2

Rozdział dedykuje Juliettkajk

Weszłam do Wielkiej Sali razem z pierwszoroczniakami. Wszystkie te dzieciaki były strasznie spięte. Nie wiem czy się tak denerwowały. Co za różnica gdzie trafią.

Ta stara baba, która nas tu wprowadziła stanęła teraz na środku sali i chrząknęła by zwrócić na siebie uwagę. Ona jest prezydentem czy co? Puszy się jak rasowy kot ze schroniska.

- Witam wszystkich, którzy dzisiaj dołączą do naszego grona uczniów. Jak już wiecie jestem profesor McGonagall, a to co leży na stołku to Tiara Przydziału. Przydzieli was ona do nowych domów, a są to: odważny Gryffindor, mądry Ravenclaw, przyjacielski Hufflepuff i sprytny Slytherin. Zaczynajmy!

Dobra. Ravenclaw odpada, bo jestem za głupia, Hufflepuff nawet nie ma co startować, Gryffindor jest strasznie wątpliwy, a więc zostaje mi tylko jedna możliwość. Koniec.

- Teresa AcAwiv! - wykrzyknęła pierwsze nazwisko staruch... znaczy się profesorka.

Mała dziewczynka o blond włosach usiadła na stołku, a czapka poruszyła się na jej głowie.

- Hmm... szczera jak złoto w Gringocie... mądra, a do tego skromna... - zaczęła wyliczać Tiara - Umysł pojemny jak u mało kogo...

Ta cała Teresa zaczęła się rumienić, tak jakby ta dziwaczna czapka się jej oświadczała, a nie przydzielała do domu. Bożeeee jak ja nienawidzę takich spędów! Dołączam małolatę do listy.

- Ravenclaw!

Uradowana jedenastolatka w burzy oklasków pobiegła do odpowiedniego stołu. Została powitana jak jakaś bohaterka normalnie. Rety...

- Farce Aigle!

No wreszcie moja kolej.

Dumna jak paw weszłam po schodkach na podwyższenie i z gracją godną... sama nie wiem czego, zajęłam miejsce. Dziwna czapka poruszyła się kilka razy co chwilę robiąc hmmmm. To takie wnerwiające. Tym bardziej gdy swędzi cię nos, a nie możesz się podrapać, bo jeszcze zrzucisz ten durny kapelusz, czy co to tam jest.

- Mądra... bardzo mądra. - pierwsza pomyłka - Pomocna i szczera... - druga pomyłka - A ten spryt jest godny samego Salazara Slytherina. Czuję się jakbym to na jego głowie siedział po prostu... - no tu mu się udało wybrnąć - Hmmmm... ale jednak to nie to.... jednak to nie to...

Przewróciłam oczami. Pośpiesz się durny kapeluszu, bo mam dzisiaj jeszcze sporo pracy!

- Tak. Tak. Tak. Jest tam coś jeszcze oprócz sprytu. Odwaga, to jest to co cię wyróżnia. - chwila, że co! przystopuj durna czapko! - Gryffindor!

Hałas był tak niemiłosierny, że myślałam iż ogłuchnę! Gryffoni wrzeszczeli i skandowali moje imię jakbym właśnie wygrała Turniej Trójmagiczny. Merlinie przenajświętszy - co za średniowiecze tu panuje!

Zeszłam z podwyższenia i usiadłam obok Lili i chłopaków. Wszyscy mi gratulowali i składali życzenia. To bezsensu. Dobra nie ma co! Wszystkich ich dołączam do mojej listy! Czas na zabawę.

Już miałam wypowiadać odpowiednie zaklęcie gdy do WS wpadł deszcz glutów i zaczął przyklejać się do wszystkiego w co tylko trafił. Dosłownie w ostatniej chwili udało mi się ochronić odpowiednim zaklęciem.

Zauważyłam, że reszta uczniów w ogóle nie użyła magii, a jak najzwyklejsi mugole schowała się pod stołami. Udało mi się jeszcze dojrzeć jak ognistowłosa zaciska zęby i morderczym wzrokiem patrzy na Łapę, Rogacza, Lunatyka i Glizdka.

