7.Między cierniami róż
- Powiesz mi, o co ci, do cholery, chodzi?! - Sebastian patrzył na mnie ze zdenerwowaniem zabarwionym troską.
- Wszystko dobrze. -warknąłem, bardziej szorstko niż zamierzałem.
Miałem naprawdę zły dzień, w sumie w ostatnim czasie wszystkie były złe, chociaż ten dał mi się wyjątkowo we znaki. Sebastian to zauważył i zaczął wypytywać, tym samym podwyższając poziom mojego zirytowania. Byliśmy niczym dwójka ludzi, która znalazła się w złym miejscu o nieodpowiednim czasie. Wystarczyła mała iskra, aby szybko rozpętać prawdziwy ogień nieporozumień i frustracji.
- Najzwyczajniej w świecie się o ciebie martwię, Ciel. Miałeś mi mówić o wszystkim. - rzekł z pretensją, która mi się nie spodobała.
- Mówię, że wszystko jest dobrze! - nieświadomie podniosłem głos, po fakcie spoglądając przestraszony na mojego partnera.
Wyglądał na... Zawiedzionego? Może mi się tylko wydawało. Może był jedynie smutny. Ciężko to było stwierdzić, on potrafił skrywać w sobie emocje. W tym aspekcie bardzo się od siebie różniliśmy.
- Jak uważasz. - ruszył przed siebie, wymijając mnie bez ani jednego spojrzenia.
Później usłyszałem już tylko jak się ubiera, a następnie opuszcza mieszkanie. Cóż, Sebastian nie był kimś, kto w trakcie sprzeczek wydzierał się na mnie, wytykając wszystkie błędy. Kiedy emocje go przerastały, po prostu wychodził z domu. Zapewne oszczędziło nam to zdartych gardeł i wielu łez, ale nie lubiłem w nim tej cechy. Wracał zawsze spokojny i skory do jakiegoś pokojowego rozwiązania, ale czas, w którym mnie opuszczał był czasem, w którym łamałem się wewnętrznie z bezsilności. Czułem się tak i tym razem.
Pov.Sebastian
Szedłem ulicą Bleecker Street, która z czasem zdobyła miano najlepszej ulicy zakupowej. Wszędzie witały mnie kolorowe witryny, mające zachęcić klienta do odwiedzenia sklepu. Potencjalnych klientów było natomiast sporo, ciepłe popołudnie zachęcało do spacerów, a i letnia pora zwabiała do miasta wielu turystów. Niestety nie będę jednym z kupców, ta kolorowa zazwyczaj ulica wydała mi się obecnie szara i nijaka. Było to najpewniej spowodowane moim humorem, który do najlepszych nie należał, a jeszcze bardziej pogorszył się po dojrzeniu pewnej kawiarenki na rogu.
Do moich nozdrzy wdarł się niesiony przez letni wietrzyk zapach kawy i ciastek. Często odwiedzałem to miejsce wraz z Cielem, zaliczanie tej kawiarni podczas randek było naszą niepisemną zasadą. Kąciki moich ust uniosły się lekko ku górze, gdy przypomniałem sobie rozmarzenie Ciela na widok kawałka ciasta. Potem westchnąłem, tymczasem moja mina stała się taka jak wcześniej-melancholijna z nutką smutku.
Poszedłem dalej, wkładając ręce do kieszeni spodni. Widok kawiarni lekko mnie dobił, ale jeszcze gorszym wspomnieniem okazała się księgarnia. To tam zawsze szedłem z Cielem kupować książki, które ten pochłaniał w zawrotnym tempie. Z początku nie rozumiałem, czemu tyle czasu spędza w literaturze. Może nawet trochę mi to przeszkadzało, ale potem opowiadał mi o tym co czytał z takim zawzięciem, że zacząłem często kupować interesujące go dzieła. Nawet ja wróciłem do systematycznego czytania. Ale jeśli się nie pogodzimy to z jego opowiadań o książkach i wspólnego czytania nici. Uświadamiając to sobie, nieśpiesznie ruszyłem z powrotem do domu.
Pov.Ciel
Nalałem sobie szklankę wody, starając się jej następnie nie stłuc z uwagi na moje mocno drżące dłonie. Całe szczęście udało się ją bezpiecznie odłożyć na blat, po tym wyczynie ruszyłem do łazienki. Tam ściągnąłem spodnie oraz bokserki, oglądając moje biodra, które były obficie pokryte ranami. Trudno było się temu jednak dziwić, gdyby wziąć pod uwagę fakt, że od mojego ponownego spotkania z Aloisem minęły dziś równe trzy tygodnie.
- Do czego to doszło, Ciel. - westchnąłem cicho, przejeżdżając palcami po pociętej skórze. Czułem opuszkami ich nieprzyjemne, wypukłe powierzchnie. - Co ty ze sobą zrobiłeś?
Zapytałem sam siebie, biorąc następnie w dłoń żyletkę. Była już stałym elementem mojego codziennego wyposażenia, co prawda schowana, ale zawsze obecna. Przejechałem nią właśnie po skórze i poczułem, że to też stała część mnie.
