30

Saanvi.


- uderz mnie.

Powiedziałam do Andrew'a.

- jeśli on cię uderzy ja go zabije.

Powiedział Charles.

- to ty mnie uderz.

- pojebało cię? Wiesz, że ci nie zrobię krzywdy.

Wzięłam głęboki oddech.

- kurwa to sama mam sobie napierdolić?

Bein przejechał dłonią po twarzy.

- nie potrafię.

Uniósł dłonie w kapitulacji.

- to chociaż potargaj mi ciuchy, to akurat potrafisz.

Wyrzuciłam ręce do góry. Spojrzał się na mnie i unosił brew. Podszedł i zaczął targać moją koszulkę.

- dobrze wiesz, że nie zrobię ci krzywdy i nie pozwolę by ktokolwiek inny zrobił.

Skinęłam głową w geście potwierdzenia. Rozpuściłam włosy i wymiętoliłam trochę w dłoniach.

- więc nikt nie jest chętny?

Zapytałam ale oboje pokręciło głową na boki. Przewróciłam oczami. Podeszłam do samochodu, otworzyłam drzwi, podłożyłam rękę.

- co ty..

Nie dokończył bo przytrzasnęłam rękę drzwiami. Wydarłam się z bólu.

- pojebało cię?!

Krzyknął Bein i zaraz był obok mnie.

- ja pierdole..

Powiedział Andrew i złapał się za głowę.

- uderzysz mnie czy mam dalej robić to sama?

Wysyczałam.

- nie jestem kurwa damskim bokserem!

- nie bądź pizdą, sama sobie zrobi większą krzywdę niż ty jej.

Odezwał się ten drugi.

- nie ma chuja.

Odsunął się Bein, a Andrew ruszył w moim kierunku.

- przepraszam.

Powiedział i dostałam prawego sierpowego prosto w twarz. Przez chwilę miałam mroczki przed oczami.

- zabije cię kurwa.

Ruszył w jego stronę Charles.

- zostaw go.

Zatrzymał się i zamrugał kilka razy patrząc prosto na mnie.

- od starych dostawałam mocniej.

Uśmiechnęłam się chcąc jakoś zmienić tę atmosferę. Przejechałam dłonią pod nosem i zobaczyłam krew.

- nie użyłem całej siły.

Wytłumaczył Andrew, a ja przewróciłam oczami.

- tak jak twój chuj z blondi?

Bein zaczął się śmiać, a Andrew się obraził.

- na pewno nadajnik działa?

Zapytałam raz jeszcze bo o to obawiałam się najbardziej. Miałam go włożonego w kark przy linii włosów by na pewno nie był widoczny. Charles wyciągnął telefon i pokazał kropkę która była mną. Skinęłam głową i go przytuliłam.

- tylko nie zgiń naprawdę i przyjedź w porę..

Wyszeptałam. Pocałował mnie w skroń.

- nie nawywijaj za dużo.

Przytaknęłam. Chciał mnie pocałować ale się odsunęłam i wskazałam na zakrwawiony nos.

- zepsujesz.

Westchnął.

- masz uważać tak? Po dwóch godzinach dołączy do ciebie Andrew ale masz uważać.

Znowu przytaknęłam i się do niego przytuliłam. Miałam nadzieję, że się uda. Może i zgrywałam twardą ale byłam przerażona bo jeśli jakimś cudem trafię do Romana to tego nie przeżyje. Wiem, że umrę w środku szybciej niż faktycznie zrobi to moje ciało.

- idę.

Powiedziałam gdy wybiła szósta. Wyszłam z objęć Beina i ruszyłam w stronę centrum Waszyngtonu. Staliśmy na jego obrzeżach na które nie zapuszczają się ludzie Charlesa bo nie ma tu kompletnie nic.

- Saanvi.

Usłyszałam i odwróciłam się w jego stronę.

- tak?

Widziałam, że chce coś powiedzieć ale nie potrafi. Uśmiechnęłam się delikatnie.

- powiesz mi po wszystkim.

Świdrował wzrokiem po mojej twarzy ale w końcu przytaknął. Odwróciłam się i szłam dalej przed siebie.

Bein pokazał mi zdjęcia najważniejszych i tych którzy kręcili się kogo Thomasa i na których powinnam uważać. O dziwo zapamietałam każdą parszywą mordę.

***

Biały dom był w zasięgu mojego wzroku. Zacisnęłam dłoń na bolącej ręce i wbiłam palce. Łzy zaczęły lecieć po moich policzkach, zaczęłam biec w stronę budynku.

A jeśli się nie uda? Jeśli Roman wygra? Jeśli umrzemy? Jeśli Bein umrze bo mój pomysł był tak debilny i oczywisty?

Zaczęłam autentycznie płakać bo dotarło do mnie, że nie zniosę jego śmierci, że nie wybaczę sobie gdy coś mu się stanie. To już nie chodzi o mnie. Chodzi o niego bo jeśli mój plan nie wypali, on nie będzie miał już okazji pomścić siostry, a przecież po to było to wszystko.

