IV
Leniwie mieszając kawę w jadalni przejechał wzrokiem po morzu znajdującym się tuż za oknem. Wzburzone morze delikatnie kołysało na boki falami zderzając je co raz ze sobą a delikatny deszczyk powoli przeradzał się w burze.
Gniotąc między palcami torebkę po cukrze usilnie starał się nie zasnąć. Pomieszczeniu w którym się znajdował nie było jeszcze zbyt wielu ludzi, paru emerytów i on. Nie było w tym nic dziwnego zważając na to, że była dopiero siódma rano.
Ostatnia noc ostro zaszła chłopakowi za skórę, i po mimo ciągłych wybudzeń do których był przyzwyczajony po tym które nastąpiło o piątej z kawałkiem nie zmrużył już oka.
Nagle do pomieszczenia z hukiem wpadł dobrze znany mu blondyn wywalając się przy tym na podłogę. W pierwszej chwili chciał wstać i podejść do niego jednak postanowił skupić się dziś na szukaniu celu. Nie płacą mu w końcu za nic a jedyne co na razie robi to się obija. Odwrócił szybko od niego wzrok i wyjął telefon po czym zaczął przeglądać smsy od zleceniodawcy.
-Ostatni przyszedł dopiero dwa dni temu- Westchnął i zaczął skrolować wiadomości w górę.
Większość z nich była bardzo dokładnym opisem Dreama część jednak dotyczyła również prywatnych kłopotów które George dla niego rozwiązywał. Co prawda nigdy nie widział go na żywo i nawet nie pamiętał dobrze jego ksywki jaką kazał się do siebie zwracać. Dziwiło go tylko jedno, jakim cudem Amerykanin może mieć tyle problemów do wyeliminowania na starym kontynencie?
Pociągnął powoli łyk kawy jeszcze raz dokładnie czytając opis przysłany przez mężczyznę szukając wzrokiem kogoś podobnego, jednak nic pustka. Jedyną rzeczą jaka rzuciła mu się w oczy był Clay kłócący się z kimś głośno przez telefon. Nie chcąc wtrącać się w prywatne sprawy chłopaka ani zbytnio do niego przywiązywać starał się ignorować wrzaski dochodzące z drugiej strony sali.
Dopijając napój wolną ręką lekko roztrzepał włosy następnie wychodząc ze stołówki.
Resztę dnia zmarnował na chodzeniu za ludźmi jak ostatni idiota sprawdzając czy nie są przypadkiem jego obiektem zlecenia. To zdecydowanie był jeden z momentów w których nienawidził swojej pracy, po prostu nie cierpiał wychodzić na creapa i idiotę. Na tym statku było mnóstwo blondynów z zielonymi oczami. Właśnie, zielonymi, jak do cholery miał rozpoznać kogoś po kolorze oczy, w dodatku niesamowitym przypadkiem jednym z dwóch których nie widzi.
-I kolejny dzień zmarnowany- Burknął sam do siebie po raz kolejny odwiedzając swoje ulubione miejsce na statku, bar.
-Nie sądzisz, że praktycznie codzienne picie nie jest za zdrowe?- Zaśmiał się cicho Clay pojawiając się znikąd.
-M!- Wzdrygnął się krztusząc piciem- Nie strasz mnie tak...
-Jasne, przepraszam- Podrapał się po karku zawstydzony- Przyszedłem się pożegnać...
-Oh...- Pokiwał głową lekko zaskoczony i smutny.
-Wiesz, będę wysiadał w Monako i wiem, że już raczej się nie spotkamy więc... eh...- Przerwał na chwilę spuszczając głowę co wywołało rumieniec na twarzy jego rozmówcy- To... Może chciałbyś spędzić, tą ostatnią noc... Razem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top