27


Próbowałam. Obiecałam sobie, że gdy stanę przed kościołem w rodzinnym miasteczku Huntera nie będę płakać. Będę miała uśmiech na ustach, będę miło żartowała o moim chłopaku, będę silna - tak jak on tego chciał.

Nie wyszło mi.

Już rano gdy Julie i Lily pomagały mi się uszykować na pogrzeb, bo pierwszy raz miałam w czymś takim uczestniczyć, wiedziałam, że nie wytrzymam. Przy nich udawałam odprężoną. Śmiałam się, rozmawiałam, zjadłam śniadanie. Nawet dałam się ubrać w granatową  sukienkę Gabi, zakręcić mi włosy i lekko się umalować. Sama nie wiem jak, ale dałam nawet Lily założyć mi na szyję kolie, którą Hunter podarował mi na Boże Narodzenie.

Teraz, gdy miałam wejść do środka i zobaczyć go ostatni raz, czułam jak ciąży mi na szyi i ciągnie w dół. Czekałam na Syriusza. Profesor Dippet pozwolił mi zabrać jedną osobę do towarzystwa. I jakbym miała zemdleć...

Mój partner pojawił się dosłownie po sekundzie, od chwili gdy pomyślałam, że się spóźnia. Miał na sobie odświętną, zapewne bardzo drogą szatę wyjściową, krawat i czarne buty z noskami. Długie, czarne włosy zaczesał do tyłu i byłam niemal pewna, że użył do tego całej tubki żelu do włosów, którą Zonek tak chętnie sprzedawał u siebie w sklepie.

Starałam się, ale na ten widok musiałam wybuchnąć śmiechem.

- Coś nie tak? - zapytał zdziwiony.

Nadal cicho chichocząc, pokręciłam głową. Syriusz chyba nie zrozumiał o co mi chodzi, wzruszył rękami i podał mi swoje ramię. Jak to się stało, że to w ogóle on poszedł tam ze mną? Cóż, musiał chyba przekupić całą szkołę, bo prosiłam o towarzyszenie mi każdego. Dosłownie każdego. Podeszłam nawet do zupełnie przypadkowego kolesia, jemu to zaproponowałam i mi odmówił. Została mi do wyboru samotność lub on. Zastanawiałam się czy nie wolałabym samotności.

- Gotowa? - spojrzał na mnie nie pewnie, a ja zrozumiałam, że jak głupia stałam i wpatrywałam się w fasadę budynku. Wzięłam ostatni głęboki wdech.

- Ruszajmy.

***

Pogrzeb był zupełnie inną ceremonią niż myślałam. Było nawet lepiej niż sądziłam. Nikt nie płakał, nikt nie był ubrany na całkowitą czerń, nikt nie próbował udawać, że jest szczęśliwy, ale wszyscy się śmiali. A przynajmniej próbowali.

Teraz przyszedł czas na najtrudniejsze.

Kapłan, którego wynajęli rodzice Huntera prowadził dość spory orszak wujków, cioć, kuzynów, kuzynek, babć, dziadków, przyjaciół rodziny i naszą dwójkę do grobu. Do grobu Huntera.

Próbowałam się zmusić, ale nie byłam w stanie zajrzeć do trumny w kościele. Trzymałam ten głupi bukiet  niezapominajek w dłoni i szłam przed siebie. W końcu zatrzymaliśmy się obok jeziorka.

Było tu dużo drzew i kwiatów. Z daleka można było zobaczyć jakieś duże miasto, a wszędzie dookoła latały ptaki. Gdybym nie była na pogrzebie pewnie zachwycałabym się widokiem i cieszyła się świeżym powietrzem. Dzisiaj nie miałam na to ochoty.

Rodzice Huntera już nie próbowali się uśmiechać. Oboje płakali. W tamtej chwili pomyślałam jak samolubna byłam prosząc jego mamę by nie była smutna chowając syna. Jedynego syna. Powinnam była się domyślić, że nie mam prawa nawet mówić czegoś takiego. Znałam Huntera cztery miesiące. Oni znali go całe życie.

