List siódmy: wyjaśnienie
– Tim... – odparł młodszy chłopiec, dotykając bladą dłonią klamki. Przesunął palcami po rzeźbionych wypustkach i wgłębieniach, skupiając się na zimnie metalu. Jego choroba uniemożliwiła mu poczucie tego zimna w bardzo dotkliwy sposób, ale doskonale zdawał sobie sprawę z jej zimna. Otworzył drzwi niepewnie i odwrócił wzrok od mężczyzny stojącego w futrynie. Spostrzegł, że miał on w dłoniach kartkę.
– Przez ten cały czas... Ten cały czas myślałem, że to jest niemożliwe. Przepraszam, że musimy to załatwić w ten sposób. Jednak tak jak o wiele prościej – wyjaśnił Tim, wciskając mu kartkę. Chociaż jak na wyjaśnienia, nie było tutaj dużo tłumaczenia i sprostowań. Nie to, że Toby by go nie przyjął. Nie mógłby postąpić inaczej, kiedy już zaczął torturować się wypiekami. Struł się słodyczą sernika i tej miłości. Była zbyt słodka. Być może ktoś przesadził z ilością cukru. Może ktoś nie miał także szklanki. Albo cukier waniliowy pomieszał mu się ze zwyczajnym, wyciągniętym z kilogramowej paczki.
Nim zdążył zareagować, Tim odszedł od jego drzwi i skręcił do swojego pokoju. Myślał, że zechce wyjaśnić mu sytuację sprzed kilku dni. Jednak kim był, aby wyrokować nad życiem Tima. Był jedynie tajemniczym piekarzem, dziwnym typem, który ofiarował mu prezenty, niekoniecznie przez niego oczekiwane. Zdawało mu się, że Wright również zaangażował się w tę zabawę. Co jeśli była to iluzja? Jeśli robił to, bo zrobiło mu się go szkoda. Jeśli myślał, że to była Jane, Clockwork lub zupełnie inna kobieta. Kimże był, by przesądzić nad jego myślami, przeważyć nad damską jednostką? Tylko nieznajomym, jego T.
Spojrzał tępo na pogniecioną kartkę w jego dłoniach wyrwaną uprzednio z jego notesu. Jego oczy przesuwały się linia po linii, litera po literze, kratce po kratce na zakreślony długimi urywanymi śladami czarnego tuszu. Chciał już wyrzucić swój stary list, ale z jakiegoś powodu jego dłonie kurczowo trzymały się papieru, nie chcąc wypuścić go z rąk. Jego oko dostrzegło wyraz z drugiej strony kartki. Literki zostały napisane po ukosie, ale były gładkie, zgodne z ładem. Słowo rozbrzmiewało się w jego głowie jak głośny dzwon. Wypuścił kartkę z dłoni, a ona wyfrunęła spod jego palców niczym motyl i upadła na ziemię, ukazując to jedno słowo "przepraszam".
Wybiegł ze swojego pokoju i zatrzymał się z piskiem jego butów, uderzając ramieniem od ścianę. Nie wiedział, czy Tim wciąż znajduje się na korytarzu, ale postanowił zaryzykować. Tak, jak zaryzykował pierwszy raz, piekąc dla niego sernik. W jego klatce piersiowej zacisnął się węzeł, który uniemożliwił mu swobodne oddychanie. Wbiegł w głąb korytarza i rozejrzał się na boki. Czuł się tak, jakby uciekał, choć robił coś zupełnie odwrotnego. Zamierzał się skonfrontować z tym, co mu tak uwłacza z tyłu głowy, z tym z czym zwlekał przez ostatni czas. Tętent jego butów roznosił się po korytarzu niczym zapach lub straszliwy odór, nie dający się zwalczyć zwykłymi środkami chemicznymi. Złapał Tima za ramię, kiedy ten miał już wchodzić do swojego pokoju i zamknąć się przed całym światem.
– Tim! – zawołał chłopak, gotowy na to, aby nim trochę potrząsnąć. Dlaczego tak bardzo Tim wydawał się zrezygnowany? Czyżby płeć Tobiasa stanowiła dla niego problem? Nie wiedział tego. Mimo że tak bardzo cholernie chciał to wiedzieć. – Dlaczego... Dlaczego mnie przepraszasz?