- James Potter, Syriusz Black, Remus Lupin, Peter Petigriew! Właśnie zarobiliście dwa tygodnie szlabanu i minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru! - wydarła się McGonagall.

Ja byłam tak samo wściekła jak ona!

TO JA MIAŁAM WYCIĄĆ WŁAŚNIE NAJWIĘKSZY NUMER!

Zabiję!

Chwila, chwila... mam jeszcze lepszy pomysł. Hihihihi.

- Nie wiem co wam siedzi w tych głowach! - kontynuowała swój wykład starucha - Jestem naprawdę ciekawa za co los mnie tak pokrzywdził, że muszę się z wami urzerać!

I właśnie wtedy na jej głowę spadły pomyję z trzech tygodni.

Wszyscy zamarli.

Profesorka powoli podniosła głowę i morderczym wzrokiem zaczęła zabijać chłopaków. Widziałam jak jej ręce się trzęsą.

- WŁAŚNIE ZAROBILIŚCIE SOBIE CAŁY PIERWSZY SEMESTR W KOZIE! DODATKOWO ZABRANIAM PRZYZNAWANIA WAM PUNKTÓW DO KOŃCA ROKU, NAWET JEŚLI WASZE ODPOWIEDZI BĘDĄ DOBRE.

Mina. Pottera. Blacka. Lupina. Pettigriewa.

Bezcenne.

- A-ale Pani Profesor to nie my! - wrzasnął Potter.

- W-właśnie - dodał Black - My tylko ten deszcz glutów zrobiliśmy, my nigdy przecież...

- CZYLI MAM UWIERZYĆ, ŻE NAJWIĘKSI ROZRABIACZE W SZKOLE JAKIMŚ CUDEM NIE ZROBILI, A PRZEDE WSZYSTKIM WYMYŚLILI TEGO? ILE WY MACIE LAT?

- Pani Profesor ale to naprawdę...

- MILCZ, POTTER! ZA KARĘ ZAKAZUJE TEŻ PANU I PANU BLACKOWI DO KOŃCA ROKU GRAĆ W QUIDICZA!

Dopiero po chwili do wszystkich doszedł sens słów wiedźmy.

- NIE! - wrzasnęli wszyscy Gryffoni.

Nawet ta cała Evans wyglądała jakby stała się największa na świecie tragedia.

- Proszę Pani! - powiedziała ognistowłosa - Proszę! Wszystko byleby nie Qulidicz! Wie pani, że bez nich nie mamy szans!

- Mówi się trudno, trzeba myśleć co się robi. To są istni huncwoci! - odparła.

Huncwoci.

A więc to są moi wrogowie, ta?

Świetnie. Czas wszystkich wprowadzić w czarny, pusty dół i przejść do etapu drugiego. Podniosłam rękę jak najwyżej, tak by było ją widać nawet na drugim końcu sali. Wiedźma odwróciła się w moją stronę i zapytała już spokojnym głosem - O co chodzi panienko Aigle?

Wstałam.

- Pani profesor nie może pani ukarać Huncwotów.

- A niby czemu nie?

- Z bardzo prostej przyczyny. Ich pomysłem by tylko glutowy deszcz i tylko za to powinni zostać ukarani.

- Tak? To może powiesz nam łaskawie panienko Aigle kto jest sprawcą tego? - tu wskazała na siebie.

- Ależ to bardzo proste. Odpowiedź brzmi: ja!

Nastała głucha cisza.

- C-co?

- Mój pomysł miał chwilowe opóźnienie i pierwotnie miał "wylądować" na głowie dyrektora, ale Pani była bliżej, więc... nom.

Twarz McGonagall pociemniała.

- Czyli przyznaje się PANIENKA do winy?

Posłałam wszystkim krzywy uśmiech.

- Oczywiście.

- W takim razie dołączy pani do dwutygodniowej kary pana Pottera i spółki. I mam nadzieję, że to był ostatni raz Panno Aigle.

Zmierzyłam wzrokiem wiedźmę i całą salę. Znowu się uśmiechnęłam, ale tym razem bardziej upiornie i odparłam.

- Nie sądzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top