List pierwszy: Udało mi się ciebie zaskoczyć?

Minęły dwa tygodnie, odkąd Toby zaczął uczyć się tajników, zrobienia najlepszego sernika, jaki ludzie mieliby przywilej zjeść. Kosztowało go to wiele łez, potu i nerwów, jednak po jakimś czasie wychodziło coraz to lepsze ciasto, które nawet sam mógłby zjeść. Tak się czasem działo, aż w końcu przed oczami nie widział nic więcej prócz sernika. Na szczęście Brian zabierał wszystko, nim ktoś mógłby dowiedzieć się o jego słodkiej zbrodni. Nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział, czego się uczy. A zwłaszcza jedna taka osoba, która była również jego wybrankiem miłosnym. Była to osoba o spokojnym usposobieniu, sprawiająca, że w jego żołądku prócz sernika jawiła się siatka wypełniona motylami. Uśmiechał się zawsze, kiedy on znajdował się w pobliżu. Któż mógłby wyśnić piękniejszą, bardziej niewinną miłość?

Wyciągnął papier do pieczenia, a następnie zaczął wykładać dno tortownicy. Cieszył się, że się nie poddał. Nie to, że nie chciał. Próbował i to naprawdę wiele razy. Teraz, kiedy wyobrażał sobie jak tworzy ten prezent, wydawał się jednocześnie zestresowany, ale i szczęśliwy. Kiedy wyobrażał sobie jak jego ukochany z uśmiechem je jego podarek, czuł ciepło na sercu. Zdecydowanie miłość potrafi zmieniać ludzi, ale nie była czymś złym. Zdecydowanie wyolbrzymiali, mówiąc o truciźnie. A jeśli była to trucizna, smakowała słodko - zupełnie jak sernik. Na samą myśl oblizał usta, choć w jego głowie pojawił się czerwony świecący napis, brzmiący "stop".

Nucąc pod nosem, rozbijał jajka o krawędź blatu i oddzielał żółtka od białek. Robił to z idealnym skupieniem, choć z boku mogło wydawać się to zabawne. Pochylony nad miską, skupiony nastolatek, który wygląda jakby robił coś, od czego zależy cała rasa ludzka. Przestał podśpiewywać dopiero wtedy, kiedy musiał nałożyć skrobię z mąką pszenną. Powtarzał sobie pod nosem, że ma dodać tylko trzydzieści gramów do miski. Nie więcej, nie mniej. Łatwo było stwierdzić jak wielkie znaczenie ma dla Ticciego ten wypiek. Z pewnością nie był pierwszym lepszym napotkanym w sklepie, był jego. 

– Brian! – zawołał młody Rogers, widząc jak blondyn wyleguje się na kanapie. Ten tylko mruknął i podniósł się do siadu. Spojrzał zaspanymi i ledwo kontaktującymi oczami, a potem ziewnął w rękaw. Zdołał zwlec się z kanapy, jednak garbił się jak osiemdziesięcioletni staruszek. 

– Co się stało Toby? – zapytał Thomas, podchodząc do niego mozolnie. Niechęć zawarta w jego krokach, wręcz emanowała. Był zmęczony po wczorajszej misji, która odbyła się w nocy. Slenderman nie dawał im ani chwili wytchnienia, a zwłaszcza jemu. – Spaliłeś kuchnię?

– Nie, ale potrzebuję miksera. Ściągniesz mi go? – spytał cicho szatyn, spoglądając na górną szafkę. Do niej jeszcze dosięgał, ale pudełko z mikserem było na niej. Nie wiedział kto ją tam wsadził, ale z pewnością żadna niska osoba. Kto z mieszkańców  si interesował mikserem? Po chwili do rąk brązowookiego trafił kuchenny przedmiot, który był jeszcze zapakowany. – Dziękuję. 

– Nic się nie stało, ale dasz mi kawałek twojego ciasta w nagrodę – odpowiedział Hoodie, wlekąc się w stronę pokoju. Nie chciał być znów dźwigiem i nie chodziło o to, że nie lubił Toby'ego. Po prostu padał na twarz, wykończony jak nigdy dotąd. Bał się, że zaraz zaśnie na podłodze.