– Pocałowałem Jane specjalnie – burknął pod nosem chłopak, odwracając wzrok. Sięgnął palcami do karku, który przeczesał kilka razy nim kontynuował swoją opowieść. – Byłem prawie pewny, że nie napisała tego listu.
Gdyby ktoś miałby wskazać najbardziej zdziwiony wyraz twarzy, byłaby to twarz Tobiasa, któremu szczęka opadła do podłogi. Naprawdę nie sądził, że Tim pocałował Jane specjalnie! Po co miałby to robić? Czyżby chciał wywołać w nim zazdrość lub go przetestować? Stwierdził w głowie, że insynuacje, które wysuwa jeszcze bardziej go pogrążają i spojrzał na Tima, żądając od niego odpowiedniej odpowiedzi.
– Dlaczego?
– Pomyśl. Czy Jane wysyłałaby list? Poza tym, ona jest lesbijką Toby. Poprosiłem ją, żeby mnie pocałowała, bo chciałem sprawdzić, czy zrobi to na tobie wrażenie. Jak widać, nie myliłem się. Z drugiej strony, nie chciałem cię skrzywdzić – zapewnił ze spokojnym wyrazem twarzy. Nie był to wyrachowany spokój, a strach, który krył się w niebieskich tęczówkach. Nadszedł czas wyjaśnień. – Poza tym Brian jest naprawdę okropnym kłamcą. Powinieneś wziąć do tego Jeffa. On zawsze kłamie i nigdy nie wiem, czy to, co mówi jest prawdą czy blefem.
– Blefem?
– Nieprawdą – poprawił się Tim i delikatnie zdjął jego uścisk z połów swojej koszuli. – Poza tym bazgrzesz, jakbyś nigdy nie trzymał długopisu w dłoni.
– Starałem się!
– Wiem Toby, wiem. Domyślam się, że moje wyjaśnienia sprawiły, że czujesz się-
Nagle jego słowa zniknęły. Nie wyparowały, to tylko usta Toby'ego złączyły się z tymi, należącymi do Tima. Nagle wszystkie dotychczasowe problemy zniknęły, jakby były tylko kroplą w oceanie życia. Ich usta poruszały się delikatnie, powoli, zupełnie jak podczas konsumpcji dobrego dania. Powieki obu chłopców były zamknięte. Mówi się, że nie powinno nigdy odwracać się od wroga, ale co jeśli dzielą się pocałunkiem? Wszystko inne straciło wartość. Jane, serniki, kłamstwa Briana, listy pisane przez Tobiasa i okrutny sposób jakim przetestował go Tim.
Kiedy ich usta się rozłączają, wciąż czuli mrowienie na wargach i rumieńce na policzkach, podgrzewające ich twarze do czerwoności. Toby zagubił się w błękitnych oczach Tima i postanowił zanurzyć się w nich bardziej, tracąc stabilność pod nogami. Z ust Wrighta wyrywa się cichy śmiech przeplatany z pochrapywaniem. On po prostu nie może uwierzyć w to, jak głupi, a jednocześnie do szaleństwa uroczy jest Toby. Nigdy by nie uwierzył, że poczuł miętę do kogoś, kim tak gardził, kogoś kogo nie doceniał.
– Z czego się śmiejesz? – fuknął brązowooki. Skorzystał z pomocnej dłoni, którą podał mu Tim i stojąc blisko niego, wciąż wpatrywał się w niego z zagadkową twarzą. Niebieskie oczy wciąż skanowały go i onieśmielały, ale postanowił stanąć im naprzeciw. Z wyraźną pewnością siebie, patrzył prosto w jego oczy, mimo że po jego ramionach przebiegły przyjemne dreszcze. W końcu usłyszał coś, czego najmniej się spodziewał.
– Smakujesz jak sernik.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Witajcie moje gwiazdeczki na ostatnim rozdziale z Puchatego Słońca!
Mam nadzieję, że podobają wam się wypociny, które dokończyłam po tak długim czasie.
Komu się spodobał niech zostawi jakiś komentarz po sobie!
Jeśli nie zostawi, widocznie mu się nie podobało :cc
Ależ ja was szantażuję, no nie mogę.
Kocham was moje pszczółki!
~ Disa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top