Nie szukaj mnie (Cz. 2)
Kaspar
Po jej telefonie odchodziłem od zmysłów. Ale wiedziałem, że muszę ją znaleźć.
Pojechałem do jej mieszkania, ale tam nie znalazłem niczego, co mogłoby mi pomóc, chociaż miałem nadzieję, że będą się tam kręcić ludzie od przeprowadzek. Potem zadzwoniłem do Tihany. To ona rozmawiała z Ingrid jako ostatnia. Od niej dowiedziałem się, że dziewczyna wyjechała do Premantury. Miałem pierwszy trop. Tylko...Co dalej? Z tego co wiem, to miasto o powierzchni pięćdziesięciu hektarów, a przeszukanie całego terenu trochę mi zajmie. Jednak lepsze to niż nic.
Wróciłem do domu, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedłem. Po drodze trafiłem na mojego najlepszego kumpla, który mieszkał na przeciwko.
- Kaspar! Stary, gdzie ty się tak spieszysz? - zagaił, gdy zamykałem drzwi.
- Na lotnisko - odparłem spokojnie.
- A gdzie lecisz? I na jak długo?
- Do premantury, mam w planach wrócić w poniedziałek, ale zobaczymy jak to wyjdzie. Może się okazać, że nie wrócę w ogóle.
- To super! - odparł entuzjastycznie - Czekaj, co?! Jak to "nie wrócę w ogóle"? Nigdzie nie pojedziesz, dopóki nie będę wiedział o co chodzi. - powiedział poważnie i pociągnął mnie za rękaw do swojego mieszkania.
Potrząsnąłem głową. Zawsze rozmawialiśmy u mnie, bo nie mogłem znieść gustu jego żony. Co jak co, ale na wnętrzach to ona się nie znała. Z resztą Theo podzielał moje zdanie. Usiadłem rozżalony na jaskrawozielonej kanapie w salonie.
- Mów - zarządził. Westchnąłem przeciągle. W takich sytuacjach zawsze się mądrzył jak by był moim ojcem.
- Chodzi o Ingrid.
- Co z nią? Wyjechała nie mówiąc ci o tym i zostawiła liścik, a ty postanowiłeś ją odnaleźć, bo nie możesz bez niej żyć, ale jej tego nie powiesz?
- Tak. - odparłem spokojnie. Nawet nie chciałem wiedzieć skąd on ma takie informacje. Albo miał jakąś fuchę w FBI, albo po prostu znał mnie lepiej niż ja sam.
- Czy ty nie możesz zacząć mówić normalnie?
- Co masz na myśli mówiąc "normalnie"? Z resztą i tak już wszystko wiesz. - dodałem sarkastycznie. Naprawdę nie miałem dzisiaj humoru na takie pierdoły. - Dobra, nie ważne, muszę już iść.
- Ej, ej. Zaczekaj. Lecę z tobą.
- Ze mną? Po co? - spytałem szczerze zaskoczony. Theo zamyślił się na chwilę i wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale coś czuję, że powinienem tam z tobą być.
***
Ingrid
Miałam dość. Minęły dwa pieprzone dni w tym wariatkowie.
Jest pierwsza w nocy, a ja siedzę skulona w łazience na parterze i płaczę. Jak ja mogłam być taka głupia i dać się wrobić?
Okazało się, że moja ciotka ponownie wyszła za mąż, za faceta, który okazał się niezrównoważony. Nie pozwala nikomu wychodzić z domu, korzystać z internetu, telefonu ani niczego, co pomogłoby nam się stąd wydostać. Niestety kary doświadczyłam na własnej skórze. Mam mnóstwo siniaków, rozciętą wargę i spuchniętą twarz. Ciocia wcale nie wygląda lepiej. Boję się, że jak zrobię cokolwiek, to stanie się coś jeszcze gorszego, ale jednocześnie chciałam pomóc cioci. Tylko jak? Mój telefon leży rozgnieciony za płotem na trawniku sąsiadów, a innych opcji nie ma. Ten tyran cały czas siedzi w domu. Z trudem schodzę na dół na kolejne posiłki i znoszę jego obecność.
