Rozdział 1 ៛ Czarny Pan powrócił


✧ ✦ ✧ ✦ ✧

────── 𝖕𝖚𝖗𝖊 𝖇𝖑𝖔𝖔𝖉 ──────

Rozdział 1 ៛ Czarny Pan powrócił

៛ ────── ៛


Pełna tarcza księżyca świeciła swym blaskiem wprost na ogromne łóżko przez otwarte okno balkonowe. Chłodny wiatr raz za razem podrywał do sufitu wściekle szamoczącą się firankę, jednocześnie smagając, moje rozpalone do granic możliwości nogi i policzki. Wiedziałam, że miałam sine od mrozu stopy i dłonie, a zapewne fioletowawe usta zaciskałam z zimna. Moje długie rozpuszczone włosy, raz za razem wpadały mi do oczu, ale starałam się tym nie przejmować, wciąż dzielnie opierając się o barierkę i wpatrując się w daleki krajobraz.

Lubiłam tutaj stać i podziwiać ogromny ogród mojej matki oraz piękny krajobraz pełen lasów i pagórków. Najładniej zawsze wyglądał wieczorem, kiedy kończył się zachód słońca. Właśnie wtedy, kiedy niebo mieniło się tyloma barwami, a słońce chowało się za horyzontem, widok był zniewalający. Teraz jednakże nie było mowy o podziwianiu czegokolwiek innego niż ciemność i księżyc. Stałam tam nie z powodu krajobrazów, a z powodu zgoła innego.

Znowu miałam ten sam sen, który nieprzerwanie dręczył mnie od dwudziestego czwartego czerwca. Tego dnia tak wiele się zmieniło; śmierć Cedrica Diggoriego i tym samym powrót Czarnego Pana, który dał nam nadzieję na lepsze jutro. Zaraz po tym, jak Harry Potter ponownie użył świstoklika i teleportował się razem z ciałem Puchona, a wszyscy uczniowie zostali odesłani do dormitoriów, dostałam od matki list, w którym ta otwarcie przyznała, że Potter ma rację i Lord Voldemort znowu jest z nami obecny.

Matka opowiedziała mi o wszystkim dopiero po tym, jak wróciłam na wakacje do domu. Do tego momentu ciężko było mi w to wszystko uwierzyć. Czarny Pan wrócił? Brzmiało to, co najmniej dziwnie; jak to marzenie, które nigdy nie mogło się spełnić, ale los jednakże chciał inaczej. Pamiętam, że wypełniła mnie wtedy szalona w tamtym momencie myśl: a co jeśli Czarny Pan pomoże swoim najwierniejszym wyznawcom? Czy istniała szansa, że moje największe marzenie w końcu się spełni i będę miała szansę na poznanie dawno utraconej rodziny?

Aurora Selwyn nie odpowiedziała na pierwsze wezwanie Czarnego Pana tak jak kilka innych rodzin czystej krwi, należących do Śmierciożerców. Domyślałam się, że nie mogła w to wszystko uwierzyć, kiedy siedząc na trybunach Turnieju Trójmagicznego, tuż pod nosem Barty'ego Croucha Seniora, poczuła po raz pierwszy od piętnastu lat pieczenie i pulsowanie Mrocznego Znaku. Nie dziwiałam jej się i Lord Voldemort również to rozumiał - dlatego właśnie Czarny Pan w swoim wielkim miłosierdziu postanowił nie ukarać swoich najwierniejszych popleczników, lecz dał im szansę na zrehabilitowanie się.

Za drugim razem, nie był już tak wyrozumiały. Moja matka stała wtedy w cieniu starego budynku razem z innymi czarodziejami i przypatrywała się w milczeniu, jak Cruciatus wykrzywiał twarze jej dawnych przyjaciół. Czarny Pan nie chciał zabijać swoich sprzymierzeńców najczystszej krwi, nie miał jednakże takich samych skrupułów, co do czarodziejów półkrwi. Matka powiedziała mi, że zginęło wtedy siedmiu popleczników, błagających Voldemorta o litość. Ale on nie znał litości dla zdrajców.

Wiedziałam, że nie mogłam popełniać błędów mojej matki, która żyła tylko i wyłącznie dlatego, że była czarownicą czystej krwi i żoną jednego z najwierniejszych sprzymierzeńców Voldemorta: Rabastana Lestrange, który razem ze swoim starszym bratem Rudolfem i jego żoną Bellatrix do samego końca szukali swego Pana i przez to gniją teraz w Azkabanie.

Dziadek i matka od dziecka wpajali mi, że służba Czarnemu Panu, to największy zaszczyt, jakiego każdy czystej krwi czarodziej, mógł doświadczyć. Dziadek Lestrange wręcz z czcią eksponował swój Mroczny Znak, szczycąc się nim i nigdy nie powiedział niczego złego na temat swojego szkolnego przyjaciela. Mówił o Voldemorcie w samych superlatywach, wychwalając jego ogromną moc i chełbiąc się faktem, że był jednym z prekursorów Śmierciożerców, a jego synowie i synowe godnie reprezentowali jego szlachetny ród.

Wierzyłam w to wszystko, kipiąc dumą, ponieważ doskonale wiedziałam, jak wielkim zaszczytem było posiadanie nazwiska Lestrange. Właśnie dlatego już jako dziecko postanowiłam zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby zawsze przynosić dumę mojej rodzinie. Zawsze postępowałam zgodnie z tradycją, zwyczajami i ich rozkazami. Zostałam umieszczona pięć lat temu w Slytherinie, głęboko brzydziłam się szlamami, mugolami, mieszańcami i zdrajcami krwi oraz miałam zostać w przyszłości wiernym Śmierciożercą, zasiadając na miejscu, które wyryte miałam w arystokratycznej krwi.

