Pojedynek
Odetchnęłam głębiej i jeszcze raz wykonałam tę samą sekwencję ruchową.
W prawo i cięcie. W lewo i blok. Dwa kroki w przód,po skosie i blok. Dwa cięcia z góry. Krok w prawo, zamach i kolejne cięcie od boku.
Nakładałam na siebie coraz szybsze i bardziej szaleńcze tępo. W niektórych momentach sama dokładnie nie widziałam klingi miecza treningowego, którym postanowiłam dzisiaj ćwiczyć. Rzadko miałam okazję powalczyć czymś innym niż rapierem, więc postanowiłam skorzystać z okazji i odświeżyć pamięć.
Gdy szkoliłam się jeszcze na zamku, ćwiczenia z różnego rodzaju bronią były dla mnie codziennością, ale odkąd byłam w drodze mogłam co najwyżej porzucać sobie nożami lub - ewentualnie - postrzelać z łuku.
Mimo że dawałam z siebie więcej niż którakolwiek z innych trenujących tutaj osób, to i tak byłam z siebie niezadowolona. Zwykły blok zajmował mi za dużo czasu, głównie przez większą wagę miecza - nawet tego treningowego - ciągle zapominałam o pracy nóg i łapałam się na tym, że stoję w miejscu zamiast przemieszczać się na ugiętych kolanach, a na dodatek dzisiejszego dnia słońce* postanowiło jak na złość świecić mocniej niż przez wszystkie inne dni roku, co sprawiało, że całe moje plecy kleiły się od potu, a lniana koszulka przylegała mi do pleców i niemiłosiernie podrażniała mi skórę.
Denerwował mnie także dzisiejszy cyrk, w który zostałam wciągnięta mimo widocznej niechęci oraz sprzeciwu.
Murepeet świetnie wyczuł, że cesarz stracił swój dobry humor i drażni go wszystko co tylko się rusza lub oddycha, więc niby przypadkowo wspomniał jakich świetnych wojowników udało mu się tutaj, w jego armii, wyszkolić oraz, że jego wojownicy spokojnie mogliby rywalizować z najlepszymi rycerzami Gwardii Królewskiej, a nawet z samymi magami, jeśli tylko ci nie użyją magii.
Sprytnie podpuścił Probusse, tego mu nie odmówię.
Jednak teraz przez niego jestem zmuszona walczyć z jednym z tych jego wspaniałych rycerzyków, choć i ja, i cesarz wiemy jak to się skończy. Nie ważne jakby na to spojrzeć - nikt nie ma szans wygrać z Królewskim Magiem. Choćby i ćwiczył całe życie i jeszcze trochę, a nawet więcej. Zostaliśmy wyszkoleni na zabójców idealnych, w ten sposób, że maga mógłby pokonać tylko inny mag.
I znowu złapałam się na tym, że wymachuję mieczem, a się nie ruszam.
Zrezygnowana wbiłam miecz w ziemię i usiadłam na ziemi, wzbijając w powietrze lekki tuman kurzu. Odchyliłam do tyłu głowę i zamknęłam oczy, jednocześnie licząc w pamięci od dziesięciu w dół, by nie wybuchnąć gniewem. Nienawidziłam gdy coś mi nie wychodziło, a dzisiejszy dzień zdecydowanie nie zaliczał się do tych, z których byłabym dumna.
Odkleiłam bluzkę od pleców, podniosłam się nawet nie myśląc o otrzepaniu tyłka z piasku, wyciągnęłam miecz i ruszyłam w kierunku jedynego zbudowanego z kamienia budynku, znajdującego się w całym obozie - zbrojowni.
Meen samo w sobie było kamienną fortecą, otoczoną z jednej strony zbiegiem dwóch rzek, a z drugiej kamiennymi murami, wysokimi na pięć metrów i szerokimi na cztery. Osoby budujące to miasto chciały mieć pewność, że nawet po ich śmierci nikt nie będzie w stanie go zdobyć. Ba! - nawet otworzyć bramy, którą wykonano z największych drzew w podziemiu, w potocznej mowie zwanymi sekwojami. Podobnymi bramami mogła się pochwalić tylko stolica Throne i Wales.
Nie dziwnym też jest fakt, przez który Meen jako jedyne nie zostało zniszczone w bitwie o Lasy Graniczne - tutaj nie było walk - tutaj było przekupstwo.
W zamian za zachowanie stanowiska i dość sporą sumę pieniężną, Inferi przekupił starostę, a ten ochoczo rozkazał otworzyć bramy dla armii Południa. Wszystko poszło gładko. Bez rozlewu krwi, bez mieczy, bez walki. Mieszkańcy zostali postawieni przed faktem dokonanym i musieli się dostosować. Tym, którzy się buntowali szybko przypomniano gdzie ich miejsce.
