28

- Na pewno chcesz ze mną iść? - zapytałam Syriusza po raz setny.

Siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym i obżeraliśmy się słodyczami z Miodowego Królestwa, które udało się przemycić Peter'owi w kieszeni, oraz graliśmy w eksplodującego durnia. To był chyba pierwszy raz gdy siedziałam w jednym pomieszczeniu z Hunwotami i nie skakaliśmy sobie do gardeł.

- Tak. Przestań o to w kółko pytać! Powiedziałem, że pójdę - burknął i wrócił do podglądania kart Rogasia.

- Nie oszukuj! - fuknęłam i przyłożyłam mu poduszką.

Syriusz podniósł ręce w geście kapitulacji, a ja wymieniłam znaczące spojrzenia z Remusem. Nie rozmawialiśmy o tym, ale już na początku gry założyliśmy maleńki sojusz. Może nie było to zbyt uczciwe, ale nikt nie powiedział przecież, że nie można czegoś takiego robić.

Przez chwilę graliśmy w ciszy. Miałam świetne karty, co po części zawdzięczałam Lunatykowi, który ukradkiem podsyłał mi karty z innej tali, leżącej na stole.

- Hej, Farce.

- Hmm? - odparłam gdy Pet przerwał ciszę. Byłam skupiona na odbieraniu kart, więc nie usłyszałam pytania.

- Możesz powtórzyć?

- No... bo my się tak zastanawialiśmy...

Spojrzałam na całą czwórkę, a moje brwi podjechały do góry. Cała czwórka wyglądała na spiętą i lekko zawstydzoną. Nie rozumiałam o co chodzi, bo myślałam, że od czasu ataku na szkołę i pogrzebu Huntera wszystko między nami jest w porządku.

- Tak?

Pet już więcej nic nie  powiedział tylko uciekł wzrokiem na bok.

- Glizdek chciał zapytać co będzie z naszym zakładem - uzupełnił James.

- Zakładem? - przyjrzałam się im uważniej, zapominając, że na początku roku założyłam się z nimi o ilość kawałów - Jakim zakładem?

- No tym, wiesz...

Nagle w mojej głowie nastała jasność, a ja zrozumiałam jak dziwnie musiałam wyglądać siedząc tam z otwartymi ustami.

- Aaaaa.... ten zakład. - wzruszyłam ramionami - Tak właściwie to sama nie wiem co z nim. Nie robiłam żadnych żartów od ponad dwóch miesięcy. I na razie nie mam na to ochoty.

Znowu zapadła cisza, ale tym razem nie była już to ta "przyjemna" cisza, która często towarzyszy grze w karty. Przez ich pytanie zupełnie straciłam ochotę na zabawę. Tak właściwie to sama nie wiem dlaczego przestałam robić kawały.

Odkąd tylko pamiętam żarty były częścią mnie. Tylko one zostały mi po ojcu, którego z resztą prawie w cale nie pamiętałam. Chociaż zawsze gdy o nim myślałam przede mną pojawiał się obraz wielkich, brązowych - a może całkiem czarnych - oczu, które z czułością się we mnie wpatrywały. Zawsze jednak uważałam to za złudzenie. W końcu miałam tylko pięć lat.

- Czyli na wielkiej uczcie na koniec roku przyznasz przed wszystkimi, że Huncwoci są największymi rozrabiakami na świcie? - rzucił od niechcenia Syriusz.

- Co?! - podniosłam się z podłogi i spojrzałam na niego wyzywająco - Dlaczego niby miałabym coś takiego zrobić?

- No bo sama powiedziałaś, że nie zamierzasz robić kawałów. My się do czegoś takiego nie zobowiązaliśmy. Obecnie wygrywasz, bo masz przewagę pięćdziesięciu pięciu punktów, ale do końca roku zostały jeszcze trzy miesiące, więc wszystko może się zdarzyć. - zaznaczył z szelmowskim uśmiechem na twarzy.

- Jesteś tego taki pewny? - mruknęłam groźnie.

Reszta chłopaków spojrzała na siebie.

- Łapo daj spokój. - powiedzieli chórem.

