11. Misja znaleźć trenera! (1) ✔️
Od samego rana całą drużyną siedzieliśmy w domku klubowym a większość była nieco przybita faktem, że nie mamy obecnie żadnego trenera. Również bardzo się tym przejmowałam, ponieważ bez trenera nie będziemy mogli zagrać meczu z Akademią Królewską. Lecz nic zdziałamy tym, że będziemy siedzieć bezczynnie - musimy tym razem dać z siebie wszystko nie na boisku a żeby znaleźć nowego trenera. Chłopcy siedzieli na krzesłach lub na podłodze a ja leżałam przy nich, dostając co kilka chwil głaskanko po głowie i drapanko między uszami, na co machałam puszystym ogonem.
- Nie ma sensu tak siedzieć - powiedział kapitan, trzymając przed sobą piłkę - Trzeba znaleźć nowego trenera. Nie damy się zdyskwalifikować
- Może poprosimy trenera klubu lekkoatletyki? - podpowiedział Steve
- Racja - zgodził się z nim Jack
- Wiecie co? - zaczął Kevin ponurym tonem - Myślę, że to zadanie dla Nelly Raimon. Gdybyś się nie pozbyła pana Wintercy, nie mielibyśmy teraz takiego kłopotu. To twoja wina
- Właśnie! - zgodziła się z nim prawie cała drużyna
Może i Kevin miał rację... Gdyby Nelly nie zwolniła naszego trener moglibyśmy zagrać mecz ale wtedy drużynie z całą pewnością mogłaby stać się krzywda i zapewne zespół mógłby wylądować w szpitalu na dzień czy dwa - była to i tak wersja optymistyczna. Jednak obrażenia mogłyby być na tyle poważne a wypadek na tyle groźny i niebezpieczny, że mogli umrzeć. Dlatego uważam, że z jednej strony córka dyrektora dobrze postąpiła zwalniając pana Wintercy z pracy oraz funkcji trenera. Natomiast z drugiej strony mogła nas o tym wcześniej poinformować, abyśmy znaleźli sobie kogoś na zastępstwo. Zaś obecnie nie mieliśmy żadnego trenera a to znaczyło, że nie możemy wziąć udziału w Turnieju Strefy Footballu - tak mówią zasady w regulaminie.
- Powinniśmy się skupić, zamiast przeżucać oskarżeniami - stwierdził Willy, poprawiając okulary - Co nie zmienia faktu, że i tak panna Raimon jest odpowiedzialna za to, że nie mamy obecnie żadnego trenera - na co dziewczyna spiorunowała go wzrokiem
- To całe gadanie do niczego nie prowadzi! - zdenerwował się brunet - Dość tego. Wszyscy idziemy szukać nowego trenera
- To nie może być pierwszy lepszy człowiek - powiedział Nathan - Potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam wygrać z Królewskimi
- To prawda - zgodził się z nim Bobby - To trzeba przemyśleć
Nie mogąc dłużej leżeć bezczynnie postanowiłam pomóc mojemu właścicielowi, aby chłopcy poszli razem z nim poszukać nowego trenera. Wstałam i podeszłam do Marka, siadając obok niego. Następnie cichutko zapiszczałam i spojrzałam na resztę aby zobaczyć, czy zrozumieli mój przekaz. Najwidoczniej go nie zrozumieli, gdyż nadal siedzieli na swoich miejscach. Dlatego inicjatywę przejął Axel, który powiedział jak kucharz z restauracji Rai Rai wspominał nam, że znał Davida Evansa, czyli dziadka Marka. W całą drużynę wstąpiła iskierka nadziei, dlatego dłużej nie zwlekając pobiegliśmy do restauracji. Weszliśmy do środka a następnie stanęliśmy przed mężczyzną.
- Niech pan zostanie naszym trenerem, bardzo pana prosimy - powiedziała razem drużyna
- Dzieciaki, przeszkadzacie mi - odpowiedział kucharz, przyrządzając jakieś danie
- Przepraszamy... - odezwał się brunet ze skruchą w głosie - Ale pan znał mojego dziadka, prawda? Wiedział pan o jego notesie. A to oznacza, że zna się pan na piłce nożnej
- Niech zgadnę - odezwał się Bobby, stojąc pod ścianą - Pan tak naprawdę grał w piłkę z dziadkiem Marka, mam rację?