Co najciekawsze Murepeet postanowił rozbić obóz poza murami miasta. Oczywiście logicznym było, że Meen nie pomieści wszystkich żołnierzy i co najmniej trzy czwarte będą zmuszone spać w namiotach, ale on sam oraz reszta dowództwa? Mogli spokojnie zadomowić się w pałacu i stamtąd korygować wszystkie działania wojskowe.
Znałam jednak powód, dla którego Murepeet wolał odmrozić sobie tyłek niż spać pod jednym dachem z oszustem.
Kto zdradził jeden raz, może zdradzić i drugi.
Meen leżało tuż przy granicy z Aveter i Leverine, dlatego też między innymi zostało wybrane na centrale. Jednak równocześnie znajdowało się w punkcie bezpośredniego zagrożenia wpływów z zagranicy. Skoro starosta tak chętnie przystał na propozycję Throne, to dlaczego równie ochoczo nie mógłby przystać na bardziej korzystną propozycję Leverine?
Jeśli padnie król, to i cały kraj.
Z zamyśleń wyrwał mnie ruch, który dostrzegłam kątem lewego oka.
Odwróciłam głowę i dokładniej przyjrzałam się jego sprawcy, którym okazał się jeden z trenujących mężczyzn.
Był wysoki i postawny - tak, jak przystało na typowego żołnierza. Ćwiczył bez koszulki, więc doskonale widać było pracujące pod skórą mięśnie, które z każdym wykonywanym ruchem napinały się i prostowały. Jego krótkie, czarne włosy, roztrzepane po całej głowie, kleiły się od potu i piasku. Twarz,o rysach tak ostrych, że można by na niej piłować groty strzał, była nieruchoma i nawet z tej odległości mogłam dostrzec jak wzrokiem śledzi swojego rywala, z którym obecnie się pojedynkował.
Walczył przy użyciu halabardy. Broni długiej, wyglądem przypominającą włócznię - przynajmniej z daleka. Naprawdę trzon halabardy był zdecydowanie grubszy i szerszy, by można nim było zadawać ciosy. Model, którym posługiwał się tamten osobnik, został dodatkowo obity metalową blachą, która zapewne miała potęgować siłę. Kolejnym ważnym niuansem, którym halabarda różniła się od włóczni, było zakończenie. Tutaj jeden ostry grot, zamieniał się w trzy różniące się od siebie. Pierwszy był wygięty i kształtem przypominał nie do końca dogięty haczyk, drugi służył do dźgania, więc był wydłużony, a trzeci przypominał ostrze topora wojennego. Z łatwością dostrzegłam, że broń była zrobiona po mistrzowsku, z największym kunsztem i dokładnością.
Nie muszę wspominać, że by posługiwać się bronią tego rodzaju potrzeba nie lada siły.
Wynik walki był zatem przesądzony. Już po chwili przeciwnik mężczyzny leżał na ziemi z ostrzem do dźgania przytkniętym do szyi i niezdolny do żadnego ruchu. Z tłumu gapiów słychać było brawa.
Żołnierze pogratulowali sobie walki i wspólnie ruszyli ku grupce kilku innych osób, którzy nie dołączyli do skandującego tłumu, ale patrzyli na to wszystko bez zachwytu, jakby podobne pokazy były dla nich codziennością.
Ja osobiście ruszyłam w dalszą drogę do zbrojowni, by móc pozbyć się miecza i móc wrócić do mojego namiotu i przebrać się. Niestety dokładnie przed wejściem do budynku musiałam spotkać Murepeeta.
- Jak ci się podobał pokaz umiejętności Horacego? - zapytał z udawaną grzecznością, a we mnie się zagotowało.
- To bardzo uzdolniony żołnierz - wyminęłam go i pchnęłam drzwi ręką.
- Niewątpliwie - zgodził się ze mną, również wchodząc do środka - Zapewne nie poinformowano cię, że to właśnie on będzie twoim rywalem w dzisiejszej popołudniowej potyczce. Był szkolony przez najlepszych mistrzów z całego Throne, a nawet z Wales. Mogę się również pochwalić, że sam nadzorowałem jego treningi - gadał dalej, a ja mruknęłam ciche "no co ty nie powiesz", jednocześnie odkładając miecz treningowy na stojak, ale on jakby specjalnie tego nie zauważył - Dzięki jego niekonwencjonalnej sile mogliśmy nauczyć go walczyć nie tylko mieczem, ale również i tak nietypową bronią jaką jest halabarda. Co do pojedynku to oczywiście nie musisz się martwić. Został pouczony, by nie szaleć, a wręcz hamować swoje umiejętności. Nie musisz bać się o życie - dodał z kąśliwym uśmiechem.
