Pod Murami

Po kolejnym tygodniu, spędzonym u Klaudii, opuściłam Terate i ruszyłam dalej na północ, w kierunku Eleeni, kolejnego z trzech państw podbitych przez Throne. Można śmiało powiedzieć, że to właśnie tutaj spadł największy cios.

Eleenia, po przejściu przez nią wojsk, została całkowicie zniszczona. Nie chodzi mi tutaj o krwawe bitwy, czy intrygi. Została dosłownie spalona żywcem. Spowodowane to było koniecznością przyspieszenia wojny. Throne było w sytuacji kryzysowej gdy Aveter udało się odeprzeć wrogie siły poza obszar dystryktu, w którym znajdowała się stolica, więc koniecznym było wysłanie dodatkowych oddziałów w tamto miejsce. Dlatego też Inferi przestał się bawić w kotka i myszkę z Eleenią i spalił ją.

Spłonęło wszystko - stolica, miasta, wsie, kopalnie, pola, a nawet pałac królewski. Rycerze, którzy byli przy tym obecni, nie raz opowiadali, że krzyki cierpiących i konających było słychać jeszcze kilka dni po wydarzeniu. Osobą odpowiedzialną za tą katastrofę, po której cesarstwo uznano za barbarzyńskie, był Olaf DeVil.

Człowiek znany z zamiłowania do okrucieństwa i sadyzmu. Gotowy był zabić całą swoją rodzinę, a nawet ukochaną, byleby tylko Inferi pozwolił mu mordować bezkarnie kogo chce i kiedy chce. Ludzie nazywali go różnie. Zabójca, morderca, szatan, demon, chodząca śmierć. Ja miałam to szczęście, że spotkałam go tylko trzy razy w życiu.

Po raz pierwszy w dniu, w którym przybyłam do pałacu, a on i reszta magów przyglądali się mi i moim umiejętnością. Nie wymieniliśmy wtedy ani jednego słowa, z czego byłam zadowolona, bo szybko przekonałam się, że jest on człowiekiem chorym psychicznie. Drugi raz spotkaliśmy się podczas moich testów na maga. By nim zostać musiałam wykazać się takimi samymi lub nawet lepszymi talentami fizycznymi i magicznymi od pozostałej czwórki magów. Pamiętam, że konkurowałam z nim wtedy w kategorii żywiołu ognia. Zdałam tylko dlatego, że cudem udało mi się trafić w najbardziej oddaloną ode mnie tarcze. Jeśli chodziło o ogień to ten człowiek nie miał sobie równych. Ostatnie nasze spotkanie miało miejsce tuż przed moją pierwszą, samodzielną misją. Cesarz, aby przekonać się kto z nas jest najsilniejszy, zorganizował wielką bitwę "każdy na każdego".

Jak się później okazało po prostu kazał pozostałej czwórce walić czym fabryka dała we mnie i zobaczyć jak długo wytrzymam. Jakie musiało być jego zaskoczenie gdy okazało się, że pokonałam ich wszystkich. To właśnie tamtego dnia otrzymałam tytuł Drugiego Maga Królestwa.

Tamtego dnia, przekonałam się także, że Olaf jest psychopatą. Zupełnie przez przypadek zapuściłam się w nieznane zakamarki zamku, aż dotarłam do jego prywatnych komnat, które zajmował w czasie pobytu w stolicy. To był koszmarny widok. Ściany, które pierwotnie były w kolorze szarości i żółci zostały całkowicie zakryte przez niecenzuralne rysunki, namalowane krwią. W niektórych miejscach na ścianach, niczym trofea, wisiały części ludzkich ciał - ręce, nogi, przyrodzenie, głowy. Wszystko przybite ciężkimi gwoździami, których używa się zazwyczaj do budowy stodół i chlewów. Stoły i krzesła były całkowicie zawalone różnego rodzaju piłami, dłutami, cęgami, nożycami, wkrętami, a nawet kilofami czy łopatami. Na wielu z nich było widać ślady użytku.

Najgorsze jednak były dźwięki.