– Niech będzie – odparł półszeptem, spoglądając na oddalającego się Briana. Westchnął, wracając wzrokiem do przyrządu kuchennego. Będzie trzeba z niego zrobić jakiś pożytek. Po dodaniu kilku składników do misy, ustawił prędkość na najwyższe obroty. Mieszadełka doskonale mieliły masło z cukrem. Zaczął stopniowo dodawać do masy wcześniej oddzielone żółtka. Kiedy tylko masa się rozrobiła, ustawił obroty na średnie i zaczął dodawać powoli ser oraz mąkę. 

– Co robisz? – spytała mała Sally w chwili, w której ubijał białka do masy serowej. Tym razem musiał odłożyć mikser i delikatnie rozrobić mieszaninę szpatułką. Dziewczynka pociągnęła za bluzę Ticciego, by zwrócić na siebie jego uwagę. Szatyn podskoczył w miejscu, a serce stanęło mu w gardle. Dopiero kiedy zauważył zielonooką, znacznie się uspokoił.

– Robię ciasto, chciałabyś mi pomóc? – spytał, kucając przy dziewczynce odzianej w różową sukienkę. Ta ze smutkiem pokręciła głową, po czym puściła materiał jego górnego odzienia. W 

– Nie mogę. Przyszłam po herbatę na moje przyjęcie. Przyszła Natalie, Jane i Nina. Nie mogę ich zawieść – powiedziała rozczarowana ośmiolatka. Rogers tylko uśmiechnął się lekko i poczochrał jej długie włosy. Williams uniosła na niego wielkie zielone oczy i po chwili się uśmiechnęła. – Może kiedy indziej.

– Może – mruknął starszy, podnosząc się na równe nogi. Wlał powoli masę do tortownicy i włożył ją do rozgrzanego piekarnika. Z tego co pamiętał, musiał czekać sześćdziesiąt minut. Może zdrzemnie się jak Brian? Nie, lepiej nie. Co jeśli prześpi to i wywoła jakiś pożar? Wyciągnął jakąś książkę z regału w salonie i zaczął ją czytać.

Zdziwił się, słysząc dźwięk, ogłaszający gotowość wypieku. Piekarnik wydał z siebie donośny pisk, a wtedy przypomniał sobie o cieście. Otworzył lekko klapę i wyłączył urządzenie. W czasie, w którym sernik spokojnie sobie stygł, zamierzał napisać list, który zostawi wraz z talerzem.

Przez pierwsze pięć minut jedyne co udało mu się zrobić, to zmarnować pięć kartek. Stresował się tym, mimo że zaszedł już tak daleko. Ciągle się bał, że coś głupiego napisze i to będzie koniec. Chodził jak na szpilkach, próbując się przekonać, że to dobry pomysł. Po piętnastu minutach jego list był gotowy, chociaż nie cieszył się tak bardzo, jak myślał na początku. Zwyczajnie się obawiał skutków swojej decyzji.

Ruszył w kierunku piekarnika i wyciągnął za pomocą rękawic całą blachę. Powoli pokroił wypiek i wziął mały kawałek na spróbowanie. Wizualnie wyglądała bardzo dobrze, co nie przeistaczało się na smak. Ostrożnie ugryzł kawałek i nie mógł się nadziwić, że pierwszy raz coś mu wyszło jeśli chodzi o gotowanie.

Powoli zjadł cały kawałek, gratulując sobie w myślach. Uśmiech automatycznie cisnął mu się na twarz, wywołując również rumieńce na twarzy. Powoli wyciągnął talerzyk i ułożył na nim ciasto. Ostrożnie ozdobił duży kawałek i pod niego podłożył żółty liścik. Wciąż radosny z częściowego powodzenia ruszył pod pokój Tima.

To nie powinno być takie trudne. Postawić ciasto, zapukać i uciec. Bał się skonfrontować z nim twarzą w twarz. Nawet nie wiedział, czy starszy choć trochę go lubi. A to przez to, że zawsze bał się o to zapytać. To raczej nie coś o co pytają ludzie. Nie potrafiło go uspokoić to, że być może Tim od razu wyrzuci ciasto. Albo nawet go nie zauważy.

