Rozdział 1 - Zawracanie głowy
Od ekspedycji, w której zginęli Farlan i Isabel, minął tydzień.
Z ciemno-szarego nieba spływał lekki deszcz. Nie był na tyle silny, by zaburzać pole widzenia, jednak sprawiał, że ubrania w nieprzyjemny sposób kleiły się do skóry, czyniąc ją mokrą i zimną.
Levi szczerze nie znosił deszczu.
Nie cierpiał sposobu, w jaki zabłocone ubrania przypominały mu o tamtym dniu. O głowie Isabeli. O przeżutym do połowy torsie Farlana.
I o spokojnej twarzy Erwina Smitha...
CIACH!
Levi poharatał sztucznemu tytanowi kark, rozmyślając o tym jakże chętnie uciąłby Erwinowi łeb! Chociaż, jeśli miał być szczery, chyba jednak wolałby uciąć co innego – swoją własną głowę.
Głowę idioty, który zostawił przyjaciół samym sobie z najgłupszego możliwego powodu. By udowodnić przeklętemu Erwinowi, że się nie zawaha. By pokazać, że wciąż był dzikim zwierzęciem z Podziemia, a nie kimś częściowo oswojonym – kimś, komu to całe życie zwiadowcy z przyjaciółmi u boku zaczęło się nawet podobać. Do tego stopnia, że gdy razem z Farlanem i Isabel załatwili swoich pierwszych tytanów, przez krótki moment rozważał rzucenie całego planu w diabli. Aż do słów Erwina.
„Zaczynasz mieć wątpliwości?"
Nie chciał wyglądać na kogoś, kogo złamano. Że niby został ujarzmiony przez jasnowłosego elegancika, który ukląkł przed nim w błocie wtedy, w Podziemiu.
Cóż za dziecinny powód...
CIACH! CIACH!
Kolejne dwa tytany zostały „unieszkodliwione". Zrobiono je z drewna, lecz Levi nie postrzegał ich w taki sposób. Od powrotu z ekspedycji wszystkie treningowe tytany wyglądały dla niego jak żywe.
Chciał czuć, że zabija te wywłoki. Nawet jeśli robił to tylko w swojej wyobraźni...
CIACH! CIACH! CIACH!
Załatwił ostatnią makietę i mlasnął z niezadowoleniem. Jeśli o niego chodziło, Korpus Zwiadowczy miał treningowych tytanów o wiele za mało! Na pewno nie dość dużo, by człowiek mógł porządnie się wyżyć.
Bo przecież właśnie o to mu chodziło – o rozładowanie emocji! O zwyczajny wysiłek fizyczny, odwracający uwagę od bolesnych wspomnień. Właśnie o to chodziło!
Nie o to, że Levi pragnął podnieść poziom swoich umiejętności. I na pewno nie o to, co powiedział mu przeklęty Erwin Smith.
Wykonujesz wiele niepotrzebnych ruchów – w głowie Leviego zabrzmiał spokojny głos.
Poirytowany żołnierz strzepnął z czoła przemoczone kosmyki włosów.
Kij z Erwinem i jego pieprzonymi oczekiwaniami! To wcale nie tak, że Levi trenował, bo wziął sobie do serca słowa tego parszywca. Nie ma mowy!
Tak sobie powtarzał, a mimo to odpiął butlę, by sprawdzić poziom gazu.
Znacznie więcej niż ostatnim razem – pomyślał, cicho wzdychając. – Dobrze.
Rozważał nałożenie na drewnianych tytanów świeżych karków, by spróbować poprawić wynik. Kiedy jednak zbliżył się do pierwszej makiety i dotknął ją sztywnymi z zimna palcami, doszedł do wniosku, że na dziś mu wystarczy. Posprząta plac treningowy, wypoleruje sprzęt, po czym pójdzie wziąć zasłużony prysznic.
Przy odrobinie szczęścia, gdy stanie pod strumieniem ciepłej wody, będzie wystarczająco zmęczony, by nie myśleć o Farlanie i Isabel.
Dobrze, że należeli do Korpusu Zwiadowców tak krótko, przez co nic tutaj mu się z nimi nie kojarzyło. Co innego, gdyby wrócił do Podziemia...
Podczas czyszczenia sprzętu wzrok Leviego zatrzymał się na maleńkim logo skrzydeł wolności. Czarnowłosy żołnierz dopiero teraz uświadomił sobie, jak odruchowa była jego decyzja pozostania w wojsku. Po powrocie z wyprawy, która odebrała mu wszystko, chciał jedynie rzucić się na swoje łóżko w baraku i nie myśleć.
A potem sprzątać i nie myśleć. Trenować i nie myśleć.
Ogólnie robić rzeczy, które nie wymagały myślenia.
Ale przecież nie pozostanie w żałobnym szoku przez wieczność. Kiedyś w końcu będzie musiał ruszyć naprzód. Znaleźć sobie zajęcia bądź osoby, wokół których mógł orbitować. Tylko gdzie?
Nie miał żadnego powodu, by pozostać w Korpusie Zwiadowców. Ale, z drugiej strony, w Podziemiu też nie zostawił niczego znaczącego. Jedynie dom pełen wspomnień. A także perspektywę szybkiego podupadnięcia na zdrowiu z powodu niedoboru światła.
Tutaj przynajmniej mógł patrzeć na niebo. Do tego dochodziło darmowe żarcie, rozrywka w postaci cięcia tytanów i brak pytań o obywatelstwo. Nie takie złe miejsce, by podnieść się z dołka i przemyśleć swoje życie.
Pewnym minusem była perspektywa zostania pożartym, ale kto by się przejmował? Na pewno nie Levi. Bo przecież to nie tak, że wciąż miał dla kogo żyć...
- Żołnierzu!
No świetnie. Dowódca Shadis musiał się przypałętać!
Stał nieopodal Leviego z rękami splecionymi za plecami i surowym wyrazem twarzy. Jego przybycie oznaczało przynajmniej dziesięć minut dłużej stania w przeklętym deszczu. I to akurat wtedy, gdy Levi skończył czyścić sprzęt... Ech, do diabła!
Czarnowłosy żołnierz nie zaszczycił dowódcy ani jednym słowem. Jedynie zatrzymał na nim wzrok, dając mu do zrozumienia, że przyjmuje jego obecność do wiadomości.
Shadis zacisnął wargi. Kogoś innego zjebałby z góry na dół i kazał biegać do upadłego, ale do Leviego nigdy nie wyskakiwał z podobnymi karami. Ciężko stwierdzić, dlaczego. Może założył, że Levi i tak nie zostanie w wojsku zbyt długo, więc po co tracić czas na dyscyplinę? Albo po prostu bał się (nie bezzasadnie), że oddelegowanie zbira z Podziemi do jakiegoś brudnego zajęcia poskutkuje strzałem w pysk.
