Reptil, Pepper, Luke, Kapitan Ameryka
M: No cześć! Oto kolejny odcinek, waszego ulubionego serialu...
N: W którym to poniżamy bohaterów. No, bo kto tego nie lubi?
M: Na przykład normalni ludzie?
N: Może, ale w takim razie to straszni nudziarze.
M: Dlatego mają nas. A więc chcecie kolejnej dawki śmiechu?
N: Kolejnych zjechanych bohaterów?
M: Kolejnych nieprzespanych nocy i zniszczonej.psychiki?
N: Jeśli tak, to dobrze trafiliście. Zapraszamy!
*światła gasną, ale po chwili powracają. Jest to tak zwana mini przerwa*
M: A więc dzisiaj naszą pierwszą ofiarą... znaczy gościem bedzie...
N: Reptil! Cześć kolego.
Reptil: Kolego? To my się w ogóle znamy?
M: My wiemy o tobie wszystko...
Reptil: Dobra... mam zacząć się bać?
N: Nie. Masz zacząć słuchać.
M: Dobrze powiedziane. A teraz jedziem z tym.
"Ledwo się kołysze, aż sie kładzie w trawie.
Pewnie chcę usłyszeć co tam piszczy w trawie."
*prowadzące w śmiech, a Reptil zaczyna się zastanawiać, dlaczego dał się na to namówić. Nie, żeby miał jakiś wybór*
N: Reptil... ty coś chlałeś.
M: I to było fachowe.
N: Psycholog jest szczery.
M: no, ale w sumie... "ledwo się kołysze", "kładzie się"... słuchasz trawy. To nie wygląda dobrze.
N: Słyszysz jak Striker piszczy w trawie. A może ci się tylko wydaje?
M: A może to ty piszczysz?
N: widzisz ile można się tu dowiedzieć...
Reptil: Wy jesteście jakieś nienormalne!
M: Wiem, dzięki.
Reptil: *stworzył skrzydła pterodaktyla i odleciał*
N: Pa pa. Połóż się do łóżeczka i wytrzeźwiej.
M: Nie kupię ci następnych.
N: A teraz zapraszamy do nas Pepper Potts.
M: Nam też miło cie widzieć, ale zanim zaczniesz gadać to pozwól najpierw nam zrobić swoje.
N: A twoja piosenka to:
"Patt i Kot. Kot i Patt.
Patt i Kot przyjaciele od lat"
N: No więc Pepper ma przyjaciela i nie jest samotna.
M: A może... to Dżin. W końcu pisała do niego i dzwoniła, i dzwoniła.
N: Uuu. Więc jesteście przyjaciółmi od lat, tak?
M: Szkoda tylko, że on o tym nie wie.
N: Pepper też. Tylko my.
M: Przed historią nic się nie ukryje!
N: Historia was zniszczy!
M: Nie mówcie tego pani od historii.
Pepper: Wysówacie conajmniej dziwne wnioski. A tak w ogóle to niby skąd wy wiecie, że do niego dzwoniłam? I wcale nie jest tak, jak wy mówicie, bo gdyby było...
N: No to było miło, ale musimy przejść dalej czy coś.
M: Tak więc do następnego. *wypycha ją* Oby nie za szybko.
N: To kto teraz jest w planie?
M: Teraz? Na chwilę opuszczamy nie tylko Ziemię, ale i tą galaktykę. A tak właściwie, to nasz gość pochodzi z odległej galaktyki. A mówiąc dokładnie...
N: Streszczaj się.
M: *krzywo na nią patrzy* Dobra, niech ci będzie. Przed wami Luke Skywalker.
Luke: O, hej.
M: No jeden kulturalny co sie przywitał.
N: Cześć. Zasiadaj i słuchaj, gdyż mamy ci coś ważnego do przekazania.
Luke: Skoro tak mówisz, no to słucham.
M: Piosenki słuchaj nie nas.
N: Ale nas też możesz później posłuchać.
Luke: Co...?
"Migiem wkłada płaszcz i kask.
Zawsze wszędzie jest na czas.
Pomoże ci..."
N: Luke Skywalker!
M: Nie śpiewaj tylko tłumacz.
N: No dobra.
