufaniem i postanowiła postąpić według jego zaleceń. Natomiast Henning...

Na Boga... poważnie? – Levi popatrzył na zdegustowaną minę młodziaka i z niedowierzaniem uniósł brwi.

Smarkacz wpatrywał się w Erwina jak w bibliotekarza, który nie pozwolił mu zajrzeć do sekcji dla dorosłych.

„I tak znajdę jakiś sposób, żeby to zrobić"! – mówiło spojrzenie zarozumiałego młodziaka.

Zacharias miał rację. Koleś zdecydowanie cuchnął samobójstwem.

- No dobrze! – Wyraźnie usatysfakcjonowany, Erwin sięgnął po przygotowany zawczasu kosz. – Skoro już ustaliliśmy zasady, to czas, żebyśmy przeszli do głównego celu naszego spotkania. Czyli do treningu. Lynne, Henning, dopiero was poznałem, więc chciałbym na własne oczy przekonać się, na ile dobrze potraficie korzystać ze sprzętu do trójwymiarowego manewru. Jednak nie zamierzam wyciskać z was siódmych potów. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Jesteście teraz częścią mojego oddziału i zależy mi, żebyście dobrze zintegrowali się z grupą. Dlatego zrobimy coś niekonwencjonalnego.

Smith wyciągnął z kosza dwie czerwone szarfy i pomachał nimi w powietrzu.

- Zagramy w berka! – zaanonsował z lekkim uśmiechem.

Dziwnie było widzieć na jego twarzy taką minę. Przez ten jeden krótki moment nie wyglądał jak poważny dowódca lecz jak mały chłopiec, nie mogący się doczekać wspólnej zabawy. Levi uznał to za kurewsko urocze.

Lynne i jej zarozumiały kolega zamrugali ze zdziwieniem.

- Berek? – z nutą rozczarowania w głosie mruknął Henning.

- Graliście w to w Podziemiu? – zaintrygowany Gelgar szepnął do Leviego.

- Taa, wiele razy. – Dawny zbir kpiąco się usmiechnął. – Przegrany kończył z nożem w dupie.

- Coś mi się wydaje, że nie miałeś zbyt wielu kompanów do zabawy – wymamrotał miłośnik wódki.

- Dlaczego? Żadnameria zawsze była chętna.

- Żołnierze wbijali w was noże? – szepnęła przysłuchująca się rozmowie Nanaba.

- A kto powiedział, że zawsze byli goniącymi? – Levi uniósł brew.

Wciąż miał przed oczami Kenny'ego, który biegał w okolicy z nożem w dłoni, podśpiewując wesołe: „Cip, cip, cip! Gdzie was wywiało?"

W sumie, gdy o tym pomyśleć, to Rozpruwacz bawił się z Żandamerią na różne sposoby. Najczęściej grał z nimi w berka lub w chowanego. Czasem jeszcze w ciuciubabkę oraz „Raz, dwa, trzy, Wujcio Kenny patrzy". Wspomnienia Leviego z tamtego okresu były jednocześnie straszne i na swój sposób zabawne.

Na szczęście gra, którą wymyślił Erwin, wydawała się mniej ekstremalna.

- Zadaniem uciekających będzie przedarcie się przez las i dotarcie do żółtej chorągiewki, którą wywiesiłem na końcu trasy – tłumaczył Smith. – Będziemy używać sprzętu do trójwymiarowego manewru ale bez broni. Goniący będą dążyć do tego, by zerwać z uciekających czerwone szarfy. Ta szarfa symbolizuje wasze życie. Jeśli ktoś ją straci, zostaje uznany za wyeliminowanego. Lynne, Henning... jesteście nowi, więc będziecie uciekać jako pierwsi.

Doskonale! – pomyślał Levi, zacierając ręce. – Dogonię gówniarza w paru ruchach i wepchnę mu durny ryj w piasek!

Jeszcze nigdy tak się nie cieszył na wspólny trening.

- Ja, Gelgar i Nanaba będziemy was gonić i damy wam... hm... pół minuty przewagi – po chwili dodał dowódca. – Żeby nie było wam za łatwo, każdy z was dostanie „przesyłkę", którą będzie musiał się zaopiekować. Upuszczenie jej jest równoznaczne z przegraną. Lynne, ty będziesz niosła Mike'a. Henning, tobie przypada Levi.