Trafiłam w tamto miejsce w dniu, w którym Olaf znalazł sobie nową ofiarę i bezczelnie się z nią zabawiał. Krzyki, błagania i płacz tej kobiety były tak koszmarne, że do dziś pamiętam każde z nich dokładnie, jakbym tam była. Oczywiście na nic się one zdały. Nie wiem czy ją wykończył, czy może zostawił przy życiu, by móc się nią dalej bawić. Po tamtej nocy już nigdy nie zapuściłam się w nieznane zakamarki zamku i - przede wszystkim - już nigdy nie udałam się do prywatnych apartamentów Olafa.

Na moje szczęście od dwóch lat, które minęły od tamtego dnia, nie miałam z nim styczności. I nie chciałam mieć. Omijałam go szerokim łukiem, uciekałam od każdej, choćby głupiej plotki na jego temat. Naszą dwójkę łączyło tylko wojsko i Inferi Probussa.

Jak dobrze, że byłam wiele kilometrów od niego.

Zmierzałam do Veelven jednego z największych miast w Eleeni, które było znane, a wręcz słynęło z aktywnych działań Buntowników. Szacowano, że około osiemdziesiąt procent mieszkańców jest w ten, czy inny sposób powiązane z działalnością podziemną. Mimo to, Throne niezbyt interesowało się tutejszymi sprawami. Veelven leżało zbyt daleko od głównego frontu, by przejmować się jego problemami.

Jeśli chciałam "dołączyć" do Buntowników to właśnie tutaj miałam największą szansę. Musiałam tylko dowiedzieć się jaki mają system poborowy. Nie wiedziałam nawet, czy jako kobieta, mam w ogóle jakiekolwiek szansę na dołączenie. Do armii nie przyjmowano kobiet oraz dzieci, które nie ukończyły dziewiętnastego roku życia. Ja byłam jedynym odnotowanym, żyjącym wyjątkiem. Nie dość, że byłam kobietą, to jeszcze rozpoczęłam służbę w wieku osiemnastu lat. To także negatywnie wpływało na moją opinię społeczną.

Podróż w te strony była niezwykle ciężka. Teraz, gdy nie byłam już Królewskim Magiem musiałam przechodzić wszystkie kontrolę, jakim poddawani są zwykli podróżni. To było co najmniej uciążliwe. Patrole były obecne przy każdym wjeździe i wyjeździe z miasta, a także w różnych odcinkach traktów. Gdy byłam Felicity Bever po prostu je omijałam, a tych którzy próbowali mnie zatrzymywać ignorowałam. Nie miałam czasu, by bawić się z żołnierzami. Gdy byłam Valentiną musiałam być posłuszna każdemu byle wojakowi. Uciążliwe też było posługiwanie się fałszywym dowodem, który, jeszcze w Teratcie, załatwiła mi Klaudia. Nie przywykłam do nazywania mnie Valentiną, dlatego często nie zwracałam uwagi gdy ktoś mówił do mnie tym imieniem. Raz wpadłam przez to w spore kłopoty.

Na szczęście żołnierze pilnujący traktów nie są zbyt błyskotliwi, czy inteligentni. To wyrzutki, którym przyszło służyć w najmniej honorowy sposób. Wielu z nich było drobnymi pijaczynami, którym najbardziej na świecie zależało na upiciu się do nieprzytomności i pogrążeniu w słodkich majakach. Wystarczyło sypnąć im do mieszka kilka drobniaków, by zaczęli nazywać cię per "pani" lub "księżna". Mimo to, bano się ich. Ta grupa wyrzutków tworzyła najlepszą na świecie siatkę szpiegowską.

Działało to na podstawie "pijany - zapomni" i często bagatelizowano ich obecność. Nie raz dzięki ich donosom Throne było w stanie zapobiec buntom i powstaniom. Chwała im za to, choć nikt nigdy ich nie doceni.

Podróż na siwku była krótka. Podczas tych odcinków trasy, na których nie było kontroli, mogłam swobodnie galopować, miejscami przechodząc w cwał. Lubiłam te momenty, niezależnie czy byłam Felicity, czy Valentiną. Wystarczyło, że czułam wiatr we włosach, a od razu mój humor się poprawiał. Przyznam jednak, że to uczucie było znacznie lepsze gdy miałam długie włosy. Teraz, gdy sięgały mi zaledwie do ramion, pęd powietrza nie mógł nimi tak swobodnie rzucać.