Tak czy siak, odnosił się do nowego nabytku z wielką ostrożnością. Co jednak nie znaczy, że nigdy go nie łajał.
- Żołnierzu – odezwał się nieco donośniej niż za pierwszym razem. – Wasza samowolka musi się skończyć. Nie chcę już więcej słyszeć, że opuściliście trening!
Oskarżenie było tak absurdalne, że Levi zwęził oczy. Powoli obrócił się do dowódcy, by ten miał lepszy widok na ubabraną błotem jasno-szarą koszulę i przetarte szelki do trójwymiarowego manewru.
- Och, przepraszam – wycedził. – Nie wiedziałem, że można jednocześnie „opuścić trening" i pociąć trzynaście tytanich karków. Mam rozumieć, że to, co robiłem przez ostatnie trzy godziny, to takie moje prywatne hobby, tak?
Z wyrazem rezygnacji Shadis potarł skroń.
- Nie mówię o twoich indywidualnych treningach – mruknął. – Mam na myśli wspólne treningi. Od powrotu z wyprawy mieliśmy trzy. Na żaden się nie stawiłeś.
- Stawiłem się na o wiele więcej dodatkowych treningów – Levi przewrócił oczami.
- Indywidualnych! – z drgającą od irytacji brwią podkreślił dowódca.
To zaczynało być nudne.
- Dużo nie straciłem – lekceważąco rzucił Levi.
Szelki wpijały mu się w ciało, więc zaczął je poluzowywać.
- Korpus Zwiadowców nie potrzebuje psa, który nie wykonuje poleceń. – syknął Shadis. – Gdy dowództwo każe wszystkim pojawić się na treningu, to wszyscy mają się stawić, bez wyjątków. Indywidualne umiejętności są ważne, ale współpraca z innymi jest kluczowa do przetrwania. Jeśli nie będziesz brał udziału we wspólnych treningach, prędzej czy później staniesz się posiłkiem tytana.
- No i?
- Ani się obejrzysz, zostaniesz rozszarpany na kawałki i...
Pełne znaczenie słów Leviego dotarło do dowódcy dopiero po chwili. Shadis wytrzeszczył na drobnego mężczyznę oczy.
Levi zrobił kilka kroków do przodu, popatrzył na przełożonego spod mokrych kosmyków i bardzo powoli zapytał:
- No i co w związku z tym, że mnie zeżrą? Skrzydła wolności zabiły więcej ludzi niż mordercy i choroby razem wzięci. A ja jestem tylko wyszczekanym psem, który nie wykonuje niczyich poleceń. Skoro Korpus Zwiadowców nie potrzebuje kogoś takiego, to chyba nic się nie stanie, jeśli go straci, prawda? Przy tak imponujących statystykach jeden martwy żołnierz więcej chyba nie robi wielkiej różnicy? Zwłaszcza taki, za którym nikt nie będzie tęsknić. A może się mylę?
Shadis opuścił głowę. Wyglądał równie mizernie, jak w dniu powrotu za mury, gdy był witany przez pełne pogardy szepty rozczarowanego tłumu.
- Nie, żołnierzu, nie mylicie się – przyznał ponurym tonem. – W tym kraju odmawia się obywatelom wielu rzeczy, ale na pewno nie dobrowolnej śmierci z rąk tytanów.
- Wspaniale, że to sobie wyjaśniliśmy – wycedził Levi. – Jeśli to już wszystko, chciałbym pójść pod prysznic. Ktoś musi zwiększać statystyki czystości w tym śmierdzącym miejscu.
Wyraźnie zdesperowany, by mieć ostatnie słowo, Dowódca Zwiadowców przełknął ślinę i rzucił:
- Nie powinieneś trenować w takim stroju!
Wpatrywał się w koszulę i spodnie Leviego z takim wyrazem, jakby osobiście go znieważyły.
- Wszystkie ćwiczenia, formalne i prywatne, należy odbywać w mundurze – podkreślił, gładząc wyszyty na swojej piersi symbol Skrzydeł Wolności. – Żołnierz zawsze musi pamiętać, po co się zaciągnął. O jak ważną sprawę walczymy.
Levi miał wielką ochotę odpowiedzieć, że w jego przypadku to akurat nie było zaciągniecie się, lecz zostanie zaciągniętym. Za włosy. Przez Mike'a Zachariasa, który pewnego dnia srogo mu za to zapłaci. A jeśli chodziło o całą tę „epicką walkę o ludzkość", to niewiele dla niego znaczyła. Jedyne dwie osoby, które chciał ocalić, zostały zabite tydzień temu.
Mógłby powiedzieć Shadisowi to wszystko. Tylko po co? To oznaczało jeszcze więcej czasu spędzonego w cholernym deszczu.
Nie miał ochoty tracić cennych minut na jakiegokolwiek członka Korpusu Zwiadowczego, a już zwłaszcza Keitha Shadisa. Zatem jedynie wzruszył ramionami, zarzucił sobie na ramię przygotowany zawczasu ręcznik i obojętnym tonem mruknął:
- Jak tam chcecie. Ma być w mundurze, to będzie w mundurze. A teraz idę się umyć.
- Zanim odejdziesz, masz zasalutować! – zażądał Shadis.
Levi podszedł do starszego mężczyzny tak energicznym krokiem i z taką miną, jakby zamierzał mu coś złamać. Wzięty z zaskoczenia dowódca odruchowo odskoczył do tyłu i wylądował na czterech literach. Powinien dziękować murom, że nikt nie przyłapał go, jak siedział blady ze strachu naprzeciwko żołnierza z zaledwie kilkutygodniowym stażem.
Dłoń Leviego wystrzeliła do przodu, jakby chciała wyprowadzić cios, ale w ostatniej chwili zmieniła kierunek i uderzyła w pierś na wysokości serca. Salut został wykonany, jak kazano.
- Wystarczająco entuzjastycznie? – zakpił czarnowłosy żołnierz. – Czy może mam sobie wepchnąć pięść w dupę, by dać wyraz mojemu bezgranicznemu oddaniu sprawie?
Po skroni dowódcy spłynęła kropelka potu. Oczy starszego mężczyzny były chłodne i pełne pogardy.
- Zejdź mi z oczu – wyszeptał Shadis.
Usatysfakcjonowany, Levi ruszył w stronę zamku. Już prawie opuścił plac, gdy usłyszał za plecami rzucone pod nosem stwierdzenie:
- Erwin i jego niedorzeczne eksperymenty...
Coś tak trywialnego nie powinno boleć, ale mimo wszystko zabolało.
Levi zaczął iść nieco żwawiej, by jak najszybciej oddalić się od Shadisa i wypowiedzianych przez niego słów.