- Coooo?! – jęknęli jednocześnie Levi i Henning.

Kącik ust Erwina uniósł się do góry. Smith wyglądał, jakby wyśmienicie się bawił.

- Podoba mi się wasz entuzjazm! – podsumował, klaszcząc w dłonie. – A teraz idźcie po sprzęt.

Wszyscy za wyjątkiem Leviego odmaszerowali do szopy z zaopatrzeniem. Dawny zbir zacisnął dłonie w pięści i ze zdeterminowaną miną ruszył w stronę dowódcy.

Chyba sobie jaja robi! ­– pomyślał, patrząc na Erwina, który przyniósł swój sprzęt wcześniej i właśnie przypinał do pasa butle z gazem. – Koniecznie musi robić mi na złość, parując mnie z najbardziej zadufanym w sobie gówniarzem, jakiego widział ten Korpus? I co, może jeszcze liczy, że potulnie się na to zgodzę? Niedoczekanie!

I tak nikt nie uważał go za przykładnego żołnierza! Dlaczego miałby nagle wykonywać wszystkie polecenia?

- Erwin! - odezwał się poirytowanym głosem.

Jednak zanim zdążył się poskarżyć, dowódca zrobił coś niewiarygodnego.

- Uderz go w żebra – pół-gębkiem rzucił Smith.

Levi zastygł z ustami otwartymi ze zdziwienia. Czyżby się przesłyszał?

- Że co?

Erwin upewnił się, że nikogo innego nie było w pobliżu i dyskretnie zwrócił się do podwładnego.

- Uderz go w żebra – powtórzył, udając, że sprawdza wyrzutnię haczyków. – Tylko nie za mocno. Zrób to wtedy, gdy nie będzie się tego spodziewał. Najlepiej przed samą metą.

Och... a zatem chciał utemperować gówniarza? Wspaniale!

Levi nie miał pewności, czy on i Erwin myśleli o tym samym, ale... cholera... jeszcze nigdy nie wielbił swojego dowódcy tak bardzo jak teraz. Prawdę mówiąc, chętnie cmoknąłby go w ryj.

- Czy to polecenie służbowe? – zapytał, nawet nie próbując ukryć złośliwego uśmieszku.

- Właśnie tak, żołnierzu – potwierdził Erwin, patrząc na podwładnego z błyskiem w oku. – Wykonać!

- Z największą, kurwa, przyjemnością.

Levi miał tak zajebisty humor, że nawet postanowił zasalutować.

Kiedy jednak ruszył w stronę kanciapy z zaopatrzeniem, uświadomił sobie niebezpieczny kierunek, w którym powędrowały jego myśli.

Naprawdę chciałem go cmoknąć? – zdziwił się, gniewnie krzyżując ramiona. – Chyba odbija mi od zbyt długiego przebywania na słońcu.

Jak cholernej ekscytacji nie czułby w związku z poleceniem dowódcy, nie powinien pozwalać sobie na tego typu fantazje. Nawet w ramach żartu! To było dla niego zbyt niebezpieczne. Ostatnimi czasy pozwalał swoim durnym myślom zapuszczać się w dość niepokojące rejony. Zwłaszcza wtedy, gdy sprzątał swoje łóżko, brał do ręki „Zaczarowaną herbatkę", wodził palcami po okładce książki i przypominał sobie łagodną twarz Erwina, czerwieniąc się jak baba.

O wiele lepiej na tym wyjdzie, jeśli skupi uwagę na czymś pożytecznym.

Na przykład na pokazaniu zarozumiałemu gówniarzowi, gdzie jego miejsce.

- Dowódca musi mieć wobec ciebie wysokie oczekiwania, skoro kazał ci nieść pana Mike'a – Henning westchnął do Lynne, gdy już wszyscy ustawili się na linii mety. – Mój partner waży tyle, co małe dziecko! – podsumował, mierząc Leviego lekceważącym wzrokiem.

- Chyba nie powinieneś mówić tego przy nim – koleżanka zwróciła mu uwagę.

- W porządku. – Levi uniósł dłoń. – Jedynie stwierdził fakt.

Perspektywa zdzielenia smarkacza w żebra wprawiała go w tak zajebisty nastrój, że mógł przez pewien czas udawać miłego wujka.

Henning zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, ale ostatecznie uśmiechnął się z wyższością.