- Właśnie Łapciu. Odpuść. Uwierz mi, nie chcesz mieć we mnie wroga.

- Jesteś tego taka pewna, Aigle?

- Żebyś wiedział, Black.

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, a temperatura w pokoju opadła do zera. Kilka par oczu zwróciło się w naszą stronę. Dobra. Kogo ja próbuję oszukać? Wszyscy się na nas gapili. Nawet postacie na obrazach przestały się poruszać i z zaciekawieniem wpatrywały się w to całe przedstawienie.

- Jesteś zdecydowanie zbyt pewny siebie, Black.

- No co? Sama mówiłaś, że na miano najlepszego żartownisia zasługuje tylko ten, kto wywinie najwięcej żartów i otrzyma najwięcej kar. A jak ty chcesz się do tego kwalifikować skoro nie robisz kawałów?

Coś we mnie pękło. I to tak dobitnie, że miałam ochotę sięgnąć po moją nową różdżkę, którą poszłam kupić zaraz po pogrzebie Huntera i przekląć ich najgorszą z możliwych klątw. Miałam nawet kilka pomysłów na początek, ale przyszedł mi lepszy pomysł do głowy...

- Dobra! Masz czego chciałeś! Zobaczysz, że nie macie ze mną najmniejszych szans. A ja pamiętam jaka jest moja nagroda! Wymyślę wam takie zadnia, że mnie do końca życia popamiętacie.

Rzuciłam karty, które nadal spoczywały w mojej ręce, pod ich stopy, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia. Miałam już w głowie idealny  plan zemsty za ich ignorancję. Gdy wspinałam się po schodach usłyszałam jeszcze tylko jak James mówi do Syriusza - A nie mówiłem, że plan wypali?

Uśmiechnęłam się. Miałam najlepszych przyjaciół na świecie.

***

Siedziałam na małej ławce pod jedyną gospodą w Hogsmeade i obracałam w dłoni nową różdżkę. Kupiłam ją zaraz po pogrzebie Huntera, ale nieważne jak bardzo się starałam - nie potrafiłam się z nią zżyć, tak jak z różdżką, z którą przyjechałam do Hogwartu.

Jeszcze raz przyjrzałam się magicznemu patykowi w mojej ręce.

Grab, dziewięć cali oraz włókno ze smoczego serca. Idealna dla osób pełnych temperamentu, z mnóstwem energii i pomysłów. Genialna w czarnej magii oraz zaklęciach niewerbalnych - przynajmniej tak powiedział mi Olivander, którego, mimo dziwacznego zachowania, bardzo polubiłam.

Ale nie zmienia to faktu, że nie lubiłam tej różdżki, chociaż według specjalisty była mi przeznaczona - w końcu sama mnie wybrała. Jednak już pierwszego dnia zauważyłam, że coś jest nie tak. Nie słuchała mnie. Miała jakby... własne zdanie.

- Cześć Farce!

Wstałam i przytuliłam Syriusza na powitanie. Ten głupek uparł się, by razem ze mną poszukać mojej starej różdżki.

- Ruszajmy.

Wyszliśmy z wioski i ruszyliśmy w kierunku błoni i miejsca, w które odstawił nas kraken. Po drodze gadaliśmy o błahych tematach. Szkoła, egzaminy, nowy muzyczny zespół. To zadziwiające jak można się zżyć z inną osobą gdy przejdzie się odpowiednio wiele. Cóż, w końcu pewne przeżycia muszą się skończyć przyjaźnią. A utknięcie na wyspie, pośrodku hogwarckiego jeziora zalicza się do tej grupy całkowicie.

- Farce, ja...

- Co znowu?

- Ja zastanawiałem się czy to co się stało wczoraj... Czy to coś zmieniło?

- Zmieniło coś? W jakim sensie?

- No wiesz... Czy przez to, że, jakby, zmusiliśmy cię do powrotu do robienia żartów jesteś na mnie zła, czy coś...

Przez chwilę patrzyłam na niego z niedowierzaniem, a później roześmiałam się, trochę jak psychopata.