Nie zamierzał nikomu się do tego przyznawać, ale miał szczególny powód, by unikać treningów z innymi zwiadowcami. Nie chodziło wyłącznie o to, że chciał być sam i potrzebował dojść do siebie po śmierci przyjaciół.
Po prostu miał serdecznie dosyć tych wszystkich durni, patrzących na niego, jakby był śmierdzącą plamą na nieskazitelnym mundurku żołnierza. Wciąż pamiętał, co szeptano po kątach, gdy wraz z Farlanem i Isabel rozpoczął karierę w Korpusie:
„Ich obecność tutaj jest uwłaczająca!"
„Czy naprawdę jesteśmy aż tak zdesperowani, by werbować ludzi z rynsztoka?"
„Przecież to są przestępcy!"
Już sama łatka „Szczura z Podziemi" była wystarczająco trudna do udźwignięcia. A po powrocie z niefortunnej ekspedycji atmosfera jeszcze bardziej się zagęściła.
Część osób widziała, jak Levi zmasakrował tytana. Paru było świadkami, jak machnął mieczem w stronę Erwina. Jeszcze inni nie widzieli niczego, ale coś tam usłyszeli i przekazali dalej, przez co plotki wędrowały z prędkością światła, po drodze zniekształcając się i nabierając kolorów.
W efekcie Levi nie mógł nawet spokojnie się umyć, nie słysząc za plecami podenerwowanych szeptów. Nie bez powodu zawsze chodził pod prysznic okrężną drogą.
Choć dzisiaj niewiele mu to dało. Był akurat na pół-piętrze rzadko uczęszczanej klatki schodowej i napawał się chwilą ciszy, gdy drogę zagrodziła mu osoba, za którą wybitnie nie przepadał.
Ze wzajemnością, zresztą.
- Co ty tutaj robisz?
Mike Zacharias. Właściciel nadzwyczaj wrażliwego nosa, niezbyt starannego zarostu i jasnych włosów w piaskowym kolorze.
Levi poprzysiągł, że kiedyś wytarza mu te jego kudły w błocie. W ramach rewanżu za wepchnięcie mu głowy w kałużę tamtego pamiętnego dnia, gdy został złapany. Czy raczej: gdy dał się złapać bandzie Erwina.
Szkoda, że byli w zamkniętym pomieszczeniu i nie mógł odegrać się teraz.
Chociaż, po namyśle, chyba by mu się nie chciało. Był zbyt zmęczony po treningu. Zbyt przemoczony, śmierdzący i brudny. Zbyt zdesperowany, by szybko znaleźć się pod prysznicem i doprowadzić się do porządku...
- Robię to, co każda inna osoba robiłaby w miejscu takim jak to – oznajmił bezbarwnym tonem. – Przechodzę z punktu A do punktu B.
- Do punktu B, to znaczy gdzie? – Mike pochylił się ku rozmówcy, poruszył nozdrzami i podejrzliwie zwęził oczy. – Coś mi tu śmierdzi!
Zabrzmiało to tak, jakby Levi był jednym z niedbających o higienę niechlujów. Trzymająca ręcznik dłoń zadygotała ze złości.
Chrzanić zmęczenie! Jeśli Zacharias posunie się za daleko, Kundel z Podziemia pokaże mu, jak mocno potrafi ugryźć.
- Chodzi ci o zapach mojego pochodzenia? – zapytał złowieszczym tonem. – Czy może o zwykły odór potu? Bo jeśli to pierwsze, jesteś już trupem. A jeśli to drugie, odsuń się, bym mógł doprowadzić się do porządku. Akurat szedłem pod prysznic. Jak każda normalna osoba, która lubi być czysta. Czegoś tu nie rozumiesz?
- Jednej rzeczy – odparł Mike, krzyżując ramiona. – Twierdzisz, że zamierzasz się umyć, tak? W takim razie dlaczego nie przeszedłeś przez główny hol? Dlaczego poszedłeś akurat tędy?
- A co, to jakieś schody dla uprzywilejowanych? – prychnął Levi. – Nie wiedziałem, że na powierzchni też takowe istnieją. Co za żenada.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi! Dobrze wiem, dlaczego postanowiłeś pójść tą drogą.
To stwierdzenie nieco zbiło czarnowłosego żołnierza z tropu.
- Bo liczyłem na to, że nie spotkam pewnych osób? – zapytał, unosząc brew.
Zacharias zrobił krok do przodu. Stał teraz zaledwie metr od Leviego i patrzył na niego w sposób, który każdego innego przyprawiłby o dreszcze. Jednak przybysz z Podziemia nie dał się wystraszyć. Po prostu stał, chłodno patrząc drugiemu mężczyźnie w oczy, w milczeniu dając do zrozumienia, jak bardzo ma jego pogróżki w poważaniu.
- Z pewnością liczyłeś, że nie napotkasz tu nikogo – przez zęby wycedził Mike. – A zwłaszcza mnie, bo zdajesz sobie sprawę, że nie pozwolę ci go skrzywić!
„Go?" – zdziwił się Levi. – Jakiego znowu „go"?!
Gdzieś z prawej skrzypnęły drzwi i wyszedł z nich – niech go szlag trafi! – przeklęty Erwin Smith.
Levi już miał przywitać się z nim nienawistnym spojrzeniem, jednak zdał sobie sprawę, że coś tu jest nie tak. Erwin nie paradował – tak jak zwykle - w mundurze zwiadowcy, lecz w luźnych spodniach i rozpiętej do połowy białej koszuli. Nawet jego jasne włosy wydawały się jakby mniej ulizane – kilka pojedynczych kosmyków wymknęło się ze starannie wyznaczonego przedziałka. I o ile u kogokolwiek innego podobny wygląd nie szokowałby aż tak bardzo, to w przypadku tego kolesia...
Nie. To zwyczajnie niemożliwe, by ten porządnicki, doskonały do urzygu Erwin paradował po zamku w takim stanie! Chyba że...
Oczy Leviego rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu.
Ach, no tak. Drzwi, przez które ten zarozumialec właśnie przeszedł, musiały prowadzić do jego prywatnych kwater. Znajdowali się na korytarzu, który był bezpośrednio połączony z pokojem Erwina. To dlatego Zacharias pieprzył bzdury o wybieraniu tej konkretnej drogi z powodu ukrytych motywów.
Ten idiota na serio uważał, że Levi wciąż planował pozbawić jego kochaniutkiego dowódcę życia? Wystarczyło trochę pogłówkować, by zrozumieć, że to ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę.
Nie dlatego że widok turlającego się po ziemi blond łba nie sprawiłby mu przyjemności – bo i owszem, sprawiłby! Ale jednocześnie oznaczałby wyświadczenie Lobovowi przysługi.
