Rozdział 10 - Świeża krew

Kenny mawiał czasem, że zamykanie grupy ludzi w ciasnej przestrzeni gwarantowało chaos. Baraki Korpusu Zwiadowczego były tego najlepszym przykładem.

Wraz z pojawieniem się pierwszych promieni słońca, każdy z otaczających zamek drewnianych budynków zamieniał się w oborę. A zwłaszcza te zajmowane przez mężczyzn. Ci sami faceci, którzy stawali przed Shadisem w równej linii, prosto i nieruchomo, niczym drewniane żołnierzyki, z dala od czujnego oka dowódcy zachowywali się niewiele lepiej od zwierząt.

Tu ktoś gwizdnął, tam ktoś wybuchł śmiechem, ubrania latały nad podłogą, w jednej części pomieszczenia gołe łydki, w drugiej nieogolone pachy, a na podłodze gacie, skarpetki i pianka do golenia. Ot, zwykły poranek w wojsku!

Zdaniem wielu żołnierzy był to jedyny słuszny sposób zaczynania dnia - goło, wesoło, brudno i po męsku.

Do czasu.

- Ej, czyja jest ta bajeczka z zieloną okładką? – zapytał brodaty facet, podnosząc książkę ze starannie zaścielonego łóżka.

- Która łajza czyta pozycje dla dziesięciolatków? Ale wstyd!

- Pewnie należy do jakiegoś maminsynka, który...

- Który co? – z okolic drzwi dobiegł złowieszczy głos.

Nie był zbyt donośny, jednak dotarł do uszu absolutnie wszystkich i sprawił, że w pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Na widok stojącego w wejściu Leviego pozostali żołnierze zastygli jak sparaliżowani – niektórzy w bardzo głupich pozycjach, na przykład z jedną nogą na drabince piętrowego łóżka.

Nastąpiło zbiorowe kwiknięcie, rozległ się głośny tupot stóp i w przeciągu najbliższych dziesięciu sekund wszystkie ubrania, brzytwy i inne przedmioty w czarodziejski sposób zniknęły z podłogi. Bladzi ze strachu mężczyźni przylgnęli do swoich łóżek, tworząc na środku wielką pustą przestrzeń. Byli tak roztrzęsieni, jakby do budynku wszedł tytan.

Po chwili brodaty żołnierz przypomniał sobie, że zadano mu pytanie.

- Który lubi poważną literaturę! – sprostował piskliwym głosem. – Ja... My... Tego... Chcieliśmy powiedzieć, że książka z pewnością należy do mądrej mamy synka, który jest tak mądry jak mama i dlatego czyta mądre rzeczy. P-prawda, chłopaki?

- Taaak – stojący obok faceci energicznie pokiwali głowami. – A wcześniej wcale nie nazwaliśmy cię łajzą! T-tylko żartowaliśmy, jasne?

- A w ogóle to... ehehe... N-nie spodziewaliśmy się ciebie, Levi! M-myśleliśmy, że już poszedłeś na śniadanie.

- Zamierzałem wziąć prysznic – lekceważąco odparł Levi, zarzucając sobie ręcznik na ramię. – Zapomniałem ubrań na zmianę.

- N-naprawdę? Ahaha... c-co za zaskoczenie! N-nie przejmuj się, zdarza się każdemu.

- Jak chcecie poczytać moją książkę, proszę bardzo – powiedział dawny zbir. – Ale jak znajdę na niej choć jedną plamę, uduszę was we śnie.

Wszyscy wydali przerażony jęk.

Ubrany w spodnie i podkoszulek Levi wpakował dłonie do kieszeni i ruszył w stronę swojego łóżka. Echo jego kroków zlało się z nerwowymi szeptami pozostałych mężczyzn.

Na widok samotnego skupiska piany, które znajdowało się nieopodal wiszącego na ścianie lustra, dawny mieszkaniec Podziemia zatrzymał się w pół kroku.

- Co to ma być? – zapytał lodowatym tonem.

- Ja tego tutaj NIE zostawiłem! – odpowiedział chór przynajmniej pięciu głosów.

Trzy osoby rzuciły się, by wytrzeć pianę, zderzając się przy tym głowami. W tej chwili klęczeli, każdy z siniakiem na czole, energicznie szorując podłogę i posyłając Leviemu nerwowe uśmiechy.

Najniższy rezydent baraku wzruszył ramionami i poszedł dalej. Gdy dotarł do swojego łóżka, zbliżył dłoń do deski przytrzymującej górną pryczę. Na dźwięk sunących po drewnie palców wszyscy wstrzymali oddech.

- P-proszę, nie wkurzaj się! – zza pleców Leviego dobiegł czyjś zdesperowany głos.

- M-myśleliśmy, że Uroczyste Sprawdzanie Kurzu będzie dopiero po śniadaniu! – zawołał ktoś inny.

- G-gdybyśmy wiedzieli, że przyjdziesz wcześniej, zrobilibyśmy z tym porządek!

- Mniejsza o to – westchnął Levi, wyciągając z kufra z czysty mundur. – Jesteście takimi niechlujami, że i tak nie spodziewałem się cudów. Można wręcz powiedzieć, że przerośliście moje oczekiwania.

Po tych słowach opuścił barak. Jednak po chwili przypomniał sobie, że nie wziął ze sobą grzebienia. Gdy stanął przed zamkniętymi drzwiami, usłyszał strzępki rozmowy.

- Słyszeliście, chłopaki? – powiedział czyjś rozradowany głos. – Przerośliśmy jego oczekiwania! Jeszcze nigdy nie powiedział nam czegoś tak miłego!

- W dodatku nazwał nas „niechlujami"! Wcześniej zawsze mówił „jebani syfiarze" albo „zasrani nosiciele brudu". Naprawdę się zmienił!

- Nie mogę uwierzyć, że znalazł tyle kurzu i nawet nie wyciągnął noża...

- Kiedy zobaczyłem go stojącego w drzwiach, byłem pewien, że już po nas! Myślałem, że mi, kurde, serce stanie!

- Ej, ale następnym razem lepiej ustawmy kogoś na czatach. Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby przyłapał nas wczoraj, gdy brudna skarpetka spadła na jego łóżko?

- Była tam tylko przez pięć sekund...

- I co z tego?! Masz pojęcie, co bym nam zrobił, gdyby się dowiedział?!