M: Przez ciebie popada w narcyzm.
Luke: A to dlaczego?
M: Śpiewasz o sobie. To zła oznaka.
N: I nie ubezpieczasz się, przez co narażasz siebie i innych.
M: Dokładnie. Zagrażasz swojemu życiu i zdrowiu... skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutom. Albo psychiatrą.
N: Albo nami.
M: Czyli psychiatrą.
N: A nie psychologiem?
M: A co za różnica?
N: A ja tam wiem?
Luke: Ok...
M: To tyle porad na dziś.
Luke: To ja już pójdę.
N: I słusznie.
M: Miło było.
N: I czas na gościa ostatniego, a zarazem najbardziej wyczekiwanego.
M: Przed wami...
N: Kapitan Ameryka!
M: Hejka Kapitanie.
Kapitan: Ostatnio jest o was dość głośno, a skoro już tu jestem, chciałbym wam zadać kilka pytań.
N: Chętnie, ale najpierw posłuchaj. To bardzo, ale to bardzo ważne.
Kapitan: Nie sądzę...
M: A ja tak.
"Z jej miłości urósł wielki pies.
Howardowie opuścili dom.
Clifford to druh jakiego nie miał nikt."
(Clifford- wielki, czerwony pies)
M: Howardowie, tak? Ciekawe.
N: Tak bardzo lubiłeś Howarda, że musiał opuścić dom.
M: Bo Kapitan tak mu się naprzykrzał.
N: Przynosił mu różne rzeczy i chciał grać w basseball i takie tam. I Howard wyjechał do swojej firmy i już nie wrócił.
M: Ale on jeszcze nie miał firmy.
N: No to trudno. W takim razie pojechał ją założyć.
M: I tak powstała firma Howarda.
N: Howard Wyprowadzka sp.z.o.o.
M: Jest jakaś firma, o której Tony nie wiedział.
N: Tony? Masz taką w historii?
Kapitan: Chciałbym przypomnieć, że nadal tu jestem.
M: Ależ pamiętamy.
N: Kapitan nie chce się dzielić swoim czasem antenowym.
M: Nieładnie Kapitanie.
*nagle do studia wchodzi niezapowiedziny gość, a ochrona jakoś nie jest skora go zatrzymać.*
Tony: Po pierwsze to co robicie jest kompletnie bez sensu.
M: Ale...
Tony: Nie. Ja teraz mówię. A po drugie Howardowie to nazwisko, a mój tata miał na imię Howard, a na nazwisko Stark.
M: *mruczy pod nosem* Cóż za światła uwaga.
N: A mama?
Tony: Martha.
N: A... no tak. No, bo chyba nie Howard.
*prowadzące znów w śmiech*
N: A może tutaj chodzi o te syntetyczne kaczki?
M: Jakie syntetyczne kaczki?
N: No, bo Howard był syntetyczną kaczką czy tam synezoityczną... nieważne.
M: O rany, nie wnikajmy w to, aż tak głęboko.
N: Coś ty robił Kapitanie?
Kapitan: Chyba niczego więcej się tu nie dowiemy.
Tony: Racja. To tylko strata czasu.
*obaj wyszli nie zwracając uwagi na protesty prowadzących*
M: No tak to się nie robi.
N: Ale w sumie mogłyśmy to przewidzieć.
M: Mogłyśmy. Nie zrobiłyśmy tego, ale... jest ci wybaczone.
N: Zaczynasz bredzić. Lećmy z tym podsumowaniem i kończmy ten odcinek.
M: A więc dzisiaj doszłyśmy do tego, że....
N: Między innymi:
• Reptil! Ja cię wyślę do szkoły dla trudnej młodzieży i wtedy już nic ci piszczało nie będzie!
• Pepper powinna spotkać się ze swoim "przyjacielem".
• Luke jest niebezpieczny dla środowiska, dlatego powinien go zgarnąć jakiś farmaceuta.
• A Kapitan wykurzył Howardów z domu i wtedy miał dwa dla siebie.
Ma ktoś coś przeciwko? Nie? No to lecimy do...
M: Lecę tak, niczym ptaaak!
N: *dyskretnie się wycofuje*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top