Levi nie miał najmniejszego zamiaru ułatwiać życia tarzającej się w luksusach Szlacheckiej Świni. A już zwłaszcza takiej, która przyczyniła się do śmierci Farlana i Isabel. Po odejściu tej dwójki, Lobov nie miał absolutnie niczego do zaoferowania byłemu mieszkańcowi Podziemi.
Jak bardzo nie pragnąłby skrzywdzić Erwina Smitha, nie zrobi czegoś takiego, by załatwić sobie obywatelstwo. O wiele większą satysfakcję da mu wyobrażanie sobie, jak Lobov siedzi w pierdlu i szczęka zębami ze złości, wściekając się, że jego wróg nadal dychał.
Szkoda, że Zacharias był za głupi, by do tego wszystkiego dojść. Na widok stojącego obok drzwi krzesła, Levi przewrócił oczami. Erwin również powiódł wzrokiem w tamtym kierunku.
- Co się tutaj dzieje? Mike, ale chyba nie czatowałeś znowu przed moimi drzwiami przez pół dnia? – zapytał zrezygnowanym tonem. – Mówiłem, że to niepotrzebne.
Zacharias otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak Levi go uprzedził.
- Pół dnia?– zakpił.- W roli psa pasterskiego jasnowłosej owieczki? Poważnie? A myślałem, że już znam wszystkie najdurniejsze formy marnowania czasu.
- Ani jedna minuta, którą tutaj spędziłem, nie była zmarnowana – Mike przesunął się, by stanąć pomiędzy czarnowłosym żołnierzem i Erwinem. – Jak na to nie patrzeć, w końcu się ciebie doczekałem – warknął, ostrzegawczo wyciągając przed siebie palec wskazujący.
- Powinszować – wycedził Levi.
Nieznacznie przechylił się, by popatrzeć na Erwina.
- Wybacz, że przerwaliśmy ci lekturkę jakiejś mądrej książeczki. Akurat szedłem udusić cię tym zajebiście puchatym ręczniczkiem, gdy twój wierny pies zagrodził mi drogę.
Zacharias zrobił taki ruch, jakby chciał rzucić się na czarnowłosego żołnierza i go obezwładnić, jednak Smith powstrzymał go, łapiąc go za bark.
- Nie wątpię, że ten niebieski kawałek materiału to w twoich dłoniach zabójcza broń – zwrócił się do Leviego spokojnym tonem. – Ale myślę, że mimo wszystko wolisz miecz. Ta ostatnia seria była bardzo dobra. Już na początku miałeś zdumiewające umiejętności. Nie sądziłem, że zdołasz jeszcze bardziej je doszlifować. Jak widać, pomyliłem się. Dobra robota.
- Ha?
Levi, który zdążył już postawić nogę na stopniu schodów, zamarł w bezruchu..
Że co? „Seria"? Szlifowanie umiejętności? Ale o czym on...
Zaraz, zaraz... a więc W TEN SPOSÓB Erwin Smith wykorzystywał wolny dzień? To był jego sposób na oderwanie myśli od góry papierów i niańczenia hordy zagubionych żołnierzy? Nie czytanie jakiejś głupiej książeczki lecz... obserwowanie Leviego?
W umyśle czarnowłosego żołnierza zmaterializował się obraz Erwina opartego o parapet, z kubkiem herbaty w dłoni, wpatrującego się w przemykającą między drzewami postać.
Już sam fakt, że ten koleś W OGÓLE miewa wolne dni i paraduje w cywilnych ciuchach, jest wystarczającym szokiem – pomyślał Levi. – Ale żeby wykorzystywać ten czas na gapienie się na kogoś, kto tydzień temu próbował go zabić? To popierdolone!
Choć na swój sposób również fascynujące. Świadomość, że Erwin go obserwował, przyprawiała Leviego o dziwne sensacje w żołądku. Nie, żeby zamierzał się do nich przyznawać.
- Nie planowałem niczego poprawiać – mruknął, zafiksowawszy wzrok na schodach. – Poszedłem pociąć parę karków, bo to jedyna sensowna rzecz, jaką można robić na tym zadupiu.
- Zadupiu? – prychnął Zacharias. - Przykro nam, że walka o ludzkość jest dla ciebie tak nudna. Jestem pewien, że Podziemie obfituje w znacznie więcej rozrywek. Takich jak morderstwa i kradzieże...
- Mike! – warknął Erwin.
Podniósł przy tym głos tylko nieznacznie, ale osiągnął o wiele lepszy efekt niż Shadis, gdy wydzierał się na pół poligonu.
Levi nie chciał tego przyznać, ale ta cecha Smitha bardzo mu imponowała. To, że potrafił doprowadzić kogoś do porządku, prawie nie okazując emocji. Bez wysiłku. Samą swoją posturą.
Zacharias potulnie zamknął usta, ale przy okazji posłał dowódcy pełne wyrzutu spojrzenie. Levi wcale mu się nie dziwił. Przecież to nie tak, że koleś powiedział nieprawdę. Jak na to nie patrzeć, jedynie powtórzył to, co myśleli wszyscy inni.
Chociaż kij wie, czy rzeczywiście wszyscy. Im częściej Levi miał do czynienia ze Smithem, tym bardziej upewniał się w przekonaniu, że za cholerę nie może faceta rozgryźć. Czasem miał nawet absurdalne przeczucie, że ten skurwiel się o niego troszczył!
Tak jak teraz.
- Pokonanie takich ilości schodów po tak dużym wysiłku nie jest dobre dla ciała – Erwin przemówił tym swoim wkurwiająco opanowanym tonem. – Będzie ci łatwiej, jeśli pójdziesz przez hol.
- Tak, twój wnerwiający podwładny już mi to sugerował – chłodno odparł Levi. – Jeśli nie macie co zrobić ze swoim czasem, narysujcie mi mapę.
Pokonał parę stopni, przystanął, odwrócił się przez ramię i złośliwie dodał:
- Najlepiej zaznaczcie na nich miejsca, gdzie nie ma żadnego z was. To nam wszystkim sporo ułatwi.
- Mogę ci wskazać miejsca, w których nie spotkasz nikogo – ze spokojem odpowiedział Erwin. – To może być dla ciebie pewnym ułatwieniem, ale tylko przez chwilę. Nie można wiecznie się chować. Im szybciej przestaniesz unikać innych, tym szybciej oswoją się z twoją obecnością.
Czemu oczy tego dupka były tak łagodne? I czemu wpatrywały się w Leviego z takim wyrazem, jakby przejrzały go na wylot?!
