12
Saanvi.
Jak zwykle przespałam połowę dnia. Wzięłam poranną toaletę. Ubrałam spodenki dresowe i top bo i tak nie miałam zamiaru nigdzie wychodzić. Włosy związałam w niskiego kitka, nałożyłam makijaż bo bez niego nigdzie się nie ruszałam. Chociaż w ten sposób mogłam się dowartościować bo z nim nie wyglądałam aż tak źle. Wyszłam z pokoju i ruszyłam do kuchni. Była godzina piętnasta, Charles pewnie siedział w gabinecie więc miałam wolną rękę. Zaczęłam przeglądać szafki. Otworzyłam lodówkę i jedyne na co wpadłam z produktami które miałam pod ręką to spaghetti.
Po niecałej godzinie było gotowe. Wzięłam głęboki oddech, ruszyłam w stronę drzwi jego gabinetu który był tuż przy wyjściu z prawego skrzydła. Zapukałam i nie czekałam aż odpowie tylko weszłam do środka. Był sam, uniósł głowę i spojrzał na mnie pytająco.
- zrobiłam spaghetti więc jakbyś miał ochotę..
Skinął głową i oparł się i fotel.
- spodziewałem się jakiegoś deseru truskawkowego w twoim wykonaniu, a nie makaronu.
Przewróciłam oczami.
- idziesz czy nie?
Podniósł się z fotela, minął biurko i szedł w moim kierunku.
- idę.
Skinęłam głową, wyszłam z gabinetu i ruszyłam w stronę kuchni. Nałożyłam na talerze dwie porcje, jedną większą, a drugą mniejszą. Położyłam na wyspie kuchennej i usiadłam na krześle. Od razu zaczęłam jeść bo byłam głodna jak cholera. Usiadł na przeciwko i również zaczął jeść spaghetti.
- ilu zabiłeś ludzi?
Zapytałam luźno gdy skończyłam jeść. Z racji, że jeszcze jadł mało co się nie zakrztusił makaronem.
- skąd to pytanie?
Zapytał gdy przełknął.
- normalne pytanie w tej nienormalnej sytuacji.
Wziął głęboki oddech.
- mogę najpierw zjeść?
Skinęłam głową i wskazałam dłonią na jego talerz.
- jasne, nie krępuj się.
Odsunęłam się razem z hokerem i zaczęłam się na nim okręcać.
- sześciu.
Odpowiedział po chwili więc się zatrzymałam.
- dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- bo tak chciałem.
Znów przytaknęłam. Zeszłam z krzesła, zebrałam puste talerze i włożyłam do zmywarki.
- nie pytaj o rzeczy na które nie chcesz znać odpowiedzi, Saanvi.
Odwróciłam się w jego stronę i oparłam o blat kuchenny.
- więc inaczej..
Zaczęłam powoli. Patrzył na mnie i cierpliwie czekał.
- co masz wspólnego ze śmiercią moich rodziców?
Zapytałam od razu, nie był zaskoczony tym pytaniem.
- co masz na myśli?
Naprawdę był taki głupi czy tylko robił z siebie debila?
- trochę myślałam i stwierdziłam, że musisz mieć coś z tym wspólnego.
Wzruszyłam ramionami.
- dlaczego?
Kolejne głupie pytanie z jego strony.
- nie wyglądałeś na zaskoczonego gdy wczoraj powiedziałam ci jak wyglądała pierwsza noc i że ich zamordowano. Fakt faktem, ogłosiłeś swój debilny pomysł już na początku dnia, ale więźniowie z tego co było powiedziane, dopiero mieli być wypuszczeni o dwudziestej drugiej.
Skinął głową. Podeszłam do wyspy kuchennej przy której siedział. Oparłam się łokciami o blat i pochyliłam w jego stronę.
- równo o dwudziestej drugiej weszło trzech mężczyzn ubranych na pomarańczowo, to był więzienny strój, a to nie jest możliwe w tak krótkim czasie bo teleport nie istnieje i droga z więzienia zajmuje przynajmniej godzinę samochodem.
Znów przytaknął. Oparł łokcie na blacie tak samo jak ja i również pochylił się w moim kierunku przez co dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. Czułam jego oddech na swojej twarzy.
- żałujesz, że tak się stało?
Zapytał patrząc w moje oczy.
- nie.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- więc po co to pytanie?
- bo chce znać powód.
Uniósł kącik ust do góry i przysunął się jeszcze bliżej przez co moje serce dostało lekkich palpitacji.
- wypuścili kogoś z pierdla kto powinien w nim gnić do usranej śmierci, a zrobili to bo było im tak wygodnie i na rękę.
Przełknęłam ślinę. Byłam w stanie uwierzyć w jego słowa bo moi rodzice zawsze robili wszystko by wyjść na tym najlepiej.
- ale nie miałem pojęcia o tobie..
Skinęłam lekko głową.
- wcale się nie dziwię, byłam tajemnicą i powodem do wstydu.
Wyszeptałam nie ruszając się nawet o milimetr.
- już nie jesteś tajemnicą i nigdy nie powinnaś być powodem do wstydu.
Powiedział równie cicho. Zjechałam wzrokiem na jego usta, uniosłam dłoń i przejechałam po nich kciukiem. Odchrząknęłam i odsunęłam się gdy dotarło do mnie co zrobiłam.
- miałeś trochę sosu.
Zaśmiał się na moje słowa i wyprostował.
- ach tak?
Przytaknęłam.
- no przecież mówię.
Uniósł dłonie w geście obronnym i zaraz zszedł z krzesła.
- powiedzmy, że ci wierzę.
Wyciągnął dłoń za którą powędrowałam wzrokiem, chwycił chusteczkę z blatu lekko brudną od sosu, zgniótł w dłoni i wyrzucił do śmieci.
Mentalny facepalm.
Czułam jak robię się cała czerwona na twarzy.
Jest z tych co zawsze wycierają usta po posiłku. Pierdolony czyścioch.
Wzięłam głęboki oddech.
- chciałabym do tego nie wracać.
Stanął przede mną.
- do czego?
Zmarszył brwi chociaż widziałam na jego twarzy, że próbuje się nie zaśmiać.
- do tego przed chwilą.
- do spaghetti na moich ustach?
Przewrociłam oczami i zaczęłam się bawić skórkami przy paznokciach.
- no..
Wzruszył ramionami.
- zastanowię się.
Przytaknęłam. Nie powiedziałam nic więcej tylko ruszyłam w stronę pokoju. Miałam ochotę się w nim zamknąć i nie wychodzić przez przynajmniej tydzień. Weszłam do środka, zamknęłam drzwi i się o nie oparłam.
To chore. Nie powinnam się czuć przy nim swobodnie. Nie powinnam czuć się swobodnie przy takim złym człowieku jak on.
Po pierwsze: musiał mieć naprawdę źle z głową skoro to on stał za czystką.
Po drugie: był starszy o dwadzieścia trzy lata.
Po trzecie: był mordercą.
Czwarte: wróć do poprzednich trzech punktów.
W innych okolicznościach mogłabym to nazwać syndromem sztokholmskim ale do cholery, on nie zrobił mi krzywdy ani razu więc nie był moim oprawcą więc to się nie zgadzało.
Nie miałam żadnego sensownego wytłumaczenia na swój wybryk z kuchni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top