Tego było za wiele.
Ten naburmuszony, stary, zgrzybiały, impertynenty, nie mający za grosz poczucia taktu i rozsądku zgred wytykał mi słabość i jawnie sugerował mi, jaki będzie wynik walki! Tylko zdrowy rozsądek powstrzymywał mnie przed chwyceniem miecza i przecięciem go w pół.
Mogłam za to zrobić coś innego.
Korzystając z faktu, że ten głupiec wszedł tu sam, a w pobliżu nikogo akurat nie było, chwyciłam go z kołnierzyk przy kaftanie i pchnęłam z całej siły na ścianę. Poczułam jak w chwili zderzenia z cichym puf, z jego płuc uchodzi powietrze, a z ust wydobywa się jęk.
Patrzyłam mu prosto w oczy, w których w tamtym momencie widać było zaskoczenie i niepewność.
- Posłuchaj mnie uważnie marna imitacjo człowieka - wysyczałam - Radzę ci uważnie dobierać słowa w moim towarzystwie i lepiej się pilnować, ponieważ tylko delikatnie ci przypomnę, że z naszej dwójki to ja mam wyższe stanowisko i bez przeszkód mogę ci teraz obić tę pomarszczoną mordę.
- N-nie ośmielisz s-się - odparł - W obozie jest cesarz,a ty doskonale znasz konsekwencje.
Uniosłam jedną brew w górę.
- Myśl Murepeet! Jak sądzisz, które z nas w tym rozdaniu jest nie do zastąpienia? Ja, jeden z ośmiu ludzie na świecie, którzy umieją korzystać z magii i mogą samotnie wykarczować całe miasto - tutaj nawiązałam do mojego nowego tytułu - Czy może stary dziadek, który nawet miecz w górze utrzymać ma problem? Radzę ci nie robić sobie we mnie wroga.
Docisnęłam go mocniej, by w następnej sekundzie go puścić.
Zdezorientowany, napiął mięśnie spodziewając się ciosu, który nie nastąpił i runął na ziemię jak długi.
- Następnym razem radzę nie chodzić samemu. Wypadki chodzą po ludziach.
Ominęłam go zwinnie, przeskakując nad jego nogami i żwawym krokiem opuściłam zbrojownie. Resztki mojego dobrego humoru wyparowały całkowicie, a zastąpiło go chłodne postanowienie zwycięstwa. Miałam zdecydowanie dość przebywania w tym samym miejscu co on. Od słodkiego spokoju dzielił mnie tylko pojedynek i najbliższa noc.
Odległość z pola treningowego do mojego namiotu pokonałam w rekordowym tempie, a do środka wtargnęłam niczym burza, przewracając przy okazji wieszak na płaszcze i stojak na buty. Miałam ochotę krzyczeć i wrzeszczeć, ale powstrzymywałam się z całych sił, bo wiedziałam, że ścianki namiotu są cienkie, a swoim wybuchem gniewu tylko dałabym mu satysfakcję. Chciał mnie sprowokować i się udało. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że nikomu nie doniesie o naszej małej "kłótni". Honor mu na to nie pozwoli. W końcu jaki facet przyzna się, że pobiła go kobieta?
Na pewno nie zadufany w sobie Murepeet.
Wzięłam kilka głębokich oddechów, by się uspokoić, ale zadziałało z marnym skutkiem. Nadal miałam ochotę wszystko rozwalić. To zdecydowanie nie podnosiło moich szans w pojedynku. Podstawową zasadą zwycięstwa był spokój. Wściekły rywal to martwy rywal.
Zrzuciłam z siebie przepoconą koszule i cisnęłam ją, zwiniętą w kulkę, przez całe pomieszczenie. Wiem, że nigdy później nie widziałam już jej na oczy. Następnie podeszłam do dzbanka z wodą i wylałam go sobie na głowę. Przyjemne uczucie chłodu rozeszło się mi po plecach, rozluźniając mnie. Już w miarę opanowana, przebrałam się w mundur, pomijając płaszcz i usiadłam na środku namiotu, krzyżując nogi w kostkach. Ręce ułożyłam na kolanach i zamknęłam oczy.
Zaczęłam oddychać wolniej i głębiej.
Moja niechęć i złość na kapitana północnej armii nie przeszła, ale mimo to, udało mi się opanować serce i narzucić mu wolniejszy rytm. Medytacja była dobrym sposobem na oczyszczenie myśli i przemyślenie niektórych kwestii. Ja miałam jedną szczególną - jak pokonać tego całego Horacego.