- Dlaczego uważasz, że mogłabym się na ciebie obrazić za coś takiego? - odparłam nadal chichotając - Tak właściwie to zastanawiałam się jak wam się odwdzięczyć za to wszystko! Nie mogę uwierzyć, że zaplanowaliście całą tą scenkę żebym znowu wróciła.

- Cóż... nie trudno cię było przekonać... - mruknął Syriusz, tak, jakbym miała tego nie usłyszeć.

W rewanżu sprzedałam mu koleżeńskiego kuksańca w bok i zepchnęłam z  drogi do jakiegoś rowu. Nawet nie wiem kiedy zaczęliśmy się gonić po całych błoniach, niczym pierwszoroczniacy, których  pierwszy raz wypuszczono na dwór po transmutacji.

- Koniec! - krzyknęłam w pewnej chwili.

Łapa właśnie miał mnie załaskotać na śmierć, a moje płuca palił żywy ogień. Od około dwóch tygodni pogoda poprawiła się. Śnieg całkowicie stopniał, deszcz padał tylko w nocy, a słońce momentami potrafiło przypiec. I całe szczęście, bo w innym wypadku bylibyśmy cali mokrzy.

Podniosłam się z pleców i pokazując Syriuszowi język ruszyłam w kierunku jeziora. Ten, niczym wierny pies (przypadek? nie sądzę!) potruchtał za mną. Trzeba przyznać, że Syriusz był bardzo wysportowany. Lata treningów Quidditch'a nie poszły na marne. Nawet Hunter... Otrząsnęłam się z tych dziwnych myśli, które od kilku dni krążyły mi po głowie i stanęłam na plaży, zaraz przy wodzie.

- Jak właściwie zamierzasz znaleźć tę różdżkę? Przeszukasz całe dno morskie czy co?

Pokręciłam głową z niedowierzeniem. Jak to możliwe, że ten człowiek jest na szóstym roku? Albo jest tak genialnym aktorem, albo ma najlepsze ściągi na świcie. A znając go bardziej przychyliłabym się do drugiej opcji.

- Oczywiście, że nie. Użyje zaklęcia przyzywającego i ona sama do mnie przyleci.

- A co zrobisz z tą?

Wzruszyłam ramionami.

- Ma rdzeń z włókna ze smoczego serca. Jeśli ktoś się postara, to szybko zmieni właściciela. Po prostu odeśle ją Olivanderowi na Pokątną.

- No to zaczynaj.

- Accio różdżka!

Staliśmy na plaży jak słupy. Może jest za daleko? Albo to zaklęcie nie działa pod wodą? A może ja cos pomyliłam w zaklęciu i nawet go nie rzuciłam.

- Farce...

- Nie kończ.

- Może ja spróbuję?

Westchnęłam i ręką zaprosiłam go do działania.

- Accio stara różdżka Farce!

Znowu staliśmy przez chwilę jak kompletni idioci. Już chciałam zawracać i dać sobie spokój z próbami odnalezienia starej, dobrej i sprawdzonej kompanki gdy nagle usłyszeliśmy świst, a sekundę potem Syriusz trzymał w dłoni moją różdżkę.

- Udało się! - krzyknęłam uradowana i dałam chłopakowi całusa w policzek.

Wzięłam starą, dobrą znajomą - jednocześnie podając Syriuszowi nową - i ruszyłam w kierunku zamku.

- Nie wiem jak ci się za to odwdzięczę!

- Może kolejnym całusem?

Wywróciłam oczami i cała w skowronkach ruszyłam dalej.

***

Moja biedna różdżka! Nie wierze, że jest cała po trzech miesiącach w wodzie. Dlaczego ja głupia wcześniej tam nie poszłam i nie wyciągnęłam jej z tego jeziora? Całe szczęście, że mnie nie porzuciła! Nie wiem co bym wtedy zrobiła...

Siedziałam z Julie i Lily przed kominkiem i czyściłam swoją, dopiero co odnalezioną, zgubę. Syriusz wraz z resztą Huncwotów poszli wywinąć jakiś numer, ale nie chcieli mi nic powiedzieć. Nie dziwiłam się. Teraz gdy znowu wróciłam do gr, tak jakby jesteśmy wrogami, więc każdy musi strzec swych tajemnic.

