Wycieczka po Londynie #1

SH: Witajcie ponownie tym razem na Psycholocku. Ostatnio stwierdziliśmy z Johnem, że zrobimy sobie wycieczkę po naszym mieście z racji tego, że Gavin nie ma żadnych dla nas spraw. Chcieliśmy się z Wami podzielić zdjęciami z niej.

JW: Wykluczając również kwestię tego, że ostatnio zapuściliśmy jak tylko mogliśmy to konto i nic na niego nie wstawialiśmy. Dlatego też, aby aktywność tutaj wzrosła z tego oto powodu powstał pomysł, aby dla was stworzyć specjalne wydanie albo nawet więcej wydań rozdziałów na Psycholocku dotyczące Londynu (zależy jak się zmieścimy i czy przypadnie wam to do gustu).

SH: Dzisiaj wybraliśmy się na London Eye, zostawiając Rosie pod opieką pani Hudson. Nie przepada zbytnio za zbyt dużymi wysokościami i woleliśmy nie ryzykować, że od razu po wskoczeniu do kapsuły ona będzie chciała natychmiast wyjść.

JW: Zresztą mogłaby nam i pozostałym uczestnikom przebywającym w kapsule zrobić "pachnącą" niespodziankę, a bycie zamkniętym na dwadzieścia minut w takim malutkim pomieszczeniu, wdychając toksyczne opary, nie jest czymś przyjemnym.

SH: Śmierć na miejscu.

JW: Przynajmniej Scotland Yard szybko by ustalił przyczynę tragedii.

SH: Pamiętasz jak tak cię szybko złapałem, bo bałem się, że nie zdążymy wsiąść?

JW: Pamiętam, ja tak naprawdę również się bałem, bo kapsuła już zmierzała w górę, a my jako ostatni wchodziliśmy. Nie daj Boże by się nie udało. Wtedy to zwisalibyśmy przez całą przejażdżkę nad ziemią, modląc się, aby wrócić na stały grunt.

SH: Prawda. Potem czekaliśmy jakieś dziesięć minut aż w końcu dojechaliśmy na górę.

JW: Owszem, a przypominasz sobię kontrolę? Tak jakbyś był owinięty bombą i tylko czekał, aby sprawić nie tylko sobie, ale i pozostałym ostatnią wycieczkę, którą zapamiętałoby się do końca życia.

JW: Dobrze, że Moriarty nie ubzdurał sobie zabrać mnie na London Eye parę lat temu... Wtedy miałbym bombowy koniec.

SH: Tak... Dobrze, że tego nie zrobił.

JW: Tak, bo zawsze lepiej wysadzić się w prawie odludnym miejscu, gdzie jesteś tylko ty, twój wróg, jego snajperzy oraz w tamtejszym czasie przyjaciel.

SH: Nie narażał innych ludzi za to. Zresztą i tak mu się nie udało, więc czemu rozdrapujemy stare rany?

JW: Nie mam pojęcia, po prostu mi się to przypomniało, gdy zacząłem temat bomb... Jednak lepiej powróćmy do wspaniałego widoku, jaki widzieliśmy z London Eye.

SH: Ah, tak, tak... Zapierały wdech w piersiach.

JW: Szkoda tylko że Big Ben znowu jest w remoncie... Mimo że go z oddali słabiej widać, to lepiej by wyglądało, gdyby nic przy nim nie robili, przynajmniej na czas naszych zdjęć.

SH: Niestety. Robią coś przy nim od lipca i jakoś nie umieją skończyć... Ah! John! A co jeśli znajdą tam zwłoki?! Może sprawa w wieży zegarowej!

JW: A ty tylko o jednym...

JW: Chociaż nie powiem, to byłoby dość interesujące.

SH: A widzisz! Zadzwonię do Gavina, aby poobserwował to miejsce.

SH: A swoją drogą - ja tylko o jednym? To ty skakałeś jak dziewczynka jak znaleźliśmy plakat z tym aktorem...