Do Veelven dotarłam późnym wieczorem. Określanie godziny w podziemiu było dość uciążliwe. Nasze słońce nie zachodziło, a gasło gdy zbliżał się wieczór. I o ile w dzień godzina raczej nie była problemem, tak wieczorem i w nocy, gdy ktoś nie miał przy sobie zegara, niemożliwym było określenie dokładnej pory dnia. Z tego też powodu gdy dotarłam do bram miasta, te okazały się zamknięte. Nie było sensu w nie pukać. Nie było szans, by otworzyli je dla zwykłej podróżniczki, która zamiast zatrzymać się w innym mieście na noc, postanowiła na upór jechać przed siebie.

Całkowicie pozbawiona energii, zawróciłam siwka i przy blasku świecy, udało mi się znaleźć na mapie najbliższą wioskę. Przy tak dużych miastach w wioskach zawsze była jakaś gospoda, w której spóźnialscy - tacy, jak ja - mogli przenocować i coś zjeść.

Podobał mi się też fakt, że po mojej małej metamorfozie nikt nie był w stanie mnie rozpoznać. Brązowe, krótkie włosy i bardziej podkreślone kości policzkowe, czyniły ze mnie zupełnie inną osobę. Zabawnym było jak łatwo można przestać być sobą. W dzisiejszym świecie wystarczy tylko nałożyć odrobinę pudru i jakąś szminkę na usta, a wszyscy widzą w tobie kogoś innego. To z jednej strony niesamowite, a z drugiej straszne i nienormalne.

W gospodzie, jak zwykle o tej porze, było bardzo wesoło. Piwo oraz inne trunki lały się strumieniami, a lekko podpici ludzie zajęci byli opowiadaniem sobie - zapewne - zupełnie niestworzonych historii. Budynek, w którym znajdowała się karczma składał się z ceglanego parteru i drewnianego piętra, na którym z pewnością znajdowały się pokoje gościnne. Do wejścia prowadził chodnik, przecięty licznymi pęknięciami, a drewniane drzwi ozdobione zostały wielką, mosiężną kołatką. Przez przeszklone okna można było zobaczyć, że goście są już całkiem nieźle podpici, a co za tym idzie - rozmowni i głośni.

Nie trudziłam się pukaniem i po prostu pchnęłam drzwi, wpuszczając do środka chłodne, wieczorne powietrze. Pory roku w podziemiu nie istniały, ale gdy słońce gasło zazwyczaj robiło się zimniej.

W moją stronę powędrowało kilka ciekawskich spojrzeń. Jednak tak samo szybko jak się pojawiły, tak samo szybko zniknęły. W końcu byłam Valentiną. Nie przyciągałam uwagi, nie wyróżniałam się.

Ruszyłam w stronę baru. Za ladą stał wysoki, chudy jak kij od miotły, mężczyzna. Miał siwe włosy, a jego twarz przecinało wiele zmarszczek. W kącikach oczu miał tak zwane "kurze łapki", ale na jego ustach widniał wielki uśmiech. Zdawał się być człowiekiem sympatycznym.

- W czym mogę służyć? - zapytał uprzejmie, jednocześnie przerzucając sobie szmatę do wycierania kubków przez ramię.

- Szukam noclegu i, ewentualnie, kolacji. Będę wdzięczna za każdą z tych rzeczy.

- Kolacji u nas pod dostatkiem. Z tym miejscem do spania może być trudniej. Dzisiejszego wieczoru zjechało się tu całkiem sporo osób.

- Nic się nie znajdzie? - zmarszczyłam brwi - Tylko na jedną noc. Rankiem ruszam w dalszą podróż.

- Hmm - właściciel przez chwilę drapał się po brodzie i wzrokiem skanował sufit - Mogłabyś przekimać w domku podkuchennej. Nie ma tam zbyt wielkich luksusów, ale znajdzie się łóżko i piec do ogrzania. Gerda wyjechała do kuzynki, do miasta, więc będziesz sama.

- Idealnie. Biorę.

- Znajdź sobie miejsce.

Odwróciłam się na pięcie i rozejrzałam się po sali. Wszystkie stoły były zajęte.Przyjrzałam się dokładniej osobom przy stolikach. Wszyscy byli podzieleni na tak zwane grupy, a ja nie miałam ochoty dosiadać się do żadnej z nich, jednak jeśli chciałam zjeść coś ciepłego to nie miałam wyboru.