Cieszyłam się, że Hunce czynnie działają. Swoją drogą ja też nie próżnowałam. Czekałam tylko na powrót tej czwórki. W nagrodę (za to, że pomogli mi wrócić do gry) postanowiłam nie wycinać im żartów.

Gdy stwierdziłam, że mój skarb świeci się już odpowiednio mocno, wstałam i wyszłam dziurą pod portretem Grubej Damy. Zadbałam o to, by żart odbył się w wieczornych godzinach szczytu, czyli tuż przed rozpoczęciem się nocnego szlabanu.

Zabiegani uczniowie starali się jak najszybciej trafić do swoich dormitoriów, więc nie było szans, by ktokolwiek zauważył i zaczął mnie o coś podejrzewać. W oddali zobaczyłam Julie, która oczywiście o wszystkim wiedziała i teraz z zaciekawieniem wyczekiwała rozwoju wydarzeń. Przez chwilę miałam wrażenie, że obok niej zaraz pojawi się Hunter, który zawsze był obecny podczas tego typu akcji, ale tym razem nie pojawił się...

Na sekundę moje serce zatrzymało się, a oczy zaszły łzami. Musiałam się oprzeć, bo strasznie rozbolała mnie głowa. Miałam ochotę zostawić to wszystko i uciec do mojego pokoju, zaszyć się w łóżku i płakać całą noc. Ostatnio takie ataki paniki zaczęły się u mnie pojawiać coraz rzadziej, ale nadal nie mogłam się ich całkowicie pozbyć. Gdy nadchodziły te noce dobrze było mieć przy sobie Julie. Jak nikt potrafiła pocieszyć, przytulić i uśpić cichą kołysanką.

Za to ją kochałam.

Zacisnęłam mocniej oczy, uszczypnęłam się w rękę i wzięłam głęboki oddech. Hunter by tego chciał. Gdybym teraz uciekła, a on tu był to zapewne przez kolejne trzy godziny suszyłby mi głowę o to, jak dziecinnie się zachowałam. Decyzja zapadła - muszę zostać. Dla niego...

W momencie gdy udało mi się zapanować nad atakiem, w korytarzu pojawili się Huncwoci. Z niewiadomych mi przyczyn mój brzuch zaplątał się w supełek. Czułam się jakbym robiła pierwszy żart w mojej karierze.

- Nie zawiedź mnie - szepnęłam do różdżki i wypowiedziałam zaklęcie - Corde!

Nie zawiodła mnie. W chwili gdy skończyłam wypowiadać zaklęcie tuzin uczniów uniósł się w powietrze i zaczął wirować jak na karuzeli. Bardzo szybkiej karuzeli.

Najlepsze były miny nieszczęśników. Nawet Lily, zapewne wracająca z biblioteki, nie mogła się powstrzymać i zachichotała. Jednak najgłośniej śmiali się Huncwoci i to w ich stronę udała się McGonagall i Dumbledore.

- Potter, Black, Lupin, Pettigrew! Czyżbym zadała wam za mało lekcji?-zapytała groźnie starucha.

- Ale to nie.. nie my... pani... pani profesor... - wydukał posikany ze śmiechu Remus.

- Jak to nie wy?! A może widzicie tu inna bandę półgłówków, która histerycznie wyśmiewa się z kolegów? Natychmiast ich ściągnąć!

- To nie oni Minerwo - odezwał się Dumbledore mierząc cały korytarz swoim stalowym wzrokiem.

- Ależ Albusie, kto w takim razie...

- Farce, moja droga wyjdziesz tu do nas, czy nadal będziesz się chować wśród uczniów?

Z miną winowajcy wypisaną na twarzy ruszyłam w kierunku nauczycieli. Po drodze widziałam pocieszające mrugnięcia innych uczniów, którzy najwyraźniej cieszyli się, że to ja wykręciłam ten numer.

- Tak, panie profesorze?

- Do mojego gabinetu, panno Aigle - odparł tylko.

 Nadal roześmiani Huncwoci pomachali mi na do widzenia i zaczęli się oddalać... dopóki nie zatrzymał ich sroki głos wiedźmy.

- A wy panowie pozwolicie z nami.

