Rozdział 10 "Przeprosiny"

- Ja... Czy jest pan Connor? - zapytał nieśmiało. Chłopak był od niego wyraźnie starszy. Był też dużo lepiej zbudowany i wiedział, że napewno nie chce wejść z nim w konflikt.

- Jest, aczkolwiek nie może na razie rozmawiać. W jakiej sprawie Pan przychodzi? - uniósł brew.

- To bardzo ważne - powiedział prosząco rudowłosy. Czy powinien wspominać, że ma to związek z wczorajszą sytuacją?

- W porządku, niech Pan wejdzie - cały czas chłopak zwracał się do niego z uprzejmością. W końcu, nie miał pojęcia, że on sam na nią w zupełności nie zasługuje. - Usiądź proszę w salonie a ja zawołam Pana.

- Chyba... Powinienem jednak zaczekać przed wejściem... - powiedział spuszczając wzrok.

- Jak Pan woli - przymknął drzwi i zniknął w korytarzu, zostawiajac go samego.

Rudzielec zagryzł wargę zestresowany. Co jak ten wyrzuci go od razu? Napewno go pozna... Nie, nawet jeśli dostanie za to w twarz i tak tu zostanie, nawet jeśli wywalą go za drzwi, będzie stał za nimi tak długo, aż w końcu go wysłuchają. Wiedział, że Leo zrobiłby dla niego to samo.

W końcu usłyszał kroki i na dół zszedł czarnoskóry mężczyzna. Spojrzał jedynie na Damona i cofnął się o krok.

- Wyjdź z mojego domu. Co ty tu w ogóle robisz? - jego głos był wyraźnie zdenerwowany.

- Proszę, niech Pan mnie posłucha - powiedział smutnym głosem patrząc na niego.

- Mów - Damon zauważył, że mężczyzna powoli sięga do kurtki wiszącej na ścianie.

- Najpierw... Chciałbym bardzo przeprosić za to, co wydarzyło się wczoraj. Wiem, że moje słowa nic nie znaczą - dodał szybko - Ale... Wiem też, że bardzo Pana zraniliśmy i naprawdę... Bardzo za to przepraszam. - mówił nie unosząc na niego swojego wzroku. Nie umiał spojrzeć mu w twarz.

- Powiedzmy, że ci wierzę. Dlaczego mnie przepraszasz? - wysunął dłoń z kieszeni wyjmując z niej małą buteleczkę. Chłopak od razu poznał co to było. Gaz pieprzowy.

- Bo swoim zachowaniem nie tylko Pana skrzywdziliśmy, ale też osobę na której zależy mi najbardziej na świecie... - powiedział ciszej.

- To znaczy? - głos mężczyzny wyraźnie złagodniał. Miał miękkie serce.

- Leo... Bardzo przeżył wczorajszą sytuację, wiem, że pewnie bardzo Pana zranił tym, że przyszedł tu z powodu wyzwania, ale... Wcale tak nie było. To my tak myśleliśmy, ale po tym jak przepłakał na podłodze w łazience całą noc... Wiem, że to wcale nie było powodem dla którego się u Pana znalazł.

- Dlaczego Leo sam do mnie nie przyszedł? I skąd mam wiedzieć, że nie udajesz, żeby jeszcze bardziej mnie zranić?

- Jest załamany, nie chciał wczoraj ze mną rozmwiać. Powiedział jedynie, że... - uniósł na mężczyznę zaszklony wzrok - Odebraliśmy mu coś, dzięki czemu pierwszy raz od kilku lat poczuł się naprawdę szczęśliwy - powiedział łamliwym głosem chłopak.

Connor już wtedy nie wytrzymał i podszedł do chłopaka. - No już, nie płacz. Porozmawiam z Leo i wyjaśnimy sobie tą sytuację, każdy popełnia błędy - otarł mu łzy.

Damon spojrzał na niego z niedowierzaniem - D-da mu Pan kolejną szansę...?

- Nie obiecuję, że znów go do siebie przyjmę. Ale z chęcią z nim porozmawiam.

- Dziękuję - powiedział chłopak. W jego głosie wyczuć można było wdzięczność. - Naprawdę bardzo Panu dziękuję...

- Nie ma za co. To miłe, że przyszedłeś dla niego do mnie. Jesteś dobrym przyjacielem.

- Gdybym był dobrym przyjacielem nie doprowadziłbym do wczorajszej sytuacji. Chłopaki byli pijani a ja zamiast ich zatrzymać... - pokręcił głową wzruszony - Nie miałem pojęcia, że jego przyjście tutaj będzie dla niego tak ważne i sprawi mu tyle radości... W innym wypadku...