Trudno będzie mi się do niego zbliżyć, ponieważ zasięg jego broni jest większy, a odległość zwiększa dodatkowo długość jego ramion. Jest też wysoki, co oznacza, że będzie miał nade mną przewagę wysokościową. Nie muszę nawet wspominać o mięśniach - miał je co najmniej trzy razy większe niż ja. Najlepszym sposobem walki z nim będzie ciągłe trzymanie się na dystans i zadawanie krótkich, szybkich i precyzyjnych cięć. Jego broń jest też dodatkowym obciążeniem, co będzie go spowalniać. Ważnym jest też jak będzie ubrany podczas pojedynku. Jeśli będzie miał na sobie zbroje to atak od tyłu odpada i pozostają mi pchnięcia w szyję, pachy, pachwiny, tylną część kolana, ewentualnie stopy, w miejscach, w których but nie jest usztywniany. Jeśli będzie walczył tak jak wcześniej na polu treningowym to sam wyda na siebie wyrok.
- Słabo z twoją orientacją, wiesz Felicity. Wszedłem tutaj bez żadnego problemu, a ty nadal siedzisz sobie na ziemi i jak gdyby nigdy nic medytujesz. A co jak postanowiłbym cie zaatakować lub zabić? Nie miałabyś szans.
Leniwie otworzyłam oczy, doskonale rozpoznając właściciela głosu.
- Nie sądzę, by coś mi groziło w obozie głównych sił wojskowych państwa, któremu służę prawie dekadę.
- Po tym co zrobiłaś Murepeet'owi radziłbym ci uważać. On nienawidzi magów, a kobietami gardzi, uważając je za słabe i bezużyteczne. Ty jesteś jego najgorszym koszmarem, bo łączysz te dwie cechy w sobie.
Powoli wstałam, nie używając do tego rąk i przyjrzałam się osobie, która opierała się właśnie tyłkiem o mój stół, na którym za niecałe pół godziny miałam jeść obiad.
- Grindewald Klaudius Mahans. Czwarty Mag Królestwa, Generał Północnego Frontu oraz mistrz skradania. Nie mogłam lepiej trafić. Co cię do mnie sprowadza?
- Nie sil się na oficjalny ton. Ja nie Murepeet.
- Kurcze. Chciałam być fajna.
- I udajesz Murepeeta? Kiepski wybór. Radziłbym zmienić mentora.
Oboje uśmiechnęliśmy się, rozbawieni naszą wymianą zdań. Minęło wiele czasu odkąd widziałam się z jakimkolwiek innym magiem. Głównym powodem było zapotrzebowanie na nas w różnych częściach kraju. Zazwyczaj magowie osiadali w jednym miejscu na stałe i stamtąd doglądali wszystkiego. Tylko ja z naszej piątki podróżowałam między państwami i dystryktami.
- Myślałam, że nie zasłużyłam na spotkanie z wielkim magiem, który podbił całe Aveter. Podobno ludzie kolejkami się do ciebie ustawiają.
- Miałem wolną chwilę to wpadłem. No i chciałem życzyć ci powodzenia.
Grindewald okrążył stół i zajął jedyne miejsce przy stole, opierając się o blat.
- Nie za wygodnie? - zapytałam, jednocześnie wzywając dzwoneczkiem służbę.
Zadowolony z siebie Grind tylko pokręcił głową i na dokładkę położył nogi na stół. Kilka miesięcy temu skończył pięćdziesiąt lat, ale nadal świetnie się trzymał. Jak na wojownika był dosyć niski. Równał się wzrostem ze mną. Nie był też specjalnie umięśniony, dlatego musiał to nadrabiać szybkością. Jednak jak na złość był strasznym leniem i nigdy nie chciało mu się ćwiczyć. Wynalazł więc własne niezastąpione umiejętności walki oprócz magii. Zaczął od maskowania się i skradania. Dzięki odpowiedniemu ubiorowi umiał się doskonale wtopić w tło. Skradania nie muszę opisywać. Wystarczy, że wszedł do mojego namiotu, a ja nic nie zauważyłam. Był też genialnym strategiem. Z czystym sercem mogę powiedzieć, że Aveter zostało podbite tylko dzięki jego planom. Wojna podjazdowa, którą toczył przez prawie dwa lata okazała się bardzo skuteczna. Niewielu generałów miałoby siłę, ale i przede wszystkim cierpliwość, by najeżdżać niewielkie oddziały wroga i stopniowo go osłabiać.