- Pamiętam, jaki jesteś lękliwy – stwierdził, nawiązując do ich ostatniej rozmowy z obecności Hanji, gdy Levi straszył go tytanami. – Na pewno czujesz ulgę, że to ja będę cię niósł, a nie drobna dziewczyna.

- No jasne. – Dawny zbir kpiąco się uśmiechnął. – Nie zapomnij od czasu pogłaskać mnie po główce, bym poczuł się bezpiecznie.

Prosto. W żeberka! – zaświergotał w myślach. – Już nie mogę się doczekać, małolacie!

Dzieciak chyba mimo wszystko nie był totalnym idiotą, bo z konsternacją zmarszczył brwi. W jego spojrzeniu widać było walkę dwóch osobowości. Miłość własna Henninga chciała cieszyć się z uległości Leviego i uznać ją za swoje zwycięstwo. Jednak bardziej rozsądna część chłopaka nakazywała popukać się w głowę i przekonywała, że coś tu jest nie w porządku.

Ta druga część chyba miała na imię „Lynne".

- Myślę, że Dowódca Erwin nie dobrał nas tak bez powodu – wymamrotała dziewczyna. – Pułkownik Hanji mówiła, że jest wyjątkowo podstępny i zawsze ma jakiś ukryty motyw.

Levi już wcześniej zauważył, że młodzi chłopcy z jakiegoś powodu byli uczuleni na przyznawanie racji koleżankom. Henning nie stanowił wyjątku.

- Straszą nas, bo jesteśmy świeżakami! – stwierdził, kładąc dłonie na biodrach i dumnie unosząc podbródek. – Po tym ćwiczeniu przekonają się, że niełatwo nas przerazić!

Erwin, Gelgar i Nanaba właśnie skończyli ubierać sprzęt i dołączyli do nowicjuszy na linii startu. Mike zajął miejsce obok Lynne.

- Tylko bądź delikatna – poprosił, porozumiewawczo mrugając do dziewczyny. – Nie lubię obrywać gałęziami po głowie.

- Z-zrobię, co w mojej mocy, by pana nie podrapać! – wyjąkała, gwałtownie się czerwieniąc. – A-ale niczego nie obiecuję.

- Nie bój nic, młoda! – pocieszył ją Gelgar. – Po spotkaniu z pszczołami i tak nie spotka go nic gorszego.

- Z pszczołami? – Lynne zamrugała z konsternacją.

- To nie były pszczoły, tylko szerszenie – z westchnieniem sprostował Mike. – Lekarz poznał po użądleniach. A poza tym, wcale nie mam pewności, że nie spotka mnie nic gorszego – mruknął, dyskretnie zerkając na Leviego. – Niektórzy z nas są niezwykle kreatywni.

- Masz szczęście, że wszyscy tak cię lubią, Zacharias – powiedział dawny zbir, niewinnie przypatrując się swoim paznokciom. – Gdyby było inaczej, jakiś mściwy sukinsyn mógłby pewnego pięknego dnia wpaść na pomysł, by wrzucić cię do bagienka, w którym roi się od pijawek.

- Ależ, Levi... nie musisz tak się o mnie martwić! – Kącik ust Mike'a nieznacznie uniósł się do góry. – Zawsze mogę odwdzięczyć się temu komuś, upuszczając go na komin prowadzący do budynku gospodarczego, w którym roi się od kurzu i zarazków.

Nie przeginaj, skurwielu! – pomyślał Levi, mordując Zachariasa wzrokiem. – Może i zaczęliśmy jako tako się dogadywać, ale to jeszcze nie znaczy, że przestałem fantazjować o obcięciu ci tego twojego wielkiego nochala!

- Przypominam – Erwin odchrząknął – że celem tego ćwiczenia jest zaniesienie partnera na metę, a nie upuszczenie go w najpaskudniejszym miejscu w możliwych. A żeby dodatkowo was zmotywować, przewiduję nagrodę dla zwycięzcy. Osoba, która dotrze do celu jako pierwsza, będzie mogła zdecydować, co będziemy robić podczas kolejnego grupowego treningu.

- Tak! – ucieszył się Henning, radośnie zaciskając dłoń w pięść.