JW: Dla twojej wiadomości nie skakałem jak dziewczynka.

JW: Jedynie wpatrywałem się w niego i chłonąłem każdy szczegół.

JW: Poza tym dalej ci mam za złe, że nie chciałeś mnie zabrać do Madame Tussauds...

SH: Jeszcze potem by nas zamknęli, bo ukradłbyś jedną, konkretną figurę woskową...

JW: Naprawdę uważasz, że miałbym czelność cokolwiek ukraść?

JW: Za kogo ty mnie masz? Za złodzieja? Co bierze wszystko, co mu się podoba?

JW: W sumie sądziłem, że twój brat mógłby jakoś zatuszować sprawę zaginięcia figury woskowej Bena...

SH: ...

SH: A potem Rosie bawiłaby się nim jak lalką Barbie...

JW: Nie pozwoliłbym. Mimo że jest naszą córką, to Ben jest zarezerwowany tylko dla mnie.

JW: To znaczy, jego figura woskowa oczywiście.

SH: Oh.

SH: To może zwolnię dla niego miejsce w łóżku?

SH: Bo coś czuję, że pomyliłeś chyba partnerów.

JW: Och przestań... Dyskutowaliśmy już o tym...

JW: Ja jakoś nie mam pretensji, że trzymasz w folderze tysiąc zdjęć tego tam Martina.

JW: Żadnych

JW: Tak samo jak i nie mam pretensji wobec twojego wyolbrzymionego podniecenia na widok nazwy ulicy.

JW: Prawie że zemdlałeś na jej widok, jakby to było nie wiadomo co.

SH: Pff... To tylko ulica... Czym się tu zachwycać poza tym, że ma w nazwie imię tego wspaniałego aktora?

JW: :)

JW: Wróćmy do Londynu.

SH: Ale rejs był bardzo odprężający.

JW: Tak... Można było sobie zamówić pyszną kawę na statku i spoglądać na panujące widoki za oknem. Na całe szczęście deszcz nie doskwierał w Londynie, więc widoczność była na wysokim poziomie.

SH: Widoczność była i tak na niskim poziomie, bo szyby były brudne jakby co najmniej płynęły przez wysypisko śmieci.

JW: A tam przesadzasz... Jeśli tak bardzo ci to przeszkadzało, to mogłeś wyjść i osobiście je przemyć, używając swojego zwinnego języka.

SH: Wolę używać jego zwinności w innych celach.

JW: Przy zmywaniu naczyń?

SH: ...

SH: Idź już do tego muzeum po Benedicta. Zamienię się z nim miejscami.

JW: Żebyś ty wtedy mógł skorzystać z okazji, że Martin jest wciąż singlem?

JW: Nie ma, do jasnej cholery, takiej możliwości.

JW: Kończymy ten rozdział. Już.

SH: ...Do następnego, czytelnicy.

JW: Nie wiem czy będzie następny raz. Nie rób im nadziei.

JW: Podziękujcie Sherlockowi.

SH: Co ja niby zrobiłem?

JW: Pstro.

JW: Domyśl się.

SH: Nie korzystałbym z okazji. Stałbym jak kołek w muzeum skoro nie jestem ci potrzebny do niczego szczególnego.

JW: Już dobrze... Przestań robić jak zwykle sceny...

SH: ...

SH: Idę na spacer.

SH: Nie wiem kiedy wrócę i nie będę robić ci nadziei.

SH: Podziękuj sam sobie.

JW: To idź, jak zawsze bądź obrażony.

JW: Sherlock...?

JW: ...

JW: Nie, nie wierzę. Faktycznie poszedł.

JW: ...

JW: W takim wypadku jestem ostatecznie zmuszony zakończyć rozdział...

JW: Mam nadzieję, że się podobało, a teraz przepraszam, ale muszę pójść za tym kretynem, bo nie wziął ze sobą szalika i się rozchoruje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top