- Dobrze, że wypraliśmy pościel i wytrzepaliśmy koc, by zatrzeć dowody.

- Lepiej nie kusić losu, panowie! Starczy tego brudnego męskiego poranka... bierzemy się za sprzątanie!

Z wnętrza baraku dobiegły odgłosy szurania i Levi uśmiechnął się pod nosem. Ostatecznie postanowił nie wchodzić do środka i nie stresować współlokatorów. Najwyżej pożyczy grzebień od Gelgara. Pomimo zamiłowania do alkoholu koleś był zaskakująco schludny, a należące do niego przedmioty codziennej pielęgnacji należały do najczystszych w Korpusie.

Levi poszedł pod prysznic, od niechcenia zastanawiając się, kiedy przestał być budzącym postrach zbirem i został miłym kolesiem, który pożyczał od innych Zwiadowców grzebienie. Gdyby Kenny go teraz zobaczył, jak nic powiesiłby się ze wstydu.

XXX

- Panie Levi, to dla pana!

Levi wydał ciche westchnienie rezygnacji. Ta sytuacja miała miejsce tak wiele razy, że nawet nie odczuł zdziwienia, widząc zmierzającego w swoją stronę Grega.

- To chyba lekka przesada – mruknął. – Nie musisz ciągle obdarowywać mnie herbatą, tylko i wyłącznie dlatego że raz uratowałem ci życie.

- Moi rodzice prowadzą sklep – z nieśmiałym uśmiechem odparł rudy młodzieniec. – Zawsze zostaje im mnóstwo liści. Czeka pan na jedzenie?

- Jak widać.

- Trzeba było dać mi znać. Mogłem wcześniej odebrać pańskie śniadanie.

- To niepotrzebne. Czekałem tylko dziesięć minut.

Poranna kolejka do bufetu jak zawsze ciągnęła się przez pół stołówki, jednak Levi nigdy na nią nie narzekał. Wciąż pamiętał czasy, gdy mieszkał w Podziemiu i przez kilka dni nie miał czego włożyć do gęby. Stanie w kolejce było dla niego niewielką ceną za podstawiane pod nos żarcie.

A poza tym, miał dodatkowy motyw, by osobiście odbierać swoje śniadanie.

- Parówki czy ryż z sosem? – zapytał wąsaty kucharz.

Miał lekko odstający brzuch i muskularne ramiona rojące się od dziwnych tatuaży. Levi lubił gościa.

- Parówki – oznajmił. – Ale nadętemu pracoholikowi nałóż ryżu. I najlepiej dorzuć jeszcze śliniaczek, by nie upierdolił sobie tych swoich bezcennych papierów.

- Poszukam jakiejś chusty – wąsaty mężczyzna skinął głową.

- Jadłeś już? – Levi spytał Grega.

- Tak, proszę pana.

- Świetnie. W takim razie przejdziesz się do pułkownika Smitha i zaniesiesz mu śniadanie. Mike Zacharias powiedział, że masz to zrobić. Dotarło?

Rudy młodzieniec zaczerwienił się i odwrócił wzrok. Leviemu zrobiło się trochę głupio. Może nie powinien tak bezwstydnie wykorzystywać faktu, że ten chłopak uważał go za bóstwo i poszukać sobie innego posłańca?

- Jeśli to problem... - zaczął.

- Ależ nie! – szybko oznajmił Greg. – Po prostu...

- No co?

Młody żołnierz rozmasował kark.

- Panie Levi... ale pan wie, że pułkownik Smith już dawno domyślił się, że to pan wysyła mu jedzenie?

Levi starał się nie pokazać, jak bardzo ta informacja go zdziwiła. I zirytowała.

- O czym ty mówisz? – mruknął, udając obojętny ton. – Przecież to Mike...

- Erwin wie, że to ty – z bufetu dobiegło westchnienie.

To kucharz stał ze skrzyżowanymi ramionami i przypatrywał się Leviemu znad przygotowanych tac.

- Wczoraj powiedział mi, żebym dosolił mu ryż, gdy już przyjdziesz zabrać dla niego śniadanie i będziesz udawał, że to nie ty – stwierdził, unosząc brew.

Levi zacisnął zęby.

- Ten cholerny gnojek... - wycedził, biorąc ze stołu obie tacki. – Sam zaniosę mu to przeklęte śniadanie! I przy okazji powiem mu, że jak jeszcze raz będzie rozpowiadał na mój temat jakieś durne plotki, to wezmę to jego orle pióro i wsadzę mu je...

- W tyłek? – zapytał czyjś podekscytowany głos.

Przy bufecie nagle zmaterializowała się szopa rozczochranych brązowych włosów i para okrągłych okularów. Levi nie widział Hanji trzy tygodnie, więc w pierwszym odruchu uznał, że tylko ją sobie wyobraził. Kiedy zrozumiał, że wcale nie ma halucynacji, omal nie przewrócił się z wrażenia.

- A cóż to? – zaszczebiotała okularnica, podnosząc chustę, na której kucharz naskrobał kilka zdań. – „Proszę zjeść do końca, pułkowniku! Jeśli będzie się pan głodził, nie zabije pan ani jednego tytana." Awww, jakie to słodkie! No nie wierzę, Levi! Nosisz Erwinowi jedzonko do gabinetu?

- Nie – Levi błyskawicznie wcisnął tacę w ręce zaskoczonego rudzielca. – To Greg nosi mu jedzenie. Na rozkaz Zachariasa.

- T-tak – nerwowo się śmiejąc, potwierdził Greg. – Pan Mike kazał panu Leviemu przekazać, że mam zanieść pułkownikowi Erwinowi śniadanie.

- I wbić mu orle pióro w tyłek? – z zaciekawieniem spytała Hanji. – Przykro mi, mój drogi, ale nie możesz tego zrobić. Erwin nie używa orlego pióra. Do produkcji przyrządów do pisania najczęściej są wykorzystywane pióra gęsi, ewentualnie łabędzia. O! A skoro już o tym mowa, to opowiadałam wam o tytanie, który udawał ptaka? Machał rękami zupełnie jak...

- Bierz żarcie i jazda do stolika! – histerycznym głosem zawołał kucharz, w ekspresowym tempie nakładając jedzenie i wciskając okularnicy tacę.