Lynne nie podzielała jego entuzjazmu. I trudno jej się dziwić, bo Mike był mimo wszystko sporym chłopem. Przez pierwsze kilka minut w ogóle nie potrafiła go podnieść. W jaki sposób by go nie chwyciła, za każdym razem uginała się pod jego ciężarem i lądowała na zadku. W końcu spłonęła rumieńcem i poprosiła, by po prostu wskoczył jej na plecy – dopiero wtedy była w stanie swobodnie ustać na nogach. Choć nie ulegało wątpliwości, że korzystanie ze sprzętu do trójwymiarowego manewru będzie dla niej sporym wyzwaniem. Jako osoba, która przeszła szkolenie wojskowe, w żadnym wypadku nie była delikatnym dziewczęciem, ale to i tak nie wystarczało, by mogła swobodnie latać między drzewami z dorosłym facetem jako dodatkowym ciężarem.

Henning, natomiast, podniósł Leviego bez najmniejszych problemów. Po prostu wziął go pod pachę niczym wyrośniętego szczeniaczka i obrócił się do weteranów z miną mówiącą:

„Widzicie? Łatwizna!"

- Jak już wspomniałem, zaczniemy was gonić, gdy upłynie pół minuty. – Erwin wyciągnął klepsydrę i postawił ją na uciętym pniu drzewa. – Gotowi? Start!

Levi był świetnie zaznajomiony z okolicą, więc mógł bez trudu obliczyć orientacyjny czas dotarcia do mety. Wiedział, że przedarcie się przez las zajmie co najmniej dziesięć minut i zamierzał je wykorzystać, by dokładnie przyjrzeć się technice Henninga.

Trzeba przyznać, że smarkacz radził sobie nieźle – a przynajmniej według pewnych standardów. I niestety nie były to standardy Korpusu Zwiadowczego. Gdyby Levi miał umieścić młodziaka w jakiejś kategorii, to wskazałby pierwszą piątkę najlepszych Żandarmów, którzy próbowali dorwać go w Podziemiu.

No, może nawet i pierwsza trójka – były zbir skorygował w myślach, gdy Henning wyrobił szczególnie ostry zakręt, by nie zderzyć się z drzewem.

Rzecz w tym, że żołnierze Żandamerii – nawet ci najlepsi! – wciąż reprezentowali dość marny poziom. I wcale nie chodziło tu o kiepskie korzystanie ze sprzętu albo brak wytrzymałości. Nie. Chodziło o określony styl.

Z tym było dokładnie tak samo jak z walką wręcz. Z jednej strony znajdowali się ci, którzy rzucali innymi o ziemię tylko podczas szkolenia - zakładali eleganckie dźwignie, mieli poprawną postawę i nie stosowali nieczystych zagrań. Natomiast z drugiej strony byli ci, którzy działali instynktownie, bo wiedzieli, że w innym wypadku nie przetrwają.

Kiedy Levi pierwszy raz zetknął się z Mikiem Zachariasem, od razu wiedział, że ten koleś musiał przynajmniej raz w życiu wdać się w bójkę. Zwykłą, podwórkową bójkę z dala od bezpiecznego placyku treningowego. Podobnie zresztą jak Erwin. I nie miało żadnego znaczenia, czy Smith w przeszłości wygrywał swoje walki – liczyło się to, że był zaznajomiony z uczuciem bronienia własnego dupska przed groźniejszym przeciwnikiem.

Po Henningu od razu było widać, że nigdy nie musiał bić się z kimś na poważnie.

Dzieciak był cholernym prymusem, który nawet z czegoś tak ekscytującego jak latanie między drzewami uczynił tak nudną czynność, że chciało się rzygać.

Jasne, wiedział, co robi. Wspaniale, że przemieszczał się z jednego miejsca do drugiego bez żadnego wysiłku. Problem w tym, że to wszystko było zbyt... poprawne. Zupełnie jakby ten szczeniak miał w głowie jakieś dziwne urządzenie, które kazało mu utrzymywać dokładnie taką samą odległość od drzewa przy każdym cholernym skręcie. Co, on myślał, że ktoś przyzna mu dodatkowe punkty za styl?

Cała ta jego srancja elegancja sprawiała, że marnował cenne sekundy! Już na początku trasy zostawił Lynne daleko w tyle, ale z punktu widzenia Leviego poruszał się jak ciężarny bocian. Aż dziw, że Erwin i reszta jeszcze go nie dogonili. Nawet jeśli miał nad nimi trzydzieści sekund przewagi, powinni bez problemu go złapać.

