26

Szkoły nie zamknęli.

Chociaż wśród uczniów krążyło wiele plotek i teorii, dyrektor oraz Ministerstwo Magii postanowiły kontynuować rok szkolny. W Proroku Codziennym zaledwie wspomnieli o tym co tu się wydarzyło. Minister Magii skutecznie zagłuszył wszystkie próby nagłośnienia sprawy, przez co większość czarodzieji nie miało o niczym pojęcia. Ale to nie znaczy, że wszystko było dobrze.

To wydarzenie zostawiło ślad - i na duszy i na ciele. Każdego.

Najbardziej ucierpiały rodziny. Od kilku dni ze Skrzydła Szpitalnego słychać było szloch lub szaleńcze błaganie, by martwi wrócili do życia. Zdarzało się to tak często, że uczniowie z czasem zrobili się zupełnie głusi na wszystkie te odgłosy i przechodzili obok nich obojętnie. Cóż, przynajmniej części się udało. Choć każdy próbował być silny i starał się nie pokazywać jak wpływ miało na niego to zdarzenie, to i tak nadal niektórzy wzdrygali się widząc martwe ciała niesione przez korytarze, by rodzice mogli pochować swoje dzieci.

Jeśli chodzi o mnie...

Zamknęłam się - w sobie, w pokoju, w myślach, które cały czas powracały do tego dnia, do tej chwili gdy dowiedziałam się, że Hunter nie żyje. Nie chodziłam na lekcje, nie chodziłam na posiłki, nie chodziłam do biblioteki, nie chodziłam do Pokoju Wspólnego. Czasami nie miałam nawet siły, by pójść do łazienki.

Były u mnie różne osoby. McGonagall, Dippet, Dumbledore, Marianna - moja opiekunka z sierocińca, Lily, Julie, Gabi, Remus, a nawet James z Syriuszem. Wszyscy próbowali nakłonić mnie do wyjścia, do wygadania się. Prosili bym chociaż przeszła się do Skrzydła Szpitalnego, by szkolna pielęgniarka mogła mnie przebadać po tej nocy na wyspie.

Problem był jednak w tym, że ja chciałam zachorować. Najlepiej tak, by skończyło się to szybkim zgonem, ale jak na złość byłam całkowicie zdrowa. Chciałam nawet rzucić na siebie klątwę, ale zapomniałam, że moja różdżka spoczywa gdzieś na dnie hogwarckiego jeziora.

Dopiero po pięciu dniach od tego feralnego dnia, tej feralnej godziny, tej feralnej minuty wynurzyłam się ze swojego pokoju i zeszłam na śniadanie. Miałam tak pusty brzuch, że czułam jak powietrze mi się w środku odbija. Oczywiście Julie próbowała karmić mnie jedzeniem przyniesionym z Wielkiej Sali, ale ja uparcie nie tykałam niczego. Czasami tylko, gdy byłam już naprawdę wygłodzona wmuszałam w siebie kanapkę i szklankę soku z dyni.

W dość dużym skrócie wyglądałam koszmarnie. Moje blond włosy były całkowicie poplątane, bo w łazience ledwo przejechałam po nich szczotką. Pod oczami miałam cienie wielkości worków na śmieci, a moja szata była brudna. Nie powiem - dużym zaskoczeniem dla mnie było, że gdy weszłam do sali powitał mnie radosny pomruk cichego "cześć, Farce". Nie starałam się odpowiedzieć. Po prostu usiadłam na swoim miejscu, pomiędzy Julie i Milicentią Purplepake.

Śniadanie - tosty z serem i szynką oraz sałatka, którą na talerz wcisnęła mi Gab - w ogólne nie chciały mi przejść przez gardło. Najchętniej zniknęłabym już w swoim łóżku, ale wiedziałam, że kolejnego tygodnia nieobecności nauczyciele mi nie przepuszczą.

Zaspana, w poważnym stanie depresyjnym i wielką chęcią popełnienia samobójstwa ruszyłam na lekcje historii magi. Przez kolejną godzinę słuchałam niesamowicie (nie) ciekawego wykładu o czwartym, najbardziej krwawym, powstaniu goblinów. W normalnych warunkach próbowałbym chociaż spróbować zrobić jakiekolwiek notatki, ale jak już wcześniej wspomniałam mój poważny stan depresyjny kompletnie mi na to nie pozwalał.

Po krótkiej przerwie nadszedł czas na transmutację.

- Hej Farce -  zawołał Frank Longbottom - Masz esej, który profesor McGonagall zadała nam przed świętami?

- Nie -mruknęłam i zajęłam swoje ulubione miejsce pod oknem w ostatniej ławce.

