I jeszcze mi powiesz, że w ogóle nie idziesz? (Cz.1)

Był chłodny grudniowy poranek, kiedy samotnie zmagałam się z lodem powstałym na schodach przy wejściu. Moim celem było bezbolesne wejście do budynku, w dodatku tak, by nie wylać kawy z mojego ulubionego zielonego kubka z reniferem. Niepewnym krokiem wchodziłam na kolejne stopnie, a kiedy udało mi się wejść do środka przybiłam sobie piątkę w myślach ciesząc się z mojego małego sukcesu. Poprawiłam torbę na ramieniu, odpiłam łyk kawy i pewna siebie ruszyłam do klasy, w której miałam mieć język francuski. 

- Hej - odezwałam się do Casey, mojej przyjaciółki, która z ponurą miną wertowała podręcznik. 

- Cześć - mruknęła w odpowiedzi nie zwracając większej uwagi na otoczenie. Znałam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć by z nią teraz nie zadzierać, odezwie się kiedy ochłonie z nerwów. 

Położyłam torbę na ławce obok i odwróciłam się by spojrzeć na zegar. Pech chciał, że wpadłam na George'a Halla - największego "podrywacza" w całej szkole, który pojawił się znikąd i przez niego oblałam sobie bluzkę kawą. 

- Co ty wyprawiasz?! - syknęłam zdenerwowana i zaczęłam szukać chusteczek po kieszeniach.

- Ja? Sama się oblałaś tą kawą! 

- Doprawdy? - zapytałam z ironią - Gdybyś nie bawił się w podchody na pewno nie byłoby takiej sytuacji! - krzyknęłam i wyszłam do toalety ogarnąć wielką parzącą plamę. 

Po całym zabiegu przejrzałam się w lustrze. Długie bujne rude loki, szare oczy emanujące wściekłością, ciemnożółty płaszcz, ciemnozielony szalik, ciemne dżinsy, brązowe botki i ciemnożółty sweter z gigantyczną plamą po kawie. Super. A ten dzień zaczął się tak dobrze...
Wróciłam do klasy równo z dzwonkiem i zdążyłam usiąść tuż przed tym jak pani  Mauticher znalazła się w pomieszczeniu szukając swojej dzisiejszej ofiary. 
Jej wzrok padł na mnie, ale ostatecznie zmieniła zdanie i do odpowiedzi poszedł George, który nie umie absolutnie nic. Kiedy podchodził do biurka nauczycielki widziałam przerażenie na jego twarzy. Uśmiechnęłam się do siebie - "Karma wraca, frajerze". 

***
Znów miałam dobry humor. Nie ważne, że cieszę się z kolejnej jedynki na koncie Halla, lepsze to niż nic. Zamknęłam książki w szafce i odwróciłam się do przyjaciółki.

- Z kim idziesz na studniówkę? - spytała nagle Casey patrząc na wielki plakat informujący o całym zdarzeniu. Wzruszyłam ramionami. 

- Nie wiem. Pewnie z nikim... - zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć. 

- Nie, nie, nie, nie! Nie ma takiej opcji! Jeszcze mi powiesz, że w ogóle nie idziesz, hm? - spojrzała na mnie groźnie wyczekując mojej odpowiedzi. 

- Idę - uspokoiłam ją i zaczęłam iść w kierunku sali matematycznej.

- I? - dociekała brunetka podążając za mną. 

- No i nic. Idę sama i mam zamiar świetnie się bawić - oznajmiłam rzeczowo. 

- Mówisz tak tylko dlatego, żeby przekonać samą siebie, czy jak? Nikt cię nie zaprosił, a ty jesteś zbyt dumna żeby wziąć sprawy w swoje ręce? 

Westchnęłam i przegryzłam wargę. Casey przewróciła oczami załamana. 

- Dlaczego musisz wszystko utrudniać? - jęknęła rozżalona i pociągnęła mnie za sobą do ostatniej ławki - Posłuchaj, żyjemy w takich czasach, że jeżeli zaprosisz chłopaka, to nikt nie będzie się z ciebie śmiać. Chłopcy myślą zbyt wolno, żeby dostrzegać pewne rzeczy i czasem trzeba zrobić ten jeden malusi kroczek w jego stronę, hm? - próbowała mnie przekonać, jednak to na nic. Pokręciłam głową. 

- Posłuchaj, to nie ma sensu. "On" musi mi się przestać podobać, rozumiesz? Nie zwraca na mnie uwagi, chyba że musi pożyczyć notatki, albo gdy siedzimy razem na angielskim. Nie odpowiada na moje "hej" na korytarzach, ale to nie ważne. Podoba mu się inna dziewczyna, i z tego co wiem, to nie idzie na tą całą imprezę. 

- Willow, przestań, proszę cię. Będziesz się okłamywać? 

Po raz kolejny tego dnia wzruszyłam ramionami i skupiłam się na lekcji. 

Dobra, nie wyszło. Próbowałam się skupić, ale pani Martin opowiadała o jakichś olimpiadach, na które pewnie nie pójdę, po za tym większość mojej uwagi skupiłam na Eddim Wilsonie. Wysoki blondyn, wysportowany, inteligentny, uprzejmy i w ogóle. Ma piękne niebieskie oczy, cudny uśmiech i głos, którego mogłabym słuchać godzinami. Podkochiwałam się w nim od kilku miesięcy, ale cóż, bez żadnych rewelacji. Wiedziałam, że jeżeli nic się nie zdarzy to nie warto. Powoli zaczęłam sobie odpuszczać. Może pewnego dnia mi przejdzie? 
Po lekcji Casey szybko pobiegła do swojego chłopaka, a ja powoli zbierałam swoje rzeczy mając nadzieję, że ten dzień szybko się skończy. Nie miałam pojęcia, że niesłuchanie o olimpiadach może być tak męczące. 

- Hej, Willow, możemy chwilę pogadać? 

Podniosłam powoli głowę. Przede mną stał Jack, najlepszy kumpel Georga. 

- Hej? Czego chcesz? - przeszłam od razu do rzeczy.

- Ekhm...Jest taka sprawa...Nie chciałabyś iść z Georgem na studniówkę? Nawet byłbym w stanie ci zapłacić...

"Chwila...Co? Czy on właśnie..?"

- Słucham?! Za kogo ty mnie masz?! Nie mam zamiaru z nim iść, nienawidzę go od momentu kiedy na niego spojrzałam. I Nie jestem żadną...Ugh, sam wiesz kim, żeby umawiać się z kimś za pieniądze! Jak można być aż takim dupkiem?! - wykrzyknęłam i wyszłam z klasy, która - jak się okazało - nie była do końca pusta. 

___________
Kochani moi! 

Mam nadzieję, że spodobała się Wam nowa historia, która oczywiście rozwiąże się w następnym rozdziale. Postaram się go dokończyć najszybciej jak będę mogła :* 
Ps. Możecie zostawić po sobie jakiś ślad, będzie mi bardzo miło :* 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top