CZYSTO

Zamknięta w czterech ścianach, pustka, cisza. Ogromna rezydencja pozostawiona sama sobie, ale nie całkiem. Wydawałoby się, że nic w niej nie istnieje, a jednak, istniało. Pozytywne ziarenko nadziei, że kiedyś będzie można stąd uciec, ale to było tylko wątłe.

Niespodziewanie, niczym grom z nieba rozległ się huk, przeszywający całe ciało, jak igła. Zmarniała postać klęcząca na schodach zdębiała, to może być jej koniec, ostateczny koniec. Metalowe wiadro spadło na sam dół, pozostawiając na stopniach swoją mokrą zawartość. Osoba zerwała się prędko, by szybko posprzątać po szkodzie, jednak nie udało jej się tego zrobić, była zbyt wolna, gospodarz już się pojawił.

Wysoki, elegancki mężczyzna, ubrany w drogi, dystyngowany garnitur, wyszedł ze swojego gabinetu niczym diabeł z piekieł, poszukujący swojej ofiary, którą mógłby omamić, opętać. Wiedział gdzie ma zmierzać, bo dokładnie sam ją tam zostawił. Był nad wyraz zły, że zakłócono mu spokój, będzie musiał coś z tym zrobić.

Kroczył stopień po stopniu, powoli, nie śpiesząc się. Robił to umyślnie, chcąc doprowadzić swoją ofiarę do białego szaleństwa ze strachu. Miała czuć do niego respekt, szacunek, bać się go, bo tylko strach jest w stanie zmusić ludzi do niemoralnych zachowań. Ale skoro tak to, dlaczego on taki był? Przecież nikogo i niczego się nie bał, miał na wszystkie smutki pieniądze. Może z biegiem czasu po prostu polubił gnębienie i dręczenie innych, to była dla niego zabawa, przyjemność.

Doszedł na miejsce wypadku i spojrzał na postać z góry. Była zastraszająco chuda i brudna, ubrana w stare, śmierdzące szmaty, które wcześniej wykorzystywane były do mycia szyb oraz podłóg. Włosy wcale nie wyglądały jakby były włosami, tylko słomą i to nie taką świeżo zebraną z pola, tylko niedbale wyciągniętą z gnojownika. Nikt z zewnątrz nie mógłby przypuszczać, że to kobieta, ale była nią, co prawda zranioną, wykorzystaną i poranioną, ale była i wciąż walczyła, nigdy się nie poddała.

— No proszę, proszę. A kto tu nabroił? — Mężczyzna wypowiadał te słowa z tak wielką pogardą, że aż sam nie mógł siebie rozpoznać. Brunetka natomiast milczała, nie przerywając wycierania rozlanej po schodach wody.

— Nie ignoruj mnie! — wykrzyczał na całe gardło. 

Echo rozniosło jego głos po całym domostwie, powtarzając ponownie wyniosłe słowa. Przestraszona kobieta poprzestała na sprzątaniu i odwróciła się w stronę biznesmena. Nie ważyła się nawet na niego spojrzeć, ponieważ ostatnim razem mocno jej się za to oberwało.

— Więc, co to wszystko ma znaczyć? — powiedział tym razem spokojnie, całkowicie zmieniając swoje nastawienie. To tak jakby w ułamku sekundy wyzbył się wszystkich negatywnych emocji.

— Przepraszam panie. — wyszeptała ze skruchą. 

Mężczyzna tylko stał patrząc się na nią i rozmyślał jakby tu ją ukarać. Była tylko marnym podmiotem, który zalazł jego rodzinie niegdyś za skórę.

— Wstań! — krzyknął, gdy w jego głowie zaświeciła się żółta żarówka. Kobieta natychmiastowo się podniosła i chwiejąc się na słabych nogach, czekała na dalsze jego polecenia.

— Idziemy! — rozkazał, łapiąc za przymocowany do barierki łańcuch, zaś drugi koniec metalowego "sznura" przywiązany był do lewej stopy brunetki, tuż nad poranioną kostką.

