24
Charles.
Było parę minut po pierwszej, jeździliśmy od trzech godzin po Nowym Jorku i nic. Cisza, nigdzie nie było Garysona i Alice. Po dwóch latach morderstw tylko pojedyncze osoby wychodziły by się "zabawić", innym po prostu się to znudziło, a nieliczni traktowali to jak hobby.
Andrew jechał drugim samochodem i ludzie którzy dla niego - właściwie dla mnie pracowali - również. Każdy miał swój samochód, każdy jechał w dwójkę i w sumie aut było siedem, włącznie z nami. Saanvi nie odezwała od momentu wyjścia z domu. Widziałem jak co chwilę patrzy w boczne lusterko lub zerka za siebie. Wziąłem głęboki oddech i już miałem się odezwać jednak zadzwonił mój telefon który połączył się z komputerem samochodu. Odebrałem od razu.
- mów.
Powiedziałem.
- dziadek z którym mam układy na obrzeżach miasta, zadzwonił, że widział ich samochód jak jedzie w stronę starych magazynów.
Odezwał się Andrew. Spojrzałem na Sasko która się spięła.
- wyślij mi adres i daj znać innym.
- jasne.
Rozłączył się.
- odwiozę cię.
Nie chciałem jej narażać, nie miałem pojęcia czy będą tam sami czy będzie ktoś jeszcze. Od razu zaprzeczyła.
- nie.
Przejechałem dłonią po twarzy.
- Saanvi, nie wiem co tam zastanę i co się wydarzy, nie chce żeby stała ci się krzywda.
Spojrzała na mnie z grobową miną.
- nie.
Wyciągnąłem paczkę fajek ze schowka. Wyciągnąłem jednego, wsunąłem do ust, otwarłem szybę i odpaliłem.
- ale masz siedzieć w aucie.
Powiedziałem patrząc przed siebie.
- nie obiecuję.
Uderzyłem dłonią w kierownicę.
- to nie są kurwa żarty, Saanvi! Nie pozwolę żebyś skończyła tak jak ona, rozumiesz? Nie możesz kurwa!
Wydarłem się bo zaczęła mnie wkurwiać jej upartość.
- wziąłeś mnie do siebie, opowiedziałeś o wszystkim i czego się spodziewałeś? Że będę dalej się chować i, że nadal będę się bała? Boje się jak cholera ale nie będę się już chować. I nie boję się o siebie tylko o ciebie bo nigdy wcześniej kurwa nie miałam takiej osoby jak ty w swoim życiu.
Zatrzymałem się z piskiem opon.
- jeśli dasz się zabić, wskrzeszę cię i sam jeszcze raz zapierdole za twoją głupotę.
Spojrzałem na nią wściekły, a ona przewróciła oczami.
- to ty jesteś głupi, jeśli myślisz, że odpuszczę pieprzenie z tobą o szóstej rano.
Wyrzuciłem papierosa przez okno i ruszyłem w stronę magazynów.
- masz siedzieć w samochodzie, jak nie wrócę w przeciągu godziny wracasz do domu, rozumiesz?
Zerknąłem na nią.
- myślałam, że to ja mam jakieś niedojebanie mózgowe ale chyba to z tobą jest coś nie tak.
Powiedziała i zaraz dodała.
- nie zostawię cię.
Zacisnąłem dłonie na kierownicy. Nie wygram z nią.
- na tylnim siedzeniu masz kałacha. W bagażniku granaty.
Zmarszczyła się na moje słowa.
- granat okrągły, rzucasz w pizdu i wybucha, ten biały to dymny najlepiej rzuć go niedaleko siebie i po ziemi, brązowy z niebieską obwódką to błyskowo-hukowy, a brązowy z bordową obwódką to wabik, wabik rzucasz w inną stronę niż zamierzasz iść. Jest tam też kilka koktajli mołotowa, podpalasz i rzucasz. Granat błyskowo-hukowy może cię ogłuszyć i oślepić więc jak już się na niego zdecydujesz to odwróć się tyłem, zamknij oczy i zakryj uszy.
Wytłumaczyłem.
- zapamiętałaś?
Spojrzałem na nią i wróciłem wzrokiem na drogę.
- po co mi to wszystko mówisz?
Zapytała zdezorientowana.
- bo znam cię na tyle żeby wiedzieć, że nie będziesz siedziała w samochodzie tak jak ci każe ale poczekaj chociaż tą pierdoloną godzinę.
Wzięła głęboki oddech.
- nawet piętnastu minut nie wytrzymam.
Wymamrotała pod nosem.
- ja pierdole, jak kurwa dożyjemy do tej szóstej, to tak cię zerżnę, że nie usiądziesz na dupie przez tydzień.
Zaczęła klaskać i się śmiać. Spojrzałem na nią zdezorientowany.
- no przynajmniej masz motywację żeby nie dać się zabić.
Powiedziała rozbawiona.
- ja nie żartuje, Saanvi.
Wzruszyła ramionami.
- ja też nie, poza tym jak tylko zobaczyłam Suicide squad to marzyłam o swojej wersji Jokera, no i mam ciebie więc..
- więc trzeba było się pieprzyć przed wyjściem.
Wyrzuciła ręce do góry na moje słowa.
- nie umiesz się bawić.
Zatrzymałem się niedaleko magazynów. Reszta już czekała.
- Saanvi, godzina, daj mi pierdoloną godzinę.
Zgasiłem silnik. Wzięła głęboki oddech.
- piędziesiąt minut.
Powiedziała.
- sześćdziesiąt.
Spojrzała na mnie jak na debila.
- czterdzieści pięć i idź już nim rzucę pół godziny i daj kluczyki, nie pozwolę się zamknąć.
Cwana bestia. Wsunąłem jej kluczyki w dłoń i pocałowałem usta.
- godzina.
Wyszedłem z samochodu. Otworzyłem bagażnik, wziąłem deagla i M4. Kiwnąłem głową do chłopaków, każdy poszedł w swoją stronę, a Andrew ze mną.
- to nie był dobry pomysł, że ją zabrałeś.. Jeśli Roman jest w środku i się jakimś cudem o niej dowie..
Zaczął ale mu przerwałem.
- Sasko wie co robić, nie da się złapać.
Powiedziałem pewnie chociaż pewny tego nie byłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top