- Naprawdę? Dziękuję! – rozpłynęła się zwariowana pułkownik. – Och, ale czy to rzeczywiście w porządku? Nie chcę, by ci wszyscy ludzie w kolejce poczuli się oszukani. Może powinnam mimo wszystko stanąć na końcu linii? Pomogłabym innym zabić czas, opowiadając o owłosieniu tytanów. Ten, który udawał ptaka, miał na rękach całe mnóstwo...

- NIKOMU nie będzie przykro! – Po stołówce rozniósł się spanikowany chór głosów. – Proszę iść jeść, pani pułkownik!

Hanji omal nie rozpłakała się ze wzruszenia.

- Ach, już zdążyłam zapomnieć, jak bardzo ludzie tutaj są mili! – zaszczebiotała, składając dłonie jak do modlitwy. – A właśnie, Clark! – zwróciła się do kucharza. – Będę potrzebowała jeszcze pięciu zestawów. Gdy będziesz je przygotowywał, opowiem ci o...

- Przyniosę ci do stolika! – jęknął wąsacz.

- Awww, jesteś najlepszy! W takim razie ja i mój najlepszy kumpel Levi poszukamy sobie jakiegoś zacisznego miejsca.

Levi nawet nie zaprotestował, gdy Hanji położyła mu dłoń między łopatkami i popchnęła go w stronę pustego stolika. Wiedział, że odmowa nic nie da – skoro świruska w brylach uparła się spędzić z nim czas, żadne groźby nie zrobią na niej wrażenia. A poza tym...

Cholera. Nie wierzył, że naprawdę to przyznaje, ale brakowało mu tej wariatki. Źle się czuł ze świadomością, że zaledwie dzień po ich konfrontacji rozpłynęła się w niebyt. Naszła go nawet straszna myśl, że może stało się coś złego. Levi próbował wyciągnąć coś z Erwina, gdy odwiedzał go w gabinecie, ale Smith jedynie tajemniczo się uśmiechał i rzucał teksty w stylu:

„Kiedy wróci, możesz sam ją zapytać."

Podstępny gnojek. Zapewne uznał, że w ten sposób zmusi upartego podwładnego, by to on dla odmiany zapytał o coś Hanji, zamiast pozostawać biernym słuchaczem. Pfft! Co za naiwne założenie! Levi już prędzej cmoknie Shadisa w tyłek niż zrobi coś podobnego!

Chociaż teraz, gdy już zobaczył wnerwiającą okularnicę, wcale nie był taki pewien.

Kiedy zajęli miejsca przy stoliku, ogarnęło go trudne do wytłumaczenia uczucie relaksu – jakby wrócił do domu po długiej nieobecności. Przypomniało mu się, jak podekscytowana Isabel budziła go ze snu tym swoim irytującym dziewczęcym głosem i zaciągała go do stołu na wspólne śniadanie. Nie miał pojęcia, skąd to skojarzenie.

- Tęskniłeś za mną? –spytała Hanji, szczerząc zęby.

Tak.

- Nie – mruknął, krojąc parówkę.

- Wcale ci się nie dziwię. – Okularnica ze zrozumieniem pokiwała głową. – Widzę, że pod moją nieobecność miałeś sporo zajęć. Cóż to za urocza książeczka wystaje z wewnętrznej kieszeni twojego munduru?

Czerwieniąc się, Levi złapał za poły brązowej kurtki i skrzyżował ramiona. Jednak w głębi siebie czuł, że to nic nie da. Na jego nieszczęście, Hanji była w diabły inteligentna.

- Jeśli się nie mylę, to okładka „Sztuki Wojny i Pokoju" – stwierdziła, uważnie przypatrując się Leviemu zza szkieł okularów. – Tylko Erwin czytuje tak nudne pozycje.

- Nie ukradłem mu jej, jeśli o to ci chodzi! – bez zastanowienia wypalił dawny zbir. – Tylko ją pożyczyłem. Erwin o tym wie.

Szlag! Do czego on się niechcący przyznał? W ostatnim czasie dość często pożyczał książki od przełożonego.

Wszystko zaczęło się od tego, gdy pierwszy raz sprzątał gabinet Smitha. Zgodnie z obietnicą, Erwin ulotnił się, by pozwolić podwładnemu w spokoju ścierać kurze. Ale wcześniej zostawił na biurku kartkę.

„Jeśli lubisz czytać, nie krępuj się i wybierz sobie książkę z mojej prywatnej biblioteczki. Możesz ją oddać w dowolnym terminie. Dziękuję za pomoc przy sprzątaniu!"

Z początku Levi chciał olać wiadomość, ale gdy wycierał nieszczęsne książki z kurzu, niektóre pozycje zaczęły diabelnie go ciekawić. W końcu nie wytrzymał, wziął leżący na biurku czysty pergamin i napisał własny list:

„Pożyczyłem Wychowanie i pielęgnację koni. Odwdzięczę się sprzątając twój gabinet również jutro."

To nie tak, że celowo nie podał godziny, bo szukał pretekstu, by zobaczyć Erwina. Zupełnie nie o to chodziło!

To nieprawda, że ucieszył się, gdy następnego dnia przyszedł do gabinetu i zastał siedzącego za biurkiem Smitha. Wcale nie miał przez to lepszego humoru. Ani trochę!

Po prostu było mu na rękę, że mógł rozwiać wątpliwości na temat paru rzeczy, które wyczytał z książki. Tamtego dnia „pozwolił" przełożonemu zostać w gabinecie na czas sprzątania. Levi wycierał kurze i pytał o konie, zaś Erwin odpowiadał mu, w międzyczasie wypełniając mniej skomplikowane papiery.

W pewnym momencie została zaparzona herbata. Potem jakimś dziwnym sposobem przeszli z tematu koni na kwestię burczącego brzucha Erwina i okazało się, że zarozumialec z wielkimi brwiami tak wciągnął się w pracę, że od rana nic nie zjadł.

Jeszcze tego samego dnia Levi podjął spontaniczną decyzję, by wysłać Smithowi kolację, wykorzystując Grega jako posłańca i wmawiając mu, że to rozkaz Zachariasa. To nie tak, że planował zrobić z tego jakiś porąbany zwyczaj! Miał nadzieje, że Erwin poczuje się na tyle głupio, by popukać się w ten swój przemądrzały łeb i zacząć regularnie spożywać posiłki.

Ale nie. Walnięty pracoholik wciąż bywał w stołówce od wielkiego święta i nic sobie nie robił z faktu, że zanoszono mu żarcie jak małemu dziecku. No, ale przynajmniej zaczął zdrowiej wyglądać.