Nie wyobrażaj sobie, że mnie rozszyfrowałeś! – przybysz z Podziemia miał ochotę warknąć. – Nigdy nie będę jednym z twoich podwładnych. Nie pokonasz mnie! Nie dam ci się złamać...
Ale jakoś ciężko mu było znaleźć w sobie energię, by zamienić myśli w słowa. Ostatecznie wybrał milczenie. Krótkie nogi podjęły wspinaczkę po schodach.
- Zanim odejdziesz, masz zasalutować dowódcy! – wytknął mu Zacharias. – I jeśli trenujesz, to trenuj w mundurze!
- Ten stary dziad, Shadis już mi to powiedział – Levi obejrzał się przez ramię, by posłać kolesiowi najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie było go stać. – Z iloma z was jeszcze będę musiał się użerać, zanim pozwolicie mi w spokoju się wykąpać?
- Ty...
- To mój dzień wolny i jestem w cywilu – wtrącił Erwin. – Nie ma potrzeby salutowania. Niemniej jednak, na twoim miejscu rozważyłbym większe posłuszeństwo w wykonywaniu poleceń – zwrócił Leviemu uwagę. – Myślę, że nie zaboli cię to tak bardzo, jak myślisz. Może nawet będzie ci lżej.
Oczy Leviego zasnuł mroczny cień.
- Nie udawaj, że wiesz, jak to jest być na moim miejscu – czarnowłosy żołnierz wycedził na odchodne. – Dowódco Oddziału Zwiadowców, Erwinie Smisie.
Odszedł, nie dając dwóm pozostałym mężczyznom szansy na odpowiedź.
Kiedy jednak znalazł się piętro wyżej, uświadomił sobie, że nie zabrał ze sobą szamponu i jego twarz wykrzywiła się z niezadowolenia. Chodzenie z brudnymi włosami było dla niego nie do przyjęcia! Do baraku nie miał siły wracać, ale jeśli go pamięć nie myliła, na parterze powinna mieścić się kanciapa z zapasem środków higienicznych dla żołnierzy.
Odwrócił się i niechętnie zaczął schodzić na dół. Wkrótce dotarły do niego głosy Mike'a i Erwina. Cienie obu mężczyzn odbijały się na oświetlonej przez pochodnię ścianie. Levi zatrzymał się, by posłuchać.
- W jednym ma rację - To był Smith. – Są lepsze zajęcia niż tkwienie przed czyimś pokojem przez pół dnia. Nie mogę pozwolić, by mój zastępca marnował czas w tak głupi sposób. To twoje odgrywanie ochroniarza musi się skończyć, Mike.
- Jak nie chcesz, bym się martwił, to zrób coś z nieprzewidywalnym stworzeniem, które sprowadziłeś do naszego domu! – odparował Zacharias.
- „Coś" to znaczy co? – w głosie Erwina zabrzmiała nuta surowości, której wcześniej nie było. – Oczekujesz, że gdzieś go zamknę? Albo stąd wyrzucę?
- Oczekuję, że przyznasz się do błędu! – Mike głośno westchnął. - Nie powiedziałem słowa, gdy stwierdziłeś, że twoja rzekoma przysługa dla kumpla z Żandamerii to w rzeczywistości pretekst, by zwerbować trójkę ulicznych szczurów. Milczałem, gdy odkryliśmy, że Lobov dotarł do nich przed nami, a ty poszedłeś w zaparte i jak gdyby nigdy nic pozwoliłeś im zostać Zwiadowcami. Teraz jednak nie zamierzam milczeć. Trzymanie tutaj tego zabijaki to zbyt duże ryzyko!
- Większe niż spotkania z tytanami?
- To co innego. Po tych bestiach przynajmniej wiesz, czego się spodziewać. Natomiast Levi jest nieprzewidywalny.
- Może dla ciebie.
Zachariasowi na moment odebrało mowę. Oczy przysłuchującego się rozmowie Leviego nieznacznie się rozszerzyły.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - z niedowierzaniem wykrztusił Mike. – Twierdzisz, że wiesz, co dzieje się w jego głowie? Że go rozumiesz?
- Do pewnego stopnia tak – ostrożnie odparł dowódca. - Wydaje mi się, że go rozumiem.
- Na Marię i Różę, Erwin... Ty chyba nie łudzisz się, że zdołasz go oswoić? Zdaję sobie sprawę, że perspektywa włączenia w nasze szeregi kogoś o takich umiejętnościach może być dla ciebie w cholerę ekscytująca, ale...
- Nie zależało mi na zwerbowaniu go wyłącznie ze względu na jego umiejętności.
Palce Leviego zacisnęły się na zwisającym z ramienia ręczniku.
Nie chodziło o moje umiejętności? – pomyślał, wpatrując się w cień Erwina Smitha z taką intensywnością, jakby spodziewał się po nim odpowiedzi. – Więc o co, do licha?
Każdy, kto kiedykolwiek się do niego zbliżył, robił to ze względu na jego siłę. Wyjątkiem były tylko cztery osoby, z czego trzy już nie żyły, a jedna go porzuciła. Zresztą, motywacje wspomnianych ludzi do dziś stanowiły dla Leviego zagadkę. Minęło tyle czasu, a on nadal nie rozumiał.
Czemu mama nie usunęła go, zanim wyszedł z jej brzucha i stał się kolejną gębą do wykarmienia?
Po co Kenny go przygarnął?
Dlaczego Farlan, a później Isabel, przylgnęli do niego jak rzepy?
I co, do ciężkiej cholery, mógł w nim zobaczyć pieprzony Erwin Smith?
Po przedłużającym się milczeniu podwładnego, jasnowłosy dowódca oznajmił:
- Jestem pewien, że jeśli dokładnie mu się przyjrzysz, zrozumiesz, co mam na myśli.
- Zakładając oczywiście, że ten kundel najpierw cię nie zarżnie – wymamrotał Zacharias. - Nie mogę uwierzyć, że po tym, co się stało podczas ekspedycji, czujesz się przy nim bezpiecznie.
- Natomiast ja nie mogę uwierzyć, że po tym, co się tam stało, ty NIE czujesz się przy nim bezpiecznie. Masz taki dobry nos, Mike. To rozczarowujące, że jeszcze nie zinterpretowałeś zapachu Leviego.
- Nie mogę polegać wyłącznie na nosie. Jak czysto ten szczur by nie pachniał, nie zapomnę, co próbował ci zrobić. Nie ufam mu!
- O wiele ważniejsze niż to, co chciał zrobić, jest powód, dla którego zamierzał to zrobić. Ten powód już nie istnieje.
A więc to rozpracował? – wpatrując się w swoje buty, pomyślał Levi. – Dobrze wiedzieć, że przynajmniej jeden z nich nie jest głupi jak but.