Jeśli boli cię głowa, bierzesz tabletki przeciwbólowe. Jeśli jest ci cholernie źle, tniesz się, żeby poczuć się choć trochę lepiej. I mimo, że próbowałem w to wierzyć i wpajać sobie, że panuję nad sytuację, z tyłu głowy miałem głos rozsądku. Nawoływał, mówiąc, że to nie jest dobre, że nie powinienem. Czułem, że popadam w to, co wcześniej, wchodzę coraz głębiej do jeziora i jeśli ktoś mnie nie powstrzyma, to utonę. Ale sam nie zamierzałem szukać koła ratunkowe, nawet kiedy odkażane rany nieprzyjemnie piekły. Potem, tak jak teraz, chowałem je pod bandażem i wracałem do zwykłego życia, tak jak teraz wróciłem do salonu. Stanąłem w miejscu i przez chwilę głęboko oddychałem, starając się przepędzić bezsilność i złość.
- Cholera jasna! - w końcu zrezygnowałem z uspokajania się, uderzając pięścią w ścianę.
Zaraz po głuchym stuknięciu usłyszałem trzask. Szybko otworzyłem oczy, które instynktownie wcześniej zamknąłem i spojrzałem na białą ramkę, która spadła ze ściany, tłukąc się. Podniosłem ją prędko i spojrzałem na zdjęcie, które jeszcze chwilę temu znajdowało się za szybą. Przedstawiało ono mnie i Sebastiana w dzień naszego ślubu. Byłem uśmiechnięty i lekko się rumieniłem, dając Sebastianowi całować mój policzek.
Strzepałem z fotografii resztki szkła, nie zwracając uwagi na to, że kaleczę przy tym dłonie. Potem oparłem się o ścianę i zsunąłem po niej, płacząc głośno i przyciskając do piersi ramkę wraz z fotografią, która bez szkła już ledwie się trzymała. Przez to wszystko nie usłyszałem, kiedy Sebastian wrócił do domu.
- Co się stało? - do moich uszu doszedł jego troskliwy głos. Potem poczułem, jak przeczesuje palcami moje włosy. Ale nie do końca wiedziałem, co powiedział, patrzyłem więc na niego jedynie niezrozumiale. - Pokaleczyłeś się, słonko. Musisz uważać.
Powiedział tym samym tonem. Jakby nie wiedząc o tym, co zrobiłem, spojrzałem na swoje dłonie i widząc na nich krew, zacząłem bardziej płakać, przyciskając do siebie tę nieszczęsną ramkę. Zacząłem mu przy tym ''tłumaczyć'' co mnie tak bardzo poruszyło, jednak nie potrafiłem sklecić sensownego zdania. Z tego powodu jedynie bełkotałem coś niezrozumiałego, pokazując przy tym na zdjęcie w zniszczonej już oprawie.
- Przejmujesz się ramką, Ciel? - zapytał, na co pokiwałem głową. Nie miałem żadnego lepszego wytłumaczenia na to, co czułem i dlaczego to czułem. - Nie martw się. Kupimy nową, ładniejszą. Dobrze?
Jego spokojny i pełen czułości głos mnie uspokajał, więc rozumiejąc już w pełni, co mówi, lekko pokiwałem głową. Mój mąż tymczasem ostrożnie zabrał mi ramkę, pomagając następnie wstać.
- Musimy opatrzyć ci te ręce. Masz wiele zranień, ale nie są głębokie. Odkazimy to i nakleję ci parę plastrów, dość szybko się zagoi. -ocenił, oglądając moje dłonie.
Ja tymczasem zapłakałem i ignorując jego wywód, oparłem czoło o jego klatkę piersiową. Sebastian wziął mnie wtedy na ręce i przytulił, głaszcząc po plecach. Dał się też objąć, najwyraźniej ani na chwilę nie myśląc o tym, że jego plecy będą potem wyglądały tak, jakby dokonał morderstwa. Ranki na moich dłoniach faktycznie były małe, ale krwawiły dość mocno.
- Już dobrze, skarbie, nie płacz. Nic się nie stało. - mówił, lekko się ze mną kołysząc.
Oplotłem rękami jego szyję i spojrzałem na ramkę, którą mój partner tymczasowo odłożył na ławę. Niektóre kawałki szkła były lekko pobrudzone moją krwią. Na jej widok zadrżałem lekko, mimo że ostatnio widziałem ją wielokrotnie. A może właśnie dlatego tak mnie to ruszyło. Bez względu na powód wtuliłem się w bruneta, dalej patrząc jednak na zdjęcie, na którym dostrzegłem pewien szczegół. Moje oczy. Radosne, usatysfakcjonowane, pełne miłości.
Nikomu nie pozwolę zabrać naszego szczęścia, co? Tyle że już nie wiem, czy potrafię go ustrzec.
Witam moje jelonki. Jak w każdy poniedziałek spotykamy się w nowym rozdziale. Obecnie siedzę w morzu zużytych chusteczek i herbaty z miodem (czyt.choruję) więc może będzie jakiś maratonik w następny poniedziałek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top