- Mówisz serio? - w oczach bruneta pojawiły się gwiazdki szczęścia i radości
- Tak sądzę - wzruszył ramionami Bobby - Inaczej skąd wiedziałby o notesie? Strzelam, że należał do legendarnej Jedenastki Inazumy
- Zapomniałeś już mały, co ci kiedyś powiedziałem? - spytał kucharz, wpatrując się w mojego właściciela - Powiedziałem, że ten notes ściągnie na was same nieszczęścia, pamiętasz? To wszystko skończy się katastrofą
- Ale... Doszliśmy już tak daleko w Turnieju! I nie możemy tego stracić - kłócił się kapitan
W restauracji nie byliśmy zbyt długo, ponieważ chwilę później kucharz bardzo poważnym tonem oświadczył, że jeśli czegoś nie zamówimy musimy sobie pójść. Dlatego chcąc kupić jeszcze trochę cennego czasu Mark zamówił makaron na miejscu. Jednak chwilę później okazało się, że chłopak zapomniał portfela, więc odwołał zamówienie. Mężczyzna nieco się zdenerwował i kazał nam wyjść, więc ze smutkiem opuściliśmy restaurację. Byłoby super, gdyby tak wspaniała osoba - zawodnik z dawnej Jedenastki Inazumy - trenował naszą drużynę...
Kiedy nie udało nam się namówić kucharza, aby ten został naszym trenerem udaliśmy się na boisko nad rzeką. Jak zwykle usiadłam przy ławce na której usiadły menadżerki a chłopcy dawali z siebie wszystko podczas tego treningu. Obecnie piłkę posiadał Nathan, którego ,,zaatakował'' Steve. Obaj walczyli o nią na środku boiska i żaden z nich nie planował odpuścić.
- Bardzo dobrze! Tak się walczy o piłkę! - krzyknął Mark do chłopaków
Jednak to niebieskowłosy wyszedł zwycięsko i razem z piłką pobiegł przed siebie. Później podał ją do Jacka ale ten siedział na boisku, niczym się nie przejmując. Piłka odbiła się od niego jakby była gumową piłeczką a chłopak ścianą. Widać było, że coś go dręczy i byłam pewna, że chodziło o brak trenera. Chcąc wyjaśnić jego zachowanie brunet opuścił swoją pozycję i podbiegł do zielonowłosego, natomiast ja podbiegłam kilka sekund później.
- Co się stało? - spytał, na co chłopak podniósł na niego smutne oczy
- Ten mecz i tak już przegraliśmy... - powiedział Jack smutnym głosem
- Nie ma takiej opcji - kapitan próbował go jakoś pocieszyć
- Możemy sobie trenować do woli ale bez trenera nie pozwolą nam grać... - dodał
Spojrzałam na twarze pozostałych osób i musiałam przyznać, że im humory także gdzieś uleciały. Odpowiedź Jacka wpłynęła negatywnie na resztę zespołu - stali się smutni i przygnębieni... W takim stanie nie uda im się niczego dokonać a w szczególności nie znajdą nowego trenera, jeśli będą tak myśleć. Ale liczę na mojego właściciela, że ten przemówi im do rozsądku oraz podniesie ich na duchu, dzięki czemu drużyna nie będzie taka smutna.
- Nie możesz się poddawać - uśmiechnął się brunet do Jacka - Jestem pewny, że znajdziemy nowego trenera
- Na sto procent pewny? Możesz to obiecać, kapitanie? Ale tak na pewno możesz obiecać? - upewniał się chłopak a potem złapał za koszulkę Marka, na co ten zaczął uciekać
Była to tak zabawna scenka, że drużynie od razu poprawiły się humory. Na ich twarzach zagościły szerokie uśmiechy i słychać było cichutkie śmiechy oraz chichoty. Fajnie oglądało się jak Mark próbował uciec, ciągnąc za sobą Jacka, który naprawdę mocno go trzymał. Wtem wyczułam tu jakiś znajomy zapach, dlatego odwróciłam głowę w kierunku mostu na którym stał... Jude. Natychmiast podbiegłam do mojego właściciela, stając na jego drodze. Kiedy brunet na mnie spojrzał, ja popatrzyłam na most a następnie kilka razy donośnie zaszczekałam. Jack puścił koszulkę kapitana i wstał z ziemi, po czym wszyscy wpatrywaliśmy się w kapitana Akademii Królewskiej zastanawiając się, co go do nas sprowadza.
