5.Bukiet czerwonych róż
Przeglądałem listę rzeczy do zrobienia na dziś. Na pierwszym miejscu była godzina z Aloisem, która, jak się okazało, zawsze wkradała się w mój plan zajęć jako pierwsza. Nie leżało mi to, ponieważ później byłem bardzo rozkojarzony i niezdolny do pracy, wolałem jednak nie prosić o zmianę grafiku i tym samym narażać się szefowi.
Już teraz czułem roztargnienie, szczególnie kiedy spojrzałem na zegarek, który pokazywał, że do sesji zostało zaledwie pięć minut. W zdenerwowaniu odetchnąłem głęboko i założyłem za ucho kilka kosmyków włosów. Pomyślałem o Sebastianie, który zajmował się obecnie swoim podopiecznym. Moje myśli zeszły na jego uśmiech, włosy, czułe spojrzenie, którym obdarzał mnie w trakcie wspólnych powrotów do domu. Przypomniałem sobie uczucie ciepła, kiedy łapał moją dłoń. Spojrzałem na swoją, wyobrażając sobie, że jest ona w uścisku mojego męża. Wraz z tą myślą przywołałem na twarz spokojny uśmiech, jak się jednak okazało pozytywne emocje nie zostały ze mną na długo. Moje zimne spojrzenie wylądowało na blondynie, który wszedł do gabinetu z rękami schowanymi za plecami. Nabrałem nieprzyjemnej podejrzliwości.
- Ciel... - zaczął, patrząc na mnie niepewnie. Ja za to uparcie unikałem kontaktu wzrokowego. - Chciałem cię bardzo przeprosić.
Myślałem, że szlag mnie trafi, kiedy wyciągnął w moją stronę bukiet czerwonych róż. Bez większych emocji spojrzałem na pęk kwiatów i jednocześnie poczułem, że coś znowu we mnie pęka. Moje oczy były puste i jednocześnie pełne skrajnych emocji.
- Możesz sobie wsadzić te kwiaty nie powiem gdzie, Alois. Nie przepraszaj mnie za coś, czego nie rozumiesz. - warknąłem, tracąc powoli nerwy.
- Ale ja rozumiem... - zaczął niepewnie, co przerwałem, zanim mógł się bardziej upokorzyć.
- Gówno rozumiesz. Przyjdź do mnie, kiedy tak jak ja będziesz miał koszmary, załamania, będziesz zawsze czuł się brudny. Przyjdź, kiedy poczujesz, że ktoś bezprawnie zabrał kawałek ciebie. To nie jest coś, co można rozumieć ot, tak, bez doświadczania na własnej skórze. Równie dobrze mogę podejść do osoby niewidomej i powiedzieć, że rozumiem, ale prawda jest taka, że nie wiem przez co przechodzi każdego dnia. Życie nie jest takie proste, aby za ciężkie grzechy powiedzieć ''przepraszam'' i myśleć, że zostaną odpuszczone. - czułem, jak w moim wnętrzu powstaje żar, który zaczyna mnie parzyć. Było mi gorąco, byłem zły i przy tym cholernie smutny, o ile to dobre określenie na tak ogromny żal.
- Chciałbym zrozumieć. - powiedział, unikając mnie wzrokiem tak jak ja wcześniej jego.
-Ale nie zrozumiesz. I nienawidzę cię z całego serca, ale nawet tobie nie życzę, abyś zrozumiał.
Chłopak chyba nawet tego nie zrozumiał. Wyglądał na zdziwionego, kiedy dotknął mojego ramienia, a ja momentalnie się cofnąłem. Cała moja pewność wyparowała. Szczególnie kiedy mój oprawca jedynie westchnął, jakby miał do czynienia z ciężkim w obyciu dzieckiem.
- Nie będę ci już dzisiaj przeszkadzał. - powiedział, po czym wepchnął mi do rąk bukiet i po schowaniu rąk w kieszeniach opuścił pokój.
Spojrzałem wtedy na kwiaty, które trzymałem w dłoniach i wraz z nimi opadłem na obrotowy fotel. Czerwień. Czerwone róże. Nie lubiłem ich, kojarzyły mi się z krwią. Wzdrygnąłem się na samą myśl o krwi znikającej w odpływie. Znów to samo...