I moja głęboko osadzona wiara i zaufanie przyniosły w końcu żniwa.

Czytałam książkę w głównym salonie, ogrzewając się w blasku kominka, kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk teleportowania się i nagły, spazmatyczny szloch. Zefir, który leżał sobie spokojnie koło mojej nogi, podniósł pysk i spojrzał na mnie, czekając na wydanie polecenia. Przez kilkanaście sekund wsłuchiwałam się w coraz głośniejszy szloch, aż w końcu zrozumiałam, że była to moja matka. 

Aurora Selwyn płakała. 

Zazwyczaj ciężko było się czegokolwiek od niej dowiedzieć, więc kiedy nasze zaalarmowane wilki podążyły w jej stronę, ja pozostałam na moim miejscu. Przez krótką chwilę myślałam, że popełniła jakiś błąd w służbie Czarnego Pana i została przez to ukarana, ale kiedy tylko podeszłam, aby się jej o to zapytać, złapała mnie szybko za ramiona i mocno przytuliła. Nie wiedziałam, o co chodziło, więc tylko stałam tam w milczeniu, poklepując ją co jakiś czas po plecach. Nie byłam zbyt przyzwyczajona do takich aktów czułości z jej strony, ponieważ nigdy nie była zbyt wylewną w uczuciach matką i nie byłam w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz stałam tak blisko niej. 

Wtedy to we mnie nagle uderzyło. Aurora Selwyn płakała ze szczęścia.

Czarny Pan w swojej ogromnej dobroci postanowił, że w przyszłym roku uwolni swoich najwierniejszych popleczników z Azkabanu, a co za tym idzie: Rabastan Lestrange wróci do domu po czternastu latach w celi i pozna wreszcie swoją rocznikowo szesnastoletnią córkę. Pozna mnie.

Od tamtego momentu matka chodziła cały czas uśmiechnięta, a dobry humor złapał nawet dziadka, który wrócił z narady znacznie później od niej. Chyba on sam powoli przestawał wierzyć w to, że jego rodzina kiedykolwiek będzie w komplecie i, jeśli mam być szczera, ciężko było go za to winić. Jakby nie było, to on zawsze dodawał nam sił do parcia naprzód i stale przypominał nam o swoich synach, a przecież to właśnie on najwięcej stracił. 

Sama też byłam niezdrowo podekscytowana. Od dziecka chciałam poznać swojego ojca, a moje pragnienie nasilało się tylko, po tylu latach czekania i słuchania jak mężnego, i brawurowego czynu dokonała rodzina Lestrange. Dziadek kipiał dumą, mając w swojej rodzinie kogoś takiego jak mój ojciec, wujek Rudolf i ciotka Bellatrix.

Następnego dnia po usłyszeniu tak radosnej nowiny, w progu naszej rezydencji pojawiła się rodzina Malfoyów, która również miała co świętować. Narcyza, jako najlepsza przyjaciółka mojej matki i jednocześnie siostra Bellatrix, była wniebowzięta, kiedy razem z Lucjuszem dowiedzieli się o planach Czarnego Pana. Śmiała się radośnie, a w kącikach oczu szkliły jej się łzy. Był to dość odświeżający widok, więc nawet nie protestowałam, kiedy rzuciła się, aby przytulić mnie na powitanie. 

To jedynie pokazywało mi, że gdyby jej syn chciał, to potrafiłby nie zachowywać się jak największy dupek w całym Hogwarcie - mógłby wtedy zająć chociażby drugie miejsce, a nie przodować w klasyfikacji generalnej.

Kiedy mnie już wypuściła i porwała znowu w objęcia moją matkę, mogłam przyjrzeć się w końcu Draconowi Malfoyowi. Blondyn również wydawał się szczęśliwy, co nie powinno mnie dziwić, bo wreszcie mógł poznać jedyną siostrę swojej matki.

— Idźcie do jakiegoś salonu albo pokoju Raven. — Matka spojrzała na mnie znad ramienia Narcyzy. Brzmiała stanowczo, więc nie chciałam nawet zaczynać się z nią kłócić, chociaż uważałam, że zdecydowanie mieliśmy prawo usłyszeć całość ich rozmowy. Skinęłam więc głową i oddaliłam się, zanim zaczęłaby czytać mi w myślach. Tak bardzo tego nienawidziłam, że starałam się robić dosłownie wszystko bez zbędnego mamrotania. — Draco, idź razem z nią — dodała zdecydowanie milej.

Wywróciłam oczami, czego, na moje szczęście, już nie mogła dostrzec i kontynuowałam drogę, wiedząc, że blondyn podąża za mną z pewnej odległości. Pasowało mi to, bo nie musiałam chociaż udawać, że chcę z nim wchodzić w jakąkolwiek konwersację. Wciąż byłam na niego nieco zła, bo kiedy widzieliśmy się ostatnim razem jakiś miesiąc temu, powiedział mi o kilka słów za dużo, co skończyło się niezłą kłótnią. Chociaż tyle, że nie mieliśmy ze sobą różdżek, które zostały gdzieś koło mojego dziadka i Lucjusza, bo wtedy najprawdopodobniej byśmy się pozabijali.

Weszłam do jednego z naszych salonów, który stał jednakże na tyle blisko głównego salonu, że można było szybko do niego ponownie wejść. Stanęłam koło kominka i oparłam się o ścianę, patrząc, jak Malfoy zajmuje swoje ulubione miejsce na kanapie. Jak byliśmy dziećmi, mieliśmy tutaj mały pokój zabaw, ale potem coraz gorzej się dogadywaliśmy i dziadek był zmuszony do dania nam osobnych pomieszczeń.