- Niech Bóg zaopiekuje się twoja duszą i pozwoli ci dołączyć do twych przodków w niebie. - mówił ale kapłan, a mężczyźni, którzy nieśli ciało, zaczęli spuszczać je do otworu w ziemi. Na to nie byłam przygotowana.

Odwróciłam się i wtuliłam w tors bruneta.

- Czy ktoś chciałby coś powiedzieć o zmarłym? - padło pytanie.

Z początku nikt się nie ruszał. Wszyscy w myślach wspominali Huntera i myśleli co mogliby o nim powiedzieć. A przynajmniej ja tak robiłam. W końcu po zbyt długiej chwili ciszy do grobu podeszła pani Rickman.

- Nie muszę chyba mówić, że nigdy nie planowałam czegoś takiego. W moich marzeniach zawsze planowałam, że to Hunter stoi teraz na moim miejscu i ze łzami w oczach, próbuje po raz ostatni mnie pożegnać. Z początku nie umie sobie poradzić z bólem, ale później, pod wpływem żony i dzieci, ból znika, a on żyje dalej. Po wielu latach i szczęśliwie przeżytym życiu spotyka mnie tam, na górze i opowiada swoją historię. Niestety nigdy tego nie zrobi - powiedziała zupełnie łamiącym się głosem, pociągnęła nosem, wytarła łzę i kontynuowała - Ale gdy tylko dostałam wiadomość o tym... co się stało... postanowiłam jedno. Gdy nadejdzie mój czas i będę musiała do niego dołączyć, opowiem mu wspaniałą historię o radosnym zakończeniu. A on będzie ze mnie dumny, bo chciał żebym była szczęśliwa.

Wszyscy zaklaskali i znów można było usłyszeć płacz, ale tym razem nie pani Rickman - tylko wszystkich.

Po chwili odezwał się pan Rickman. Jego przemówienie było krótkie. Nie próbował składać rozumnych i sensownych zdań. Powiedział to co czuł. Że jest dumny z Huntera i z tego jak umarł. Bo umarł jako bohater. A później podszedł do dołu w ziemi i wrzucił do środka bukiet konwalii, które dotąd trzymała jego żona.

Stłumiłam chęć ucieczki i także ruszyłam do przodu, by powiedzieć... coś. Kilka osób przyglądało mi się z ciekawością, ale większość mnie znała. Pani Rickman przedstawiła mnie, zanim zaczęły się obrządki kościelne.

- Nie mogę powiedzieć nic piękniejszego o Hunterze od pani i pana Rickman'ów. Nie znałam Huntera tak dobrze jak oni - przerwałam na chwilę, by wziąć głębszy oddech - Nie jestem też dobrym mówcą, ale nie mogłam tu przyjść i nic nie powiedzieć. Hunter... Hunter był moim światłem. Pierwszy raz poznałam kogoś kto był ze mną ponieważ... ponieważ nie widział we mnie niedostępnej dziewczyny, którą po prostu chciał zdobyć i dopisać do listy. Jako pierwszy zobaczył we mnie kogoś więcej. Zobaczył ból. Zobaczył smutek. Zobaczył to wszystko co tak chciałam ukryć przed wszystkimi. Jak to zrobił? Nie mam zielonego pojęcia, ale dzisiaj wiem jedno. Ktoś kiedyś powiedział mi, że jestem jeszcze młoda, że mam przed sobą całe życie. Na początku będzie bolało, ale z czasem zapomnę. - posłałam pani Rickman ciepły uśmiech, a ona odpowiedziała mi tym samym - Ta osoba jest dużo mądrzejsza ode mnie, więc nie wątpię w jej słowa. Mogę jednak powiedzieć z całym przekonaniem, że na całym świecie nie ma nikogo, kto mógłby sprawić, że zapomnę. Że znikną wszystkie te piękne chwile, które spędziłam z Hunterem. - przez chwilę w mojej głowie przewijały się wszystkie wspomnienia jakie tylko udało mi się przywołać - i te dobre i te złe - a ja z radością je oglądałam - Że odbierze mi te krótkie chwilę spędzone z nim. Bo one są wszystkim.