Przyciągnęłam drugie krzesło, które dotychczas stało pod ścianą, całkowicie zawalone ubraniami i zajęłam miejsce naprzeciwko Czwartego Maga.
- To po co się tu przyturlałeś?
- Mówiłem! Chciałem zobaczyć te twoją piękną twarzyczkę. No i byłem ciekawy jak zamierzasz walczyć z Horacym. Dumą północy. Pupilem Murepeet'a.
- Tak, o tym już zdążyłam się przekonać.
Grind zachichotał.
- Nieźle go nastraszyłaś. Myślałem, że mu oczy wypłyną gdy przycisnęłaś go do ściany. Dziwię się, że w gacie nie popuścił.
- Zapędził się. Ten cholerny dziad popamięta mnie jeszcze.
- Nie rzucaj czczych gróźb, których nigdy nie będziesz mogła spełnić. Doskonale wiesz, że dopóki Inferi będzie go potrzebował nie możesz mu nic zrobić.
Mruknęłam w odpowiedzi kilka niejasnych słów i oparłam brodę na rękach. Wiedziałam, że nie mam co sprzeczać się z Mahans'em. Miał stuprocentową rację. Choć wkurzający, Mereppet był mimo wszystko jednym z kapitanów. Dzięki swojej randze odpowiadał tylko przed magami i cesarzem. Zabicie go równało się zdradzie i dezercji. Te dwa argumenty zmuszały mnie do dalszego siedzenia przy stole z Grindem.
- To jak zamierzasz walczyć?
Wzruszyłam ramionami.
- A ty? Jak byś z nim walczył.
- Nie pytaj mnie o to. Doskonale wiesz, że staram się unikać walki. To ostatnia opcja, na którą decyduję się gdy nie ma żadnego innego wyjścia. Poza tym ja walczę zupełnie inaczej niż ty. Używam raczej podstępu i magii niż stali i strzał. No i jestem wolniejszy od ciebie. Nie ukrywam też, że ciekawi mnie co ty wymyśliłaś.
- Ma halabardę. To przesądza sprawę. Zero walki w zwarciu, zero dłuższych kontaktów. Szybkie akcje, tuż po jego atakach. Najlepiej od tyłu. Zależy jednak jak będzie ubrany. Jeśli będzie miał zbroję to zmniejszę liczbę ataków do maksimum. Najprawdopodobniej będę oddawać tylko po jego nieudanych atakach. Widziałam jak dzisiaj trenował. Jest niemożliwie silny. Wymachiwał tą wielką wykałaczką jakby to była zabawka. Nie wątpię jednak, że ja i mój rapier jesteśmy szybsi.
Grindewald w zamyśleniu pokiwał głową, jednocześnie cały czas utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
- Tu się z tobą zgodzę. Horacy jest piekielnie szybki, a może nawet i szybszy. Ale jest też przyzwyczajony do tego, że nikt nie może się z nim równać. Śmiało mogę więc powiedzieć, że jeśli ktokolwiek w tym świecie ma na to szansę to właśnie ty. Gdy obserwowałem cię na polu treningowym, to w niektórych momentach nie byłem pewien czy czasami ci klinga od miecza nie odpadła.
Skrzywiłam się na jego słowa. Niby mnie chwalił, ale osobiście nie byłam zadowolona z mojego dzisiejszego treningu. Czułam, że nie dałam z siebie wszystkiego.
- Dzięki.
- Wiesz, że pojedynek będzie oglądał Mureppet? - rzucił od niechcenia, jednocześnie przyglądając się mi spod przymrużonych powiek, a ja kiwnęłam mu głową potakująco - Będzie chciał cię sprowokować. A biorąc pod uwagę sytuację sprzed pół godziny, to już mu zaczęło to wychodzić. Tam nie możesz dać się ponieść. To nie walka na śmierć i życie. Jeśli posuniesz się za daleko możesz mieć kłopoty.
W reakcji na jego słowa zaczęłam kołysać się na krześle.
Już po raz drugi mentalnie przyznaję mu rację. Nie wiem nawet, czy możliwym jest nie zgadać się z nim.
- Nie martw się. Nie zabiję nikogo. To tylko pojedynek. Pokonam chłystka, wykąpie się, położę spać i jutro rano zniknę. I mam nadzieję, że przez długi czas nie będę musiała się tu pojawiać.
- Aż tak długą misję ci dał?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, nie sądzę żeby zajęła mi dłużej niż miesiąc, ewentualnie dwa. Jednak zaraz po wykonaniu jej chcę wziąć urlop. Na razie sytuacja w Throne jest stabilna. Po podbiciu Eleeni i zaprowadzeniu ostatecznego porządku w Missuni powinnam go spokojnie dostać. Tym bardziej, że nie miałam ani jednego wolnego dnia od pół roku.