Od czasu do czasu Levi dostarczał mu posiłki osobiście (oczywiście mówiąc, że to rozkaz Mike'a). Czasem parzył im obu herbatę. Zdarzało się też, że nie zastawał Smitha, gdy przychodził sprzątać mu gabinet – wówczas zostawiali sobie liściki, jak jacyś, za przeproszeniem, przedstawiciele tajnego czytelniczego klubu.

„Gdy już skończysz czytać Dzieje Czarnego Rycerza, polecam ci Tajemnicę Śmierci Lorda Browna."

„Nie interesują mnie kryminały. Morderstwa to ja oglądałem na żywo, od piątego roku życia."

„Założę się, że do ostatniej chwili nie zdołasz wytypować zabójcy."

„Już w pierwszym rozdziale wiedziałem, że to lokaj."

„Niemożliwe, że doszedłeś do tego tak szybko! Nie jesteś człowiekiem."

Ostatnia wiadomość została urozmaicona rysunkiem gołej dupy ze śladami po kuli w każdym pośladku. Levi tak się wzruszył, że specjalnie pofatygował się do przełożonego, by mu powiedzieć, jak bardzo jest dumny z faktu, że ten nareszcie zrobił coś wulgarnego. Zawstydzony Erwin oznajmił mu wtedy, że to miał być rysunek „patrzących ze zdumieniem wytrzeszczonych oczu".

Taa, niech sobie gada, co chce. Levi wciąż twierdził, że to dupa.

Kłócili się o to przez piętnaście minut, aż w końcu poszli na kompromis i ustalili, że Erwin po prostu nie potrafi rysować.

Smith nie musiał o tym wiedzieć, ale Levi schował wiadomość z rysunkiem do przedniej kieszonki munduru i od czasu do czasu ją wyciągał, by poprawić sobie humor. Powtarzał sobie, że może pewnego dnia będzie musiał szantażować przełożonego i wtedy przyda mu się wulgarny obrazek.

Przestawiający dupę. Nie oczy.

To całe ślęczenie nad papierami do późnej nocy z pewnością posuło Erwinowi wzrok i dlatego zarozumialec ubzdurał sobie, że jego „dzieło" to para wytrzeszczonych gałów. Może powinien nosić okulary?

A skoro już o tym mowa, to pewna osoba w brylach opierała policzki na dłoniach i wpatrywała się w Leviego z bananem na durnej gębie.

- No co? – Dawny zbir łypnął na nią znad pokrojonej parówki.

- Nic a nic – Wzruszyła ramionami i zamieszała łyżeczką w herbacie. – Po prostu uważam, że to fascynujące! Nie było mnie zaledwie parę tygodni, a ty już zrobiłeś się mniej dziki.

Odpowiedział poirytowanym prychnięciem. Cierpliwie czekał, aż Hanji zacznie wyrzucać z siebie potok słów, nawijając o tytanach, wynikach swoich porąbanych badań albo kij wie, czym jeszcze.

Ona jednak milczała, wpatrując się w niego z nieschodzącym z twarzy głupkowatym uśmieszkiem.

Odgłos łyżeczki obijającej się o ściany kubka sprawiał, że Levi czuł się niezręcznie. Coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że Hanji i Erwin zmówili się, by zmusić go do poczynienia kolejnego kroku w szeroko rozumianych „relacjach międzyludzkich:".

Ale co z tego, że o tym wiedział? Od początku był na przegranej pozycji. Kiedy Hanji nic nie mówiła, to wpatrywanie się w jej bryle było równie niepokojące, co gapienie się na podpalony lont bomby. Dwie minut w zupełności wystarczyły, by człowiek dostał świra.

Levi wytrzymał aż trzy minuty, po czym wydał pokonane westchnienie i ostrożnie zagaił:

- Więc... co robiłaś, gdy cię nie było?

- Cieszę się, że zapytałeś! – radośnie odparła Hanji, uderzając pięścią w stół (rozlana herbata jak zawsze podniosła Leviemu ciśnienie). – Choć liczyłam na to, że najpierw zapytasz o chusteczkę. No wiesz, o tamtą chusteczkę, którą Erwin kazał mi wyrzucić do śmietnika. Kiedy już sobie poszliście, wygrzebałam ją i zabrałam do badań. Nie uwierzysz, co odkryłam, gdy obejrzałam pod mikroskopem twoje...

- Wyjazd! – chłodno przypomniał Levi. – Pytałem cię o twój cholerny wyjazd! Jeszcze jedno słowo o smarkach, a idę stąd!

- Dobrze, już dobrze, przepraszam – z uśmiechem odparła skruszona okularnica.

Odchrząknęła, splotła dłonie na blacie i z powagą wyjaśniła:

- Byłam w Korpusie Kadetów i obserwowałam treningi. Nowi żołnierze właśnie skończyli szkolenie. Keith chciał, bym przyjrzała się tym, którzy mogliby do nas dołączyć i zebrała na ich temat kilka informacji. Zazwyczaj sam się tym zajmuje, ale ostatnio jest tak zajęty, że potrzebował zastępstwa. Ekscytujące, prawda?

Właściwie to... owszem.

- Dołączą do nas nowe osoby? – zapytał Levi, z uwagą przypatrując się rozmówczyni. – Kto?

- Ach! – W oczach Hanji była taka radość, jakby był co najmniej tytanem, który przemówił ludzkim głosem. – Nareszcie znalazłam temat, który autentycznie cię zainteresował. To historyczna chwila!

Levi zamierzał odpowiedzieć coś kąśliwego, ale wtedy zjawił się kucharz, wioząc na drewnianym wózku tace z jedzeniem. Postawił je na stole i spieprzył z pola widzenia, najpewniej obawiając się, że zaraz usłyszy coś dziwnego o tytanach.

- Co do nowych Zwiadowców, to niedługo sam przekonasz się, jacy są – powiedziała Hanji. – O, wygląda na to, że już przyszli. Hej, robaczki! Chodźcie tutaj!

Wstała, by pomachać stojącej w drzwiach grupie... nastolatków?

O w mordę, co za bachory! – Levi wytrzeszczył oczy.

Był tak zdumiony wiekiem dwóch kobiet i trzech mężczyzn, że zapomniał wkurwić się o herbatę, która Hanji znowu rozlała.