Wziął głęboki wdech i wydech, pozbywając się swoich myśli. Delikatnie ułożył sernik na podłodze i zapukał do drzwi. Uciekł tak szybko jak przyszedł, a może nawet szybciej. Schował się za rogiem, obserwując mężczyznę, który wychodzi. Od razu rozejrzał się na boki, aż w końcu ujrzał ciasto. Jest na razie dobrze, myślał sobie Toby.

Twarz ciemnowłosego, wydawała się układać w zdezorientowaniu niczym prosta układanka.  Rogers to całkowicie rozumiał, sam byłby zdekoncentrowany, gdyby coś takiego dostał pod drzwi. Adresat powoli podniósł wypiek, mrucząc coś pod nosem. Odwrócił się i wszedł z nim do mieszkania, patrząc badawczo na ładnie wycięty skrawek papieru. I tyle Toby go widział. Odetchnął głęboko, zsuwając się z ściany. Wreszcie to zrobił. Na swój sposób, ale zrobił. Odważył się. Z uśmiechem ukrył swoją twarz z dłoniach.

Gdy tylko Tim usłyszał pukanie zwlókł się z krzesła, zrzucając kilka czarno-białych kartek ze swojego biurka. Krzesło ze skrzypiącym dźwiękiem odsunęło się aż do łóżka, a sam wyjrzał przez drzwi. Już chciał je zamknąć, klnąc pod nosem, ale zauważył coś pod swoimi stopami. Mały żółty talerzyk, a na nim jeszcze ciepły kawałek ciasta. Wręcz czuł na sobie jak paruje. Podniósł talerz, rozglądając się po korytarzu. Po każdym ślad zaginął, więc wszedł do środka.

Zauważył mały liścik dołączony do mini zestawu. Odwinął go od wykałaczki wbitej w środek puszystego ciasta i zauważył pierwsze słowa. Przeczytał je na głos:
– Udało mi się ciebie zaskoczyć?

Usiadł z powrotem na miejsce dzierżąc w jednej dłoni talerz z wypiekiem, a w drugiej karteczkę od nieznajomego. Usiadł na krzesło, przysuwając się do biurka, przy akompaniamencie radosnego skrzepienia kółeczek. Odłożył ciasto na biurko, a sam rozwinął bardziej list od nieznajomej osoby. Wydawało mu się, że cofnął się do przedszkola. Gorszym byłoby nasłać na niego przyjaciela lub przyjaciółkę i przekazywać wszystko powiernikowi. Mimo jego szarych myśli, miał na ustach lekki uśmiech. 

Dopiero po chwili zorientował się, że znów odleciał w niezmierzony świat myśli. Rozpoczął śledzenie tekstu w swojej głowie, choć literki zdawały się być pochyłe i zróżnicowane. Wydawało się, że ten, który napisał ten list był zestresowany lub pisał go na kolanie. Zawsze pozostawała kwestia zmyłki, aby nie od razu połapał się, kto go pisał. Bądź co bądź sprawdzał raporty i widział pismo innych na danym druku. Nagle zatrzymał się w połowie tekstu, zauważając coś. Śledząc tekst, zapomniał go czytać i bardziej skupił się na kaligrafii niż na zrozumieniu listu. Westchnął i rozpoczął od nowa.

Drogi Timothy, typowy wstęp zapowiadający ślub, pogrzeb albo urodziny. Gdybyś tylko wiedział ile kosztowało mnie napisanie tego listu. Nie było to łatwe, a kilka wcześniejszych prób skończyło się w kuchennym koszu na śmieci. Mam nadzieję, że posmakuje ci ciasto, które jest słodkim dodatkiem do listu. Ktoś zdradził mi, że bardzo go lubisz, choć nawet nie musiał. Nie było tajemnicą czyje są opakowania z piekarni. Jednak i na urodzinach pojawił się właśnie sernik. Pewnie zastanawiasz się kim jestem i nie martw się, to nie żadna psychopatyczna fanka, która cudem się tutaj znalazła. O to się nie martw... Pragnę powiedzieć ci w twarz jak bardzo cię lubię, ale nie jestem w stanie. Być może to dlatego, że straszliwie mnie onieśmielasz. Boję się wtedy, że mógłbyś mnie wyśmiać lub odmówić. Wyobraźnia dostarczyła mi tych obrazów i przeraziła mnie ta myśl. Smacznego.
PS. Nie zapracuj się na śmierć.

