20
Saanvi.
Obudziły mnie promienie słoneczne. Przetarłam dłońmi oczy. Podniosłam się do siadu gdy dotarło do mnie gdzie jesteśmy. Spojrzałam na siedzenie obok które było puste. Wyszłam z samochodu, zaczęłam się rozglądać ale nigdzie go nie było. Obeszłam samochód chcąc ruszyć drogą i go poszukać ale zobaczyłam dwa trupy na ziemi.
Zaczęłam panikować. Czułam jak brakuje mi powietrza w płucach. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Upadłam na kolana i złapałam się za szyję chcąc chwycić głębszy oddech.
- Saanvi!
Krzyknął. Odwróciłam głowę w jego stronę. Biegł w moją stronę. Wstałam, pobiegłam w kierunku Charlesa próbując złapać oddech. Rzuciłam się w jego ramiona, a on od razu mnie przytulił.
- już jestem, oddychaj..
Wyszeptał, a szloch wydobył się z moich ust. Odsunęłam się od niego gdy mogłam złapać oddech i uderzyłam z pięści w klatkę piersiową.
- jesteś nienormalny! Wiesz co czułam?! Myślałam, że nie żyjesz, że..
Znów uderzyłam jego tors, a łzy dalej spływały po moich policzkach.
- nie rób tego nigdy więcej do cholery, nie zostawiaj mnie samej.
Powiedziałam cicho i wytarłam mokre policzki. Przyciągnął mnie do siebie, znów przytulił.
- byłem się tylko rozejrzeć, nie zostawiłbym cię..
Objął mnie mocniej.
- miałeś mnie budzić gdy coś będzie się działo, dlaczego tego nie zrobiłeś?
Zapytałam po dłuższej chwili gdy mój umysł przyswoił, że faktycznie żyje i jest tutaj ze mną. Wziął głęboki oddech.
- nie spałaś poprzedniej nocy, wiem, że przed wyjazdem też nie spałaś, a mamy do przejścia siedemdziesiąt kilometrów więc nie miałem sumienia cię budzić.
Pocałował czubek mojej głowy.
- możemy mieć do przejścia nawet setkę lub więcej ale masz mnie budzić za każdym razem gdy będzie się coś dziać.
Westchnął.
- zastanowię się.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego. Przewrócił oczami.
- dobra ale nie obiecuję.
Przytaknęłam i znów się do niego przytuliłam.
- musimy iść, Saanvi.
Znów przytaknęłam ale nie ruszyłam się nawet o centymetr.
- Saanvi..
Powiedział rozbawiony i wypuścił mnie z objęć. Podeszłam do bagażnika, otworzyłam i wzięłam dwie torby. Zmarszczył brwi.
- nawet nie zaczynaj bo sam wszystkiego nie weźmiesz, są cztery więc po dwie.
Przetarł dłonią twarz.
- weź moją, a ja wezmę pozostałe trzy.
Tym razem to ja ściągnęłam brwi do środka.
- dlaczego twoją?
Zapytałam.
- bo jest najlżejsza.
Ściągnęłam dwie torby i chwyciłam tę jego. Faktycznie była lekka.
- myślałam, że jednak garnitury ważą trochę więcej.
- wziąłem tylko trzy pary spodni na zmianę i kilka koszul.
Otworzyłam szerzej oczy.
- a co z krawatem i marynarką? Pan elegancki nie zabrał ze sobą całego zestawu?
Przewrócił oczami.
- zrobiły sobie wolne, ale krawat wezmę z auta, może się przydać gdy będziesz za bardzo pyskować.
Uniosłam brew.
- będziesz mnie wiązał?
Sięgnął po krawat który wciąż leżał na miejscu pasażera i wcisnął w kieszeń spodni.
- tylko jak zasłużysz.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- zgoda, a to też obowiązuje jak będziemy już w domu?
Milczał chwilę.
- ee.. u ciebie w domu?
Doprecyzowałam bo dotarło do mnie jak mogło zabrzmieć tamto zdanie. Przytaknął.
- tak.
- więc poczekaj aż wrócimy.
Ruszyłam przed siebie. Wziął pozostałe trzy torby.
- Saanvi.
Powiedział zrezygnowany. Odwróciłam się w jego kierunku.
- co?
- idziemy w tamtą stronę.
Kiwnął w głową w przeciwną stronę do tej w którą szłam. Uśmiechnęłam się niewinnie i zawróciłam.
- tylko cię sprawdzałam.
***
Po dwóch godzinach dalej byliśmy na jakimś wypizdziejowie. Ale szliśmy dalej, Bein nie wyglądał na zmęczonego, a mi nogi już wchodziły do tyłka. Tempo nie było spacerkowe tylko dość szybkie by zdążyć do wieczora.
Co jakiś czas Charles sprawdzał telefon ale za cholerę nie wiem po co.
Całą drogę żadne z nas się nie odzywało. Wiedziałam, że jak się odezwę to zacznę marudzić i pytać czy daleko jeszcze, a wolałam go nie denerwować.
Po kolejnych dwóch godzinach w końcu było widać cywilizacje. Fakt faktem, to nie był Nowy Jork ale jednak.
Charles wyciągnął telefon z kieszeni spodni, spojrzał w wyświetlacz.
- kurwa, nareszcie.
Zatrzymał się, a ja spojrzałam na niego zdezorientowana. Wybrał numer i zadzwonił.
- wyśle ci lokalizację, przyjedź bo ktoś rozjebał mi samochód.
Rozłączył się i wysłał lokalizację. Usiadłam na jednym z dużych kamieni i wzięłam głęboki oddech.
- całe szczęście bo nie wiem jak długo bym jeszcze wytrzymała.
Powiedziałam, a on się zaśmiał i usiadł obok mnie.
- nie było wcześniej zasięgu.
Wyjaśnił.
- naprawdę? Tego się nie spodziewałam.
Szturchnął mnie łokciem, uśmiechnęłam się pod nosem.
- kto przyjedzie?
Zapytałam.
- Andrew, to mój kuzyn.
Skinęłam głową w geście zrozumienia. Wziął głęboki oddech i dodał po dłuższej chwili.
- on jest jednym z tych trzech którzy byli u was tamtej nocy gdy..
Nie dokończył i wcale nie musiał bo wiedziałam o co chodzi.
- zajebiście, teraz będę z dwoma psychopatami pod jednym dachem.
Wyrzuciłam ręce do góry.
- w białym domu jest ich znacznie więcej, poza tym Andrew siedział za kradzieże, był też dealerem ale nie jest groźny.
No jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc. Westchnęłam.
- jeśli cokolwiek mi zro..
- nie zrobi bo jesteś ze mną, poza tym to miękka faja.
- mhm, pocieszające.
Odwróciłam głowę w bok.
- jesteś zła, że zabieram cię do mordercy twoich rodziców czy jesteś zła bo zabieram cię do więźnia?
Zapytał.
- to drugie.
Powiedziałam od razu i była to prawda. Nigdy nie miałam styczności z takimi ludźmi więc nie wiedziałam jaki może być, jak może się zachowywać i tym bardziej, nie wiedziałam czy faktycznie jest taki niegroźny jak twierdzi Charles.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top