𝚂𝚣𝚝𝚞𝚔𝚊 𝚖𝚊𝚗𝚒𝚙𝚞𝚕𝚊𝚌𝚓𝚒

Wesele przeżyte, byle bez poprawin we wrześniu :-)(

~*~

— Och, jesteście już! — Drzwi apartamentu zostały otwarte na oścież przez Baekhyuna w kwiecistej koszuli i spodniach w kolorze stonowanej zieleni. Na jego twarzy gościł zawadiacki uśmiech, który pomknął do Chanyeola, przyprawiając go o dreszcze.

Czy myślenie o możliwości spędzenia nocy z niższym było w takim momencie zbyt brawurowe? Między przyprowadzoną kobietą a Byunem mogło zaiskrzyć coś nagłego i niespodziewanego. Ale według Parka nie mogło być to stałe uczucie. W żadnym wypadku. Zasadniczo Chanyeol nie wierzył w istnienie uczuć, chociaż wielokrotnie przeprowadzał walkę z samym sobą, czy rzeczywiście tak jest. Czy rzeczywiście to wszystko, co czuje w środku i wszystko to, co otacza jego osobę, jest tylko wytworem jego chorej wyobraźni.

Być może niejednokrotnie przeszło mu przez myśl, że dałby się zabić za upojną noc z Baekhyunem. Z pewnością jednak nie byłby to akt oparty na odczuciach obu stron. Obaj mogliby odczuć jedynie spełnienie w kulminacyjnym punkcie, sam Chanyeol zdołałby poczuć chociaż chwilowe pożądanie. Nawet wypierając się przynależności do rasy ludzkiej, nie był w stanie wyzbyć się charakterystycznych dla niej cech i potrzeb. Chociażby tych seksualnych.

Po latach namysłu artysta doszedł do wniosku, że uczucia nie mają dla niego znaczenia, są nieistotne i nie ma zamiaru dać się im zniewolić. Całe życie spędził w praktycznej samotności. Gdzieś w głowie szumiały głosy jak gdyby znanych mu osób, nawiedzających jego najbardziej skomplikowane myśli. Nieprzespane noce przywoływały obrazy otoczenia z jego wczesnych lat życia. Z jednej strony stanowiły one dość przyjemne wspomnienia - świat wydawał się wtedy taki prosty, bezpieczny i zwyczajnie dobry. Dopiero późniejsze doświadczenia wzbudziły w nim pogardę dla ludzkości i wszystkich dobrze jej znanych wartości estetycznych.

Z drugiej zaś - przypominały o tym, że takowa wizja świata w jego głowie już nie istnieje, a niegdyś był tylko łatwowiernym gówniarzem, który myślał, że doznaje czegoś w rodzaju szczęścia czy poczucia bezpieczeństwa.

Odbiło się to na jego późniejszym życiu. Chociażby teraz - to, czy coś czuł do Baekhyuna, czy może nie, było jedną z ostatnich rzeczy, o których myślał artysta. Ważniejsze wydawało się to, że mógł malować, czuł się potrzebny, miał dach nad głową i należał do Byuna. W rzeczywistości potrzebował tylko jakiejś przynależności do czegoś albo kogoś. Szczegóły również nie miały większego znaczenia, chociaż obecność Baekhyuna w jego życiu przynosiła same korzyści. Największą z nich niepodważalnie była wena twórcza, o którą tak ciężko w pustym pokoju rozpadającego się lokum.

Chanyeol wydawał się nie zauważać, a przynajmniej nie zwracać uwagi na to, że dla Byuna od początku do końca pozostanie zwykłym Humilis. Nikim specjalnym, zwyczajnym człowiekiem. Miernotą, bezdomnym, z pewnością niewpisanym w choćby jedną komórkę jego zawsze miarowo bijącego serca. Chan owszem, należał do niego, ale relacja ta była niemal bezwartościowa. Powoli stawał się jedynie przedmiotem, który uległ animizacji pod wpływem rozkazów swojego pana. I dokładnie tak jak rzeczy, podlegał zasadzie przemijalności. Bardzo trudno stwierdzić, czy artysta o tym wiedział, czy zdawał sobie z tego sprawę.

Czy wiedział, że gdy umrze, nie będzie nikogo, kto go wspomni, przyjdzie na jego grób lub chociaż zwyczajnie kojarzył.