Byłam wdzięczna, że nikt mnie już więcej nie zaczepiał i nawet nie zauważyłam, jak do sali weszła ta stara wiedźma. Ku uldze całej klasy oznajmiła, że nie będzie zbierać esejów. Niestety po chwili popsuła całą magie tej chwili, bo zarządziła krótki sprawdzian umiejętności. Naszym zadaniem było przetransmutować jedną ze szkolnych sów w jakiś mebel.

Cóż sprawdzian nie wyszedł najlepiej.

W miarę jak kolejka się zmniejszała, starucha była coraz bardziej zawiedziona. Jej oczekiwaniom podołała tylko Lily Evans, chociaż jej pufa była w kilku miejscach barwy białej sowy śnieżnej. Ja nie podchodziłam do zadania, ponieważ jak na razie nie miałam czym czarować i Dippet miał wydać mi specjalną przepustkę bym mogła udać się do sklepu Olivandera w Londynie.

Najgorzej było na Obronie Przed Czarną Magią. Dzisiaj była długo wyczekiwana przez wszystkich lekcja z pokazem czarodziejskiego pojedynku. Miało się wrażenie, że wszyscy jakby się ożywili, zapomnieli choć na sekundę o tym co się wydarzyło w pierwszy dzień po powrocie do szkoły. Zapewne też bym  się cieszyła i może nawet na chwilę skupiła na czymś innym niż użalanie się nad sobą gdyby nie to, że w środku lekcji pojawił się jakiś auror i zakończył cały pokaz prosząc Dumbledore'a ze sobą.

To znowu dało mi do myślenia. 

Dlaczego dementorzy pojawili się w szkole? Dlaczego ją zaatakowali? Musiałam poznać prawdę, a jedyną osobą, która mogła mi w tym pomóc był James Potter, a raczej jego peleryna niewidka.

***

- James! - zatrzymałam chłopaka w ostatniej chwili, bo już miał zniknąć razem z resztą Huncwotów w Pokoju Wspólnym. Dumbledore dopiero przerwał lekcje, więc istnieje szansa, że jeszcze uda mi się podsłuchać, dlaczego nauczyciele zostali wezwani na naradę w środku godziny lekcyjnej - Muszę z tobą pogadać.

- Ze mną? - zdziwił się - Wiesz, nie twierdzę, że jestem złym terapeutą, ale Lily lub Julie poradzą sobie lepiej...

- Daj spokój! Nie o to mi chodzi. Potrzebuje twojej pomocy.

- Mojej? O co ci chodzi Farce?

- Powiem ci, ale nie tutaj. Chodź.

Razem z Rogasiem zniknęliśmy za najbliższym rogiem, zostawiając zdezorientowanego Remusa, Syriusza i Peta.

- Teraz mi powiesz? - zapytał po raz kolejny.

- Masz przy sobie pelerynę niewidkę?

- Mam, ale co ty właściwie...

- Chcę się w końcu dowiedzieć co się stało. Wiesz tego dnia gdy, gdy... no sam wiesz. Pomożesz mi?

- Farce nie jestem pewny czy to dobry pomysł. A co jeśli usłyszysz tam coś czego nie powinnaś usłyszeć?

Umilkłam. Miał rację, ale jednocześnie nie mogłam się powstrzymać. Jeśli chce pomścić Huntera muszę się dowiedzieć co tu się wydarzyło, a z Proroka Codziennego się tego nie dowiem.

- Chcę to zrobić. Proszę, James!

Rogacz westchnął kilka razy i ruszyliśmy w kierunku pokoju nauczycielskiego. Miałam tylko nadzieje, że zebranie jeszcze się nie zaczęło, bo wtedy trudniej będzie się tam dostać.

***


- Co się dzieje, Milicento?* - powiedziała McGonagall. 

- Właśnie! - wykrzyknął profesor Hardgood* - To oburzające! Jak to możliwe, że te przebrzydłe kreatury zaatakowały Hogwart?

Przez chwilę w ponurym pokoju nauczycielskim zrobiło się głośno gdy nauczyciele mówili jeden przez drugiego. Okazuje się, że nawet dorośli w pewnych chwilach potrafią zachowywać się jak dzieci.

- Cisza! - wrzasnął Dippet i dopiero wtedy wszyscy zamilkli, a cichy głos Ministra Magii mógł dotrzeć do zebranych.

- Moi drodzy, proszę o spokój. Wyjaśnię wszystko, ale musi to zostać między nami. Nie możemy pozwolić, by ktokolwiek poza państwem się o tym dowiedział. To nigdy nie powinno trafić do uszu osób nieupoważnionych.

- Rozumiem, że ma pani na myśli uczniów, Pani Minister. - rozumował Dumbledore.

- Ma pan rację.

- A więc co tu się właściwie stało? - zapytał Dippet - Nie chcę pani martwić, ale przez ten wypadek zginęło siedemdziesięciu ośmiu uczniów, a szkoły nie zamknęliśmy tylko dlatego, że poprosiły nas o to rodziny uczniów.