Jeszcze raz rzuciłam okiem na stoły. Nikt nie prezentował się zachęcająco - wręcz przeciwnie - wiele osób wyglądało jakby chciało mnie zabić za samo spojrzenie w ich kierunku. Były to przysłowiowe typy spod ciemnej gwiazdy, które tolerowały na swoim terenie tylko ludzi, których znali.

Moim wybawieniem okazał się chłopak, który akurat wracał z dolewką piwa do stołu. Skinął na mnie głową i ruchem dłoni - rozlewając przy tym jedną czwartą zawartości kufli - nakazał iść za sobą. Podziękowałam mu, uśmiechając się i odbierając z jego ręki kilka dzbanków.

Okazało się, że wraz ze znajomymi zajmuje jeden z najbardziej oddalonych od wejścia stołów, co bardzo mi pasowało, bo miałam doskonały wgląd na to, kto wchodzi do gospody, jednocześnie sama pozostając niezauważoną.

- Kogo nam przyprowadziłeś? - krzyknął jeden z mężczyzn, siedzący najbliżej ściany. Miał strasznie przekrwione oczy, a gdy się uśmiechał można było zobaczyć, że brakuje mu kilku zębów.

- Nową towarzyszkę. Siadaj - zachęcił mnie, jednocześnie kładąc trunek na stole, który - za sprawą najczystszej magii - zniknął szybciej, niż się pojawił - Wybacz, że się wcześniej nie przedstawiłem. Nazywam się Stilio Jerene, a ta dwójka to Hoops Glasvin i Jordan Timbly.

- Valentina Gree. Dziękuję, że postanowiłeś mnie przygarnąć. Inne... osoby, nie wyglądają zbyt przyjaźnie.

Stilio i jego towarzysze roześmiali się serdecznie, jednocześnie patrząc na mnie z błyskiem w oku.

- Owszem. Cóż, gospoda Pod Murami, mimo wspaniałego właściciela, przyciąga nietypowych ludzi. Najczęściej są to osoby, które zbyt dużo wspólnego z przyjaźnią nie mają.

- Ta - przeciągnęłam ostatnią literkę, podparłam głowę na dłoniach i zaczęłam się rozglądać po sali.

Stilio nie mylił się, opisując innych gości jako nietowarzyskich. Na moje szczęście nikt nie był mną za bardzo zainteresowany. Ostatnie czego chciałam, to żeby jakiś pijany opryszek przystawiał się do mnie lub, co gorsza, próbował stwarzać problemy innej maści.

W pewnym momencie mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem pewnego przybysza, który siedział w kącie, tuż obok baru. Nie sposób było zobaczyć jego twarzy, ponieważ ukrywał ją pod kapturem, ale ewidentnie mierzył się ze mną w bitwie na wzrok. Przyjęłam jego wyzwanie i mocniej skupiłam się na tym, by nie mrugać i patrzeć tylko w tamtym kierunku. Lubiłam wyzwania. Wręcz je ubóstwiałam - jednak tylko wtedy, gdy przyjmowałam je dobrowolnie i na moich zasadach.

Nasz mały pojedynek zakończył się remisem, ponieważ tuż przede mną - zasłaniając tym samym mojego rywala - stanęła wysoka dziewczyna, ubrana w fartuch, z tacą pełną misek i kubków.

Uśmiechnęła się do mnie i położyła na stole miskę z gęstą zupą oraz talerz pełen pieczywa i jakiegoś farszu, którego nigdy wcześniej nie widziałam.

- Na drugie danie będzie musiała panienka poczekać, ponieważ skończyły się kaczki. Szef mówi, że zanim będzie następna partia to minie jeszcze z godzinę.

- Nie ma sprawy. Nigdzie się nie wybieram. Zapytaj tylko właściciela, czy w stajni znajdzie się miejsce dla mojego konia. Nie chce żeby stał całą noc na zimnie.

- Jakie to ci u nas stajnie! - zaśmiała się dziewczyna - Zwykła obora z kilkoma zagrodami. Ale zapytam szefa. Jestem pewna, że coś się znajdzie.