Przepadnie, obróci się w proch bezgłośnie i anonimowo. Ponieważ nie będzie nikogo, kto mógłby zatroszczyć się o wyrycie jego imienia na nagrobku.

***

Chanyeol bezwiednie przebierał nogami, snując się po mieszkaniu. Nie znajdował sposobu na zagłuszenie hałasów dochodzących z jednego z pomieszczeń. Siedzący tam Baekhyun oraz Seunghee wydawali z siebie rozmaite dźwięki, czasami wręcz zwierzęce. W żadnym razie nie były to odgłosy wydawane podczas seksu. Takie Chanyeol rozpoznałby od razu. Z początku bardziej przypominały mieszankę śmiechu (aczkolwiek nieco przerażającego) i płaczliwego łkania. Dalsza identyfikacja wydawała się niemożliwa.

Czy Baekhyun opowiadał tak dobre kawały, które nie były zarezerwowane dla niego? Może żartowali właśnie o marnym życiu Chana? Albo zwyczajnie zjarali się trawką, co także wiele by wyjaśniało.

Bo to wcale nie było tak, że artysta uważał swojego pana za człowieka dobrego i bez wad. Wydawało mu się wręcz, że zna niedoskonałości Byuna, a ponad to potrafi je zaakceptować. Rzecz miała się zupełnie odwrotnie. Chanyeol wiedział tyle, ile powinien wiedzieć lub na ile zostało mu to pozwolone, by nie zagubił umiejętności poznawczych. Gdyby stwierdził, że Baekhyun jest tylko dobry, mógłby za szybko zrozumieć, jak bardzo jest zły. Albo zwariować.

O wiele lepszą opcją było zdawanie sobie sprawy z paru nieistotnych rzeczy. Jedną z nich była niestronność od używek. Według powszechnych wierzeń osoba dobra nie pali, nie pije, a niech Bóg ma w opiece tych, którzy choć raz zażyli narkotyki. Baekhyun widocznie już dawno temu wyzbył się Boga, a potem także złudzeń. Prawie każdych złudzeń, oprócz tych po kwasie. Oprócz tego uwielbiał whisky i wino, na które jego głowa była najwidoczniej odporna, gdyż nawet po wypiciu ilości, przy których większości osób urwałby się film, Byun zachowywał trzeźwość umysłu. Niebywałe jak na osobę z Korei.

Chanyeol wykazałby się hipokryzją, gdyby miał mu to za złe. Sam palił, pił i brał podejrzane tabletki, rzekomo lekarstwa, których pochodzenia i działania sam nie znał. Mało jadł, mało spał, a to generowało niesamowite wory pod oczami. Kolokwialnie mówiąc, wyglądał jak ćpun. Nie był dobrym człowiekiem. Może też nie był złym do szpiku kości, ale według siebie miał wiele wspólnego z Baekhyunem. Wady i zalety.

Tylko... Czym właściwie jest zaleta?

Przez cały ten czas przemyśleń, głosy dochodzące z pokoju zdążyły ucichnąć. Panowała przerażająca wręcz cisza, trudna do zrozumienia między dwójką ludzi, zamkniętą w małym pokoju. Dla Chanyeola nie było to szczególnie podejrzane. Często siedzieli z Baekhyunem i milczeli godzinami, nieraz bez ruchu. Trudno było uwierzyć w istnienie kogoś równie aspołecznego jak Park, ale widocznie Seunghee też potrafiła być cicho. Umiała chociaż na moment zamknąć swoją jadaczkę i nie irytować prawdziwego artysty swoim irytującym, wszystkowiedzącym tonem głosu. W zasadzie, jedyną jej pozytywną cechą była otwartość na ludzi. Choć możliwe, że wynikała ona z bycia szychą. Seunghee zdecydowanie posiadała różne znajomości i wtyki. Według Chanyeola nie było innej opcji — nikt tak tępy i niekompetentny nie mógłby kontemplować publicznie o sztuce, gdyby nie miał odpowiednich ludzi po swojej stronie.