— Będziemy tu tak siedzieć? — zapytał po chwili. Oparł się o tył kanapy i spoglądał na mnie spod przymrużonych oczu. Nie mogłam nie zauważyć, że jego głos nieco zmężniał i zaczął w końcu dodawać mu powagi. Jeszcze rok temu łamał się w co drugim słowie, a teraz wydawało mi się, że może w końcu się ustabilizował. — Dostanę odpowiedź?

— Nie wiem, czy na nią zasługujesz, Malfoy.

— Och, proszę cię. Wciąż jesteś na mnie zła o tamte moje słowa, Lestrange? Kiedy zrobiłaś się aż tak wrażliwą paniusią, co? — prychnął, krzyżując ręce na klatce piersiowej. — Co, może mam cię jeszcze przepraszać?

— Wiesz, biorąc pod uwagę fakt, że nazwałeś mnie chorą psychicznie suką i jebaną szlamą gorszą od Granger oraz kilkanaście innych gorszych epitetów, to wymagałaby tego etykieta.

— Chciałaś wbić mi nóż w rękę!

— Bo na to, kurwa, zasługiwałeś! Przypomnij sobie, co powiedziałeś na temat mojej rodziny i Mabel, Malfoy! — wysyczałam przez zaciśniętą szczękę. Czułam ten ogromny nacisk na moich zębach i gdzieś tam głęboko w głowie zaczęła mi się tlić myśl, że może powinnam nieco poluzować żuchwę i zaczerpnąć kilka głębszych wdechów na uspokojenie, ale jak mogłam to zrobić, kiedy źródło moich problemów siedziało wygodnie na mojej kanapie w moim domu, dosłownie 2 metry ode mnie? — Doskonale wiesz jak bardzo jest to dla mnie drażliwy temat, ale najwyraźniej nie posiadasz lepszych argumentów skoro musisz uderzać tak nisko. 

Przez kilka długich chwil mierzyliśmy się spojrzeniami, a żadne z nas nie chciało odpuścić. Wiedziałam, że miałam rację, bo Malfoy wtedy zdecydowanie przesadził i choćby nie wiem, jak bardzo chciał to ukryć, żeby tylko nie mieć mnie na sumieniu – to była zdecydowanie jego wina.

— Dobra, Lestrange! — warknął w końcu w odpowiedzi. Musiałam przyznać, że jego nowy ton głosu wywarł na mnie wrażenie i nie wiedziałam, czy było ono pozytywne, czy negatywne. Nawet podczas ostatniego spotkania, kiedy dosłownie zdzierał sobie na mnie gardło, nie był tak straszny, jak teraz. Pewnie musiałam się do niego nieco bardziej przyzwyczaić, ale nie mogłam nic poradzić na to, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. — Przeprośmy siebie nawzajem, bo to też twoja wina. Jesteś równie winna, jak ja.

— Winna? — powtórzyłam za nim z niedowierzaniem. — Winna? — Podeszłam do niego i stanęłam tuż przed nim. — Jesteś najgorszym typem człowieka, jakiego poznałam, Malfoy. Chociaż raz mógłbyś się przyznać do winy i wziąć za siebie odpowiedzialność. To, że nie panujesz nad swoim testosteronem, nie zwalnia cię z obowiązku bycia, chociażby średnim człowiekiem! Powinnam była wiedzieć, że ty kompletnie nigdy mnie nie przeprosisz, bo nie pozwala ci na to ta twoja cholerna duma i arogancja! Naprawdę nie chciałam cię widzieć aż do rozpoczęcia roku szkolnego i teraz cholernie przydałby mi się stoicki spokój Notta, ale wiesz co? Nie mam zamiaru kontynuować tej sprzeczki. Wstawaj i bądź z łaski swojej cicho, bo idziemy ich w końcu podsłuchiwać, bo wydaję mi się, że nie słyszałam, żeby ktokolwiek rzucał jakiekolwiek zaklęcia.

Zanim zdążył, chociażby wypowiedzieć jedno słowo, wyszłam z pomieszczenia i jak najciszej potrafiłam, zbliżyłam się do ogromnych, białych drzwi, które prowadziły prosto do głównego salonu. Czułam za sobą obecność Draco, ale wspaniałomyślnie postanowiłam go zignorować. Zdenerwował mnie na tyle mocno, że musiałabym chyba usłyszeć jakieś na serio wspaniałe wieści, żeby chcieć z nim porozmawiać. Przytknęłam więc ucho do drewna i skupiłam się na usłyszeniu czegokolwiek, ignorując moje szalejące serce, które raz za razem dudniło zdecydowanie mocniej i szybciej niż powinno.

— To jest naprawdę dobry trunek, Corvusie. — Głos Lucjusza był nieco przytłumiony, ale udało mi się go rozpoznać. Miał równie oschły ton, jak tej mojej matki, ale w porównaniu do niej był zdecydowanie niższy, co tylko wzmagało uczucie strachu, kiedy się go słyszało.

— Z piętnastego wieku, Lucjuszu. Moi przodkowie przywieźli go prosto z Francji, a ja nie mogłem się powstrzymać przed wyjęciem go. W końcu mamy takie wspaniałe wieści! Już w styczniu! — Usłyszałam głos dziadka.

W styczniu? Mimochodem zerknęłam na Malfoya, który również nieco nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.

— Tak dawno nie widziałam, Belli. — Rozmarzyła się Narcyza. — Nie mogę się doczekać, aż dzieciaki ich wszystkich poznają podczas przerwy świątecznej! Aż mam ochotę nic im o tym nie mówić, żeby to była dla nich niespodzianka!