- To Jude... - odezwał się Bobby, kiedy również zauważył chłopaka w goglach
- Czy on tu przyszedł na przeszpiegi? - zapytał Steve
- Nie, przyszedł się z nas pośmiać, że przegraliśmy przed pierwszym gwizdkiem - odezwał się Willy
Jude zaczął powolnym krokiem iść w kierunku schodów - zapewne chcąc do nas zejść. Jednak nie zdążył, gdyż ja i Mark byliśmy szybsi. Wbiegliśmy na górę po schodach i stanęliśmy na przeciwko chłopaka. Od razu się jednak z nim przywitałam, na co Jude pogłaskał mnie po głowie. Mimo, że był w przeciwnej drużynie nic do niego nie miałam - wręcz przeciwnie. Lubiłam go i mimo, że grał w Królewskich to mnie nie powstrzymywało, abym się z nim przyjaźniła a kiedy będzie potrzebował pomocy, z wielką chęcią podam mu swoją pomocną łapę. Zresztą tego oczekiwało się od Psiego Agenta.
- Przepraszam was za pana Wintercy i za Bobby'ego Shearera - powiedział na wstępie Jude
- Luzik, nie ma za co przepraszać - odparł Mark z delikatnym uśmiechem - Bobby to swój chłopak. Kocha piłkę nożną i tylko to się liczy
- Naprawdę wam tego zazdroszczę - kapitan Królewskich spojrzał na naszą drużynę - My nawet nie możemy się z wami równać - a kiedy brunet posłał mu wielkie ,,znaki zapytania'' w oczach, chłopak wyjaśnił - Ujmę to tak. Królewscy są najlepsi, dzięki strategiom naszego szefa a nie dzięki naszym talentom
- Nie, to nie prawda - odpowiedział od razu Mark
- By utrzymać miejsce na szczycie postanowiłem dać z siebie naprawdę wszystko a mimo to nigdy nie osiągnąłem zwycięstwa, które dałoby mi radość
- Wiesz, że to nie prawda - brunet nie dawał za wygraną
- A co ty możesz o tym wiedzieć!? - krzyknął zdenerwowany Jude
Myślałam, że jeszcze chwila a chłopcy zaczną się kłócić, z czego absolutnie nic dobrego nie wyjdzie. Jednak po chwili wszystko się uspokoiło i znowu rozmawiali spokojnie. Brunet wspomniał podczas rozmowy, że udało mu się obronić całkiem sporo strzałów Jude'a i że ten jest genialnym zawodnikiem. Mark zaproponował także, aby chłopak dołączył do naszego treningu ale ten obiecał, że może innym razem. Dlatego kapitan Królewskich zawrócił i ruszył przed siebie a chwilę później mój właściciel uczynił to samo. Natomiast ja stałam i patrzyłam na odchodzącego chłopaka, aż w pewnym momencie z mojej obroży wydobył się cichy pisk. Odruchowo spojrzałam na Marka oraz Jude'a chcąc upewnić się, że nic nie słyszeli. Dopiero później z mojej obroży słychać było głos mojego Szefa.
- Mamy pewne przypuszczenia, że do chłopaka przyjedzie Ray Dark - powiedział mężczyzna
- Witaj Szefie. Do Jude'a? - spytałam ludzkim głosem upewniwszy się, że nikt mnie nie słyszy
- Tak - potwierdził - Pójdź za nim i sprawdź to. Może przy okazji dowiemy się o nowym planie Darka - po czym się rozłączył
Szybciutko pobiegłam do mojego właściciela, po czym polizałam go po dłoni. Dawałam mu znak, że niedługo wrócę do domu i żeby się o mnie nie martwił. Wiedziałam, że i tak mnie nie zrozumie, lecz wierzyłam w to, że jednak mu się uda. Później ponownie wbiegłam na górę po schodach i oparłam przednie łapy o barierkę. Na początku myślałam, że Mark ruszy za mną w pogoń, lecz tak się nie stało. Stał w tym samym miejscu i patrzył na mnie, dlatego włączyłam Super Podsłuch.
