8
Biegłam korytarzem do sali transmutacji. Musiałam być pierwsza, bo inaczej kawał się nie uda. Wpadłam do klasy całkowicie zdyszana. Rozejrzałam się. Pusto.
Chwała Merlinowi!
Czas na zemstę! Hunce muszą znać swoje miejsce.
Przywołałam w pamięci obraz miejsc, które zawsze zajmują James, Syriusz, Remus i Pet. Bałam się, że tym razem coś im odwali i usiądą gdzieś indziej.
Jeszcze raz rozejrzałam się po pustej sali i obficie posypałam odpowiednie krzesła bezbarwnym proszkiem. Zachichotałam mimo woli. Dzisiejszy dzień będzie świetny: najpierw Hunce na transmutacji, później Ślizgonki na OPCM, a na końcu ta idiotka, do której wczoraj zarywał Łapa.
Bosko.
Wyszłam z klasy i wygodnie usadowiłam się na jednej z ławek. Udawałam, że powtarzam zaklęcia. Po pół godziny przed salą zebrał się nie mały tłumek Gryfonów oraz Krukonów. Nasi wybrańcy też raczyli się pojawić.
James krzyczał do ognistowłosej "Evans, umówisz się ze mną?" co wywoływało śmiech wśród kilku innych osób, Glizdek w najlepsze zajadał się czekoladowymi żabami, Remus jak zwykle czytał, a ten idiota, Black namiętnie całował jakąś Krukonkę. Kretyn.
Na sam widok chciało mi się wymiotować. Wzdrygnęłam się.
Na szczęście przyszła Julie i mogłam zająć myśli czym innym, niż widokiem śliniącego się Łapy. W końcu, wielce łaskawa rasowa kotka ze schroniska (czytaj McGonagall) wpuściła wszystkich do klasy. Z zadowoleniem stwierdziłam, że Hunce usiedli tam gdzie zawsze. Będzie się dzisiaj działo.
Hehehe.
Profesorka jak zwykle zaczęła lekcje. Mówiła o tak interesujących rzeczach, że prawie usnęłam. Od oddania się do krainy snów powstrzymała mnie tylko możliwość zobaczenia tych idiotów za dokładnie trzy, dwa, jeden...
Najpierw drapać zaczął się Peter. Po prostu lekko podrapał się do udzie, potem James lekko poczochrał swoją głowę. Nikt nie zwracał na nich uwagi, dopiero gdy Syriusz spadł z krzesła i zaczął się gorączkowo drapać po wszystkich częściach ciała, po chwili dołączyła do niego reszta chłopaków.
Nigdy nie widziałam żeby w jednym miejscu, w jednym czasie tylu ludzi śmiało się z tego samego powodu. Nawet wiedźma starała się zaryć dłońmi wielki uśmiech, który pojawił się na jej ustach.
Natomiast Hunce turlali się po podłodze próbując jakimś sposobem ulżyć sobie w... cierpieniu. W końcu Syriuszowi udało się wstać i z furią w oczach wskazał na mnie.
- To twoja wina!
Parsknęłam śmiechem.
- Oczywiście, że moja.
Wszyscy po prostu lali ze śmiechu. Nawet ruda z koleżankami nie mogły wytrzymać i chichrały się odwrócone do wszystkich plecami. Muszę skromnie przyznać, że mój geniusz z każdym dniem rośnie i rośnie. Oby tylko kiedyś nie wybuchnął.
- Pani Profesor! Nie zamierza pani nic z tym zrobić? - zaskomlał Lunatyk.
- Właśnie! Gdzie tu sprawiedliwość? - dodał Łapa cały czas próbując pozbyć się uczucia swędzenia.
McGonagall spojrzała na nich i parsknęła śmiechem.
- Wie pan co, panie Black. Jak to się mówi? Karma wraca?
Widziałam jak Longbottom wyciąg jakiś zeszyt i zawzięcie notuje. Po chwili podnosi głowę i głowę i na migi pokazuje mi wynik 9 : 5.
Nieźle.
Wiedźmie w końcu udało się opanować i uciszyła wszystkie śmiechy i chichy.
- Już spokój, spokój. Panie Lovegwood proszę zabrać Huncwotów do SS i poprosić Panią Pomfrey o uleczenie... dolegliwości chłopców. - Znowu kilku uczniów zachichotało. - Panno Aigla proszę im towarzyszyć i wytłumaczyć szkolnej pielęgniarce co się stało. Reszta wracamy do zajęć.
Wzięłam podręcznik i torbę. Teraz już na pewno będę sławna w całej szkole.
***
Po transmutacji przyszedł czas na eliksiry. Profesor Ślimak pokazywał nam dzisiaj eliksiry usypiające oraz dokładnie przedstawił ich właściwości na kilku pożyczonych zwierzętach z zoo Hagrida. Na końcu wziął mnie na bok i zaprosił na przyjęcie dla jego "wybitnie" uzdolnionych uczniów. Z braku jakiejkolwiek deski ratunku (nawet brzytwę bym przyjęła) zgodziłam się zawitać na tej jego durnej imprezie.
Później mieliśmy jeszcze godzinę zaklęć z Puchonami. Nic ciekawego. Ćwiczyliśmy tylko zaklęcie zmniejszająco - zwiększające. Jak zwykle ognistowłosa wypadła genialnie zdobywając dziesięć punktów dla Gryffindoru.
W końcu nadszedł czas na OPCM. W sali nie było ławek, jedynie na końcu pomieszczenia stała wielka szafa. Od czasu do czasu podskakiwała i przechylała się na bok. Doskonale wiedziałam co jest w środku.