Z pokoju unosił się zapach zioła, łagodzącego myśli Chanyeola, rozluźniającego mięśnie jego żuchwy, które zaciskały zęby już od dłuższego czasu. Oprócz tego w powietrzu unosił się ledwie wyczuwalny odór. Spalenizna. Fetor w niczym nie przypominający palącej się kartki papieru albo trawki. Trudny do przypisania jakiejkolwiek substancji. A do tego jeszcze jeden zapach. Mgiełka, niczym słodki zapach bez zapachu. Z pozoru nie ma sensu, ale gdyby się temu dłużej przyjrzeć...

Chanyeol nie zdążył się nad tym zastanowić. Zasnął na sofie w blasku powoli pojawiającego się na horyzoncie słońca.

***

— Chyba nie po to dostałeś swój pokój, żeby spać w salonie. — Parka obudził pretensjonalny głos Baekhyuna. Dopiero gdy artysta nieznacznie otworzył oczy, zobaczył, że właściciel mieszkania ma zadowolony wyraz twarzy. Zupełnie nie pasowało to do tonu, jakiego używał. — Trzeba ci tłumaczyć, gdzie masz leżeć? Jak psu?

Chanyeol usiadł na sofie bez słowa. Nie znalazł pasującej odpowiedzi na pretensje Byuna, dlatego wolał nie pogarszać sytuacji. To, że miał dobry humor, mogło ulec szybkiej zmianie.

Drzwi od pokoju, w którym Seunghee i Baekhyun spędzili noc, a przynajmniej tę część nocy, której nie przespał Park, były uchylone. I tą niewielką szparą niesamowicie zachęcały, przyciągały, ciekawiły. Co kryło się za drzwiami? Nogi Chanyeola same zaprowadziły go do progu pomieszczenia, gdy Baek akurat spoglądał do lodówki i przekładał pudełka. Oprócz tych dwóch zdań i jednego spojrzenia, nie zaszczycił Chana ani dodatkowymi słowami, ani sztucznym uśmiechem. Oddalił się do kuchni w milczeniu.

— Nie wchodź tam — powiedział Baekhyun pewnym, ostrym głosem. Zmaterializował się obok drzwi, jakby miał możliwość telepatii i teleportacji jednocześnie. Chanyeol był przecież przekonany, że ten był zajęty lodówką. Teraz, gdy się odwrócił, lodówka była zamknięta. — Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, nie słyszałeś tego nigdy? Och, wiem, że już jedną nogą w nim jesteś, pomo vietato, ale lepiej, żebyś nie stawiał kolejnych kroków w tę stronę. To może się dla ciebie źle skończyć.

Chanyeol spuścił wzrok z drzwi. Te jednak nieznacznie się uchyliły pod wpływem ciężaru opierającego się o nie łokciem Byuna. To była prawdopodobnie jedyna szansa, by zajrzeć do środka. Chanyeol nie widział możliwości ujarzmienia swojej pokusy. Mimo zgarbionej sylwetki nadal był wyższy i mógł spojrzeć na pomieszczenie znad głowy stojącego przed nim Byuna. Pchnął drzwi i zaczął się nerwowo rozglądać, wprawiając niższego w osłupienie.

Pokój wyglądał, jakby przeszło przez nie tornado. Co gorsza, na podłodze leżała rozerwana sukienka Seunghee oraz jej biżuteria. Artysta jednak nie przejął się tym faktem — wiedział dobrze, że Baekhyun lubi ostry seks, w którym nie panują żadne zasady, oprócz jego własnych, nie wypowiedzianych na głos. Na łóżku leżała Seunghee. Jej naga klatka piersiowa nie unosiła się.

— Kurwa mać — zaklął Baekhyun. Oczywistym było, że ogarnęła go czysta wściekłość. Złamanie zasad. Grzech szatańskiej ciekawości.

— Zabiłeś ją? — zapytał Chanyeol, ignorując przekleństwo. Przy łóżku zauważył jeszcze białą butelkę. Halotan. Środek usypiający, słodki zapach bez zapachu. Nawet dla Chana stało się jasne, dlaczego tak nagle zasnął na sofie w salonie.

— Zwariowałeś?! Ona tylko śpi, nic jej nie jest. — Baekhyun zatrzasnął drzwi, niemal przycinając artyście palce. To jasne, widział za dużo, o wiele za dużo. Nie powinien interesować się pomieszczeniem, a nawet postacią Byuna. Dopiero teraz Chanyeol zaczął zastanawiać się nad konsekwencjami swojego czynu. "To może się dla ciebie źle skończyć."