Chłopcy spojrzeli po sobie.

- Ale my nic nie zrobiliśmy! - bronił Pet.

- Właśnie, my..

- Byliśmy w dormitorium dziewczyn z Hufflepuff - dokończył Dumbledore.

Trzeba przyznać, że ma gościu wyczucie czasu. Idealnie wbił się w wypowiedź Rogacza.

- Za mną!

***

- Że wy coś zrobiliście to rozumiem, ale ty? Myślałam, że po tym wszystkim co przeszłaś postanowisz odłożyć żarty na bok. Rozczarowałam się. - powiedziała wiedźma i odjęła Gryffindor'owi dziesięć punktów.

Rozsiadłam się wygodniej w fotelu, ponieważ teraz przyszła kolej na Huncy. Ciekawiło mnie w jaki sposób nauczyciele dowiedzieli się o tym, że chłopcy gdzieś byli. A poza tym skąd wiedzieli, że robią jakiś żart? W końcu mogli tylko odwiedzać jakiegoś Puchona, czy coś. Chociaż nie, nie mogli. To w końcu Huncwoci.

Przez kolejne pół godziny słuchałam oskarżeń staruchy, pokrętnych tłumaczeń Blacka oraz ciętych uwag Dropsa, który najwyraźniej świetnie się bawił, widząc całą czwórkę największych rozrabiaków, przyskrzynionych.

Gdy reprymenda minęła, a wiedźma postanowiła odjąć Gryfonom jeszcze dwadzieścia punktów mogłam wreszcie odsapnąć. Zaraz wrócę do pokoju, wezmę długą kąpiel i oddam się we władanie krainy snów...

- Panno Aigle to inna różdżka, prawda?

Podniosłam głowę, zdziwiona, że ktoś coś do mnie mówi.

- Tak, to moja stara różdżka . Wyłowiłam ją z jeziora.

Dumbledore pokiwał głową i dokładniej przyjrzał się mojemu magicznemu patykowi. W pewnej chwili poprosił nawet bym mu ją podała do ręki.

- Z czego jest ta różdżka jeśli można wiedzieć - zapytała McGonagall, która także nagle bardzo zainteresowała się moim cudeńkiem.

- Tarnina, jedenaście cali, sztywna, kieł alpy.

- Rety. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.

Zamrugałam, zdziwiona, oczami.

- O co pani chodzi, pani profesor? - zapytał zamiast mnie Remus, który nadal - wraz z resztą Huncy - znajdował się w pokoju.

- Widzicie kieł alpy i tarnina nie idą z sobą w parze. - zaczął tłumaczyć Drops - Widzicie. Tarnina jest wierna swojemu właścicielowi aż do śmierci. Nie ma czynu, który sprawiłby, że to drewno odwróciłoby się od swojego pana. Natomiast kieł alpy to najbardziej zdradziecki rdzeń ze wszystkich rdzeni. Byle zawahanie może sprawić, że zadziała przeciwko właścicielowi.

- To jak jest możliwe, że istnieje ta różdżka? - mądrze zaznaczył Syriusz.

- Tarninę i kieł alpy łączy mimo wszystko coś niesamowicie silnego. A mianowicie zamiłowanie do czarnej magi i zaklęć niewerbalnych. Podejrzewam, że tylko to łączy te dwa składniki ze sobą.

Przez chwilę panowała cisza.

- Łał - powiedział w końcu James.

- Opiekuj się tą różdżką, panno Aigle. To jedna  najpotężniejszych różdżek na świcie.

- Ojeju - bąknęłam tylko i z nabożną czcią schowałam mój skarb to kieszeni w szacie.

- Może nie powinnam o to pytać, ale skąd ma panienka tą różdżkę? - zapytała McGonagall.

- To... to była różdżka mojej mamy. Odziedziczyłam ją po niej. Tak właściwie to jest jedyna rzecz jaka mi po niej została - rzuciłam już w drzwiach i ruszyłam ku wieży Gryffindoru. Po chwili dogonili mnie Huncwoci i razem, opowiadając po drodze śmieszne historyjki i chichocząc, wróciliśmy do pokoi.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top