Huncwoci, którzy wreszcie pozbyli się swędzącego proszku także raczyli się pojawić. Zmierzyli mnie nienawistnym wzrokiem i odeszli jak najdalej ode mnie. Nic sobie z tego nie robiłam i wesoło dyskutowałam z Gab o sobotnim wypadzie do Hogsmeade.
Dumbi jak zwykle pojawił się spóźniony o piętnaście minut. Wszedł, a za nim pojawiły się cztery Ślizgonki, którym wczoraj podałam pewien eliksir. Ich twarze były po prostu obsypane pryszczami. Z wszystkich końców sali słychać było chichot, który momentalnie ucichnął pod ostrym spojrzeniem Dumbledora.
Longbotoom spojrzał na mnie. Pokiwałam twierdząco głową.
Po tym numerze prowadziłam ośmioma punktami, a to jeszcze nie koniec. Została ta idiotka od Blacka.
- Dobrze, kto mi powie co jest w tej szafie? Panna Evans, tak? Nie ma nikogo innego? No cóż, w takim razie proszę powiedzieć reszcie klasy to jest w środku.
- To bogin. Nikt nie wie jak on naprawdę wygląda, ponieważ przyjmuje postać tego, czego najbardziej boi się osoba stojąca przed nim.
- Świetnie. Pięć punktów dla Gryfonów. A teraz czy ktoś, oprócz panienki Evans wie jak bronić się przed boginem?
W klasie pojawił się las rąk. Żartuję. Było tak cicho, że zastanawiałam się co ci ludzie robią na szóstym roku. Wywróciłam oczami i zgłosiłam się.
- Panno Aigle mam nadzieję, że uratuję pani resztę klasy.
- Zaklęcie, dzięki któremu można się bronić w starciu z boginem to Ridiculus.
Dumbi pokiwał głową.
- Dokładnie, kolejne pięć punktów. Ustawić się w rządku. Gdy bogin przed wami stanie krzyknijcie Ridiculus i pomyślcie o czym śmiesznym. Ruszać się.
Jak łatwo można się domyślić pierwsi w kolejce byli Huncwoci, później Malfoy i jego świta. Ja byłam prawie na końcu. Nie śpieszno mi pokazywać moje strachy.
Potter dumnym krokiem podszedł do szafy. Z środka wyszła ruda i Rogacz. ognistowłosa była wściekła na chłopaka i uderzyła go z otwartej dłoni w twarz. Prawdziwy Potter skrzywił się i krzyknął Ridiculus. W jednym momencie zniknęła zezłoszczona ruda, a pojawiła się chmara latających świnek, które chciały się pobawić z Jamsem w chowanego. Kilka osób roześmiało się na dobre, a pliczki Evans wręcz płonęły. Zadowolony z siebie Rogacz podszedł do niej i z szarmancją godną Hunca spytał "Umówisz się ze mną Evans?". Zawstydzona i rozeźlona dziewczyna uczyniła to samo co jej boginowy odpowiednik i odwróciła się do swoich koleżanek.
Następny był Peter. Jego boginem był brak słodyczy. Wiadomo co chłopak wyobraził sobie gdy krzyknął zaklęcie. W całej sali pojawił się deszcz słodyczy.
Remus najbardziej bał się pełni księżyca. Ciekawe czemu? Przez chwilę stał jak zamurowany, ale szybko przywołał się do porządku i księżyc w pełni zamienił się w biały balonik, z którego uciekało powietrze.
Idiota Black podszedł do bogina na pełnym luzie. Oczywiście jego boginem było to, że stanie się brzydki i żadna dziewczyna nie będzie chciała na niego spojrzeć. Zaklęciem po prostu sprawił, że
znowu miał te swoją idealną buźkę i mięśnie. Większość dziewczyn od razu wyszczerzyło się do niego, a on posłał im uwodzicielskie spojrzenie.
Malfoy bał się fretek, a Snape... Huncwotów... dobra bez komentarza. Następna była Julie. Na chwiejnych nogach podeszła do bogina, a ten przybrał kształt noża. Wielkiego, gigantycznego noża. Cała roztrzęsiona krzyknęła Ridiculus. Nóż zamienił się w choinkę, która gruchnęła o ziemię z taką siłą, że wszystkie bombki się potłukły.
Gabi bała się węży, Lovegwood nargli (cokolwiek to jest), Longbottom pająków, a Weasley takiej jednej Gryfonki, Molly... Ruda martwiła się, że obleje SUMY, Dorcas - wszelkiego robactwa, a Ann wilkołaków.
Przyszła kolej na mnie. Doskonale wiedziałam w co zamieni się bogin. Przyjęłam odpowiednią pozę i uniosła rękę do góry. Przed moimi oczami pojawił się zielony promień Avady. Gdy zobaczył to Dumbledore chciał mnie zasłonić swoim ciałem, ale ja już krzyknęła Ridiculus i śmiertelne zaklęcie zamieniło się w tęcze.
Przez chwilę w sali było cicho.
- Na dzisiaj koniec lekcji. Rozejść się!
Wszyscy wyszli z klasy. Musiałam odpocząć, więc nie pojawiłam się na zajęciach z wróżbiarstwa. Mimo zakazu wyszłam przejść się na błonia. W drodze powrotnej przyłapała mnie McGonagall, ale nic nie powiedziała tylko kazała mi wracać do wierzy.
W pokoju dowiedziałam się, że żart który wycięłam tej pustej lali od Blacka wyszedł świetnie i teraz tamta ryczy w łazience cała oblepiona śliną trola.
Nie miałam siły by się cieszyć i chciałam tylko zasnąć i zapomnieć o dzisiejszych zajęciach Ochrony Przed Czarną Magią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top