A nie, poprawka. Zmierzające w ich stronę osoby nie powinny być określane mianem „kobiet i mężczyzn". Dwie brunetki ze związanymi włosami miały cycki niewiele większe od dziewczynek, a towarzyszący im młodzieńcy tak gładkie gęby, jakby nigdy w życiu nie widzieli brzytwy.

- To wszystko? – wykrztusił Levi. – Ta dzieciarnia to nasze „nowe nabytki"?

- Nie, jest trochę więcej osób – szepnęła Hanji, cały czas machając do rekrutów. – Ale z tymi jechałam dorożką, więc zaproponowałam im, by z nami zjedli.

Dawny zbir darował sobie złośliwy komentarz na temat zapraszania obcych ludzi do jego stołu bez jego zgody.

- Ile oni mają lat? – zapytał, nie spuszczając wzroku z młodych żołnierzy.

- Większość ma szesnaście albo siedemnaście.

- To pojebane! Który idiota wpadł na pomysł, by puszczać takich gówniarzy do wojska? Może w ogóle nie powinniśmy się patyczkować i werbować niemowlaki prosto z kołysek? Przynajmniej miałyby się w co zesrać, gdy zobaczą tytana. Ci tutaj na pewno będą potrzebowali pampersów...

- Ciszej, bo usłyszą!

- I dobrze, bo powinni wiedzieć, co ich czeka! Widziałaś te ich niewinne mordy?

- Obgadywać będziemy ich później! Na razie spróbuj być miły.

Banda gówniarzy zbliżyła się do stolika.

- Dziękujemy za zaproszenie, pułkownik Hanji – powiedział krótko ostrzyżony blondyn w okularach.

- Och, przyniosła nam pani jedzenie? – ucieszyła się dziewczyna o owalnej twarzy i nieśmiałym spojrzeniu. – To bardzo miłe.

- Drobiazg, kochani! – zaszczebiotała okularnica. – Powinniśmy skorzystać z okazji, by się lepiej poznać.

Levi przytrzymał stół, by blat nie uległ jeszcze większemu usyfieniu, gdy nowe osoby posadziły dupska na krzesłach.

- Czołem, kolego! – zawołał jeden z dwóch ciemnowłosych młodziaków.

Chciał klepnąć Leviego w ramię, ale zdążył jedynie wziąć lekki zamach ręką, gdy jego łokieć, bark i policzek z głośnym plaśnięciem uderzyły w stół. Ani się obejrzał, a został całkowicie unieruchomiony przez byłego zbira. Pozostała czwórka smarkaczy gwałtownie wciągnęła powietrze.

Levi zaklął w duchu i wypuścił dzieciaka z uścisku. Zaczął się zastanawiać, jak, u licha, wytłumaczy tym małolatom, że wcale nie był psycholem, tylko ostrożnym kolesiem, którego życie nauczyło, by jak najszybciej obezwładniać frajerów, którzy bez ostrzeżenia naruszali jego przestrzeń osobistą.

Na szczęście Hanji przyszła mu z pomocą.

- Aha! – zawołała, triumfalnie klaszcząc w dłonie. – Właśnie byliście świadkami tradycyjnego powitania nowego członka w szeregach Korpusu Zwiadowczego! Haha, żebyście widzieli swoje miny!

Rechotała tak autentycznie, że nawet Levi dał się nabrać. Przez kilka sekund wierzył, że naprawdę obezwładnił nastolatka z powodu dziwnego zwyczaju. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że zrobił to zupełnie odruchowo.

- Może to trochę ekstremalne, ale musicie przyznać, że wybraliście dość niebezpieczną frakcję wojskową – ciągnęła okularnica. – Powinniście być przygotowani na wszystko.

- Wiadomo! – odpowiedział młodzieniec z zaczesanymi do tyłu ciemno-brązowymi włosami. – Nie wierzę, że tak łatwo się wyłożyłeś, Tomas. Chcesz chusteczkę do otarcia łez?

- Wal się, Henning! – warknął chłopak, któremu wcześniej wykręcono rękę.

- Widzisz, jakie miłe chłopaki? – Hanji szepnęła do ucha Leviego, który przesiadł się bliżej niej. – Powiedz, że nie słyszysz tego wspaniałego słownictwa i nie dostrzegasz nici braterstwa, która tworzy się pomiędzy tobą i...

- Spierdalaj i daj mi zjeść w spokoju! – syknął Levi.

Wariatka w brylach jak zwykle nie przejęła się jego wulgarną odpowiedzią.

- Więc... - zagaiła, wodząc radosnym wzrokiem po zgromadzonych przy stole osobach. – Skoro pierwszą inicjację mamy już za sobą, przyszła pora, byście przedstawili się mojemu kumplowi!

Dość poufale objęła Leviego ramieniem. Gdy łypnął na nią spode łba, odsunęła się na bezpieczniejszą odległość.

- Lynne Muller z Zachodniego Korpusu Treningowego! – przedstawiła się dziewczyna o owalnej twarzy. – Pochodzę z małej wioski na północnym zachodzie w obrębie Muru Marii.

- Lauda Neumann – powiedziała właścicielka dużej grzywki. – Ja i Lynne szkoliłyśmy się w tym samym Korpusie. Wychowywałam się w Karanes.

- Abel Koch z zachodniego Korpusu Treningowego – Chudy blondyn poprawił okulary na nosie. – Pochodzę z Trostu.

- Tomas Strauss. – Masując obolałe ramię mruknął ciemnowłosy młodzieniec. – Zachodni Korpus Treningowy. Dystrykt Orvud w obrębie Shiny.

- Henning Richter – oznajmił kolega Tomasa o zuchwałym spojrzeniu. – Zachodni Korpus, Dystrykt Orvud.

- Och, więc wy dwaj jesteście kolegami z dzieciństwa? – zaciekawiła się Hanji.

- Coś w tym stylu – potwierdził Tomas.

- Do tego są rywalami – dodała Lynne, patrząc na dwójkę kolegów z rezygnacją.

- I idiotami – dyskretnie wymamrotała Lauda.

Skąd przeczucie, że była to w diabły celna uwaga?

- Panie i panowie, dzisiaj jest wasz szczęśliwy dzień! – zaanonsowała Hanji. – Za chwilę poznacie najzdolniejszego...

Zdążyła już wskazać siedzącego obok Leviego, jednak Henning powiódł wzrokiem w zupełnie innym kierunku.