- Ciekawe, gdzie pobiegła... - zastanawiał się na głos Mark
- Nie martw się - powiedział Axel, kładąc dłoń na jego ramieniu - Na pewno wróci, to bardzo mądry psiak
- Pewnie masz rację - zgodził się brunet - Wracajmy do treningu
- Tak! - krzyknęła cała drużyna
Usłyszawszy jego odpowiedź wyłączyłam Super Podsłuch. Cieszyłam się, że chłopak wreszcie zaufał mi na tyle, że mogę swobodnie biegać po mieście i pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują. A Jude'owi przyda się pomocna łapa, więc pobiegłam do chłopaka i dogoniłam go idealnie w chwili, kiedy miał wsiadać do samochodu. Stanęłam przed nim i głośno szczeknęłam dając znak, że chce jechać razem z nim. Chłopak w goglach odwrócił się i kiedy na mnie spojrzał zamachałam radośnie ogonem. Kapitan Królewskich był na tyle miły, że pozwolił mi wsiąść i jechać razem z nim. Dlatego szybciutko wskoczyłam do środka, siadając na miękkim siedzeniu a zaraz po mnie do środka wsiadł on. Chłopak zdawał sobie sprawę, że należę do Marka i wiedziałam, że nie będzie próbował mnie przygarnąć.
Bardzo się cieszyłam, że pozwolił mi jechać aż do samego domu. A jego dom był wręcz ogromny! Przypominał mi wielki pałac lub dwór królewski, który był urządzany w pięknym stylu. Pojazd zatrzymał się przed praktycznie samymi schodami prowadzącymi do głównych drzwi. Jude otworzył drzwi, na co wyskoczyłam ochoczo z pojazdu a następnie wysiadł on. Głównymi drzwiami weszliśmy do środka, po czym chłopak zdjął buty i zakładając kapcie ruszył korytarzem najprawdopodobnie do swojego pokoju. Radośnie pobiegłam za nim a kiedy weszłam do jego królestwa aż zaniemówiłam. Jego pokój był tak wielki jak cały dom Marka! Na początku chłopak znalazł jakąś piłkę, którą z wielką chęcią się pobawiłam. A kiedy przyszedł wieczór Jude usiadł na kanapie i włączył fragment treningu swojej drużyny - Akademii Królewskiej. Bardzo uważnie go oglądał, ściskając w dłoniach piłkę do gry w nogę. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak uważnie wpatrywał się w ekran, dlatego wskoczyłam na kanapę, kładąc się obok niego, w dodatku opierając pysk na jego kolanach. Szef wspominał, że do chłopaka może przyjechać Ray Dark a ja coraz bardziej zastanawiałam się, kiedy to nastąpi...
Prawie udało mi się zasnąć, kiedy nagle drzwi otworzyły się i do środka wszedł on - we własnej osobie Ray Dark. Podniosłam głowę, patrząc na mężczyznę, przez co nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Chyba mnie rozpoznał... Miałam wielką nadzieję, że nic złego nie wymyśli ale z tyłu głowy miałam złe przeczucia - zwłaszcza przez jego tajemniczy uśmiech. Następnie Ray podszedł bliżej, stając na przeciwko Jude'a.
- Kim ja jestem? Sam już nie wiem... - zapytał chłopak, po czym sam sobie na nie odpowiedział
- Nie myśl o tym - odpowiedział Dark bez chwili wahania - Nie chcesz przecież zawieść swojego ojca ani mnie, prawda? - zrobił krótką pauzę a potem zaczął opowiadać: - Wiele lat temu, kiedy szukałem utalentowanego chłopca, zobaczyłem ciebie i nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Miałeś tylko sześć lat a już byłeś fantastycznym piłkarzem. To właśnie dlatego od razu poleciłem cię opiece grupy finansowej Sharp'a. Wspięcie się na sam szczyt i reprezentowanie nazwiska rodziny Sharpów to twoje dwa wielkie zadania. Czego więcej byś chciał od życia?