Zapadło milczenie. Minister Magii zbierała myśli, a na jej twarzy pojawiło się dużo zmarszczek, zdradzających jej wiek. Widać było, że posada odcisnęła na niej piętno.

- Niestety muszę państwu przekazać najgorsze. Za atak odpowiada Lord Voldemort.

Kilka osób zachłysło się powietrzem, McGonagall stała, a jej oczy prawie wyszły z orbit, Dumbledore miał jak zwykle nieprzenikniony wyraz twarzy, a Dippet stał z buzią otwartą na co najmniej pół metra.

Natomiast we mnie się aż gotowało.

- Jesteś pewna, Milicento? - zapytała dla potwierdzenia profesor Hooch, która prace tutaj zaczęła w tym roku.

- Niestety. Jego szpiedzy dostali się do Ministerstwa i przejęli władzę nad dementorami, a my..

Nie usłyszałam dalszej wypowiedzi pani minister. Pociągnęłam Jamesa za rękę i razem wydostaliśmy się z pokoju nauczycielskiego. Zaraz po wyjściu zrzuciłam z siebie pelerynę i pognałam na oślep do przodu.

- Farce, czekaj! - krzyknął za mną Rogacz.

Byłam pewna, że powiedział do mnie coś jeszcze, ale gniew całkowicie przysłonił mi umysł. Hunter umarł, bo jakiś szaleniec z obsesją na punkcie czystości krwi zażyczył sobie ataku na Hogwart! A to tylko dlatego, że nie wszyscy zgadzają się z jego zdaniem.

Nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do Pokoju Wspólnego.

- Podaj hasło - powitała mnie wyniośle Gruba Dama.

- Co nie zabije, nie zawsze wzmacnia.

Przejście otworzyło się, a ja wpadłam do pokoju niczym burza. Prawie wpadłabym na jakąś kobietę gdyby Lily nie zatrzymała mnie w porę.

- Oj, przepraszam panią - powiedziałam i bliżej przyjrzałam się tajemniczej pani. Jej twarz była znajoma, ale nie byłam pewna skąd ją znam - Może nie powinnam pytać, ale kim pani jest i co pani robi w Pokoju Wspólnym Gryffindoru?

- Yhm, Farce to jest mama Huntera. Szukała Cię - mruknęła Lily i wycofała się pośpiesznie, a mnie żołądek podszedł do gardła.

- Możemy porozmawiać? - odparła niezrażona moim wcześniejszym natłokiem pytań - Jestem Aleksandra Rickman. Miło mi cię poznać - dodała gdy usiadłyśmy na uboczy, z dala od reszty uczniów.

- M-mi też miło panią poznać.

- Hunter wiele mi o tobie opowiadał i widzę, że jego historię nie były przesadzone. Naprawdę masz oczy tak ciemne, że można w nich utonąć.

- O. Naprawdę tak mówił?

- Owszem, mówił bardzo dużo. Chciał cię nawet zaprosić do nas na wakacje - powiedziała kobieta smutno - Był wspaniałym człowiekiem.

- To potwierdziłby każdy. Ja, ja chciałam... ja...

- O co chodzi moja droga?

Nie mogłam wytrzymać i łzy popłynęły mi ciurkiem po twarzy. Zasłoniłam oczy ręką i starałam się uspokoić, ale im bardziej to powstrzymywałam tym szybciej łzy płynęły. Gdy podniosłam wzrok zobaczyłam, że pani Rickman też płaczę i lekko uśmiecha się w moją stronę.

Nie był to uśmiech wymuszony, współczujący. Pokazywał, że Aleksandra też mocno przeżyła śmierć swojego jedynego dziecka i tak samo jak ja przeżywała ból, którego nie mogła ugasić żadna chusteczka, żadne przytulenie, żadne piękne słowo. Takie rany może wyleczyć tylko czas.

- Ja chciałam przeprosić. Panią i pani męża - wykrztusiłam w końcu.

- Przeprosić? Za co?

- Nie było mnie przy nim. Pobiegłam na pomoc komuś innemu. Zostawiłam go, choć wiedziałam, że jego patronus jest słabszy niż mój. Zostawiłam go - znowu zakryłam twarz rękami. Czułam się jakbym rozdrapywała ledwo co zarośniętą ranę.

Ku mojemu zdziwieniu mama Huntera nie nakrzyczała na mnie, nie obwiniła o jego śmierć, nie próbowała się na mnie wyżyć. Przytuliła mnie. Biło od niej tak przyjemne ciepło, że na chwilę zamknęłam oczy i pozwoliłam jej kołysać mnie wprzód i w tył.