Gdy przeczytał ten list był nieco zdekoncentrowany. Po raz trzeci prześledził tekst i zauważył coś szczególnego. Nadawca zwracał się do niego bezosobową formą czasownika. Czego miałby się bać? Może tym kimś jest chłopak, który boi się pisać jako męski odpowiednik, aby nie zostać z góry odrzuconym? Lekko potrząsnął głową, opierając się na łokciach. Nie ma sensu wyciągać wniosków bez żadnego dowodu. Coś trzeba zrobić z tym sernikiem nim wystygnie do końca. Wziął ostrożny gryz smakołyka i w końcu go przeżuł. Kiedy go przełknął, zlizał resztki z ust. Był tak pyszny na jaki wyglądał. 

Jak tylko skończył jeść, wyciągnął żółty ozdobny papier z szuflady biurka i rozpoczął pisać odpowiedź. Może i nie był do końca ciepłą i kochaną osobą, ale nie chciał go czy jej zostawiać w niepewności. Przecież to jednorazowy wybryk, prawda? Zaczął pisać to co podpowiadała mu jego głowa. Nie robił poprawek, bo chciał napisać ten list w zupełności szczerze. Skończywszy list ruszył po bałwana, którego potocznie nazywał przyjacielem. Znalazł go w towarzystwie Tobiasa i Bena, gadających o wszystkim i niczym. Przepraszam, ale mi bardziej się przyda - pomyślał mężczyzna w kraciastej koszuli. Pociągnął go za kaptur i ruszył w stronę swojego pokoju, pozostawiając zdezorientowanych młodszych kolegów w niezręcznej ciszy.

– Tylko mu nic nie mów – szepnął do siebie Toby, lecz nikt go nie usłyszał. Nawet Ben siedzący w odległości metra od niego.

– Co się stało? – spytał zaskoczony Brian, wyrywając w końcu swój ubiór z jego rąk. Usiadł na wygodnym łóżku, opierając swoją głowę na poduszce. Tim przysiadł się bliżej niego, wyglądający, jakby chciał go zabić. W pewnym sensie tak było, ale najbardziej zależało mu na tym, aby zrozumieć tą sytuację. To kolejny jego żart? Jeśli tak, to strasznie nieudany.

– Co się stało? Ty pytasz mnie co się stało? Co to? – rzucił mu skrawek listu i spojrzał w stronę okna. Czułby się niezręcznie, patrząc mu w oczy po tym co przeczytał. Złamał swoje postanowienie, gdy blondwłosy zaczął się śmiać. Zwrócił na niego zabójczy wzrok i dodał. – Jeśli to ma być żart, to chyba największa żenada na świecie. I skąd masz ten sernik?

– Ale Tim – zaczął Brian, próbując złapać oddech. – To wcale nie tak. Wiem, kto to napisał. Tylko gamoń by się nie połapał i nie, to nie byłem ja. Nie żartuję z takich rzeczy, poza tym jestem porażką w gotowaniu, ale znam kogoś kto ostatnio zaczął się uczyć. Wydaje mi się to sensowne, biorąc pod uwagę ten list. Nie wymachuj nim na lewo i prawo, to dosyć osobiste.

– Kto to napisał? – zaakcentował każde słowo, patrząc na niego wzrokiem bazyliszka. Skończyła mu się cierpliwość do tego idioty, zwłaszcza jeśli chodzi o coś takiego.  – Nie wciskaj mi kitu, tylko po prostu mi to powiedz.

– Nie mogę. Zginąłbym na miejscu, gdybym cokolwiek pisnął. Wybacz stary – mruknął, ale po chwili dostrzegł jakiś papier na biurku. Wyróżniał się na tle innych białych kartek. Wstał i podszedł do niego, a wtedy złapał list w swoje ręce. Parsknął cicho. – Trafił swój na swego. Nie powiem ci kto to, ale mogę przekazać ten list. Co ty na to? Abyś nie musiał pytać każdej napotkanej osoby o ten list i robić z siebie pośmiewisko.