— Ale ona nie oddycha... — Usta nie posłuchały rozumu. Jakaś część Chana koniecznie musiała wiedzieć... I upewnić się, że Seunghee na pewno jest martwa i już nie może znieważać sztuki. Nie może zastąpić Chanyeola.

— Naprawdę zwariowałeś. Trzeba ci zwiększyć dawkę leków. Poprzednia najwyraźniej przestała działać. Masz halucynacje, pomo vietato. Usiądź w swoim pokoju i uspokój się. Przyjdę do ciebie później. Wtedy porozmawiamy. — Nerwowo oderwał się od drzwi. Gdy jednak ujrzał spokój na twarzy Chanyeola, jakby odetchnął z ulgą. Park nie był nawet przerażony. Coś jednak było z nim nie w porządku. Coś w głębi Chanyeola cieszyło się z buntu przeciwko Baekhyunowi.

Ta część przeżywała w Parku najwięcej emocji. Radość, odwagę, strach. Ta część myślała najintensywniej przez następną godzinę spędzoną w samotności. Dla Chana nienaturalne było sprzeciwienie się Byunowi. Zrobił to nieświadomie, jak gdyby tego nie kontrolował. Ciekawe, czy w ten sam sposób mógłby dowiedzieć się czegoś o Baeku. Czegokolwiek. Jaki jest, co lubi. Kim on w ogóle jest? Najwidoczniej, sprzecznie z poprzednimi przekonaniami Chanyeola, nie kimś zwykłym, człowiekiem z tłumu, jednym z pionków społeczeństwa. Był osobą ważną — znającą ludzi obeznanych. Dlaczego więc zainteresował się nikomu nieznanym Chanem? Człowiekiem, który sam nie wiedział, jak żyje? Bez kontaktów i umiejętności zachowania się w towarzystwie? Chociaż artysta o tym nie pomyślał wprost, podświadomie odczuwał, że Baekhyun musiał mieć w tym jakiś cel...

Jednocześnie obawiał się, co teraz zrobi Byun. Mógł zrobić z nim dosłownie wszystko, na przykład wyrzucić na ulicę. Chanyeol nie wiedział, czego może się spodziewać po obiecanej rozmowie. Prawdopodobnie czekała go kara, pytanie tylko, na ile surowa.

— Możesz tu przyjść? — usłyszał zawołanie Byuna. Ten przesiadywał w salonie i wolno sączył kawę z filiżanki o staromodnym wzorze. Zupełnie jakby ją ukradł swojej babci. Zajmował fotel w rogu pomieszczenia, który był ustawiony dokładnie naprzeciwko sofy. Siedział z założonymi nogami i w momencie wejścia Chanyeola, akurat coś przykuło jego uwagę za oknem.

— Tak? — speszył się Park. Niepewnie wszedł do salonu, jakby się bał, że Baekhyun może go skrzyczeć za przerwanie jakichś rozważań. Z jego mimiki trudno było wywnioskować w zasadzie cokolwiek.

— Siadaj — polecił. Sam poprawił się na fotelu i dopiero wtedy przeniósł swój wzrok na rozmówcę. — Tak, jak powiedziałem, chciałem tylko porozmawiać. Nie będę cię karał, no, jeszcze nie teraz. Mimo to, mam nadzieję, że wiesz, że postąpiłeś bardzo źle. A także muszę cię ostrzec, iż jeśli jeszcze raz wydarzy się taka sytuacja, nasza relacja się zakończy, rozumiesz to, prawda?

Chanyeola przeszedł dreszcz. Jeszcze nie teraz? Co to miało znaczyć... Nasza relacja? Co dokładnie sugerował Baekhyun? Mocne słowa z opóźnieniem docierały do artysty, który mimo prób nie był w stanie przetworzyć usłyszanych zdań. Dlatego też niemal niezauważalnie kiwnął głową i głośno przełknął ślinę.

— Widzisz — kontynuował Baekhyun — nigdy nie zapytałem cię o imię. I nie zapytam. Wiesz dlaczego? Ponieważ nie jest ważne, jak się zwiesz. Nie jest ważne za kogo uważają cię inni. Ważne jest to, za kogo masz samego siebie. A ty masz siebie za n i c. Dlatego jesteś niczym. I dlatego nie masz dla mnie imienia.