- Grać w piłkę... - odpowiedział cicho chłopak
- Nie mogę ci pozwolić po prostu grać. Ten sport wymaga dużej dyscypliny. To symulacja twoich umiejętności pracy wewnątrz firmy i poza nią. To opracowywanie strategii i dowodzenie działaniem podległych sobie ludzi i świadomość, że jeden fałszywy ruch może doprowadzić do porażki. Jeśli będziesz wygrywać, udowodnisz swoją wartość dla rodziny Sharpów - dodał mężczyzna
- Ale pańska definicja zwycięstwa nie ma nic wspólnego z naszymi talentami - odpowiedział Jude - Ogranicza pan tym, zarówno mnie jak i resztę drużyny
- My nie możemy przegrać - powiedział i sięgnął ręką po magazyn piłkarski, lecz przez ostrzegawcze warknięcie tego nie zrobił i odsunął się - To nie jest przypadkiem ten kundel z Gimnazjum Raimona?
- Tak - kiwnął głową Jude - Nazywa się Luna a jej właścicielem jest Mark Evans - na co Dark delikatnie się uśmiechnął
- Nie możesz bez końca żyć przeszłością, Jude - dodał, poprawiając okulary
- Daję z siebie wszystko, więc nie powinienem mieć sobie niczego do zarzucenia nawet jeśli przegramy - odparł chłopak zdecydowanym tonem
Dark najwidoczniej postanowił opuścić już chłopaka, więc wyszedł z pokoju i - jak myślałam - opuścił także budynek. Natomiast ja podsunęłam głowę do głaskania, na co chłopak ochoczo mnie pogłaskał a ja zamachałam puszystym ogonem. Miałam nadzieję, że nie będzie zbytnio przejmował się swoim trenerem, tylko będzie cieszył się wspólną grą z przyjaciółmi. Lecz myślę, że to nie jest łatwe grać z radością wiedząc, że twój trener ciągle naciska na ciebie i twój zespół. Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie grać w takich warunkach...
Spojrzałam na zegar ścienny, który pokazywał dosyć późną godzinę. Powinnam się już zbierać, aby Mark się o mnie nie martwił. W końcu zniknęłam na praktycznie całe popołudnie. Dlatego zeskoczyłam z kanapy a następnie położyłam prawą, przednią łapę z białym serduszkiem na jego kolanie, dodatkowo patrząc mu w oczy. Chciałam mu pokazać, że nie jest sam i zawsze może na mnie liczyć. Jude delikatnie się uśmiechnął jakby zrozumiał mój przekaz, po czym otworzył drzwi i razem ze mną poszliśmy korytarzem do głównych drzwi. Je także otworzył a ja wyszłam z ciepłego domku - ale w momencie wyjścia z posesji odwróciłam się i na do widzenia pomachałam ogonem.
Spokojnym krokiem ruszyłam w stronę domu mojego właściciela. Nie zamierzałam iść na boisko, gdzie zapewne już nikogo nie było, ponieważ trening drużyny dawno dobiegł końca. Udało mi się prawie dojść na miejsce - jeszcze tylko ostatnie skrzyżowanie do pokonania a potem będę w domku. Niestety było ciemno a ja nie do końca dobrze widziałam w ciemności. Kotom idzie to znacznie znacznie lepiej ale psy nie są aż takie złe. Wracając do ostatniego skrzyżowania nagle zauważyłam boczną uliczkę, na której nie było żadnych latarni, czyli żadnego źródła światła. Ale coś podkusiło mnie, żebym użyła tego skrótu i tak też się stało. Jednak po chwili zorientowałam się, że była to ślepa uliczka. Z cichym westchnieniem odwróciłam się i zaczęłam iść w tym samym kierunku, skąd przyszłam. Ale na mojej drodze pojawiła się limuzyna czarna jak smoła, która na dodatek oślepiała mnie swoimi mocnymi światłami. W końcu drzwi się otworzyły a ze środka wyszła osoba, której w ogóle się nie spodziewałam - a przynajmniej nie w tej chwili. Wiem tyle, że muszę być ostrożna, gdyż wszystko może być możliwe a ten człowiek naprawdę nie cofnie się przed niczym. A był to nie kto inny jak...
Ciąg dalszy nastąpi...
❤️⚽❤️ ~~~~~~ ❤️⚽❤️
2606 słów
❤️⚽❤️ ~~~~~~ ❤️⚽❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top