Nie mogę zrozumieć jak to się stało. Dlaczego ciotka pozwoliła mi tu przyjechać? Może liczyła na to, że pomogę jej się wyrwać z tego piekła?
***
Kaspar
- To jaki jest dalszy plan? - Spytał mój nieproszony towarzysz. Zatrzymałem się na chwilę i spojrzałem na zegarek.
- Mamy jakieś piętnaście minut, żeby dotrzeć na odpowiedni przystanek autobusowy, a za jakieś czterdzieści minut powinniśmy być niedaleko miejsca, gdzie po raz ostatni logował się jej telefon. Potem zobaczymy co dalej.
- Ja wiem co będzie dalej. Albo nie, jeszcze w międzyczasie. Możemy ogarnąć coś do jedzenia, a jak będziemy jechać, to poszukam nam jakiegoś noclegu. Chociaż gdybyśmy robili to we dwójkę na pewno poszło by nam szybciej. - ostatnie zdanie powiedział z lekką irytacją.
- Słuchaj, sam chciałeś się zabierać, to teraz nie marudź. Mi zależy na tym, żeby jak najszybciej znaleźć Ingrid. Reszta może poczekać. - odburknąłem, poprawiłem koszulkę, założyłem plecak i ruszyłem w kierunku przystanku, Theo ruszył za mną bez słowa.
***
- Theo, sorry za to, że tak na ciebie naskakuję... - zacząłem kiedy byliśmy prawie na miejscu. Miałem wrażenie, że trochę przesadziłem. Miałem ze sobą prawdziwego przyjaciela, który pomaga mi w realizacji szalonej "akcji ratunkowej", a ja wymagam od niego, że podejdzie o tego z takim samym nastawieniem i stwarzam nieludzkie warunki działania. Doszło to do mnie dopiero wtedy, kiedy sam zrobiłem się głodny.
- A tam, przestań stary, rozumiem cię - przerwał mi - Zobacz, już jesteśmy blisko - pokazał mi swój telefon, z dokładną lokalizacją telefonu Ingrid. Serce zabiło mi szybciej, ale postanowiłem troszeczkę odpuścić.
- To świetnie! Ale może kupimy coś do jedzenia? - spytałem.
- A widzisz tutaj w pobliżu jakiś sklep? Lepiej teraz iść do Ingrid, a potem poszukać sklepu, nie będziemy musieli się cofać.
Rozejrzałem się dokoła. Jeden bar, drugi, trzeci, piekarnia, sklep z pamiątkami, lodziarnia, kolejne stoisko z pamiątkami, mała poczta i straganik z warzywami. Sklep musiał być gdzieś dalej. Miał rację. Zrezygnowani poszliśmy dalej.
*
- To któryś z tych domów - stwierdził rzeczowo mój przyjaciel. - Tylko który?
Wzruszyłem ramionami i podszedłem do drzwi pierwszego z nich. Zapukałem. Drzwi otworzył mi chłopiec, na oko 11-letni.
- Cześć - przywitałem się. - Szukam pewnej dziewczyny, mógłbyś mi pomóc? - spytałem od razu. Dzieciak wydawał się otwarty i chętny do współpracy.
- Dzień dobry. A jak wygląda? - uśmiechnąłem się w duchu. Pójdzie mi szybciej niż myślałem. Wyciągnąłem telefon i pokazałem mu zdjęcie. Blondynek zamyślił się na chwilę.
- Tak, widziałem ją, była tutaj dwa, albo trzy dni temu. Weszła do domu po lewej, miała walizkę. Ale więcej jej nie widziałem. - odparł.
- Na pewno? - dopytałem, a chłopiec pokiwał głową i szybko wrócił do mieszkania zamykając mi drzwi przed nosem.
- Masz coś?
- Mam idziemy do domu po lewej.