— Lepiej faktycznie nic im nie mówić — odparła moja matka. — Wiele rzeczy się może jeszcze zdarzyć i tak jak to Czarny Pan wcześniej powiedział: termin jest wciąż elastyczny, Narcyzo. Lepiej, żeby się pozytywnie zaskoczyli, niż tak paskudnie zawiedli...

— Tak, moja droga, pewnie masz rację — przyznał dziadek. — Ale swoją drogą... Lucjuszu, nie pracujesz w Ministerstwie, ale posiadasz swoje sposoby... — zaczął po chwili ciszy. — Powiedz mi zatem szczerze: słyszałem, że Potter został prawie wydalony ze szkoły, czy to prawda?

Pan Malfoy zaśmiał się cicho i stuknął laską w marmurową podłogę. Nic nie mogłam poradzić na to, że przeszedł mnie niekontrolowany dreszcz. Ojciec Draco miał zawsze taki oschły i butny ton nawet, wtedy kiedy mówił zupełnie spokojnie i nic nie zagrażało jego pozycji w hierarchii. 

Już jako dziecko zauważyłam, że to właśnie bycie nieco wyżej i możliwość ukazania swojej wyższości nad innymi były tym, na czym najbardziej mu zależało. Kiedyś nawet podzieliłam się moimi przemyśleniami z dziadkiem, który zażartował, że dotąd pamięta spotkania rodzinne i ciągłe sprzeczki wujka Rudolfa z Lucjuszem, którzy zawsze ze sobą o tę pozycję rywalizowali. 

Nie było jednakże nic straszniejszego od tej jego laski zakończonej srebrnym wężem - była przeraźliwie zimna, wysoka, ciężka i... zapewne niezwykle bolesna.

— Owszem, prawie. Gdyby nie ten dureń Dumbledore i ta stara charłaczka Figg, Potter już dawno wyleciałby na zbity pysk do tej swojej rodzinki równie durnych mugoli. Prawda jest taka, że bez zabicia starca Czarny Pan nie dostanie się do Pottera. Nawet jak chłopak skończy szkołę, to i tak Dumbledore go ukryje. Czarny Pan doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

— Ale kto ma go zabić? — zapytała Aurora po chwili milczenia. — Nikt z nas nie dostanie się do Hogwartu, bo teleportacja tam nie działa. Sforsowanie murów też nie wchodzi w grę, bo wciąż odzyskujemy nasze oddziały, a Hogwart jest chroniony i z tego, co wiem od Ravenny, od śmierci tego chłopca ochrona jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

— Jedynym wyjściem są nasze dzieci. — Narcyza stwierdziła gorzko i wymuszenie, jakby te słowa nie chciały jej przejść przez gardło.

— Czarny Pan chce posłać nasze maksymalnie siedemnastoletnie dzieci, aby zabić tak potężnego czarodzieja, jak Albus Dumbledore? Każdy z nas oprócz, rzecz jasna, Czarnego Pana miałby z tym problemy! Nie mówiąc już o tym, że większość zaufanych Śmierciożerców pracuje dla Ministerstwa albo ściśle z nim współpracuje, więc gdyby cokolwiek poszło nie tak, to nie dość, że nasze dzieci byłyby ranne, to jeszcze bylibyśmy spaleni, a wątpię, że sztuczka z Imperiusem przeszłaby po raz drugi.

— Wiemy, moja droga, wiemy — mruknął dziadek. — Nie chcę was jeszcze bardziej stresować, ale najlepszym rozwiązaniem będzie ktoś z naszych rodzin. Ravenna, Draco... Oni obydwoje mają po piętnaście lat i pochodzą z wiernych Czarnemu Panu rodzin, które już udowodniły mu, jak bardzo można na nie liczyć.

Po tych słowach zapadła długa, ciężka cisza.

Kącikiem oka zobaczyłam, jak Draco przestał na chwilę oddychać i wyraźnie się spiął. W jego zaskoczonym spojrzeniu widziałam coraz bardziej rosnącą nutkę strachu albo wręcz przerażenia. Owszem, obydwoje byliśmy przygotowani do przyjęcia roli Śmieciożerców, bo w końcu była to rzecz, którą się nam wpajało od dziecka i Lestrange'owie tak samo, jak i Malfoyowie uparcie wierzyli w to, że Czarny Pan powróci. Razem z Draco byliśmy pewni, że po ukończeniu szkoły, napiszemy dobrze egzaminy i pójdziemy pracować do Ministerstwa w oczekiwaniu na powrót Czarnego Pana. Zdecydowanie nie byliśmy gotowi, aby zabić kogoś tak potężnego, jak Dumbledore. Po dłuższej chwili wpatrywania się nawzajem w nasze rozszerzone od strachu i zdziwienia źrenice, obydwoje w tym samym momencie ponownie przyłożyliśmy uszy do drzwi.

— Co będziemy gdybać. — Lucjusz przerwał niezręczną, pełną stresu ciszę. — Czarny Pan będzie wiedział, co trzeba będzie zrobić. Jak na razie proponuję zawołać na chwilę dzieci, bo mam im do przekazania ważną rzecz.

Wiedzieliśmy, co trzeba zrobić, więc szybko wstaliśmy z kolan i ruszyliśmy biegiem w stronę naszego poprzedniego pomieszczenia. Kiedy tylko usiedliśmy na kanapie i poprawiliśmy ubrania, tuż obok nas z głośnym sykiem zmaterializował się Lucjusz Malfoy. Spojrzał na nas z nieskrywaną ciekawością i podejrzliwością, po czym skierował swoją laskę w kierunku drzwi na korytarz.