- No nie wierzę! – jęknął, wychylając się na krześle tak bardzo, że chyba tylko cudem się nie wywalił. – To Mike Zacharias!

- Serio? – sapnął podekscytowany Tomas. - Gdzie?!

- Ale oni wiedzą, że za wchodzenie oficerowi w pół zdania mogą zostać ukarani? – Abel szepnął do dziewczyn.

- Mówiłam, że to kretyni – mruknęła Lauda, ze znudzoną miną grzebiąc widelcem w ryżu.

Tomas i Henning nie wydawali się szczególnie przejęci ewentualnym ochrzanem ze strony Hanji. Gapili się na Mike'a który stał w kolejce do bufetu. Zacharias właśnie pochylał się nad stołem i ze skupieniem na durnej gębie obwąchiwał jedzenie.

- Żywa legenda! – z namaszczeniem szepnął Henning. – Słyszałem, że potrafi wyczuwać zagrożenie z odległości kilometra!

- Ponoć sam jeden zabił więcej tytanów niż wszyscy żołnierze z jego rocznika! – dodał równie podjarany Tomas. – No i nie zapominajmy, że był w pierwszej dziesiątce. Zupełnie jak my!

Pierwsza dziesiątka? – zdziwił się Levi. – Czym, u licha, jest pierwsza dziesiątka?

- Zaczyna się – Lauda mruknęła do Lynne. – Zaraz będą się przechwalać.

- Wśród Zwiadowców nie ma zbyt wielu osób, które były w pierwszej dziesiątce – ciągnął Tomas, udając obojętny ton. – Chyba tylko Mike Zacharias, no i oczywiście pułkownik Erwin. O! I pani też! Prawda, pułkownik Hanji?

- Cóż, tak. – Okularnica uprzejmie skinęła głową. – Ale wiecie...

- Nie mogę uwierzyć, że tak szybko spotkaliśmy kogoś tak znanego – westchnął Henning, nie odrywając wzroku do Zachariasa. – O, zobaczcie pan Mike właśnie wziął tacę z jedzeniem. Może zaprosimy go do naszego stolika?

- Spróbuję go zapytać, czy... - Tomas zdążył już wyciągnąć rękę i właśnie miał zwrócić uwagę idola, jednak ktoś go uprzedził.

- Ej, Mikeeee! – cukierkowatym głosem zawołała Hanji, wymachując wyciągniętym z kieszeni słoiczkiem. – Chcesz powąchać ślinę tytana, którą udało mi się zachować?

Po twarzy Zachariasa spłynął pot. Wyglądając na nienaturalnie zdenerwowanego, Mike położył dłonie na plecach Nanaby i Gelgara.

- Nie odwracajcie się – wymamrotał, popychając ich do wyjścia. – Idźcie w stronę światła!

- Ale ten słoik pachnie wódką... - zaczął Gelgar.

- Nie bądź głupi! – ofukała go Nanaba. – To na pewno podstęp. Po prostu rób to samo, co podczas ekspedycji. Idź przed siebie i za żadne skarby się NIE odwracaj!

Cała trójka wybiegła ze stołówki. Tomas i Henning odprowadzili ich rozczarowanym wzrokiem.

Levi miał dziwne przeczucie, że Hanji zachowała się w taki sposób, ponieważ chciała dać parze smarkaczy nauczkę.

- No cóż... - westchnęła, chowając słoiczek do kieszonki munduru. – Wygląda na to, że Mike woli posilić się na świeżym powietrzu. Ale nic nie szkodzi, bo przedstawię wam kogoś o wiele ciekawszego. Jako jedna z niewielu osób mogę poklepać go po ramieniu i nic mi nie zrobi!

- To ty tak twierdzisz – wycedził dawny zbir, gdy potwierdziła te słowa, kładąc rękę na jego barku.

- To Levi – radośnie zaanonsowała Hanji. – Ma wiele wspaniałych cech, ale powinniście zapamiętać przede wszystkim jedną. Umie wszystko to, czym wy chwaliliście się przez całą podróż tutaj. Z tą różnicą, że on naprawdę to potrafi.

Levi wzdrygnął się i pociągnął łyk herbaty. Pozostawanie w centrum uwagi było mu wybitnie nie na rękę.

W oczach Lynne, Laudy i Abla pojawiły się przebłyski zaciekawienia. Jednak spojrzenia pozostałej dwójki były dość sceptyczne.

- Naprawdę? – Henning uniósł brew. – Potrafisz pokonać Zieloną Trasę typu K w mniej niż pięć minut?

- Jaką, kurwa, trasę? – powtórzył zdezorientowany Levi.

- Nigdy o tobie nie słyszałem – powiedział Tomas. – Jaki miałeś ranking podczas oceny końcowej?

Dawny zbir zacisnął zęby. Te jebane szyfry coraz bardziej działały mu na nerwach.

- W Korpusie Kadetów jest kilka tras szkoleniowych – cierpliwie wyjaśniła Hanji. – Najbardziej wymagająca została nazwana „Zieloną" od zielonego płaszcza Zwiadowcy. Każda trasa ma kilka pod-typów z przypisanymi literami alfabetu.

- Rozumiem, że „K" to skrót od „Kurewsko trudna", tak? – spytał Levi.

- Można tak powiedzieć – z łagodnym uśmiechem potwierdziła okularnica.

Lynne i Lauda zachichotały i szepnęły coś do siebie. Leviemu wydawało się, że wychwycił słówko „uroczy".

Cóż... cokolwiek powiedziały, to coś ewidentnie zirytowało siedzących obok chłopaków. Tomas i Henning patrzyli teraz na dawnego zbira jak na złodzieja, który ukradł im całą chwałę.

- Jak to możliwe, że nic nie wiesz o trasach szkoleniowych? – zaciekawił się Abel.

W przeciwieństwie do pozostałych chłopaków sprawiał wrażenie spokojnego i ostrożnego.

Może przeżyje? – dawny mieszkaniec Podziemi pozwolił sobie na optymistyczną myśl.

- Levi nie przeszedł szkolenia wojskowego – Hanji oznajmiła z tak ucieszoną miną, jakby to był powód do dumy.

- Więc jakim cudem został Zwiadowcą? – Henning uniósł brew.

- Wygrałem konkurs na najlepszego rzeźnika w okolicy i zaproponowali mi robotę – wycedził Levi.