Między rozmówcami zapadła cisza. To nie tak, że Chanyeol nie zdawał sobie sprawy ze swojej niesamowicie niskiej wartości. Zresztą, nie bez powodu nosił H na swoim ciele, które niejednokrotnie przypominało o swojej obecności, powodując bolesne szczypanie. Jeśli naprawdę był dla Byuna niczym, to w przyszłości mogła spotkać go prawdziwie bolesna kara. Nie wiedział jeszcze jak bardzo.

— Widzę, że nadal czujesz się samotny — odezwał się Baekhyun po dłuższym czasie. — Nie zdążyłeś się zaznajomić z Dongjunem, Seunghee ledwo poznałeś, chociaż też była artystyczną duszą. — Dopiero teraz Chanyeol spostrzegł, że Byun obraca w wolnej dłoni małe pudełko. Natychmiast wlepił w nie swoje spojrzenie, co nie uszło uwadze niższego mężczyzny. — Och, pewnie ciekawi cię, co to jest? To cyjanek, mój drogi. Sprytna substancja, bardzo ciekawa, niesamowicie zabójcza i dostępna w olbrzymich ilościach nawet na rynku dwie ulice stąd. Moim zdaniem każdy powinien mieć w domu chociaż jedną porcję, tak na wszelki wypadek. Wracając — kontynuował temat samotności, nie zważając na pusty wzrok Chana — Chyba po prostu brakuje ci znajomych, mój pomo vietato. To czas, abyś poznał Jungwoo.

W tym momencie z cienia wyłonił się blondyn w błękitnej, rozpiętej koszuli, z brązową apaszką wokół szyi i spodniach w kartę. Jego usta natychmiast złączyły się z tymi Byuna.

Chanyeol zacisnął pięści tak mocno, że pobielały mu knykcie. Jego oczy aż pociemniały z zawiści. Myślał tylko o tym, że niedawno jego konkurencja usunęła się sama, teraz jednak miał jakże niesamowitą okazję poznać mężczyznę, którego z Baekhyunem łączyło coś więcej. Jungwoo wyglądał na pewnego siebie kochanka, nie zaś taką miernotę jak Chanyeol. Z drugiej strony, wyglądał jak sztandarowy przykład geja, o czym świadczyły między innymi jego drobne kolczyki - kółka w uszach. Chan być może mógłby w tym momencie się najzwyczajniej w świecie zaśmiać, gdyby nie to, że sam miał problem z własną orientacją. Był osobą bardzo tolerancyjną, ale... Tolerancyjność kończyła się tam, gdzie ktoś stał za blisko Byuna.

Chanyeol poczuł się źle. Fatalnie. Chciał jak najszybciej opuścić salon, ale nie mógł się ruszyć, jakby przykuto go do sofy. Poczuł, że to może być koniec. Niedługo spotka go kara i zostanie wyrzucony z mieszkania, straci swoją inspirację, zostanie z niczym, aż w końcu zdechnie z głodu. Tak, według niego to Jungwoo miał być jego końcem. Jednak Chanyeol niesamowicie się pomylił.

To był dopiero początek końca.


~*~

Odczuwam to, że ta część wydaje się słabsza, ale poprzednia była dość mocna, więc powiedzmy, że mamy tutaj zapowiedź kolejnych wątków. Następny rozdział będzie lepszy, I promise

*

Ten rozdział jest krótszy bo - przyznam szczerze - nie chciałam go przeciągać na siłę. Wolałam podzielić akcję niż wrzucić tu kolejne opisy i części składowe następnego wątku - stałoby się to nudne, a chyba tego nie chcemy ;)

Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że matury już za mną i mam nadzieję, że nawet rozszerzenia napisałam na tyle dobrze, by nie musieć ich poprawiać w przyszłym roku.

Nadal nie mogę Wam obiecać, jak to będzie z częstotliwością rozdziałów, bo jestem na etapie szukania pracy, więc trudno mi powiedzieć, jak bardzo będę po niej styrana :') mam nadzieję, że dam radę jako tako pisać te rozdziały, chociaż - co część z Was już wie - będą one krótsze niż poprzednie. O ile krótsze? Nie mam pojęcia, wyjdzie w praniu. Raczej nie tak krótkie jak ten.

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top