Wymieniłam się spojrzeniami z Draco, wiedząc, że Lucjusz podejrzewał nas, że podsłuchiwaliśmy, ale wspaniałomyślnie postanowił nas nie wydać. W zasadzie to on jeden od zawsze traktował nas dojrzalej niż wszyscy inni. Narcyza i moja matka widziały w nas małe dzieci, a mój dziadek, chociaż potrafił nas odpowiednio potraktować, nie chciał nigdy od razu przekazywać nam ważnych informacji. Po krótkiej chwili wstaliśmy i udaliśmy się za Panem Malfoyem do salonu, gdzie czekała reszta zgromadzonych osób.

Szybko przyjrzałam się towarzystwu, chcąc ocenić ich postury, mając szczerą nadzieją, że cokolwiek mi zdradzą, ale, niestety, bezskutecznie. Po tylu latach udawania przykładnych obywateli byli w stanie zamaskować dosłownie każdą swoją emocję, nie pozostawiając nawet najmniejszej szansy na zgadnięcie ich prawdziwych odczuć.

— O co chodzi? — zapytał Malfoy, siadając na kanapie.

Podtrzymałam pytanie Draco, patrząc z oczekiwaniem na czarodziejów i siadając jednocześnie koło niego. Ułożyłam lepiej sukienkę na kolanach i oparłam się wygodnie o oparcie fotela. Narcyza razem z moją matką wymieniły się dziwnym spojrzeniem, uśmiechając się pod nosem, a dziadek patrzył na ławę w zadumie, pocierając palcem brodę.

— Jak wiecie bardzo dobrze, za trzy tygodnie rozpocznie się nowy rok szkolny. Z tą różnicą, że po tym, jak Potter i Dumbledore dali swój popisowy numer w Ministerstwie, Knot zaczął panikować. Dwa dni temu przeprowadziłem z nim bardzo poważną rozmowę na wiele tematów i wyznał mi wtedy, że podejrzewa Dumbledore'a o spisek, w którym to ten chce przejąć Ministerstwo. Oczywiście głupiec mówi kompletne bzdury, ale to lepiej dla nas. — Przerwał, aby napić się Ognistej Whisky. — Pewnie zastanawiacie się teraz, dlaczego wam to mówię. Otóż w tym roku na stanowisko nauczyciela Obrony przed czarną magią zostanie przydzielona Dolores Jane Umbridge. Niezwykle czarująca kobieta, która nie będzie was uczyć w ogóle Obrony przed Czarną Magią zgodnie z zaleceniami Ministerstwa.

— Minister myśli, że Dumbledore chce stworzyć armię młodocianych czarodziejów, którzy będą chcieli podbić Ministerstwo? — Nie mogłam powstrzymać się od zadania tego pytania. — Przecież każdy zdaje sobie sprawę z tego, że nie da się cofnąć tych wszystkich lat nauczania w jeden rok...

Po co mielibyśmy pomagać Dumbledore'owi? Pomimo tego, że uważałam go za znakomitego czarodzieja i tylko największy dureń mógł uważać inaczej, to i tak nie pałałam do niego ogromną sympatią. Był taki... sztuczny i zdecydowanie przyjmował jakąś wykreowaną przez siebie postać. Jako że za matkę miałam Aurorę Selwyn, żonę Rabastana Lestrange'a (dla Ministerstwa byłą Śmierciożerczynię spod działania zaklęcia Imperiusa) widziałam to przywdziewanie maski nie raz i nie dwa. Lucjusz i Narcyza byli zupełnie tacy sami jak ona. Dla świata czarodziejów byli po prostu bogatym, szanowanym rodem czystej krwi, a tylko niewielu znało ich prawdziwe poglądy. Tak było bezpieczniej dla nas wszystkich.

— Dokładnie, panno Lestrange. — Lucjusz uśmiechnął się. — Wspaniale ją wychowaliście, doprawdy — zwrócił się tym razem do mojej rodziny, siedzącej na kanapie obok niego. — Będzie z niej świetny Śmierciożerca.

Starałam się nie zwracać uwagi na dumną minę mojej matki, która nie spuszczała ze mnie tych swoich brązowych oczu, popijając powoli wodę. Skrzywiłam usta na znak, że się z nim zgadzam, czując delikatne szpilki wbijane mentalnie przez moją matkę, kiedy starała się użyć na mnie legilimencji. Zdusiłam w sobie chęć wykrzywienia się, kiedy Aurora w końcu przestała mnie atakować, a zamiast tego zmusiłam się do lekkiego uśmiechu. Nie chciałam, żeby Lucjusz myślał, że jestem niewdzięczna za trud i troskę mojej niepełnej rodziny, która starała się mnie wychować, jak najlepiej mogli. Problem tkwił raczej w tym, jak bardzo wyniośle traktował mnie Pan Malfoy - jak nic nierozumiejące małe dziecko. Byłam w stanie się z nim zgodzić, że mając piętnaście lat, nie byłam nie wiadomo jak dojrzała, ale swoje już rozumiałam i nie chciałam być traktowana tak infantylnie. Najwyraźniej incydent z saloniku kompletnie wyczerpał jego dobrą wolę.

— Nie rozumiem — mruknął cicho Draco. — Czy ma to jakieś głębsze, ukryte znaczenie, skoro ta cała Umbridge będzie nas teraz uczyć, a ty, ojcze, zdecydowałeś się nam o tym opowiedzieć?

Malfoy wwiercił niezbyt przychylne spojrzenie wprost w swojego syna.