— Nie panie! Błagam! Już nigdy czegoś takiego nie zrobię! — krzyczała szarpiąc się, gdy mężczyzna ciągnął ją do schowka. Niestety słowo schowek było dla tego pomieszczenia zbyt łagodnym określeniem.

— Skąd mam mieć taką pewność, skoro to już drugi taki incydent w tym miesiącu. — uświadomił jej swój tok myślenia. Tym razem nikomu już nie odpuści, to był wyrok.

Biznesmen zaprowadził ją aż na ostatnie piętro, gdzie znajdował się mniemany "schowek". Wprowadził kobietę przez pancerne drzwi do ciemnego pomieszczenia i posadził na metalowym krześle, obwiązując wkoło łańcuchem, by przypadkiem nie udało jej się uciec. Była przerażona, głodna i wymęczona, ale dalej się zapierała.

W pokoju zapanowała cisza, którą przerwały dwa klaśnięcia dłoni zapalające natychmiast światło w pomieszczeniu znajdującym się obok. Nagle zrobiło się jaśniej, do środka przez oszkloną szybę znajdującą sią naprzeciwko twarzy kobiety wpadały strumienie światła, rażąc ją po oczach.

— Wprowadzić! — krzyknął biznesmen.

W tej chwili drzwi do pomieszczenia obok się otworzyły, weszła przez nie równie zmęczona kobieta wraz z dzieckiem, z chłopcem, na oko siedmioletnim. Posadziła go na krześle i przywiązała za ręce do poręczy. Później stanęła obok na baczność z obojętnym wyrazem twarzy.

— Więc co teraz zrobisz Adele? — spytał mężczyzna. Brunetka spojrzała na uśmiechające się dziecko, łza spłynęła po jej policzku. On żył, jej synek żył, mogła się uspokoić. Spuściła głowę w dół, nie wiedziała co ma odpowiedzieć gospodarzowi.

— Przyznaj się! — krzyknął nagle. Podszedł do niej bliżej.

— Przyznaj się, że to ty zabiłaś mojego ojca! — Chwycił w swoją dłoń jej włosy i pociągnął do góry, by na niego spojrzała. Jej oczy nie wyrażały nic, to była pustka.

— Nie. Nigdy nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłam. — wyszeptała. 

Otworzyła usta i napluła mężczyźnie prosto w twarz. On popatrzył się na nią gniewnie, otarł dłonią ślinę i tą samą ręką wymierzył kobiecie siarczystego policzka. Zabolało ją, bardzo, to było jak uderzenie w serce. Jak kiedyś mogła kochać tego mężczyznę, przecież to istny potwór. Spuściła głowę z powrotem na dół, trzęsąc się z bólu.

Brunet uśmiechnął się do siebie, był dumny. Podniósł prawą dłoń do góry i pstryknął palcami. To był znak, znak dla osoby stojącej po drugiej stronie szyby. Nieznajoma podeszła do chłopca i spoliczkowała go. Na jego skórze pojawił się czerwony wypiek, a w oczach zabłyszczały łzy. Adele spojrzała na swojego synka z bólem, również zaczęła płakać.

— Zostaw go! Jego to nie dotyczy! — krzyczała matka próbująca ochronić swoje dziecko. Zaczęła się miotać, jakakolwiek szansa ucieczki byłaby dla niej zbawienna, jednak teraz nic nie mogła zrobić, była związana.

— Wszystko zależy od ciebie moja droga. — powiedział podchodząc. Złapał ją mocno za ramie i docisnął do oparcia. Następnie pochylił się nad nią.

— Wystarczy, że się przyznasz, a twój synek będzie wolny. — wyszeptał jej wprost do ucha. Kobieta zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać. Może rzeczywiście lepiej będzie jej się do tego wszystkiego przyznać, wtedy przynajmniej Tomek ocaleje. Nie umiała zbytnio kłamać, ale postawiła na to.