- Skąd ja to znam? Nie miałem wolnego od ostatnich dwóch lat - zanucił z rozbawieniem w głosie - Ale to po trochu też moja wina. Mogłem prowadzić tę wojnę podjazdową szybciej.
W duchu chciało mi się śmiać. Grindewald należał do bardzo wąskiego grona osób, które lubię. Bądźmy szczerzy - jego nie da się nie lubić. Ma w sobie te jedną niesamowitą cechę, która sprawia, że człowiek chce go słuchać. Nawet jeśli gada kompletne bzdury.
- Nie bądź taka markotna, Felicity. Jeszcze tylko trzy, ewentualnie trzy i pół godziny, i będziesz wolna.
- Nie jestem markotna. Dla mnie to jest jedynie strata czasu, który mogłabym spożytkować zdecydowanie lepiej. Na przykład czytając raporty lub - jeszcze lepiej - pisząc je. Nie wspominając już o tym, że chciałabym odebrać nagrodę za zadanie w Hedalcon.
- Ta - przeciągnął literę "a" - Słyszałem o słynnym Hedalcon. Łazękarz. Nawet pasuję do ciebie.
- Czemu wszyscy mi to mówią?! - prawie krzyknęłam, a moja irytacja tylko rozśmieszyła mojego towarzysza - Mniejsza z tym. Zostajesz na obiad?
- Jakże mógłbym ci odmówić, Łazękarzu.
- Przyrzekam ci, że kiedyś utnę ci coś podczas snu.
(...)
Powoli weszłam na prowizoryczną arenę, jaką żołnierze sklecili w te kilka godzin i podeszłam bliżej środka około dziesięciometrowego koła. Pod stopami czułam małe kamyczki, które w innych okolicznościach służą zapewne do budowy okopów. Byłam pewna, że za wielkością areny stoi sam Murepeet. Ten zadufany w sobie gremlin doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że moją jedyną szansą na wygraną w pojedynku jest trzymanie się na dystans. Tak małe koło sprawia, że będę praktycznie cały czas na widelcu.
Oglądać walkę przyszło całkiem sporo osób.
Dla Inferi'ego przygotowano nawet specjalną lożę, w której siedział razem z Murepeet'em i Grindewaldem.
Nawet nie patrząc w tamtą stronę mogłam wyczuć jak kapitan świdruje mnie nienawistnym spojrzeniem. Chyba nigdy nie będzie szans na poprawę naszej relacji, choć nie miałam zielonego pojęcia czy jakąkolwiek mamy. Nie chciałam też chyba nigdy czegokolwiek z nim budować.
Przyglądając się żołnierzom całkiem często udało mi się dojrzeć małe sakiewki, które błyskawicznie znikały w tłumie. Ciekawiło mnie kiedy ci ludzie tak się wyćwiczyli w tak sprawnym przekazywaniu monet z ręki do ręki. Nie liczyłam na zbyt duże poparcie. W wojsku Throne mogą służyć jedynie mężczyźni, więc raczej nie spodziewają się mojej wygranej, mimo historii, które na mój temat krążą. W tym państwie kobiety zawsze były postrzegane bardziej jak ozdoby domowe niż jako czujące, mające wolną wole stworzenia.
Dlatego też, na twarzach wielu z nich mogłam zauważyć kpiące uśmiechy, które aż krzyczały bym uciekała gdzie pieprz rośnie.
Nie dało się też nie zauważyć tego uwielbienia w oczach rycerzy, gdy na arenę wszedł Horacy.
Był ubrany w zwyczajne spodnie z lnu i białą koszulę, na którą nałożył napierśnik. Szedł pewnie, skupiając swój wzrok na loży Inferi'ego. W ręce trzymał już swoją halabardę, ostrzami skierowaną w przód.
Stanął na przeciwko mnie i w milczeniu skinął mi głową. Odpowiedziałam takim samym gestem i równocześnie podeszliśmy do cesarza, by ten mógł rozpocząć nasz pojedynek.
- Walczycie do drugiej krwi - zaczął wyjaśniać Murepeet - Automatycznie przegra też ten, kto opuści arenę. Cesarz nie życzy sobie także żadnych rękoczynów, a w przypadku ciebie Drugi Magu - żadnej magi. Dozwolona jest tylko broń biała. A teraz zajmijcie miejsca, cesarz ogłosi rozpoczęcie potyczki.