- Moja droga, powiedz mi. Czy gdy biegłaś na pomoc komuś innemu Hunter próbował cię powstrzymać?

Pokręciłam głową.

- Mogłam się tego spodziewać. Widzisz Hunter nigdy nie umiał grać pierwszych skrzypiec. Dużo lepiej spisywał się jako akompaniament w tle, który łączył wszystko w całość. Prawdopodobnie wiedział, że tylko ty możesz pomóc tej innej osobie. Za to co się stało nie można nikogo winić.

Można - pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Za to odpowiada Voldemort.
Nagle coś przyszło mi do głowy.

- Powinnam pani oddać kolie.

- Kolie?

- Tak, tą którą Hunter dał mi na Boże Narodzenie. To zdecydowanie za drogi prezent, a stanowić może wspaniałą pamiątkę.

- Dlatego tym bardziej powinnaś ją zatrzymać.

- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.

- Ja mam po nim dużo pamiątek, ale ty? Ty jesteś młoda, piękna i mądra, więc niedługo znajdziesz w sobie siły żeby ruszyć dalej, a ta kolia będzie jedyną - oprócz wspomnień - pamiątką po nim. Dlatego musisz ją zatrzymać. On by tego chciał.

- Jest tego pani pewna?

- Oczywiście! W końcu to mnie pytał czy może ci ją dać.

Roześmiałam się. No tak, Hunter nigdy sam nie wybrałby dla mnie czegoś takiego. W niektórych sytuacjach mama jest nie zastąpiona. Przez chwilę milczałyśmy, wspominając nasze najlepsze chwile z Hunterem.

- Moja droga, przyszłam tu nie tylko po to, by z tobą porozmawiać i cię poznać.

- W takim razie dlaczego?

- Postanowiliśmy pochować Huntera na rodzinnym cmentarzu w Sleepy Hollow. Chcieliśmy razem z mężem zaprosić cię na pogrzeb - kobieta chyba zobaczyła mój przerażony wzrok, więc szybko dodała - Rozmawiałam z dyrektorem i z profesorem Dippetem i oboje uznali, że dobrze by było żebyś mogła go pożegnać. Pogrzeby pomagają zamknąć pewien rozdział w życiu. Jeśli nie chcesz, możesz oczywiście nie przyjść.

Zastanowiłam się. Ostatni raz zobaczyć Huntera w tej całej żałobnej scenerii...

- Przyjdę, ale mam prośbę.

- O co chodzi?

- Czy.. czy możliwe jest żeby Hunter nie był ubrany tak żałobnie?

- Nie rozumiem.

- No... Hunter był strasznie wesołą osobą. Nie umiał się smucić. Chcę go zapamiętać jako wspaniałego, roześmianego i tryskającego energią człowieka, a ta cała żałobna aura... Nie chce jej. Na pogrzebie nikt nie powinien płakać. On.. on na pewno by tego nie chciał. W takiej sytuacji pewnie próbowałaby nas rozśmieszyć.

- Rozumiem. Myślę, że masz rację.

Kobieta wstała i zaczęła się kierować do wyjścia, a ja ruszyłam za nią. Kątem oka zauważyłam, że podczas naszej rozmowy przyglądał nam się cały Pokój Wspólny.

- Do widzenia, pani Rickman.

- Do zobaczenia, moja droga. Wszystkie informację wyślę ci przez sowę.

Mama Huntera wyszła, lekko się garbiąc, by zmieścić się w niskim przejściu pod portretem, a ja odwróciłam się w stronę małego tłumu, który powstał przez ten czas. Wzięłam głęboki oddech i przywołałam na twarz największy i najszczerszy uśmiech na jaki mnie było stać. Kilka osób zdziwiło się na ten widok, ale się tym nie przejmowałam i z łobuzerskim błyskiem w oku - chociaż w środku pękało mi właśnie serce - powiedziałam:

- Każdemu w życiu przyda się trochę psot, co nie?

***

Nota od autorki.

Jak wielu słusznie przewidziało Hunter umarł i nie - nie wróci do życia. Koniec kropka i wykrzyknik. Muszę jeszcze wyjaśnić pozycję Farce. Farce po śmierci Huntera załamała się, ale rozmowa z jego matką jednak jej coś uświadomiła - Hunter nienawidził kiedy była smutna. Kochał jej śmiech i jej głupie żarty, dlatego z całych sił pomagał jej w płataniu figli. Dlaczego między nimi zrodziła się taka więź? Sama do końca nie wiem dlaczego postanowiłam ich tak szybko połączyć. Po prostu gdy pierwszy raz spotkałam Huntera natychmiast połączyłam go z moją ukochaną bohaterką. Tyle.

Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją o co mi chodziło :)

*Milicenta była Ministrem Magii przed Konotem.

takaiinna

R. A. B.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top