Otarłam ostatnią łzę, wrzuciłem bukiet kwiatów na wieko trumny i ruszyłam w stronę Syriusza z najszerszym z uśmiechów.

***

Patrzyłem jak Farce przyjmuję kondolencje od tych wszystkich ludzi, którzy tak na prawdę, jej nie znali. Wydawała się być silna. Jakby ten pogrzeb zamknął w jej życiu jakiś rozdział. Który raczej nie zakończył się happy end'em. Potrząsnąłem głową. Muszę się ogarnąć.

Gdybym miesiąc temu usłyszał, że Hunter nie żyje, zapiłbym się na śmierć z radości. Wtedy myślałbym, że mam u niej szansę. Ale dzisiaj... Dzisiaj wiem, że przez ostatnie pół roku zachowywałem się jak kompletny baran. Te głupie teksty, podszywanie się pod Lupina i okropny kawał, który jej wykręcił...

Było mi za to tak strasznie wstyd.

Tamtego dnia gdy wróciliśmy z wyspy i zobaczyłem jak ona płacze i się rozpada, zrozumiałem jakim byłem kretynem. Obiecałem sobie, że zaopiekuje się nią. Pomogę jej zapomnieć i otrząsnąć się z tego całego koszmaru.

- Przepraszam.

Odwróciłem się, niepewny czy ktoś zwraca się do mnie. Zobaczyłem mamę Huntera. Ubrana była w fioletową sukienkę, a na głowie miała kapelusz z woalką, która zasłaniała jej, zapewne zapuchnięte od płaczu, oczy.

- Czy mogę w czymś pani pomóc? - zapytałem grzecznie.

- To ty towarzyszysz Farce, prawda?

Kiwnąłem głową na potwierdzenie tych słów.

-  Cieszę się, że nie przyszła sama. Gdy rozmawiałam z nią ostatnio próbowała być silna, ale widziałam, że... tylko próbuje.

- Wiem. Dlatego tu jestem. Wie pani, większość osób nie rozumie jak w kilka miesięcy ta dwójka mogła się tak zżyć. Szczerze to ja też tego nie rozumiem, ale chcę jej pomóc.

Przez chwilę oboje w ciszy wpatrywaliśmy się w Farce, pogrążą w, zapewne ciekawej, rozmowie z jakim starszych jegomościem. Zapewne jednym z wujków lub kuzynów Rickmana.

- Ty jesteś Syriusz Black, tak?

- Yhm.

- Hunter opowiadał mi o tobie, ale nie wiem czy powinnam ci to mówić...

Westchnąłem. Mogłem się domyślić, że pan Gwiazdka nie miał o mnie dobrego zdania i naopowiadał innym jaki to ja jestem zły. Chociaż nie jestem pewny czy to wszystko to były kłamstwa...

- Wiem. Uważał mnie za kompletnego idiotę.

- Co? Dlaczego tak uważasz?

Zdziwiłem się.

- Przecież on mnie nienawidził!

- Cóż... prawdą jest, że nie przepadaliście za sobą, ale Hunter nigdy nie powiedział o tobie nic złego.

- Co?

- Zwykle mówił, że musi uważać, bo gdyby tylko zniknął na chwilę ktoś zająłby jego miejsce. I teraz rozumiem dlaczego tak bardzo nie chciał wracać do domu na święta - powiedziała i odwróciła się na pięcie, by dołączyć do grupy innych gości.

Chciałem za nią krzyknąć, by wytłumaczyła mi o co jej chodziło, ale nie mogłem, bo w tej samej chwili zauważyłem jak Farce znika z profesorem Dumbledore'm w jednym z bocznych przejść do ogrodu.

***

- O co chodzi panie profesorze? - zapytałam gdy razem z Dumbledore'm szliśmy przez ogród przy posiadłości Rickman'ów.

- Wiem, że byłaś wtedy w pokoju nauczycielskim oraz, że słyszałaś co powiedziała pani minister.

Na chwilę moje serce stanęło. Skąd on wiedział?