Współczułam mu. Lucjusz od zawsze mnie przerażał. Był typem człowieka, który lubił się nad innymi znęcać i patrzeć na nich z góry. Najbardziej lubił natomiast znęcać się przede wszystkim psychicznie nad Draconem. Jako dzieci, kiedy spędzaliśmy razem czas w rezydencji Malfoyów, a Lucjusz akurat był w domu, staraliśmy się jak najciszej przechodzić przez skrzydło należące głównie do jego rodziców. Byłam niemalże pewna, że gdyby nie to, że blondyn miał tak wspaniałą kobietę, jaką niewątpliwie była Narcyza, za matkę, to już od dawna byłby martwy. Lucjusz wolał dominować, a matka Draco tylko przy mężu była uległa. Ale... Kochała go. Tego byłam pewna. A on kochał ją i kochał też swojego syna, chociaż nie umiał tego w żaden sposób okazać.

Draco przełknął ślinę i spuścił wzrok na swoje zaciśnięte dłonie. Ja natomiast starałam się zachować kontakt wzrokowy z Lucjuszem, wiedząc, że akurat mogłam sobie na to pozwolić. W moim domu i w takim towarzystwie nie mógł mnie tknąć ani nawet gorzej na mnie spojrzeć. Tutaj właśnie kończyła się jego kontrola.

— Tak, Draco, ma. Chcę, żebyście byli w stosunku do niej mili i przyjaźni. W ten sposób Knot nie skupi się na naszych rodzinach, tylko na tym durniu Potterze. Macie jej pomagać, słuchać się jej poleceń, nie pyskować i donosić nam wszystko o jej poczynaniach, jasne? Może wam wtedy powiedzieć więcej niż samemu Knotowi. Co do waszych lekcji Obrony przed Czarną Magią: będziecie uczyć się samej teorii. Widziałem wasze książki, bo Ministerstwo całkiem niedawno doprowadziło je do sprzedaży. Chcę, abyście razem uczyli się zaklęć poza lekcjami z Umbridge, rozumiemy się?

— Tak, ojcze.

— Tak, panie Malfoy.

Lucjusz Malfoy skinął głową i poprosił nas o wyjście z salonu. Zgodnie wstaliśmy, wiedząc, że nie ma z nim, po co się kłócić, bo i tak postawi na swoim. Zamknęliśmy za sobą drzwi, ale już nic więcej nie usłyszeliśmy, bo moja matka wstała z kanapy i rzuciła na pokój zaklęcie Silencio.

Wywróciłam oczami i zaprowadziłam Draco zdecydowanie dalej niż poprzednio. Po jego nerwowo drgającej ręce wiedziałam, że potrzebował porozmawiać o tym, co usłyszeliśmy i nie mogłam ukrywać, że ja również tego chciałam. Te informacje były na tyle istotne, że mogłam przez chwilę zapomnieć o naszej kłótni, żeby wymienić się spostrzeżeniami.

— Byłaś już na Pokątnej? — zapytał Draco, kiedy usiadł na fotelu.

Byliśmy w praktycznie ostatnim pomieszczeniu po drugiej stronie domu, więc miałam pewność, że nie mogli nas podsłuchać. Usiadłam na innym fotelu jak najdalej od niego, aby mieć widok na okno, przez które widziałam łabędzie mojej matki. Może gdyby nie to, że moja uwaga wciąż krążyła dookoła podsłuchanej rozmowy naszych rodzin, to potrafiłabym docenić jak pięknie wyglądał dzisiejszy dzień.

— Nie. Słyszałam wczoraj, że mamy razem pojechać za dwa tygodnie i kupić wszystkie potrzebne rzeczy. Tak mi przynajmniej powiedziała moja matka po rozmowie z twoją. Poza tym, jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to listy do nas jeszcze nie przyszły. — Wywróciłam oczami, zdając sobie sprawę z tego, że Draco zaczął ten temat tylko dlatego, że nie wiedział jak zacząć rozmowę na ważniejsze tematy.

Siedzieliśmy chwilę w niekomfortowej i pełnej napięcia ciszy. Czułam, że mi się przyglądał, myśląc, że tego nie widzę, jakby próbował wyczytać ze mnie, co myślę i jak się czuję. Na jego nieszczęście: to ja byłam lepsza w legilimencji, a on w oklumancji, więc mógł co najwyżej gdybać.

— Jeszcze chwilę tam porozmawiają, bo wypili dopiero połowę butelki Ognistej Whisky, więc możemy chwilę pogadać na temat tego, co usłyszeliśmy — mruknął Draco, opierając się o łokcie. Najwyraźniej postanowił się już więcej nie kompromitować i nie zaczynać kolejnych pogaduszek, na które zarówno ja, jak i on nie mieliśmy ochoty. — Co myślisz na temat Dumbledore'a?

— Nie wiem, Malfoy — odpowiedziałam powoli, odwracając głowę. — Czarny Pan wrócił i będzie chciał w końcu zabić tego Pottera, a to, co powiedziały nasze matki i mój dziadek ma sens. Jesteśmy najlepszymi kandydatami do tego zadania. Mogliby wziąć jeszcze Crabbe'a i Goyle'a, ale, nie ukrywajmy, nie należą oni do zbyt utalentowanych w innych dziedzinach magii niż ich ulubione. Zbyt szybko by się wydali. Mam tylko nadzieję, że to nie w tym roku szkolnym, bo ciężko będzie wymyślić jakąś dobrą intrygę, wiedząc, że będziemy obserwowani przez jakąś szlamę z Ministerstwa.