No, chyba że mieli inny zamiar. Być może celowo pozwolili mu zwiać, by poczuł się zbyt pewnie? Biorąc pod uwagę rozkazy, jakie otrzymał Levi, miałoby to sporo sensu.

W oddali zamigotały żółte flagi. Meta była tuż tuż!

Dawny zbir nareszcie mógł zrobić to, na co czekał przez całą tą cholerną wycieczkę. Rzucił jeszcze jedno chłodne spojrzenie na przepełnioną triumfem twarz Henninga, po czym wbił gówniarzowi łokieć w żebra.

Wbrew pozorom, wcale nie rozegrał tego aż tak brutalnie, jak można by się po nim spodziewać.

Celowo wybrał takie miejsce, by zaskoczony młodziak wleciał w krzaki, zamiast rozbić sobie ryj na twardy pniu. W dodatku przeprowadził swoją akcję dosyć nisko nad ziemią, by lądowanie było w miarę miękkie. Co jednak nie oznaczało, że zdarzenie w jakikolwiek sposób było dla dzieciaka przyjemne.

Levi był niezwykle zwinny, więc kiedy został znienacka upuszczony, szybko aktywował kotwiczki i zaczepił się na pobliskich pniach, w ostatniej chwili unikając zderzenia z ziemią.

Jednak Henning zareagował jak niezdarna gęś, w którą uderzyła kula armatnia – wydał zaskoczone kwiknięcie, nerwowo zamachał kończynami i ostatecznie skończył nadziany na cienkie gałęzie niczym grillowany kurczak.

Gdy już skończył wypluwać liście, w pierwszej kolejności zaczął rozglądać się za partnerem treningowym. Sądząc po wściekłych rumieńcach na podrapanej buźce, zapewne naszykował sobie całą gamę przekleństw.

Zanim jednak zdążył wypowiedzieć którekolwiek z nich, zjawiła się reszta grupy. Erwin, Mike, Gelgar i Nanaba zgrabnie wylądowali na ziemi. Towarzyszyła im również Lynne – sądząc po tym, że nie miała szarfy i wyglądała na strasznie ponurą, musieli ją dorwać dosyć szybko.

Gdy Henning ujrzał dowódcę, na jego twarzy odmalowały się niezadowolenie ale i ulga. Widać było, że chętnie zmieszałby Leviego z błotem, lecz wstydził się używać wulgarnego języka przez przełożonym. Jednak pocieszał się myślą, że przynajmniej będzie mógł się poskarżyć.

- On mnie sabotował, dowódco! – pożalił się, pokazując czarnowłosego kolegę palcem z taką miną, że Levi zaczął mieć skojarzenia z przedszkolem. – Partner, którego mi przydzieliłeś... Tuż przed metą zdzielił mnie łokciem w żebra!

- Oczywiście, że to zrobił – z prostotą odparł Erwin. – W końcu sam kazałem mu to zrobił.

Henningowi opadła szczęka.

- Kazał pan... - z niedowierzaniem wykrztusił młodzieniec. – Ale jak to?

Smith splótł dłonie za plecami i zmierzył nowego rekruta surowym spojrzeniem.

- Każdy trening powinien czegoś uczyć. A najlepiej, by uczył tego, czego człowiek w danym momencie potrzebuje najbardziej. W twoim przypadku jest to zrozumienie własnych ograniczeń. Uświadomienie sobie, co już umiesz, a czego dopiero będziesz musiał się nauczyć. Zanim zaczęliśmy trening, zadeklarowałeś swoją chęć do ratowania życia towarzyszy. Tak było, żołnierzu?

Młodzieniec spuścił wzrok, ewidentnie zastanawiając się, do czego to wszystko zmierzało.

- Tak, sir – potwierdził, niepewnie zerkając na Erwina.

- Czy kiedykolwiek trenowaliście korzystanie ze sprzętu do trójwymiarowego manewru z dodatkowym balastem? – Tym razem Smith zadał pytanie nie tylko Henningowi, ale również Lynne.

Przecząco pokręcili głowami.