Prawdę mówiąc, miał co do tego odkrycia mieszane uczucia. Z jednej strony, ulżyło mu, że Erwin go nie podejrzewał. Jednak jakaś część jego wolałaby, żeby Smith przechadzał się korytarzami z bijącym niespokojnie sercem, w każdej chwili spodziewając się ataku. Levi czułby wtedy, że ma nad tym draniem jakąś przewagę.
Jak miał fantazjować o skopaniu Erwinowi tej jego opanowanej buźki, gdy skurczybyk w ogóle się go nie bał?
- Zresztą, nie musisz mu ufać – głos Smitha wyrwał Leviego z zamyślenia. - Wystarczy, że ufasz mnie.
- Erwin...
- Ufasz mi, czy nie, żołnierzu? – Erwin wyraźnie podkreślił ostatnie słowo, dając do zrozumienia, że nie chce dłużej o tym dyskutować.
Zacharias wydał pokonane westchnienie.
- Tak, dowódco. Ufam ci bezgranicznie.
- Więc zaufaj mi, gdy mówię, że nie potrzebuję ochrony. Jeśli się co do niego mylę, Levi może co najwyżej chcieć odejść ze Zwiadowców. Ale na pewno nie będzie próbował mnie zabić. Ani nikogo innego.
Po krótkiej pauzie, Erwin odchrząknął i dokończył:
- No, może poza jednym wyjątkiem, ale wszyscy od czasu do czasu mamy ochotę zadźgać tę osobę i nikomu się jeszcze nie udało. Więc chyba nie ma powodu do zmartwień.
Levi zamrugał.
Ktoś, kogo wszyscy od czasu do czasu chcą zadźgać? Czyli kto?
XXX
Okrągłe okulary wpatrywały się w Leviego z taką intensywnością, jakby chciały wedrzeć się do jego ciała, wyciągnąć ze środka wnętrzności, a potem jeszcze zbadać pod mikroskopem każdą pojedynczą kropelkę krwi. Tuż pod nimi znajdowały się różowe policzki i drżące od ekscytacji kobiece wargi. A może męskie? Kij wie, jakiej płci było to coś.
Levi był tak zaabsorbowany jedzeniem płatków i rozmyślaniem nad wczorajszymi słowami Erwina, że nie od razu zauważył intruza. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że pierwszy raz od śmierci Farlana i Isabel nie je śniadania sam. Do jego stolika dosiadło się jakieś dziwne... indywiduum.
Przybysz z Podziemia odruchowo poczęstował natręta spojrzeniem obiecującym straszliwe tortury, ale nie był w stanie stwierdzić, czy podziałało, bo akurat w tej chwili słońce odbiło się od szkieł okularów i oczy dziwadła przestały być widoczne. Chyba jednak NIE zadziałało, bo upierdliwiec pozostał na swoim miejscu. Dziwne.
Kto mógł być odporny na mordercze spojrzenia Leviego? Tacy ludzie istnieli?
Kenny stanowił oczywisty wyjątek, ale bliżej mu było do bestii niż człowieka, więc Levi nie uwzględniał go w swoich rozważaniach. Zresztą, stworzenie w okularach nie wyglądało, jakby miało coś wspólnego z Rozpruwaczem. Ani jakimkolwiek człowiekiem. Normalni ludzie nie wyglądali, jakby każdy centymetr ich ciała emanował bzikiem.
Ta brązowa kitka i te okrągłe bryle... Levi mógłby przysiąc, że gdzieś już je widział, ale przed ekspedycją był zbyt zaabsorbowany zleceniem dla Lobova i niewiele pamiętał z tych pierwszych dni w Korpusie. Zanim zdążył cokolwiek sobie przypomnieć, stworzenie przemówiło.
- Niski wzrost to wspólna cecha ludzi z Podziemia? – jego głos był lekko ochrypły i bardziej kobiecy aniżeli męski. - Jak wyglądają statystyki? Kiedy mieszkałeś pod powierzchnią, wszyscy byli tak drobni jak ty, czy może się wyróżniałeś? Jak szedłeś ulicą, to mniej więcej jak wielu było od ciebie wyższych? Koniecznie opowiedz mi wszystko!
Dźwięk chrupania dobiegający z ust Leviego został zastąpiony złowieszczą ciszą. Czarnowłosy żołnierz zastygł z szeroko otwartymi oczami i zaciśniętymi wargami. Co, u licha...
Stworzenie dosiadło się do niego i z miejsca zaczęło go obrażać? Tylko dlaczego w taki dziwny sposób? Nie prościej po prostu nazwać go „kurduplem", tak jak czynili to wszyscy inni szukający guza idioci? Po co ględzić o statystykach? A może to babsko wcale nie chciało nikogo zaczepiać, a po prostu miało nie po kolei w głowie?
Mówienie z pełnymi ustami było obrzydliwe, więc Levi postanowił na spokojnie dokończyć przeżuwanie płatków i w międzyczasie zdecydować, jak odpowiedzieć siedzącemu naprzeciwko stworzeniu. Ponownie rozległ się odgłos chrupania.
Po paru sekundach wgapiania się w twarz Leviego dziwna baba wydała cichy okrzyk i uderzyła pięścią w stół. Część płatków wyleciała z miski i wylądowała na stole. Nienawidzący bajzlu Levi omal się na ten widok nie udławił.
Dosiada się nieproszona, ględzi o nie wiadomo czym, a do tego robi syf?! Noż kurwa mać!
- Ach, wybacz, wybacz! – stworzenie podniosło się z krzesła i przepraszająco uniosło ręce. – Jak zwykle źle zaczęłam. Kiedy coś mnie ekscytuje, kompletnie zapominam o manierach. Powinnam najpierw się przedstawić, a dopiero potem zadawać pytania.
Odeszła parę kroków, a potem wróciła z powrotem, jakby chciała „zresetować" ich pierwsze spotkanie.
- Witaj, kolego! – zawołała, figlarnie mrugając okiem.
Sadzając dupsko na krześle, ponownie potrząsnęła stołem. Na miejscu płatków i plam po mleku, które Levi dopiero co starannie wytarł serwetką, pojawiły się nowe. Do ciężkiej cholery!
– Chyba nie zostaliśmy sobie przedstawieni – kompletnie nieświadoma rosnącej irytacji rozmówcy, baba założyła nogę na nogę i przycisnęła sobie kciuk do piersi. – Pułkownik Hanji Zoe. Dowódca Oddziału Hanji! Z zawodu żołnierz. Z powołania naukowiec i badacz tytanów. Miło cię poznać! A ty jesteś...
- Le...
- Levi! – krzyknęła radośnie. – Jakie oryginalne imię! Jest często spotykane w Podziemiu, czy może bardzo rzadkie?
- ... ję na to kim jesteś.