- Nie mam zielonego pojęcia o czym pan mówi, panie profesorze. Po lekcji razem z znajomymi udałam się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

- Proszę, przestań. Wiem, że tam byłaś. W końcu nie bez powodu uczę Obrony Przed Czarną Magią - dodał, jakby żartobliwie.

- Ale nie wydał pan nas.

- Nie wydałem.

Zamyśliłam się. Dlaczego ten stary Drops nie zdjął z nas peleryny niewidki i nie wkopał przed całym gronem nauczycielskim? Przecież nie miał żadnego powodu, by to robić...

- Jak mniemam, nie wydał nas pan, z konkretnego powodu. -bardziej stwierdziłam niż zapytałam, unosząc do góry jedną brew.

- Masz rację. Chciałem żebyście usłyszeli kto jest winny temu nieszczęściu.

- Ale dlaczego?

Profesor odszedł kilka kroków i zapatrzył się w krzak róż, który mozolnie wspinał się po cienkiej siatce do kwiatów. Przypominał mi w tamtym momencie jakiegoś średniowiecznego myśliciela lub skrawek obrazu - jednego z tych, które wiszą w najdroższych muzeach świata.

- Widzisz moja droga, pewna osoba kiedyś powiedziała mi - zaczął w końcu, przedrzeźniając mnie przy użyciu moich własnych słów - Że wolność bez mądrości to zło największe z możliwych. Rozumiesz?

- Chodzi panu o moje kawały, tak? Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że zdecydowanie nadużyłam mojej wolności, ale niech się pani nie martwi. Zamierzam skończyć z psotami raz na zawsze.

- Nie chodzi mi o twoje kawały, panno Aigle. Nie zainterpretuj moich słów w zły sposób, ale uważam, że w pewnym sensie każdemu w życiu przyda się trochę psot.

Czemu starzy ludzie mają tendencje do mówienia zagadkami? I chyba naprawdę dobrze się stało, że nie trafiłam do Ravenclow, bo obawiam się, że nie nadaje się na codzienne kilkukrotne odgadywanie zagadek. Westchnęłam przeciągle i podrapałam się po głowie.

- Niestety nie rozumiem co pan ma na myśli.

- Zastanów się, proszę. Czy już wcześniej nie odbyłaś z kimś innym podobnej rozmowy? Dla ułatwienia podpowiem, że było to na początku roku. Jeszcze zanim spotkałaś Huntera.

Zamyśliłam się.

Od początku roku, a szczególnie na początku roku, byłam tyle razy wzywana przez nauczycieli do ich gabinetów, że nie byłam pewna czy jest sens w ogóle się nad tym zastanawiać. Byłam z trzysta razy u McGonagall, dwieście u Ślimaka, sto u Dippeta...

Dippet!

- Pan ma na myśli tą rozmowę z dyrektorem, na którą mnie pan wysłał gdy podrzuciłam Julie kule wybuchającą atramentem.

- Dokładne. Pamiętasz może co ci wtedy powiedział profesor Dippet?

- On... mówił, że byłabym świetnym agentem. Że osoby takie jak ja są obecnie bardzo rzadkie... Nie rozumiem. O co chodzi? Ale proszę nie zadawać mi już więcej zagadek. Proszę powiedzieć prawdę.

- Prawdę? Prawda moja droga jest w tych czasach walutą wartą więcej niż wszystkie skrytki u Gringotta razem wzięte - powiedział Dumbledore i wrócił do podziwiania róż.

Albo ja byłam porządnie cofnięta w rozwoju, albo ten człowiek był najbardziej chorym psychicznie osobnikiem na ziemi. O co mu właściwie chodzi? Najpierw twierdzi, że nie wydał mnie z konkretnego powodu, później zadaje mi bezsensowne zagadki, a na końcu gada o zrobieniu ze mnie jakiegoś szpiega. W międzyczasie znajduje też chwilę na powąchanie kwiatków! O co tu chodzi?

- Wiesz jakie "prawdy" głosi Voldemort? - zapytał nagle, tak, że aż podskoczyłam w miejscu.

- Tak. Słyszałam jego wyznawców gdy w zeszłym roku byłam kupić podręczniki. Mówili, że magia powinna być tylko dla czarodzieji. Że liczy się tylko czysta krew. Że mugole powinni się przed nami ukrywać, a nie na odwrót.