- Och, mój tata też jest rzeźnikiem – odezwała się Lynne. – Ma specjalnie wyselekcjonowaną hodowlę świń. W jakim mięsie się pan specjalizował, panie Levi?

Dawny zbir popatrzył dziewczynie prosto w oczy i bardzo powoli odpowiedział:

- Ludzkim.

Młódka zaczerwieniła się i zafiksowała na nim skołowany wzrok. Chyba próbowała ustalić, czy mówił to na poważnie.

- KOLEJNĄ wspaniałą cechą Leviego jest jego FANTASTYCZNE poczucie humoru! – zaanonsowała Hanji, rechocząc i uderzając dłonią o kolano, jakby usłyszała dobry dowcip. – Tak naprawdę on też specjalizował się w zabijaniu świń.

Podczas gdy dzieciaki były zajęte wymienianiem się uwagami, pochyliła się nad uchem Leviego i szepnęła:

- Nie muszą wiedzieć, że były to ludzkie świnie.

- W sumie racja – zgodził się, wzruszając ramionami i biorąc kolejny łyk herbaty.

Okularnica podeszła do tego ciut nieszablonowo, ale logiki nie można było jej odmówić. W sumie to nie tak, że Levi robił za drugiego Kenny'ego i łaził po ulicach, mordując, kogo popadło. Jeśli już postanawiał kogoś zaciukać, to tylko świnię, która w jakiś sposób zagrażała jego przyjaciołom.

- Zresztą, to już przeszłość – po chwili dodała Hanji. – Teraz Levi przerzucił się na siekanie tytanów. Podczas ostatniej ekspedycji zabił całą czwórkę prawie nie zużywając gazu. Wykorzystał tylko połowę butli.

- Ja też to potrafię – z dumą oznajmił Henning. – Pół butli wystarcza mi na piątkę tytanów.

- Nie, mój drogi – Okularnica zwróciła się do niego pobłażliwym tonem, splatając palce dłoni. – Pół butli wystarcza ci na pięć makiet. Miałam na myśli prawdziwych tytanów.

- A to jakaś różnica?

Levi zakrztusił się herbatą.

On tak, kurwa, na serio? – pomyślał, wytrzeszczając na smarkacza oczy.

- Wszyscy życzymy ci, byś miał w tym Korpusie długą i piękną karierę. – powiedziała Hanji. – Jednak przy takim podejściu...

- Zginiesz jako pierwszy! – oznajmił Levi.

Teraz to wszyscy inni popluli się herbatą. Za wyjątkiem Henninga i Tomasa, którzy od czasu zajęcia miejsc nie tknęli ani jedzenia ani napojów.

- Łoooch, to było bardzo bezpośrednie! – nerwowo zaśmiała się Hanji, wycierając plamę na mundurze. – On chciał powiedzieć, że...

- Tytany rozerwą cię na pół, wyrwą ci flaki, a na koniec odgryzą ci głowę – bezbarwnym tonem stwierdził dawny zbir. – Jeśli będziesz miał szczęście, to stracisz przytomność, zanim to wszystko się zdarzy.

- Obiecałeś, że będziesz miły! – okularnica jęknęła mu do ucha.

- Niczego nie obiecywałem! – podkreślił Levi, krzyżując ramiona. – Żyjące za murami skurwysyny to nie jakieś nieruchome makiety, które po prostu stoją w lesie i czekają na zarżnięcie. To wielkie i nieprzewidywalne bestie, których ulubionym zajęciem jest czyszczenie sobie zębów wykałaczką zrobioną z kości niedoświadczonych frajerów takich jak wy.

Lauda i Lynne pobladły, a Abel wręcz pozieleniał. Wszyscy troje wyglądali, jakby mieli zaraz zwymiotować. Nawet Tomas z niepokojem przełknął ślinę. Jednak Henning pozostał niewzruszony.

- Wielkie bestie, tak? – powiedział, skanując wzrokiem szczupłą sylwetkę Leviego. – Wcale się nie dziwię, że tak cię przerażają. Ja też się ich bałem, gdy miałem piętnaście lat.

Ty bezczelny...!

Dawny zbir nie zdążył dokończyć morderczej myśli, bo przeszkodził mu w tym głośny szczęk metalu. To Hanji w błyskawicznym tempie zabrała ze stołu wszystkie sztućce i odsunęła je poza zasięg czarnowłosego kolegi.

Ona i Levi przez chwilę patrzyli sobie w oczy.

- Ale ty wiesz, że w cholewce buta mam własny nóż? – zapytał dawny mieszkaniec Podziemia.

- Levi, oni należą teraz do rodziny Zwiadowców – z nerwowym uśmiechem odparła Hanji. – Nie chcemy tutaj żadnej przemocy w rodzinie. Henning, okaż więcej szacunku, dobrze? – dodała, patrząc na aroganckiego młodzieńca. – Levi jest od ciebie dużo starszy. W tej chwili ma... eee... Levi, ile ty właściwie masz lat?

- W tym roku skończę trzydziestkę.

- Że co? Jesteś ode mnie o rok starszy?! – wykrzyknęła okularnica. – Błagam, pozwól mi pobrać twój naskórek do badań! Ja też chcę mieć taką cerę!

- Żeby być tak starym i nie posiadać stopnia oficerskiego... - Henning mruknął do Tomasa. – Ja nie miałbym odwagi pokazać się w stołówce.

- Ukończyliście jakiś specjalny kurs dla debili, czy co? – warknął Levi. – Zdajecie sobie sprawę, że nie zapisaliście się na konkurs talentów, tylko dołączyliście do organizacji, gdzie walczy się ze stworzeniami wielkości jebanych budynków? Jak wysokiego stopnia byście nie posiadali, dla tytanów i tak smakujecie tak samo. Przeżują wasze zarozumiałe łby, a potem wysrają was rzadkim gównem!

Henning zerwał się z krzesła. Łypał na dawnego zbira, zaciskając dłonie w pięści.

- Nie pozwolę się pouczać jakiemuś żałosnemu...

- Żołnierzu. – Pierwszy raz w głosie Hanji zabrzmiało ostrzeżenie. – Jeśli dokończysz to zdanie, będę musiała cię ukarać.

Powiedziała to cicho i spokojnie, ale z tak surowym wyrazem twarzy, że wzbudzała niemal taki sam respekt jak Erwin.

Przygana sprawiła, że Henning spłonął rumieńcem.