— Myślisz, że w przyszłym jej nie będzie? — Zaciekawił się Draco. — No tak... Klątwa... — zreflektował się. — Nikt nie może objąć stanowiska profesora Obrony przed Czarną Magią na dłużej niż jeden rok szkolny... — Przerwał i odchrząknął szybko, wciąż zamyślony. — Ale i tak może tam zostać na dłużej. Nie wiem... Ustanowi się dyrektorem czy coś. Ojciec opowiadał mi wiele razy, że Knot lubi się wywyższać nad Brodatym.

— Myślisz, że posunąłby się do usunięcia ze stanowiska Dumbledore'a?

— Ciężko stwierdzić — westchnął. — Na pewno mógłby to zrobić, ale Drops ma wciąż większe poparcie od Ministra. Owszem, jego poparcie skuteczne maleje, dzięki, chociażby Potterowi i Prorokowi Codziennemu, no i tej całej Rikcie Skiter, czy jak jej tam było. — Machnął dłonią. — Zresztą nieważne.

— Czyli twoim zdaniem Ministerstwo będzie chciało zdyskredytować nam dyrektora? — Pokiwałam w końcu głową z uznaniem. — Zaimponowałeś mi, Malfoy.

— Dopiero teraz, Lestrange? Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że może ci się podobam — prychnął sarkastycznie, wykrzywiając twarz w swoim standardowym grymasie. Wywróciłam oczami, co tylko spotęgowało jego kwaśną minę. — A co powiesz na temat naszych wspólnych lekcji Obrony przed Czarną Magią, co, Lestrange? — Chłopak wyprostował się i ponownie odszukał mnie wzrokiem. — Pewnie nie możesz się już doczekać...

— W twoich snach, Malfoy — wysyczałam przez zęby.

— W moich snach co najwyżej używam na tobie Cruciatusa i sprawia mi to niewymowną przyjemność.

Podeszłam do okna balkonowego, wpatrując się w widoki przez szybę. Nie chciałam znowu się z nim kłócić, bo za niecałe trzy tygodnie mieliśmy wrócić do Hogwartu i zgodnie z życzeniem Lucjusza - razem uczyć się prawdziwej magii.

— Coś związanego ze mną sprawia ci przyjemność, Malfoy? Uważaj, bo jeszcze się we mnie zakochasz — przedrzeźniłam go, obserwując jak jeden ze skrzatów domowych karmi łabędzie. — A co z tym Blackiem? — zapytałam po chwili milczenia. — Jak mu tam było? Syriusz?

— Tak, Syriusz — potwierdził Draco. — W zasadzie to nie wiem. — Zobaczyłam w obiciu szyby jak wzruszył ramionami. — Zapadł się pod ziemię. Nawet Snape nic nie wie. No i ojciec raczej nie rozmawia ze mną i z matką na ten temat. — W jego głosie mogłam usłyszeć skrywaną nutkę irytacji. — A po co ci to wiedzieć, Lestrange? Lubisz takich starych zdrajców krwi?

— Chodzi mi o to, że może jak już Czarny Pan uwolni naszą rodzinę, to trzeba będzie pomóc im się odpowiednio schować. Nie chciałabym, żeby po czternastu latach w Azkabanie ich znaleźli. Wtedy zostałby im tylko pocałunek Dementora.

Blondyn zaczął wpatrywać się przez dłuższą chwilę w jeden punkt. Wiedząc, że się namyśla nad ułożeniem sensownej odpowiedzi, postanowiłam ponownie zacząć przyglądać się malującemu się przed moimi oczami pejzażowi. 

Draco był równie ciężkim do obcowania człowiekiem, co jego ojciec, więc wiedziałam, że chociaż pewnie było mu głupio, że nie zagryzł języka za zębami, to i tak prawdopodobieństwo tego, że doczekałabym się z jego ust przeprosin, było mniejsze niż szansa na to, że bylibyśmy w stanie zabić Dumbledore'a. Po kilku dobrych minutach odeszłam od szyby i usiadłam na jednym z foteli, patrząc na rozłożoną na stoliku kawowym wczorajszą gazetę.

— Cóż... — Malfoy odchrząknął. — Ja...

Rozumiałam, że ciężko mu było tym rozmawiać, więc skinęłam tylko głową:

— Nie mogę uwierzyć, że już za dwa tygodnie znowu wracamy do Hogwartu. Pisałeś może ostatnio z Blaisem? Nie odpisał mi na ostatni list.

Draco przetarł twarz, westchnął i zamknął oczy. Wiedziałam, że był mi wdzięczny za niewymaganie od niego żadnej rzeczowej odpowiedzi i zmianę tematu rozmowy. Wbrew temu, co lubił o sobie myśleć – był dość prosty w obsłudze, a w szczególności wtedy, kiedy znikąd odnajdował w sobie ten nikły zalążek empatii, który wbiła mu do głowy Narcyza.

— Też mi nie odpisał. Pamiętam tylko tyle, że mówił coś o tym, że wyjeżdża gdzieś tam pod koniec wakacji z matką. Może Pani Zabini szuka kolejnego potencjalnego kandydata na męża?

— A co jesteś chętny, Malfoy? — Postanowiłam rozluźnić napiętą atmosferę.

Blondyn podniósł głowę do góry i spojrzał mi prosto w oczy. W jego szarych tęczówkach, w których zazwyczaj czaił się chłód i dystans, pojawiły się figlarne iskierki, które nieco rozświetliły jego blade, ponure oblicze.

— Jeszcze cenię sobie życie, Lestrange. Czy to nie jest co najmniej dziwne, że matka Zabiniego miała już siedmiu mężów, którzy zniknęli w dziwnych okolicznościach? Dla mnie jest to bardzo niepokojące. Poza tym... wolę dziewczyny w naszym wieku.