Potrząsnąłem głową i natrętnie odganiałem od siebie kłopotliwe myśli, lecz i tak spojrzałem na swój bok, gdzie skryte pod materiałem goiły się nacięcia. Potem znów spojrzałem na róże. Czerwone róże kojarzyły mi się również z tanimi erotykami, kiedy to zakochani wchodzili do sypialni pełnej krwistych płatków i rżnęli się do rana.
Kochałem róże, ale te białe. Biały to kolor niewinności. Jasny odcień, który kojarzył mi się ze swobodą i szczęściem. Moim, chodź tak naprawdę naszym szczęściem. Moim i Sebastiana.
Przypomniałem sobie wesele i salę, która tonęła w tych kwiatach. I przypomniałem sobie mojego męża, który nieraz przynosił mi świetliste bukiety na urodziny, rocznice, czy nawet bez okazji, aby tylko sprawić mi radość. Kiedy powąchałem ten pęk, od razu poczułem, że nie pachną jak swoje białe siostry. Te białe miały w sobie aromat słońca, wiatru, deszczu i nuty czegoś, czego nie potrafiłem przypisać niczemu innemu. Zapach tych od Aloisa był ciężki i nieprzyjemny. Już chciałem pożegnać się z bukietem i go wyrzucić, kiedy zauważyłem wśród czerwonych płatków zgiętą w pół karteczkę. Wyjąłem ją i w sekundę przeczytałem treść.
Przepraszam. Teraz nie zrobiłbym tego, co zrobiłem wtedy. Jest mi przykro i nie chcę, abyś dalej żywił do mnie urazę. Byłem po prostu młody i głupi.
Patrzyłem na to osłupiały, po chwili czując złość. Nie miej do mnie urazy? ,,Nie, spoko, nic się nie stało. Najlepiej chodźmy razem na kawę''. Byłem młody i głupi? ,,No, to wszystko wyjaśnia, jest okej".Włożyłem kartkę z powrotem do bukietu, który odłożyłem następnie na blat biurka.
Młody. Byłeś młody, Alois. Ja też. Byłem jeszcze dzieckiem, które po prostu chciało być szczęśliwe i mu się powoli udawało, a ty to wszystko spieprzyłeś. Zagryzłem dolną wargę, czując, jak niewyobrażalna złość powoli zamienia się w smutek. Zabrał mi mój pierwszy raz, spokojny sen, zniszczył stającą powoli na nogi psychikę. O mało mnie nie zabił, bo gdyby nie Sebastian, który obdarzył mnie dużą ilością zrozumienia i miłości, pewnie już by mnie tutaj nie było.
Westchnąłem, wziąłem z biurka bukiet i zacząłem obracać go w dłoniach, patrząc we wściekłą czerwień.
- Idiota, idiota, idiota... - powtarzałem ciągle, jakbym był w transie. Potem z całej siły rzuciłem różami o najbliższą ścianę. Bukiet rozpadł się, a niektóre kwiaty połamały, spoczywając na szarej wykładzinie. - Ty pieprzony idioto!
Opadłem na kolana, głośno przy tym płacząc. Zakryłem uszy dłońmi i zamknąłem oczy. Gabinet był na szczęście w miarę wyciszony, co za tym idzie, szlochałem ile wlezie. A róże wciąż leżały w kącie, wydając się martwe i zimne.
***
Wieczorem powtórzyłem rytuał z cięciem. Tym razem również celowałem w biodra, bo był to bezpieczny obszar. Tym razem zrobiłem jednak trzy cięcia, a nie dwa, jak wczoraj. W lustrze za to oceniłem, że nic nie widać, więc po co mam się przejmować? Ale nawet jeśli nie było widać ran, moje ogromne zmęczenie już jak najbardziej. Miałem wrażenie, że w kilka dni postarzałem się o kilka lat.
- Chodź, aniołku. - powiedział mój ukochany, kiedy wróciłem do sypialni.
Z szerokim uśmiechem podszedłem do niego i przytuliłem mocno, udając, że nie mam w sobie grama żalu czy bezsilności. A jednak musiał coś wyczuć w trakcie tego tęsknego przytulenia, jednak nie pozwoliłem zajrzeć dotrzeć mu dalej.
- Wszystko dobrze?
- Tak. - odpowiedziałem, uśmiechając się promiennie.
Nie będę nic po sobie pokazywał i go martwił. Nie chcę wracać do tego, co było kiedyś. Nikomu nie pozwolę odebrać naszego szczęścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top