— Dobra. Przyznaję się. — wyszeptała ledwo słyszalnie. Mężczyzna wyprostował się.

— Przepraszam, niedosłyszałem. Możesz powtórzyć? — dopytał, mimo że dokładnie wszystko usłyszał.

— To ja go zabiłam! — krzyknęła. Nie potrafiła już okiełznać swoich emocji. Brunet uśmiechnął się zwycięsko. Miał całkowitą rację podejrzewając o to Adele, to była tylko kwestia czasu aż to z niej wyciągnie.

— Teraz za to zapłacisz! — ucieszył się. Wyciągnął scyzoryk ojca, który trzymał w kieszeni swoich markowych spodni.

— Dobrze, tylko wypuść mojego synka! — błagała. Mogła za niego zginąć, przecież jej życie nie było już nic warte.

— A no tak. Obiecałem, racja. — mówił jakby do siebie. Pstryknął potrójnie palcami.

Kobieta stojąca obok chłopca odwiązała sznury trzymające Tomka przy krześle, a następnie otworzyła drzwi na oścież. Siedmiolatek spojrzał na szybę z utęsknieniem jakby wiedząc, że tam znajduje się jego matka, po czym odwrócił się i wybiegł z pomieszczenia tak szybko jak tylko mógł. Adele odetchnęła z ulgą, jej dziecko było wolne, było bezpieczne, z dala od tego szaleńca.

— A teraz zajmiemy się tobą. — spojrzał na kobietę. Obrócił w palcach nożyk i podszedł do niej z uśmiechem.

— Skoro się przyznałaś, nie będę mieć już żadnych zahamowań. — wyszeptał jej wprost do ucha, zadając pierwszy, bolesny cios ostrzem w brzuch.

W pierwszej chwili Adele poczuła ogromny ból, przeszywający jej ciało na wskroś, to było znane jej uczucie, doznawała go aż zbyt często. Zamknęła oczy oddając się mu całkowicie, pochłonęła się w nim. W jej głowie pojawił się obraz, wspomnienie.

Ona w białej, koronkowej sukni z długim, kosztownym welonem wraz z brunetem, który już za chwilę miał stać się jej mężem, miał być przy niej na dobre i na złe, aż do śmierci.

Zaraz za jej plecami stał Tomek trzymający koszyk z kwiatami, a naprzeciwko on, Filip. Był taki troskliwy, rozsądny, opiekuńczy, wierzyła, że będzie dobrym ojcem dla jej synka, dobrym mężem, oparciem, kochała go całym swym sercem. Gdyby wiedziała o tym co będzie potem uciekłaby z przed ołtarza gdzie pieprz rośnie.

Kolejne rany zadawane przez męża sprawiały, że coraz bardziej się wykrwawiała, traciła na chwilę przytomność, by znów na kilka sekund ją odzyskiwać i widzieć jak skancerowane jest jej ciało. Ten krótki czas, w którym była poza swoją świadomością był dla niej zbawieniem, ratunkiem, błogosławieństwem. Całe życie przelatywało jej przed oczami

Kolejne wspomnienie, kolejny ból. Doskonale pamiętała tę noc, kiedy wszystko się zmieniło, ostatnią noc kiedy jej drogi mąż był sobą. To te kilka minut zmieniło jej cudowne życie w piekło, a własny dom w więzienie. Ktoś zakradł się do ich posiadłości i zamordował ojca Filipa, który zasnął czytając książkę na kanapie w salonie. Sprawcy jak i narzędzia zbrodni nie odnaleziono.

Jej mąż bardzo się wtedy załamał, postawił sobie za cel główny odnalezienie zabójcy za wszelką cenę. Tej strasznej nocy zaszła w nim przemiana jakiej nawet Adele nie mogła pojąć, to wtedy pierwszy raz ją uderzył, później było już tylko gorzej. Miała wtedy jeszcze możliwość ucieczki, a więc dlaczego tego nie zrobiła? Dlaczego nie uciekła? Odpowiedź była zaskakująco prosta, za mocno go kochała.