Natychmiast zajęłam miejsce tyłem do tłumu, równocześnie dając do zrozumienia Horacemu, że nie wykorzysta słońca do oślepienia mnie. Było popołudnie, więc słońce zaczynało zniżać się coraz bardziej. Gdybym zajęła miejsce prostopadle do loży to jedno z nas miałoby słońce za plecami, a drugie patrzyłoby w prost na nie. Mimo oszustw kapitana, chciałam by ten pojedynek był w miarę sprawiedliwy.
Wyjęłam mojego rapiera z pochwy, pozostawiając ją przy boku.
- Powodzenia Felicity Bever - usłyszałam jeszcze z ust mojego przeciwnika, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, bo dokładnie sekundę po jego słowach Inferi wydał komendę rozpoczynającą pojedynek.
Odskoczyłam jak najdalej od Horacego. On najwyraźniej postanowił zrobić to samo, bo krążyliśmy w kółko, tuż przy linii wyznaczającej wielkość areny.
Kilka razy zmieniliśmy kierunek marszu, sprawdzając równocześnie czas reakcji. Dla sprawdzenia zamarkowałam także kilka ciosów w przód, jednak na żadny nie dał się nabrać. On także próbował raz zaatakować cięciem z boku, ale zwinnie odepchnęłam jego halabardę czubkiem rapiera.
Nie chciałam zaczynać walki na poważnie.
Wolałam by to on zaatakował pierwszy. Mogłabym wtedy sparować cios i gładko zacząć kontratak. Ponieważ miał na sobie tylko napierśnik łatwo mogłabym ciąć go w nogę lub w ramie. Wystarczyłoby tylko wykonać jeden obrót. Jednak dopóki Horace nieprzerwanie krążył razem ze mną po arenie, mój plan pozostawał tylko w strefie gdybania.
Jak szybko się przekonałam Horacemu nie śpieszyło się. Dokładnie kopiował moje ruchy, jednocześnie nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego. Jego skupienie doprowadzało mnie do czarnej furii. Doskonale trafił w mój czuły punkt - nienawidziłam czekać.
Całkowicie znudzona tą nudną grą wstępną, postanowiłam skorygować mój plan działania.
Korzystając z momentu, w którym zazwyczaj zmienialiśmy kierunek krążenia, skoczyłam do przodu jednocześnie zadając pchnięcie z góry. W pierwszym momencie mój przeciwnik wydawał się zaskoczony, jednak szybko przeszedł do defensywy. Sparował mój cios. Wykonał równocześnie obrót o dziewięćdziesiąt stopni swoją bronią, atakując końcem przypominającym topór. Cały manewr trwał w jego wykonaniu zaledwie kilka sekund, ale dało mi to czas na wycofanie się.
Zasięg jego broni faktycznie okazał się niesamowicie wielki.
Musiałam się schylić, by uniknąć ciosu, których pędził z moją stronę z lewej. Wykorzystując rozpęd, jaki musiał nadać broni, ruszyłam w przeciwnym kierunku od toru lotu broni i zamachnęłam się, jednocześnie celując w odsłonięte ramię.
Ostrze rapiera trafiło jednak w pustkę.
Horacy, by nie dać się trafić rzucił się na ziemie. Zaczekałam aż się podniesie. Jego koszula pobrudziła się w kilku miejscach na rękawach, natomiast na policzku pojawiło się zadrapanie od kamyczków.
Znowu zaczęliśmy krążyć, jednak tym razem trwało to tylko chwilę. Rzuciliśmy się do przodu w tym samym momencie, zderzając się klingami. Musiałam użyć całej swojej siły, by wytrzymać natarcie Horacego.
Zaczęłam przechylać ostrze, by nie utknęło pomiędzy dwiema końcówkami halabardy. Odskoczyłam gdy Horacy oderwał swoją broń od mojej i zadał pchnięcie. Wykonałam półobrót i ciecie od dołu. Nie było szans, by zablokować coś takiego.
Na ręce Horacego, tuż przed łokciem pojawiła się dość głęboka rana cięta, z której zaczęła wyciekać krew. Nie było czasu, by ją opatrzyć, więc na pewno w tamtym miejscu pojawi się blizna.
Na chwilę oderwaliśmy się od siebie. Korciło mnie, by spojrzeć na Murepeet'a, by zobaczyć na jego twarzy frustrację i niezadowolenie jednak uparcie wpatrywałam się w Horacego, czkając na jego następny krok.
Wykonał krok w bok, więc byłam pewna, że znowu zaczniemy krążyć wokół areny, ale tym razem przeliczyłam się. W chwili gdy ja ruszyłam w przeciwną stronę, on zaatakował z góry. Wykonałam blok, jednak nie miałam możliwości ucieczki, ponieważ znajdowałam się tuż przy linii. Parowałam wszystkie ciosy, ale Horacy po prostu musiał mnie złamać za którymś razem. Jego uderzenia były po prostu za silne dla mnie, a szybkość z jaką przechodził do kolejnych ataków można było porównać z uderzeniem błyskawicy.