- A poza tym... - Okularnica wróciła do lekkiego tonu i uniosła palec wskazujący. – Levi wprowadził was w błąd. Tytany nie robią kupy. Nie mają wykształconych organów trawiennych, dlatego zwracają zjedzonych ludzi za pomocą zbitych wymiocin, które przypominają...

- PRZEPRASZAM, ale trochę mi niedobrze! – zawołała Lynne, zrywając się z miejsca i pędząc w stronę wyjścia.

Abel i Lauda rzucili krótkie „ja też!", po czym pobiegli za nią.

- My też chcielibyśmy się odmeldować – oznajmił Tomas.

Zasalutował i opuścił stołówkę, ciągnąc za łokieć naburmuszonego Henninga.

Hanji i Levi zostali sami.

- Widzisz, co narobiłeś? – westchnęła okularnica, kładąc stopę na kolanie i kręcąc rozczochraną głową. – Spłoszyłeś mi potencjalne obiekty badań!

- Ja spłoszyłem? – prychnął dawny zbir, wyciągając szmatkę i wycierając bajzel, który bachory spowodowały nagłą ucieczką od stołu. – To nie ja zacząłem wdawać się w szczegóły na temat tytaniego gówna!

- Miałam na myśli to, że nie musiałeś AŻ TAK ich straszyć! Tak się starałam, by przedstawić cię jako sympatycznego wujka, a wzbudziłeś większą trwogę niż teściowa z wałkiem.

- Co to za powalone porównanie? Zresztą, wcale nie byłem złośliwy. Ja tylko...

- Próbowałeś dać im do zrozumienia, że są zbyt pewni siebie i powinni postępować ostrożniej – łagodnie uzupełniła Hanji. – Mam rację?

Czyszcząca stół dłoń na moment zamarła w bezruchu. Levi zmrużył oczy, zerknął na okularnicę kątem oka i ponurym tonem odparł:

- Tak. Dokładnie taki miałem zamiar.

- Widzisz? – Hanji triumfalnie pokazała go obiema rękami. – Właśnie na tym polega bycie sympatycznym wujkiem! Na pilnowaniu, by lekkomyślne dzieciaczki nie zrobiły sobie bubu.

- Kto powiedział, że chciałbym robić za niańkę dla aroganckich gówniarzy? – warknął Levi. – Jeśli ten cały Henning i jego głupi kolega chcą skończyć jako obiad tytana, to ich problem. Mogę co najwyżej napisać na ich nagrobkach „pierwsi w rankingu". Cokolwiek to znaczy...

- Rzecz w tym, że to znaczy całkiem sporo – stwierdziła okularnica, opierając podbródek na dłoni i patrząc przed siebie zamyślonym wzrokiem. – Ukończenie szkolenia wojskowego w pierwszej dziesiątce daje rekrutowi przywilej dołączenia do Żandamerii. Jeśli skończysz z niższym wynikiem, możesz o tym zapomnieć.

- No i co z tego?

- To, że jeśli ktoś może wstąpić do Żandamerii, a mimo wszystko wybiera Korpus Zwiadowczy, to z pewnością robi to z ważnego powodu.

Coś w głosie Hanji sprawiło, że Levi podniósł wzrok. Maniaczka tytanów przypatrywała mu się z nienaturalną powagą.

- Sam najlepiej wiesz, że pierwsze wrażenie może mylić. Na twoim miejscu jeszcze bym się wstrzymała z ocenianiem Henninga i Tomasa. A poza tym, nasz Korpus naprawdę by zyskał, gdyby mimo wszystko przeżyli. Każdy ze świetnie wyszkolonych weteranów był kiedyś nieopierzonym młokosem. Wspominałam ci, że...

- OWSZEM, opowiadałaś mi o tym, jak założyłaś pampersa na swoją pierwszą ekspedycję! – syknął Levi. – I z jakiegoś powodu ZAWSZE musisz to robić przy jedzeniu!

Hanji łagodnie się uśmiechnęła.

- Tak czy siak, postaraj się być dla Henninga trochę bardziej pobłażliwy. Nie wydaje mi się, żeby był złym chłopcem. Po prostu cierpi na wyrośnięte ego. To uleczalna choroba, wiesz?

- Może i tak – mruknął Levi, wyrzucając ścierkę do kosza. – Ale niech ktoś inny go z niej leczy. Cała moja pobłażliwość wobec tego gówniarza będzie polegała na tym, że zamierzam trzymać się od niego z daleka. Im rzadziej będę widywał tę jego zarozumiałą mordę, tym lepiej!

Z ust okularnicy wyszedł nerwowy śmiech. Palce wskazujące Hanji rytmicznie stykały się końcówkami.

- Ech, Levi... jakby ci to powiedzieć?

Dawny zbir zamarł w bezruchu.

No nie! – pomyślał. – Beż żartów! Nie mówcie mi, że ten bezczelny gówniarz został przydzielony do...?!

- Wiesz co, chłopie? – Hanji ze współczuciem poklepała go po ramieniu. – Ty może dolej sobie tej uspokajającej herbatki...

Bez trudu zrozumiał, co to oznacza. Skorzystał z rady okularnicy i na nowo wypełnił kubek jasno-zielonym płynem:

- Ja i moje pieprzone szczęście! – podsumował gniewnie.            

Notka autorki

Ciekawa jestem, czy część z was rozpoznała Laudę, Abla, Tomasa, Lynne i Henninga. A zwłaszcza tych ostatnich. Co prawda to postacie drugoplanowe, ale jeśli uważnie obejrzycie drugi sezon AoT, z pewnością ich zauważycie. Podpowiem, że chodzi o sceny w zamku Utgard.

Jak widzicie, Levi powoli się rozwija, ale jeszcze sporo przed nim!

W tej chwili w opowiadaniu zaczyna się miniaturowy Arc z nowymi rekrutami, ale bez obaw, bo na pierwszy planie są oczywiście relacje Leviego i Erwina – będzie w związku z tym wiele ciekawych twistów i zawirowań. Ale nie spoileruję ;)

A swoją drogą, ogłaszam konkurs na znalezienie emotikonki podobnej do rysunku, który Erwin zostawił w wiadomości ^^

Nagroda? Hm... może zadedykuję tej osobie kolejny rozdział? A może nawet wrzucę go trochę wcześniej, o ile zepnę się i napiszę.

Dziękuję za wszystkie komentarze ;)

Trzymajcie się cieplutko i do następnego! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top