Nawet gdy przywiązał ją łańcuchem do schodów, nawet gdy traktował jak służącą, dalej wierzyła że gdzieś tam głęboko jest jej dawny Filip i uda jej się go przywrócić. Jednak nie dała rady, on był zbyt uparty, zbyt pochłonięty, zaślepiony.

Znowu wróciła do realiów, czuła jakby całe jej ciało było rozrywane na strzępy, ból był nie do wytrzymania, nie miała siły nawet już utrzymać głowy. Mogła go tylko słyszeć, chociaż wolała już nigdy więcej nie uchwycić barwy jego ohydnego głosu.

— No i co szmato masz nareszcie za swoje. Gdybyś nie zabiła wtedy mojego ojca, wszyscy bylibyśmy szczęśliwą rodziną. To wszystko twoja wina! — krzyknął. Było jej smutno, że tak myślał, przecież ona niczego podobnego, by w życiu nie zrobiła, zbyt kochała świat, ludzi.

W pewnej chwili zrobiło jej się nico lżej. Po pomieszczeniu rozległ się metaliczny dźwięk opadających łańcuchów, z których została uwolniona.

Niestety mimo możliwości, nie miała szans na ucieczkę, zbyt dużo krwi straciła, by choćby się stąd wyczołgać. Spojrzała z ukosa na drzwi, w progu których stanęła ta sama kobieta, która przyprowadziła tutaj jej synka. Ciekawe co teraz Filip z nią zrobi, przecież do pracy się już nie nada.

— Zanieś ją tam gdzie zawsze. — powiedział brunet. Nawet na nią nie spojrzał, zajął się po prostu dokładnym czyszczeniem scyzoryka, aksamitną chusteczką. Mogła się domyślić od razu, nigdy nic dla niego nie znaczyła.

Nieznajoma chwyciła brunetkę za pokaleczone oraz ponacinane kostki i ciągnęła po ziemi niczym już nieżywe zwłoki, pozostawiając na białych kafelkach czerwoną ścieżkę krwi. Adele znowu pogrążyła się w bólu, całe jej ciało niemiłosiernie bolało, przeżywała swoją własną drogę krzyżową.

Ponownie straciła przytomność, lecz zamiast ujrzeć sceny z jej życia, nie zobaczyła nic prócz ciemności. Czyżby to był jej koniec? Czy to tak wygląda niebo? A może niebo nie istnieje? Miała miliony pytań, ma które nikt nie potrafił odpowiedzieć. Ale nie chciała odchodzić, nie z myślą, że umrze w swoim więzieniu. Prosiła Boga, by jeszcze przynajmniej raz ujrzeć świat zewnętrzny, z całych sił próbowała otworzyć powieki, jednak były strasznie ciężkie, nie poddawała się.

W pewnym momencie poczuła chłód, czyżby znalazła się na dworze? Nie, przecież to niemożliwe, nie wierzyła w to, a jednak, powiewy wiatru tylko ją w tym utwierdziły. Zebrała w sobie całe siły jakie tylko miała i podniosła powieki ku górze.

Pierwszym co zobaczyła było nocne niebo pokryte niezliczoną ilością gwiazd dającym milionom ludzi nadzieję, tuż potem dostrzegła zielone liście drzewa poruszane przez nieregularne powiewy wiatru. Pomyślała tylko o jednym, była wolna, uciekła z tego okropnego miejsca, bezpieczna na łonie przyrody.

Jej nieregularny oddech się unormował, lecz czerwona posoka w dalszym ciągu wypływała z poprzecinanych żył i tętnic. Wiedziała, że niedługo nadejdzie jej koniec, ale była już spokojna, była już na to gotowa. Nie ważne gdzie trafi, ważne że będzie z daleka od tego psychola.

Po około dziesięciu minutach kobieta wykrwawiła się na śmierć. Odeszła z uśmiechem na twarzy i oczyma wpatrzonymi w nieboskłon pełen gwiazdozbiorów, pełen nadziei... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top