Od tamtego dnia minęły już trzy tygodnie, a co za tym szło: Jutro wracałam już do Hogwartu. Czarny Pan nie wezwał do siebie ani mnie, ani Draco, więc, jak na razie, Dumbledore miał żyć. Byłam z tego powodu nawet zadowolona - dzięki temu mogłam skupić się w pełni na nauce do SUM-ów, wlepiać ujemne punkty Gryfonom i dawać Draconowi szlaban, jeśli za bardzo mnie zdenerwuje, a nie kombinować, jak nie zginąć w walce z jednym z najpotężniejszych, żyjących w naszych czasach, czarodziejów.

Dzień po wizycie Malfoyów przyszły listy z Hogwartu z książkami, które musiałam kupić, pozwolenie na wyjście do Hogsmeade i odznaka Prefekta Slytherinu. Już widziałam to zazdrosne spojrzenie Pansy, która od samego początku miała ochotę na bycie Prefektem oraz samą siebie, która wlepia jej punkty minusowe za samo przebywanie w moim otoczeniu. Tamtego dnia zastanawiałam się jeszcze, kto został drugim, męskim Prefektem mojego domu. Miałam w głębi duszy nadzieję, że był to Zabini albo Theodor Nott, a nie Malfoy. Nie miałam ochoty przebywać z nim przez taki szmat czasu, skoro nie potrafiliśmy wytrzymać ze sobą, chociażby pięciu minut bez wyzywania się.

Hufflepuff, jak i Ravenclaw nie za bardzo mnie interesowały. I tak żaden z nich nie odważyłby się podejść do kogokolwiek ze Slytherinu, doskonale wiedząc, że mogłoby się to dla nich źle skończyć. Natomiast ci parszywi Gryfoni... Oni byli dla nas wszystkich istnym utrapieniem. Jeśli miałabym zgadywać, to podejrzewałabym, że odznakę dostała ta szlama Granger i zapewne Wybraniec.

Zupełnie szczerze nie widziałam nic takiego w tym słynnym Harrym Potterze, co mogłoby tak mocno osłabić Czarnego Pana. Był wtedy tylko dzieciakiem, a teraz? Teraz wcale nie był lepszy. Chodził w tych swoich za dużych ubraniach, jego brązowe kłaki odstawały z każdej strony i najwyraźniej nie miał gustu, jeśli chodzi o dobór znajomych. Szlama i zdrajca krwi...

Podczas kiedy byłam jeszcze w stanie zrozumieć przyjaźń z tą całą Granger, bo była dość inteligentną kujonką, która mogła przynieść mu pewne korzyści, tak ten cały Weasley? Był zakałą dla wszystkich rodzin czystej krwi. Nie dość, że wybrał towarzystwo szlam zamiast szlachetnej krwi, to jeszcze nie posiadał w sobie za grosz intelektu. Gdyby nie Granger już dawno by nie zdał i szczerze dziwiłam się jakim cudem Dumbledore i inni nauczyciele nie reagowali na tak wielką oczywistość.

Pokręciłam głową i odepchnęłam się od barierki. Spojrzałam po raz ostatni na księżyc i na swoje sine dłonie, po czym weszłam do środka, zamknęłam drzwi balkonowe i położyłam się na swoim ciepłym łóżku.

Leżałam na wznak z otwartymi oczami, próbując zmusić rozbudzony do granic możliwości mózg do snu, ale przychodziło mi to z marnym skutkiem. Zamiast tego przypominałam sobie, raz za razem, martwe ciało Cedrica leżące na trawiastych trybunach, zapłakaną matkę sprzed 3 tygodni oraz słowa Lucjusza Malfoya: "Czarny Pan będzie wiedział, co trzeba będzie zrobić".

Mogłam liczyć tylko i wyłącznie na mądrość, i przebiegłość Lorda Voldemorta. Jeśli będzie chciał, abym zabiła Dumbledore'a, to zrobię to. Pójdę w ślady ojca i przyniosę dumę rodom Lestrange i Selwyn. To była moja powinność i przyszłość. Jeśli Czarny Pan będzie uważał, że jestem gotowa i godna otrzymania zadania, przyjmę je z otwartymi rękami i wykonam je bezbłędnie.

Przekręciłam się na łóżku i zamknęłam oczy, ogrzewając pod poduszką zmarznięte dłonie. Tym razem upragniony sen wreszcie nadszedł, a koszmary nie wybudziły mnie do samego rana.

(5,5K SŁÓW)

NASTĘPNY ROZDZIAŁ: 08.04.2022

────── 𝖕𝖚𝖗𝖊 𝖇𝖑𝖔𝖔𝖉 ──────

Poznajemy właśnie naszą główną bohaterkę i jej początkowy tok myślenia. Ravenna Aurora Lestrange jest moją drugą ulubioną bohaterką, którą kiedykolwiek miałam możliwość napisać i na serio bardzo się cieszę, że wybrałam narrację pierwszoosobową, bo dzięki niej możemy wejść do głowy Raven i potem przez cały (na serio bardzo długi - chyba mój najdłuższy w życiu) tekst, zobaczyć jak powoli zmieniają się jej poglądy i w niewielkim stopniu również osobowość.

Dlatego nawet jeśli Raven was zdenerwuje (co pewnie zdarzy się wiele razy) pamiętajcie, że w tej chwili jest nastolatką, która wychowywała się w oschłej rodzinie, która wpajała jej inne wartości moralne niż większość innych rodzin swoim dzieciom, a zmiana tych wyuczonych wartości jest długą i ciężką drogą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top