- Rozumiesz już o co mi chodziło z wolnością? Gdy człowiek ma jej za dużo w jego głowie rodzą się myśli, które nigdy nie powinny zaistnieć. Ludzie zaczynają się zastanawiać dlaczego jest tak, a nie inaczej. I próbują coś zmienić. A nie każda zmiana jest dobra... a przynajmniej nie ta, która zrodziła się z wolności.

Zamrugałam oczami. To były zdecydowanie za mądre słowa jak na mój mózg.

- Czyli... wyznania Voldemorta są złe, ponieważ od nadmiaru wolności ześwirował? - dedukowałam.

- Dokładnie. A nie ma nic gorszego niż wolny szaleniec na wolności.

Przetarłam ręką czoło. Dosłownie czułam jak pod czaszką mój mózg próbuje ogarnąć to wszystko.

- Okej... podsumowując -  Voldemort jest zły. Jego pomysły wzięły się z głupoty i raczej nikt nie powinien w nie wierzyć. A pan go nie lubi. Spoko. Skoro już doszliśmy do ogólnego porozumienia to może mi pan powiedzieć jaką role mam w tym wszystkim ja?

- Chcę żebyś dołączyła do Zakonu Feniksa.

Wzrok Dropsa mówił mi, że powinnam być zachwycona jego propozycją, i że powinnam skakać ze szczęścia jak nastolatka, która właśnie pierwszy raz umówiła się na randkę, ale nazwa "Zakon Feniksa" obijała się w mojej głowie i nic mi nie mówiła.

- Przepraszam, ale gdzie mam dołączyć?

- Chcę żebyś pomogła mi czynnie zwalczać Voldemorta. Właśnie tym jest Zakon. Jednoczymy się, by pokonać i jego i te jego obrzydliwe pomówienia.

- To oznacza, że będę... będę mogła się zemścić?

- Nie. Jeśli podchodzisz do tego w ten sposób to nie powinienem cię zapraszać do Zakonu - posłałam mu zdziwione spojrzenie, a on pospieszył z odpowiedzią. Mogłam się domyślić, że po niej zrozumiem jeszcze mniej - Bo widzisz - jeśli zabijesz mordercę to liczba morderców na świecie się nie zmniejszy.

- Chyba, że zabiję kilku na raz. Wtedy liczba zmaleje.

Dumbledore spojrzał na mnie jak na dziecko, któremu wszystko trzeba tłumaczyć kilka razy żeby zrozumiało różnicę.

- Nie powinnaś podchodzić do tego w ten sposób. Zrozum, że na tym świecie nikt nie jest sam. Każdy ma kogoś. Nawet morderca. A przyjaciel mordercy może być dużo gorszy niż morderca, bo...

- Dobra! Zrozumiałam! Żadnej zemsty na Voldemorci?

- Zatem chce panienka przystąpić do Zakonu Feniksa?

- Tak.

- Świetnie! Panie Black, nie musi się już pan chować za tym prześlicznym klombem!

Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się poczerwieniały ze wstydu Syriusz. Jak to jest możliwe, że ten koleś go widział? Przecież to absurd! Nikt nie może widzieć wszystkiego w trzystu sześćdziesięciu stopniach!

- Cóż, skoro i tak pan już wszystko słyszał, to może będzie pan chciał dołączyć do panienki Farce?

****

Witam!

Szybkie info: na mojej stronie w książce z nominacjami itp. pojawił się spis mojej pracy przez wakacje i następny rok. Zainteresowanych zapraszam do przeczytania. Dla leniwych mam jedną ważną uwagę. To jest prawdopodobnie przedostatni rozdział Psotek Huncwotki, później pojawi się epilog i oficjalnie zamknę część pierwszą. Ale nie ma tego złego!

W dzień ukazania się epilogu pojawi się również pierwszy rozdział drugiej części przygód Farce - "Ona i Black - Historia Pewnego Psa". Co się w nim wydarz? Cóż zobaczycie!

takaiinna

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top