- W Zwiadowcach tego typu ćwiczenia to standard – powiedział dowódca. – Podczas ekspedycji często zachodzi potrzeba ruszenia komuś z pomocą. Dlatego dążymy do tego, by każdy żołnierz nabrał doświadczenia z przenoszeniu rannych towarzyszy. Jednak na początku treningu nie użyłem określenia „akcja ratunkowa". Celowo nazwałem to ćwiczenie „berkiem", by uśpić waszą czujność. Chciałem sprawdzić, jak zachowacie się w trudnej sytuacji. Lynne, dlaczego nie zaprotestowałaś, gdy kazałem ci nieść Mike'a, chociaż Levi jest dużo lżejszy?

Dziewczyna spłonęła rumieńcem.

- B-bo... wydał pan rozkaz, sir – odpowiedziała niepewnie. – Powiedział pan, że oczekuje pan bezwarunkowego posłuszeństwa.

Na te słowa Erwin łagodnie się uśmiechnął.

- Tak było – potwierdził skinięciem głowy. – Ale to jeszcze nie znaczy, że nie możecie zadawać mi pytań. Nie jesteśmy w samym środku ekspedycji, gdzie każda sekunda zwłoki ma znaczenie. Miałaś mnóstwo czasu, by zapytać mnie, dlaczego podjąłem tak nielogiczną decyzję. Prawdę mówiąc, trochę rozczarowało mnie, że tego nie zrobiłaś.

Lekko się skrzywiła i spuściła wzrok.

- Wyczułaś, że miałem szczególny powód, by przydzielić wam takich a nie innych partnerów – ciągnął Erwin. – A mimo to postanowiłaś nie pytać o to wprost. Czy to dlatego, że nie miałaś odwagi?

- Nie, sir – odparła, dzielnie patrząc dowódcy w oczy.

Kącik ust Erwina drgnął.

- A więc inaczej... czy gdybym dał ci wybór, poprosiłabyś o zamianę partnerów?

- Nie, sir.

- Dlaczego?

Nie odpowiedziała. Smith westchnął z rezygnacją.

- Ponieważ nie chciałaś mnie rozczarować – zgadł, kręcąc głową. – Chciałaś pokazać, że nie jesteś słaba ani marudna. Że bez problemu udźwigniesz wyższego o głowę mężczyznę. Postawa godna podziwu. Widać, że jesteś zdyscyplinowaną młodą kobietą, która bez wahania stawia czoło trudnościom. Cieszę się, że mam w moim oddziale kogoś takiego. Ale, niestety, w Korpusie Zwiadowczym samo bycie silnym nie wystarczy. Najważniejsza jest dobra ocena sytuacji. Gdyby to nie był trening, lecz prawdziwa ekspedycja, twoja decyzja niesienia Mike'a poskutkowałaby utratą dwóch żyć.

- Zatem powinnam go porzucić? – spytała z lekko drżącą dolną wargą. – Gdybyśmy byli na misji, a pan Mike zostałby ranny...

- Jeśli wiesz, że nie zdołasz go unieść, powinnaś poszukać kogoś, kto da radę – ze spokojem odparł Erwin. – Tak właśnie funkcjonuje ten oddział. Działamy jako grupa. Nie trzeba polegać wyłącznie na sobie.

- A gdyby nie było ze mną nikogo innego? – bez tchu wyrzuciła z siebie Lynne. – Co wtedy?

- Myślę, że Mike sam najlepiej odpowie na to pytanie.

Dziewczyna popatrzyła na Zachariasa, który stał nieopodal ze skrzyżowanymi rękami i ponurą miną.

- Powinnaś mnie porzucić – oznajmił.

- Co?! – jęknęła. – Nie mogłabym tak postąpić!

- I dlatego nie jesteś jeszcze gotowa na ekspedycję – z prostotą odparł Mike. – Kiedy stawia się czoła tytanom, trzeba być przygotowanym na tego typu decyzje. Nie uczymy was tylko latania po drzewach, ale przede wszystkim gotowości emocjonalnej.

Lynne miała w oczach czysty szok.

- Nie patrz tak na mnie, młoda – westchnął Zacharias. – Gdybyś mnie porzuciła na polu bitwy, nie miałbym żalu. Lepszy jeden trup niż dwa. To podstawowa matematyka, nie okrucieństwo.

Dziewczyna wciąż nie wyglądała na przekonaną. Erwin podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu.