- Dziękuję.

Dziewczyna dygnęła przede mną i ruszyła w kierunku wejścia do kuchni. Spojrzałam na nią i uniosłam jedną brew. Następnie przyjrzałam się sobie i jeszcze raz spojrzałam w jej kierunku, jednak tym razem zobaczyłam tylko kiwające się drzwi. Ze smutkiem też zaobserwowałam, że mój rywal w walce na wzrok postanowił zniknąć.

- To widać, dlatego tak grzecznie i kulturalnie się zachowywała - zagadał Hoops.

Odwróciłam się w jego kierunku.

-Co widać? Nie rozumiem.

Chłopcy posłali sobie porozumiewawcze spojrzenie i odwrócili się w moim kierunku.

-Widzisz Valentino, może i masz normalne ubranie, tak, że w tłumie nikt by cię nie poznał, ale podczas rozmowy...

Cholera - przeklęłam w myśli. Musiałam się czymś zdradzić. W jakiś sposób domyślili się, że jestem Felicity. Jak na złość nie miałam przy sobie żadnej broni, ponieważ chciałam sprawiać wrażenie zupełnie niewinnej. Została mi tylko magia.

- Podczas rozmowy co? - zapytałam, by zyskać na czasie i uformować zaklęcie. Ręce trzymałam pod stołem, zakopane w fałdach spódnicy, którą miałam  na sobie, więc nikt nie mógł zauważyć, że poruszam nimi powoli.

- Po prostu widać, że twoje maniery i słownik są bardziej... bogate niż u zwykłego człowieka. Więc albo jesteś kimś, kto wychowywał się na dworze, albo musisz być studentką. Innej możliwości nie widzę - odpowiedział Jordan, drapiąc się po brodzie.

Gdy skończył mówić, czułam, że cała adrenalina, która zaczęła krążyć w moich żyłach przez ostatnie minuty, zaczyna znikać. Moje ręce powoli opadły, a ja zamknęłam oczy i wzięłam głębszy wdech.

- Aż tak widać? - mruknęłam nadal z zamkniętymi oczami.

- Może trochę? Bardzo? Szczególnie gdy się z tobą rozmawia. Widać wtedy, że posługujesz się bardziej barwnym językiem.

- Wy też to robicie - zauważyłam.

- Jeśli chcemy, to możemy zamienić się w mniej światłych ludzi. - tłumaczył Stilio.

- I to ja barwnie mówię - po raz kolejny mruknęłam cicho pod nosem, jednocześnie zaczynając jeść zupę.

- Kolejna sprawa! Nawet jesz inaczej. Jakbyś była na wielkich salonach, a nie w nędznej karczmie pod miastem - zauważył Hoops, a ja z frustracją rzuciłam łyżkę przed siebie i opadłam na oparcie krzesła.

Chłopacy zaśmiali się, a ja posłałam im zirytowane spojrzenie. Zastanawiałam się, czy może nie powinnam się już ulotnić i zaszyć w tej chatce, która miała mi służyć za nocleg.

- To kim jesteś? Mamy szansę pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.

Zamyśliłam się. Daleko mi było do obu profesji, ale zdecydowanie nie powinnam wybierać wychowania na dworze. Zaczęliby zadawać niewygodne pytania, a moja historia musiała być jak najprostsza.

- Jestem byłą studentką. Uczyłam się na jeden z uczelni w Oxmofie.

- Oxmof! Przecież to praktycznie po drugiej stronie kontynentu! - krzyknął Jordan, a ja wzrokiem przekazałam mu, że jeśli jeszcze raz krzyknie to zabiję. Całkiem sporo głów zaczęło przysłuchiwać się naszej rozmowie. - Po co przyjechałaś tak daleko? Jesteś z Throne? - dodał już ciszej, jakby z odrazą.

Westchnęłam. Podczas podróży wielokrotnie myślałam nad tym, co mogę powiedzieć, by ludzie nie połączyli mnie z moją ojczyzną. Czas zobaczyć czy jestem dobrą krętaczką.

Sciszyłam swój głos do szeptu, tak, by usłyszeć mnie byli w stanie tylko ci, którzy znajdowali się bardzo blisko mnie.