– Kiedyś dostaniesz ode mnie kulkę w łeb. Niech ci będzie i zabierz od razu ten talerz, muszę wrócić do pracy – mówił, ale był pewien, że nie skupi się prędko na swojej pracy. Po głowie chodziła mu tylko myśl o tajemniczej wielbicielce, która z pewnością się w tej chwili z niego nabijała. Pozwolił sobie na oddech, kiedy Brian wybiegł z jego pokoju. Pochylając się nad biurkiem, zebrał wszystkie pisma i włożył je do segregatora. Otworzył okno, zgarniając paczkę papierosów z parapetu. A wraz z dymem uleciały z niego złe myśli.

Tymczasem Brian przechodził przez korytarze z nadmiernym pośpiechem, aby dotrzeć do salonu. Przeczytał tylko kawałek listu, ale ciekawiło go co jego przyjaciel w nim zawarł. Odrzucił go? A może dopytywał o coraz więcej? Nikt nigdy nie zrozumie Masky'ego i był tego pewien. Z tego powodu i on chciał poznać jego najwrażliwszą stronę, ale zrezygnował. To nie była jego sprawa i nie chciał się między nimi wcinać. Już został w to wplątany. Rozejrzał się, aby sprawdzić, czy nie jest przypadkiem śledzony. Wright może posunąć się do wszystkiego, więc nie zdziwiłoby go to. 

– Tobiś, twój rycerz odpisał – powiedział z delikatnym uśmiechem i podał mu list wraz z talerzem. Przez chwilę młodszy z proxy wpatrywał się w talerz, a w jego oczach skrywały się iskierki radości. Wywołało to śmiech u blondyna, który poczochrał włosy brązowookiego i zostawił go samego. – Powiedz mi w razie czego, co z tego wyszło. Zostałem w to wplątany, więc chcę wiedzieć jak wam wyszło.

– J-Jasne – pisnął cicho, po chwili uciekając do pokoju. Zastanawiał się po co mu ten talerz, ale wpadł na pewien pomysł. Gdy tylko poda mu ciasto na tym samym talerzu, zachowa większą ostrożność. Rzecz jasna najpierw go umyje. Rzucił się na łóżko i rozwinął list z pięknym starannym pismem. Wyszło pochyle, nie to co jego grube literki.

Nie zrozum mnie źle, ale nie wiem, czemu się boisz. Czy jestem aż tak straszny? Pochlebiasz mi. Chciałbym z tobą porozmawiać i powiedzieć ci prosto w oczy jakie są moje uczucia. Jak mam to odwzajemnić, jeśli nawet nie wiem kim jesteś. Prędzej wypalę całą paczkę, niż zacznę kogoś ośmieszać. Nie mam na to głowy i szczerze nie obchodzą mnie plotki. Preferuję sam ocenić, kto na jaką ocenę zasługuje. Brian nie chciał mi pisnąć słówka, ale liczę, że przełamiesz się i będziemy mogli się spotkać. Może opowiesz coś o sobie? 
I dziękuję za ciasto, powinieneś je robić częściej.
          Tim Wright

Chłopak ponownie pisnął z lekkimi rumieńcami i przytulił do swojej piersi list od swojego wybranka. Nie spodziewał się jakiejkolwiek odpowiedzi, ale zapomniał w kim się zakochał. Cholerny perfekcjonista, jak zawsze musiał wszystko dokładnie zrobić. Uśmiechnął się lekko, wtulając policzek w poduszkę. Zamknął oczy, czując jak gorąc na policzkach daje o sobie znać. Zachowywał się jak rozwydrzona zakochana nastolatka. Jednak przeoczył fakt, że to wciąż nastolatek i na domiar zakochany.

..................................................................................

Mam nadzieję, że jest w standardach dobrego rozdziału, ponieważ nie miałam siły go edytować po raz trzeci. Przykro mi i miłego dnia ^^
~ Disa 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top