- Nie bez powodu powiedziałem, że najważniejszym celem tego oddziału jest dążenie do jak najmniejszej liczby zgonów – przypomniał z łagodnym uśmiechem. – Zawsze będą ginąć ludzie, ale jeśli będziemy ciężko trenować, zwiększymy szanse na uratowane towarzyszy. I nie bądź rozczarowana swoją dzisiejszą porażką. Nie chodzi o to, by już na początku być dobrym, ale by stawać się coraz lepszym. Uważam, że masz potencjał, by stać się doskonałym żołnierzem.

Markotność na twarzy Lynne została zastąpiona niepewnym uśmiechem.

Levi był pod ogromnym wrażeniem postawy swojego dowódcy. Dopiero teraz zaczynało do niego docierać, jak wielką charyzmę posiadał Erwin. Należało wreszcie to przyznać – koleś był kurewsko dobry w tym, co robił.

Przyglądanie się jego rozmowie z Lynne sprawiło, że dawny zbir czuł się nieco lepiej z myślą, że mimo wszystko zgodził się uczestniczyć w tych całych grupowych treningach i zachowywać się jak pełnoprawny członek oddziału.

Gdy głębiej się nad tym zastanowić, to chyba nawet nie był już najbardziej zbuntowanym osobnikiem w zespole. Ten zaszczytny tytuł przejął ktoś inny.

- Co do ciebie, Henning – Erwin odwrócił się do młodzieńca, który łypał na ziemię z naburmuszoną miną – na początek chciałbym zapytać: czy ratowałeś kiedyś kogoś z płonącego budynku?

- Nie, sir.

- Zdarzyło ci się wyciągnąć z wody topielca?

- Nie, sir.

- A mimo to założyłeś, że dasz radę uratować kogoś z paszczy tytana – westchnął Smith.

- Z całym szacunkiem, sir – Henning popatrzył na dowódcę mając w oczach pretensję, ale też błaganie – żeby walczyć z tytanami nie trzeba dobrze pływać ani przedzierać się przez ogień. Wystarczy dobrze korzystać ze sprzętu do trójwymiarowego manewru, a ja...

- Parę minut temu upuściłeś osobę, którą miałeś „uratować". – Erwin wszedł mu w słowo. – Pomimo świetnego obchodzenia się ze sprzętem.

- Uderzył mnie! – przez zęby wycedził młodzieniec.

- Jak już mówiłem, zrobił to na moje polecenie. I to z konkretnego powodu. Kiedy jakaś osoba przeżyje wielką traumę, może zareagować na różne sposoby. Niektórzy są sparaliżowani i nie są w stanie wykonać żadnego ruchu. Ale są też tacy, którzy wpadają w panikę i zaczynają się szamotać.

- Tego, co on zrobił, nie można nazwać „szamotaniem się"! – Henning posłał Leviemu nienawistne spojrzenie. – Walnął mnie. Mocno!

- Gdyby chwilę wcześniej znajdował się między zębami tytana, zapewniam, że uderzyłby cię dwa razy mocniej. – Erwin zmierzył młodziaka surowym spojrzeniem. – I to nie w miejscu, gdzie mógłbyś bezpiecznie wylądować.

- Potwierdzam – wtrącił Gelgar. – Kiedy ćwiczyliśmy akcję ratunkową, pierdolnął mnie tak mocno, że zobaczyłem gwiazdy.

- Czyli wniosek z tego taki, że walnął mnie złośliwie! – gniewnie podsumował trzęsący się ze złości Henning.

Erwin otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak ktoś go uprzedził.

- Młody. – Mike Zacharias popatrzył na nowego rekruta z politowaniem w oczach i cicho oznajmił: - Uwierz mi. Jeśli kurdupel kiedykolwiek postanowi walnąć cię złośliwie, nikomu o tym nie opowiesz.

- Bo nie będzie w stanie mówić – Nanaba mruknęła do Gelgara.

- Oddychać też nie – zgodnie odparł miłośnik wódki.

- To przygnębiające, że podejrzewasz towarzysza z oddziału o celowe sprawianie bólu. – Erwin zwrócił się do Henninga. – Dlatego sądzę, że to właściwy moment, byś zobaczył... Cóż... Żebyście oboje z Lynne zobaczyli, do jakiego poziomu będziecie dążyć. Jeszcze nie jesteście gotowi, by samodzielnie kogoś ratować, dlatego zobaczycie, jak to robią doświadczeni żołnierze. Korzystając z tego, że jesteśmy prawie na mecie, teraz będziemy się ścigać do linii startu. Mike poniesie Lynne. Levi, ty będziesz miał pod opieką Henninga. Tylko obchodź się z nim delikatnie.