- Uczyłam się w Oxmofie, ale nie pochodzę z Throne. Urodziłam się w Wales i tam jest mój rodzinny dom. Moi rodzice byli zamożnym kupcami, ale zgodnie stwierdzili, że ja nie nadaje się do tego fachu, więc posłali mnie do szkoły. I to był dość trafny wybór. Skończyłam ją, dostałam promocje i mogłam wybierać gdzie chce się dokształcać. Okazało się, że, mimo iż pochodzę z innego kraju, w Oxmofie przyjmą mnie z radością. A wiecie jak obecnie jest. Moi rodzice, by zapewnić sobie przyjazne stosunki z okupantem posłali mnie tam. Ot, cała historia.

- Ale dlaczego przyjechałaś do Veelven?

- Powiedzmy, że cesarstwo Throne zaszło mi za skórę i chce mu się odwdzięczyć.

Przy stole zapanowała cisza. Po raz drugi podniosłam łyżkę ze stołu i zaczęłam jeść, już całkiem zimną, zupę.

Była pyszna nawet w tej wersji, ale trochę było mi żal, że nie zasmakowałam jej na ciepło. W momencie gdy zjadłam ją całą, a pieczywo razem z farszem - który okazał się przecierem z grzybów - zniknęło w moim brzuchu, ta sama kelnerka podała mi świetnie wyglądającą kaczkę w młodych ziemniakach. Powiedziała jeszcze, że mogę później wprowadzić swojego konia do obory i zniknęła pomiędzy stołami.

Za cholerę nie wiedziałam jak zjem te kaczkę, ale byłam pewna, że nie zmarnuje jej. Wyglądała zbyt apetycznie i choć żołądek mówił mi stop, ja i tak zaczęłam ją kroić na części.

Czułam, że moi towarzysze także przyglądają się jej z zainteresowaniem. A jak lepiej zdobyć kogoś przyjaźń, niż nakarmić go? Ukroiłam pokaźny plaster mięsa. Sama zdziwiłam się jego kruchością.

- Częstujcie się - powiedziałam, jednocześnie biorąc kęs ziemniaka.

Cała trójka spojrzała się na mnie jak na ducha i mrucząc podziękowania pod nosem, wprost rzuciła się na posiłek.

Ze śmiechem patrzyłam jak próbują się powstrzymać i jeść powoli. Kompletnie im to nie wychodziło, ale grzecznie nie zwracałam na to uwagi i w ciszy kontynuowałam posiłek.

Nie udało mi się skosztować kaczki, ale widok zadowolenia na twarzach moim towarzyszy całkowicie mi to wynagradzał.

Gdy wreszcie na talerzu zostały tylko kości, a większość innych gości gospody zaczęła się już rozchodzić znowu przy naszym stole zaczęły się rozmowy. Większości nie rozumiałam, ponieważ byłam zbyt zajęta patrzeniem na strop podziemi. Wiele lat temu słyszałam, że na stropie Ziemi - tej planety - nie było tak pusto jak u nas. Na niebie - bo tak na to mówiono - było pełno przeróżnych, świecących punktów, na które mówiono gwiazdy. Chciałabym je kiedyś zobaczyć. "iebo" te w podziemiu było nudne.

- Ja się już będę żegnać panowie. To był naprawdę miły wieczór, ale powinnam już iść. Dziękuję jeszcze raz za przygarnięcie do stołu.

Chłopcy życzyli mi dobrej nocy, a ja ruszyłam do baru i zapłaciłam za wszystko. Właściciel podał mi klucze i wytłumaczył jak dojść do domku Gerdy, który znajdował się na podwórzu za karczmą. Później dokładnie zajęłam się moim siwkiem, by mieć pewność, że rano będzie gotowy do drogi. Wyczyściłam go, zdjęłam siodło i ogłowie, a na koniec oprócz zwykłego siana, dałam mu do jedzenia jego przysmak - jabłko. Podczas wykonywania tych czynności miałam niemiłe przeczucie, że ktoś mnie obserwuje. A ja przywykłam słuchać swojej intuicji. Pospiesznie weszłam do domu, w którym miałam spędzić noc i upewniając się, że zamknęłam drzwi na wszystkie zamki, a mój rapier leży przy moim łóżku, gotowy do użycia, zasnęłam i o dziwo nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top