Dziwadło oparło dłonie o stół i pochyliło się do przodu, prawie zderzając się czołem z Levim.
- „Ję na to"? – zawołała z ekscytacją. – Co przed chwilą powiedziałeś? To jakiś dialekt Podziemia?
- Leję na to, kim jesteś – chłodno powtórzył Levi.
A chwilę później zaczął się zastanawiać, czy może rzeczywiście nie używał jakiegoś dialektu, bo upierdliwa baba zupełnie nie zrozumiała, co miał na myśli.
- I słusznie, kolego, i słusznie! – zaśmiała się, dziarsko klepiąc go po ramieniu. – Nie powinieneś czuć się onieśmielony, tylko dlatego że jestem Dowódcą Oddziału. Znaczy... tak kompletnie nie możesz tego olewać, bo armia ma swoją hierarchię i tak dalej, ale to jeszcze nie oznacza, że zawsze trzeba być formalnym. Przy śniadaniu możesz kompletnie lać na to kim jestem i traktować mnie jak zupełnie normalną koleżankę.
„Normalną?"
To tak jakby tytan poprosił, by obchodzić się z nim jak ze zwykłym zwierzątkiem.
Levi zaczął myśleć, że chyba wolałby użerać się z tytanem przy śniadaniu. Cholernemu gigantowi przynajmniej uciąłby to i owo i miałby święty spokój.
A tak siedział jak sparaliżowany, nie mając bladego pojęcia, co powinien, u licha, zrobić. Dziwadło wznowiło przesłuchanie.
- No więc, jak to jest z tym Podziemiem? Jacy ludzie tam mieszkają? Niscy? Chudzi? Ilu jest chudych? Macie tam mleko? A co z cukrem? Zauważyłam, że nigdy nie dodajesz do herbaty ani mleka ani cukru, ale gdy w grę wchodzi mleko z płatkami, wylizujesz miskę do ostatniej kropli!
Jaką karę dostaje się za wyjechanie oficerowi z dyńki? – zastanowił się Levi. – Wylecę za to z armii?
Bo jeśli nie, to może warto zaryzykować? Bieganie karnych okrążeń wokół posesji było upierdliwe, ale na pewno nie aż tak jak użeranie się z tym stworzeniem.
Rozległ się kolejny cichy okrzyk, a dłonie kobiety ponownie uderzyły w stół. Tym razem Levi nie zdołał powściągnąć gniewu.
- Do pierdolonej cholery! – warknął, łapiąc garść serwetek. – Jak jeszcze raz ufajdasz mi stół....
- Tak straaaaasznieee przepraszam!
Zamiast pomóc w sprzątaniu, babsko złożyło dłonie jak do modlitwy.
- Zupełnie nie pomyślałam, że te wszystkie pytania o Podziemie mogą być dla ciebie niezręczne – zajęczała, grzbietem dłoni klepiąc się w czoło. – Nie chcę, byś czuł się dyskryminowany z powodu swojego pochodzenia. Dlatego odpuśćmy sobie Podziemie i pogadajmy na bardziej neutralny temat. Jaki jest twój ulubiony rodzaj tytana?
- Mój, kurwa, co? – Levi wytrzeszczył oczy.
- Rodzaj tytana! – zniecierpliwionym tonem powtórzyła Hanji. – Jak wychodzisz poza mury, spotykasz ich całą masę. Są tytany uśmiechnięte, tytany smutne, tytany wkurzone...
Wiszący nad bufetem zegar wybił ósmą. Część żołnierzy wciąż stała w kolejce po jedzenie.
- Tytany, które mają zeza, tytany zdołowane...
Gruby facet w fartuchu zapytał, czy ktoś nie chce dokładki, a gdy nie doczekał się odpowiedzi, zabrał się za sprzątanie blatów.
- Tytany chodzące na czworakach, tytany spacerujące, tytany skaczące...
W stołówce było coraz więcej pustych stolików.
- Tytany w wielkimi brzuchami, tytany na krótkich nogach...
Ostatnie osoby wzięły brudne naczynia i opuściły pomieszczenie.
- No i są jeszcze tytany, która mają głowę takiej samej wielkości co reszta ciała – radośnie dokończyła Hanji. – Normalnie jak bobasy! To daje orientacyjnie około dwieście pięćdziesiąt sześć rodzajów. No więc? Jaki jest twój ulubiony?
Dłoń Leviego, która przez ostatnią godzinę szorowała ten sam fragment blatu, zamarła w bezruchu.
- Martwy – odruchowo bąknął czarnowłosy żołnierz.
Upierdliwe babsko energicznie pokiwało głową.
- Słusznie, przyjacielu, słusznie! Martwy tytan to ultraciekawy obiekt badań. Szkoda tylko, że tak szybko wyparowuje. Och! A swoją drogą... wiesz, że odpowiedziałeś mi dokładnie tak samo jak Erwin?
Porównanie do jasnowłosego dowódcy sprawiło, że Levi się wzdrygnął.
- Ej, Erwiiin! – zawołała Hanji, obracając się przez ramię. – Wiesz, że Levi odpowiedział mi tak samo jak... hę? Gdzie są wszyscy?
Wyłączając ich dwójkę stołówka była kompletnie pusta. Nawet facet od wydawania posiłków dawno sobie poszedł.
- Ło panie, już dziewiąta! – Okularnica pacnęła się w czoło. – Uwierzysz, że siedzimy tutaj godzinę?
- Że ile?!
- Kiedy człowiek jest w dobrym towarzystwie, czas wydaje się przeciekać mu pomiędzy palcami! – Z nieschodzącym z twarzy uśmiechem Hanji poklepała Leviego po ramieniu.
Przybysz z Podziemia czuł, że powinien w jakiś sposób zareagować – tylko, u licha jak?!
Kenny nauczył go, jak wycierać podłogę złodziejami, ulicznymi zbirami i karkami do wynajęcia, ale nie wspomniał słowem, jak radzić sobie z dziwadłami, które po prostu zawracały człowiekowi gitarę, ale poza tym nie robiły mu żadnej większej krzywdy.
Boże, ileż cennego czasu Levi zmarnował w tej przeklętej stołówce...
Nie mógł uwierzyć, że dał się tutaj zatrzymać aż godzinę! Jak to się w ogóle stało?
I – co ważniejsze – jak należało podejść do tego osobliwego, czterookiego stworzenia? Przemówić mu do rozumu ostrymi słowami? A może pięścią?
Zanim Levi zdecydował się na którąś z opcji, do stołówki wejrzała głowa szatyna o nieśmiałym spojrzeniu. Jak mu tam było? Aha, Moblit.
- Umm... Dowódco Oddziału? – koleś zagaił do Hanji.