- O ile w ogóle mnie podniesie – zakpił młodziak. – Żeby tylko nie naciągnął sobie tych swoich... hyaaa!

Smarkacz nie zdążył nawet dokończyć z dania, gdy Levi brutalnie złapał go za pasek spodni, lekko podrzucił go do góry i wziął go pod pachę.

Kiedy Henning wreszcie otrząsnął się z szoku, jego pierwszą reakcją było zdzielenie dawnego zbira w żebra.

- Gdzie z tymi łapami? – Levi odegrał się, trzepiąc smarkacza w ucho.

Zacharias nazwał mnie „kurduplem", więc zamierzam zaczekać na niego na starcie i zaśmiać mu się w durną gębę – pomyślał mściwie. – Nie pozwolę, byś po drodze odwalał różne cyrki!

- Znowu to zrobił! – Henning poskarżył się Erwinowi. – Walnął mnie! Kiedy on zdzielił mnie z łokcia, JA go NIE uderzyłem!

- Nie – ze spokojem potwierdził Erwin. – Zamiast tego spanikowałeś i wpadłeś w krzaki. A to jest jedyna rzecz, której nie można zrobić, gdy ratuje się czyjeś życie. Natomiast bicie kogoś po głowie... może okazać się dobrym rozwiązaniem.

- Dobrym? – z niedowierzaniem wykrztusił Henning.

- Gdy uratowany jest w stanie histerii i zaczyna atakować wybawcę, należy zadać mu cios, żeby się uspokoił. W podobny sposób postępuje się z agresywnym topielcem. Jeśli pozwolisz, by osoba, którą ratujesz, wepchnęła cię pod wodę, ratunek nie ma najmniejszego sensu.

- A-ale... B-bo on...

- Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć, żołnierzu? – w głosie Erwina zabrzmiało ostrzeżenie. – Jak już mówiłem, nie mam nic przeciwko, by podwładni zadawali mi pytania. Nie chcę mieć pod sobą bezmyślnych pionków tylko ludzi, którzy mają odwagę się ze mną nie zgodzić i kiedy trzeba, przekonują mnie do swoich racji. W końcu nie jestem nieomylny. Niemniej jednak... jeśli chcesz ze mną dyskutować, to lepiej żebyś podał sensowne argumenty. A więc?

Henning wybrał milczenie. Chyba właśnie uświadomił sobie, że jego jedyny „sensowny" argument to fakt, że nie lubił Leviego.

Natomiast Levi uświadomił sobie, że mu z tego powodu... przykro?

Wprawiło go to w lekką konsternację, bo przecież od początku nie cieszył się wśród Zwiadowców dobrą opinią i niechęć jednego dzieciaka nie powinna robić mu różnicy. W dodatku takiego dzieciaka, którego on sam ewidentnie nie darzył sympatią.

Więc dlaczego czuł w sercu ten dziwny dyskomfort? Czemu nagle zaczęło go obchodzić, co jakiś małoletni frajer o nim myślał?

Może dlatego że z jego punktu widzenia Henning był tylko... cóż... dzieckiem?

I Levi tak naprawdę nie miał z nim jakiegoś szczególnego problemu. To nie tak, że ten szczeniak podpadł mu czymś konkretnym, tak jak, chociażby, Mike Zacharias. Jedynie podniósł mu ciśnienie, bo był zbyt pewny siebie i prosił się o śmierć.

A tak się składało, że pomimo wszystkich brutalnych życiowych lekcji od Kenny'ego, wciąż była pewna rzecz, którą Levi cholernie źle znosił.

Wprost nienawidził patrzeć na śmierć dzieci.  

Notka autorki

Akcja posuwa się do przodu powoli, ale już wkrótce zrobi się BARDZO ciekawie (lecz niczego nie spoileruję).

Ze względu na dużą ilość roboty w lutym, ciężko mi przewidzieć, ile będę miała czasu na pisanie – ale mimo wszystko postaram się wstawiać nowy rozdział raz w tygodniu.

Motywowanie mnie komentarzami i gwiazdkami jak zawsze mile widziane ;)

Ściskam was mocno i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top