Przeszedłem przez furtkę i zadzwoniłem dzwonkiem. Nikt nie otwierał, więc spróbowałem jeszcze raz. Kiedy miałem znów zadzwonić usłyszałem dźwięk tłukącego się szkła i krzyki. Próbowałem otworzyć drzwi, ale bezskutecznie. Po kilku minutach, kiedy wciskałem dzwonek jak oszalały, w drzwiach stanął mężczyzna. Wysoki, z brodą, groźną miną, wyglądał na mocno wkurzonego.
- Czego tu chcecie? Spadać mi stąd! Nikt Was tu nie zapraszał!
- Szukamy młodej dziewczyny. Ing...
- Nie obchodzi mnie, kogo tu szukacie, wyjazd mi stąd, bo zadzwonię na policję! - krzyczał i zaczął nas wyganiać grabiami. Wyszliśmy z terenu posesji, ale ja nie miałem zamiaru się tak łatwo poddawać.
Kiedy upewniłem się, że mężczyzna na pewno nie zwraca na nas uwagi, zakradłem się na tyły domu. Nie wiem na co liczyłem. W tym wypadku mógł by być tylko cud.
Theo stał przed domem z wybranym numerem na policję, gdyby ten wariat wybiegł z domu i chciał się na mnie rzucić.
- Pssst...Kaspar, spójrz w górę. - usłyszałem jej głos. Była tam. Przerażona wychylała się z okna. wyglądała na mocno pobitą. Już chciałem coś powiedzieć, ale palcem nakazała mi milczenie. - Zadzwoń na policję i uciekaj stąd zanim on ci coś zrobi, poradzimy sobie, ale zadzwoń po pomoc, proszę...- wyłkała i szybko schowała się w głębi domu. Nie trzeba mi było niczego dwa razy powtarzać.
***
- Hej, już dobrze, nie płacz - próbowałem uspokoić ukochaną, tuląc ją w swoich ramionach. Byliśmy w szpitalu, Ingrid i jej ciotka były już po badaniach. Niedługo miały dostać wypis i mogliśmy się stąd wyrwać. - Niedługo wrócimy do domu i wszystko będzie dobrze...
- Nie mam gdzie mieszkać, nie mam swoich rzeczy, nie wiem czy będę mogła zabrać ciocię ze sobą, a przecież jej nie zostawię po tym wszystkim...
- Ingrid, spokojnie, wszystko się ułoży, możecie zamieszkać ze mną, mam wystarczająco duże mieszkanie, a jeżeli chcesz zabrać ciocię to też nie widzę problemu, tylko musielibyśmy wrócić po wasze rzeczy.
- Aaa...Ale jak to? Po rzeczy możemy wrócić, ale nie będziemy u ciebie mieszkać. - Oznajmiła poważnie. Poczułem się zbity z tropu. - To nie jest takie proste jak się wydaje.
- A dlaczego nie? Ingrid, już dawno miałem ci to powiedzieć. Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Przebyłem tyle kilometrów, żeby móc wyznać ci miłość prosto w oczy...
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę. I uwierz mi, właśnie jest tak prosto jak mi się wydaje. - uśmiechnąłem się do niej i pocałowałem w czoło.
Czułem się, jakbym zrzucił z serca wielki ciężar. Teraz będzie już tylko lepiej i osobiście się o to postaram.
________
Kochani!
Książka ma status zawieszonej, ale rozważam zmianę na "wolno pisane", bo wena nie wybiera, raz jest, a raz jej nie ma. Będę pisała tak jak wyjdzie, nie mam jakiegoś parcia na szkło i terminarza, więc przepraszam, jeśli będziecie długo czekali na jakiś rozdział...Ale wracając, nawet nie wiecie jak się cieszę, że udało mi się skończyć ten rozdział!
Mam nadzieję, że Wam się spodobał! A następny rozdział będzie już inną historią ;)
Możecie zostawić po sobie jakiś ślad, jeśli chcecie ;)
I dziękuję za Waszą cierpliwość, jesteście najlepsi, buziaczki i do następnego :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top