- Co tam? – uśmiechnęła się do niego, poprawiając okulary.
- Długo pani nie było. Dzisiejszy trening jest odwołany, czy...?
- Odwołany? – okularnica podniosła się z miejsca. - Ależ skąd! Nie zapomniałam o wspólnym lataniu po drzewach. Po prostu zagadałam się z Levim i straciłam poczucie czasu. – oparła but o ławkę i wyszczerzyła do Leviego zęby. – Fajnie było, co nie? Wcale nie jesteś tak potwornie niebezpieczny, jak mówi Mike.
Levi zerwał się z krzesła i już otwierał usta, by dać do zrozumienia jak bardzo jest niebezpieczny, ale zanim zdążył się odezwać, Hanji podbiegła do Moblita.
- Może dołączysz? – zaproponowała, kciukiem pokazując drzwi. – Paru żółtodziobom z mojego oddziału przydałaby się demonstracja!
- Jaja sobie robisz? – wykrztusił Levi, wytrzeszczając oczy.
- Och, nie, wcale nie żartuję! Oni naprawdę chcieliby, żebyś ich pouczył. Mogłeś odnieść wrażenie, że cię nie lubią, ale tak naprawdę brak im odwagi, by do ciebie zagadać, więc...
- Nie! – gniewnie uciął Przybysz z Podziemia. – Miałem na myśli to, że...
Po zmarnowaniu godziny mojego czasu masz jeszcze czelność prosić, bym pomógł ci ogarniać twoją zgraję amatorów!
Również tym razem Hanji nie dała mu dojść do słowa.
- A zresztą, co będziemy o tym gadać! – podsumowała, szeroko rozkładając ręce. – Nie wiem, jak ty, ale ja zawsze preferowałam praktykę zamiast teorii. Zobaczysz mój oddział i sam się przekonasz. To jak będzie? Idziesz?
- Nie, do diabła!
- A, czyli innym razem! – babsko po prostu wzruszyło ramionami, odwróciło się do niego plecami i pomachało mu na pożegnanie. – Dzięki za rozmowę, było mi bardzo miło. No to, do zobaczenia, Levi.
Drzwi zamknęły się za brązową kitką. Levi przez chwilę po prostu stał, zezując w stronę wyjścia. Ręce, które opierał o stół, nieznacznie się trzęsły.
Wreszcie opadł na krzesło.
- Co to, u licha, było? – wykrztusił do siebie, gapiąc się na widelec.
Po chwili uświadomił sobie, że tkwi w tej stołówce, jak ostatni kretyn, podczas gdy pozostali poszli trenować. Cholernie na siebie zły, wziął tacę z niedokończonym jedzeniem i wyszedł z nią na zewnątrz.
Obok misy pełnej brudnych naczyń czekał piegowaty facet z równo zaczesanymi rudymi włosami.
- Wolniej się nie dało? – prychnął. – Od pół-godziny czekam, by zanieść to do mycia. Myślisz, że mam ochotę tkwić tutaj przez pół dnia jak jakiś... iiiik!
Koleś właśnie zdał sobie sprawę, do kogo wyskoczył z gębą i śpiewka zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopki. Nerwowo się śmiejąc, wziął naczynia Leviego i wpakował je do miski.
- Z-znaczy... ahahaha... t-to żaden problem! W-w końcu to mój dyżur, co nie? M-możesz jeść w swoim tempie! P-przecież nikt nie chce, byś się udławił. Albo coś. N-no to ja... t-tego... pójdę to umyć, a ty idź do swoich spraw!
Pognał w stronę polowego zmywaka, aż się za nim zakurzyło. Levi odprowadził jego plecy wzrokiem wyrażającym głębokie zamyślenie.
Do tego był przyzwyczajony. TO była normalna reakcja na jego osobę. Właśnie TAK zachowywało się przy nim większość żołnierzy – jąkając się i zwiewając, gdzie pieprz rośnie. Co odważniejsi czasem pozwalali sobie na prowokacyjną pyskówkę, za którą srogo płacili.
Ale żeby... tak po prostu dosiadać się do Leviego podczas śniadania, a potem jeszcze gadać mu różne bzdury, jakby był najcierpliwszą osobą na planecie?!
Znaczy, umówmy się – może i rzeczywiście był cierpliwy, a sprowokowanie go nie należało do najłatwiejszych. Rzecz w tym, że kiedy już tę cierpliwość tracił, konsekwencje dla prowokatora były opłakane. I każda, ale to absolutnie każda, z wałęsających się po tym Korpusie miernot o tym wiedziała.
Co jest nie tak z babą w okularach? Żyła w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, czy co? Ona naprawdę sądziła, że tak po prostu posadzi tyłek naprzeciwko Leviego, walnie mu trwający godzinę monolog o tytanach i jeszcze ujdzie jej to płazem? Bez szans!
Z tym, że – o cholera! – jej naprawdę uszło to płazem!
Przylazła, pobiadoliła, ufajdoliła stół, a Levi nic z tym nie zrobił. Jakby go, kurwa, sparaliżowało! Ostatni raz czuł się tak bezradny, gdy był małym smrodem i rzucił się na Kenny'ego z pięściami, a parę sekund później szorował gębą podłogę, za cholerę nie umiejąc wytłumaczyć, jak wylądował w takiej pozycji.
Tego, co się stało z Hanji, też za wszystkie diabły nie potrafił zrozumieć.
Zdał sobie sprawę, że zaciska dłonie w pięści, więc wziął głęboki oddech i powoli rozprostował palce.
Na litość boską... nie był już obsmarkanym gówniarzem. Nie pozwoli, by takie byle gówno wytrąciło go z równowagi! Zresztą, po co miał nad tym rozmyślać? Przecież to nie tak, że ta dziwaczna sytuacja powtórzy się w najbliżej przyszłości.
Prawda?
Notka autorki
Bardzo wam dziękuję za wszystkie komentarze oraz gwiazdki!
Ciąg dalszy już wkrótce.
*Notka techniczna - uważam Hanji za osobę niebinarną (co podziela jakieś 90 procent anglojęzycznego fandomu. Nie wiem, jak z polskim fandomem). Gdybym pisała po angielsku, używałabym zaimków they/them. Jednak piszę w języku polskim i to z punktu widzenia Leviego, więc uznałam, że najprościej będzie, jeśli będę używała zaimków żeńskich. Przeczytałam gdzieś, że w naszym rodzimym języku normalnością jest, gdy osoba niebinarna używa zarówno formy męskiej jak i żeńskiej. Jeśli jest inaczej, proszę poprawcie mnie ;)
(Robiłam research, ale Internet to niebezpieczny twór i nie można mu ufać).
Kocham i szanuję osoby niebinarne. Jesteście super!
Do miłego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top