Nie byłam w stanie sparować uderzenia z przodu i po skosie równocześnie, a on miał do dyspozycji więcej niż jedno ostrze. Poczułam ból w ramieniu oraz całej ręce, w której trzymałam rapier, ale nie puściłam broni. Musiałam uciec od niego, więc zrobiłam najbardziej upokarzającą rzecz w całym moim życiu.
Odbiłam jedno z mocniejszych pchnięć i rzuciłam się na ziemię, jednocześnie przechodząc miedzy jego nogami. Czułam jak moje policzki wręcz płoną, ale winę za to zrzuciłam na zmęczenie.
Zdezorientowany Horacy spojrzał za mną i nie zdążył zrozumieć, że tym samym daje mi doskonałą szansę na zadanie ciosu. Odwróciłam się na plecy i dźgnęłam go w ramię, równocześnie kończąc pojedynek.
Tłum, na który dopiero teraz zaczęłam zwracać uwagę, zaczął bić brawo i krzyczeć.
Wyciągnęłam rapier z ramienia Horacego i odchyliłam głowę. Dopiero teraz, gdy zeszła ze mnie cała adrenalina, poczułam prawdziwą skalę bólu. Halabarda musiała wejść głęboko w moje ramię.
- Trzymaj - przed moimi oczami pojawiła się ręka Horacego, który przyglądał mi się z niepewnością, jakby zastanawiając się, czy postępuje słusznie proponując mi pomoc.
Chwyciłam jego dłoń, a ten pociągnął mnie w górę. W pierwszej kolejności schowałam rapier do pochwy, a następnie przeszłam do ceremoniałów. Ustawiliśmy się równolegle do loży i złożyliśmy pokłon najpierw sobie nawzajem, a później cesarzowi.
Dopiero po tym pozwoliłam sobie na syk i ciche przeklęcie całej tej farsy.
Chwyciłam się za ramię, jednocześnie brudząc całą lewą rękę krwiom. Czekała mnie wizyta u medyka i szycie.
- Zwycięzcą pojedynku zostaje Felicity Bever - ogłosił Murepeet, chociaż to było całkowicie niepotrzebne,bo każdy widział pojedynek - Zrobić przejście dla cesarza - dodał i odwrócił się, przestając mierzyć mnie spojrzeniem mogącym zabić.
Inferi kiwnął w moją stronę głową i ruszył w kierunku namiotu dowództwa.
- To była dobra walka - powiedział Horace - Zapewne mówiono ci już jak się nazywam, ale mimo wszystko chciałbym sam się przedstawić. Sir Horacy Rectus.
- Felicity Bever, ale już mnie znasz, więc to tylko formalność. Jestem pod dużym wrażeniem. Twoja siła i to jak posługujesz się halabardą naprawdę mnie zaskoczyło. Gdybym nie uciekła możliwe, że wygrałbyś pojedynek.
- Wątpię. Dałem się wprowadzić w pole jak typowy żołnierzyk. Powinienem natychmiast się odwrócić i walczyć dalej, a nie patrzeć jak kretyn.
- Cóż, przynajmniej masz nad czym pracować. A teraz wybacz, muszę udać się do lecznicy. Tobie też to radzę.
Horacy spojrzał na moje ramię i spuścił głowę, jednocześnie przejeżdżając ręką po włosach.
- Tak.. - chrząknął - Wybacz za to. Rany, które ty mi zadałaś są zdecydowanie mniej poważne i dość płytkie. Poniosło mnie.
Zamrugałam kilka razy, by upewnić się, że to nie sen. Pierwszy raz w życiu ktoś przepraszał mnie za to, że zadał mi za głębokie rany. Chciało mi się śmiać, widząc poczucie winy wymalowane na jego twarzy.
- To nic - machnęłam dłonią - Pójdę już. Żegnaj Sir Horace.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie.
Teraz musiałam już tylko przetrwać ból przy zakładaniu szwów i kąpiel, a później znaleźć sposób na wyspanie się i ruszam jak najdalej stąd. Przynajmniej do czasu aż nie wykonam zadania i nie będę zmuszona zawitać tu po nagrodę.
* - mimo że świat z Pupika Władcy jest obsadzony pod ziemią to dzięki magii nadal jest tam słońce i niektóre zjawiska pogodowe, takie jak deszcz. Burze zdarzają się niezwykle rzadko i zazwyczaj są powodowane starciami się dwóch potężnych mocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top