Byłam pod budynkiem, zaczęłam walić w duże drzwi aż w końcu otworzył je mężczyzna. Thomas.

- boże, co ci się stało?

Chwycił mnie pod ramię i pomógł wejść do środka.

- zabili go.. zabili..

Szlochałam, a w okoł zrobił się tłum słuchaczy.

- kogo zabili?

Zapytał.

- Charlesa dziś w nocy, ja zdążyłam uciec i nie miałam gdzie iść..

Płakałam. Thomas mnie objął, a ja miałam ochotę zwymiotować.

- dobrze, że tutaj wróciłaś.

Masował dłonią moje plecy, pozwoliłam mu na to bo miał mi przecież zaufać.

-  zawołam lekarza, powinien cię obejrzeć i musisz odpocząć.. nie możemy pozwolić by stała ci się krzywda, jesteś dla nas zbyt ważna..

Te drugie zdanie powiedział bardziej do siebie jednak przytaknęłam.

- dziękuję.

Wytarłam mokre policzki i pociągnęłam nosem.

- zabierzcie ją do prawego skrzydła.

Zarządził, a ja dziękowałam w duchu, że właśnie tam bo znałam je doskonale. Szłam z inną dwójką w kierunku starego mieszkania Beina. Weszłam do pokoju który wcześniej przez jakiś czas należał do mnie.

- lekarz powinien zaraz być.

Skinęłam głową, a oni wyszli. Normalnie poszłabym do łazienki opłukać twarz bo zaschnięta już krew mnie drażniła ale nie mogłam. Usiadłam na brzegu łóżka i patrzyłam się na ścianę na przeciwko. Dopiero po chwili przeniosłam wzrok na drzwi gdy się otworzyły. Do środka wszedł Thomas z lekarzem koło piędziesiątki. Doktorek spojrzał na mnie.

- chciałbym zostać sam z tą dziewczyną.

Powiedział na co Thomas od razu zaprzeczył.

- nie mogę.

Doktorek dalej patrzył w moją stronę, skinął głową i ruszył w moim kierunku przez co odruchowo wycofałam się na środek materaca. Nigdy nie lubiłam lekarzy bo to oni zgadzali się na wszystko co robili mi rodzice.

- nie widzisz, że się boi? Prawdopodobnie została zgwałcona więc muszę ją dobrze zbadać, a przy tobie tego nie zrobię.

Powiedział doktorek poruszył oczami w stronę tego drugiego i wrócił do mnie, zrozumiałam. Przytaknęłam.

- proszę, nie chcę żebyś mnie oglądał, to nie jest konieczne..

Łzy na nowo zaczęły napływać do moich oczu.

- za piętnaście minut chce wiedzieć co jej się stało.

Powiedział i wyszedł trzaskając drzwiami. Doktorek podszedł bliżej i spojrzał na rękę.

- nie jestem głupi i zrobiłaś to sama, a gdyby ktoś chciał cię porządnie uderzyć i zrobić krzywdę to celowałby w łuk brwiowy, a nie policzek.

Zmarszczyłam czoło.

- więc dlaczego leciała mi krew z nosa?

Zapytałam.

- bo ręką mu się smyknela i o niego zahaczył, proste.

Przewróciłam oczami. Miałam rację mówiąc, że Andrew nie umie bić.

- jak mnie wydasz to cię znajdę.

Pokręcił głową na boki.

- nie mam zamiaru ale nie powinnaś tutaj wracać.

- dlaczego?

- bo Roman już wie, że Bein nie żyje i ty jesteś tutaj, już tutaj jedzie.

Zmarszczyłam brwi.

- skąd to wiesz?

Przejechał dłonią po twarzy.

- Roman ma od jakiegoś czasu moją żonę i wie, że pracuje dla Charlesa i czysto teoretycznie jestem teraz po stronie Romana bo chcę ją odzyskać.

Ściągnęłam brwi jeszcze bardziej.

- teoretycznie? To jak jest w praktyce?

- w praktyce nie mówiłbym ci tego gdybym był z nim, nie wiem jaki macie plan ale w momencie gdy on tutaj wejdzie, moja żona będzie wolna i prawdopodobnie się więcej nie zobaczymy bo mam zamiar z nią wyjechać.

Skinęłam głową. Zaczął coś notować na kartce.

- zostałaś pobita i brutalnie zgwałcona.

Powiedział gdy już skończył.

- miałem podać ci leki nasenne.

- nie, nie, błagam.

Zaprzeczyłam od razu.

- nie zrobię tego ale doprowadź twarz do porządku i połóż się, masz udawać, że śpisz przynajmniej dobę bo zabiją nas wszystkich.

Ruszył w stronę wyjścia.

- dziękuję.

- jak już wszystko się skończy, pozdrów Charlesa bo wiem, że skurczybyk nie da się zabić dopóki sam go nie dopadnie.

Tylko przytaknęłam, a lekarz wyszedł. Od razu poszłam do łazienki i opłukałam twarz. Wróciłam do pokoju, położyłam się na łóżku, odwróciłam plecami do drzwi i patrzyłam przed siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top