-Oj, nie płacz dzieciaku - przytulił go do siebie mocno. I pogłaskał po plecach. To była jedna z jego największych słabości. Nie mógł znieść czyjegoś smutku.

- Przepraszam - powiedział znów rudowłosy, po czym odsunął się od niego - Leo naprawdę żałuje, chodź tak naprawdę nie ma czego żałować, bo wszystko co tutaj czuł było prawdziwe, bał się naszej opinii, tego, że go nie zaakceptujemy... - westchnął.

- Chyba nie bezpodstawnie. - uniósł lekko brew i przyjrzał się chłopakowi.

- Zachowaliśmy się jak gówniarze - westchnął - Wyśmialismy coś, co było ważne dla niego, może Pan w to niewierzyć ale, że jestem jego współlokatorem nigdy nie wiedziałem go w takim stanie... W takiej rozsypce... - pokręcił głową.

Mężczyzna spojrzał na swój zegarek. Dziś i tak miał wolne od pracy.

- Zadzwoń do niego od razu, może tu przyjechać. Nie lubię jak moje szczeniaki cierpią.

- Dziękuję - powiedział, patrząc na niego z wdzięcznością, po czym wyjął telefon i wybrał numer do przyjaciela. Jego połączenie zostało jednak szybko odrzucone, tak samo jeszcze drugi i trzeci raz, na co westchnął i spróbował znów. Wtedy chłopak odebrał.

- Odwal się! - usłyszał jedynie w słuchawce. Jego głos był jeszcze bardziej urwany i zachrypnięty, spowodowany długim płaczem.

- Posłuchaj Leo..! - zaczął, nie chcąc by chłopak ponownie się rozłączył - Wysłuchaj mnie.

- Czego ode mnie jeszcze chcesz? - blondyn pociągnął nosem niespokojny.

- Przyjedź pod dom Pana Connora - poprosił cicho.

- Po cholerę? Znowu chcecie go zwyzywać i skrzywdzić? Odpierdolcie się!

- Nie, Leo to nie tak - pokręcił głową - Wiem, że czujesz się winny, ale to wszystko to nie twoja wina...

- Wiem, że to nie moja wina. To wy zachowaliście się jak chuje! Miałem zamiar na następnym spotkaniu powiedzieć mu o zakładzie i wyjaśnić wszystko. A wy to zepsuliście!

- Jestem u niego - powiedział powoli zerkając na mężczyznę stojącego obok siebie. Ten słyszał w końcu całą ich rozmowę.

- Co... Co ty tam robisz?! - krzyknął znów Leo łamiącym się głosem.

Connor stwierdził, że chyba on powinien wejść do akcji.

- Leo. Uspokój się mały. Damon mi wszystko wyjaśnił i uważam, że powinniśmy porozmawiać.

Po drugiej stronie zapadła cisza przerywana jedynie cichym łkaniem, przyśpieszonym oddechem i pociąganiem nosa.

- P-pan Connor? - zapytał bardzo cicho. Był w szoku.

-Tak, mały, tak. Jestem tu i chciałbym, żebyś teraz do mnie przyjechał. Czy jesteś w stanie to zrobić? - Mężczyzna starał się by jego głos był jak najbardziej spokojny i kojący.

- A-ale, ale... - zaczął się jąkać młodszy - Po tym wszystkim? J-ja nie mogę, j-ja nie potrafię, ja przepraszam, ja nie chciałem - jasnowłosy zaczął panikować.

- Shhhh... spokojnie maluchu. Przyjdź tu, porozmawiamy, wszystko uzgodnimy, tak? Będzie dobrze.

- N-naprawdę chce Pan jeszcze na mnie patrzeć? - wyszeptał do słuchawki.

- Tak. Nie będę winić Cię za błędy przyjaciół - stwierdził, samemu się smucąc jego smutkiem.

Leo na to jedynie zapłakał do telefonu.

- N-naprawdę mogę przyjechać? - powtórzył z niedowierzaniem.

- Tak szczeniaczku. A teraz już nie bądź taki zdziwiony tylko przyjeżdżaj. Nie lubię rozmów przez telefon. Czekam. - ciemnoskóry rozłączył się, nie czekając na odpowiedź chłopaka.

~~~~~~~~~

Witajcie

Jak wam się podobał rozdział? Jak myślicie co dalej?
Miłego dnia ^*^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top