1.I will be soon at home, daddy
Słonce powoli wstawało a razem z nim jakaś część mieszkańców Nowego Jorku.
Jedni wstają wypoczęci, gotowi do nowych wyzwań a jedni najchętniej zatłukliby szefa za to, że każe im tam szybko wstawać do pracy. Jedni jedzą śniadanie, wychodzą biegać a inni dopiero skończyli się myć.
Każdy ma inny sposób na spędzenie poranka.
Jedno trzeba przyznać wszystko aż krzyczało, że będzie to dobry, ciepły i słoneczny dzień.
Już teraz słońce przebijało się przez niezbyt szczelne żaluzje w pokoju młodej nastolatki. Współwłaścicielka małego mieszkania w tej niestety gorszej części miasta właśnie zaczęła się przebudzać, kiedy na jej twarzy spoczął mały promień słońca. Jej Budzik biologiczny niemal zgrał się idealnie z tym ustawionym na szafce nocnej.
Bella ociężale podniosłą się do pionu słysząc monotonny dźwięk urządzenia. Była wyspana jednak jeszcze trochę otępiała. Mimo to Wstała z łóżka i przeciągając się niczym rasowy kot podeszła do szafy.
Budzik zawsze był ustawiony w ten sposób, żeby nie mogła pozwolić sobie na jakąkolwiek chwilę zawahania i zostanie w łóżku. Miała tylko pół godziny na ogarnięcie się, zjedzenie śniadania i wyjście z domu na przystanek. Od lat stosowała tą taktykę i w ostatecznym rozrachunku dziewczyna nie może narzekać na rezultaty. Nigdy się nie spóźniła na zajęcia ani też nie była Bóg wie jak szybko w szkole.
Bella wyjęła z szafy ubrania po czym prawie jak zmęczone dziecko, które ciągnie misia po ziemi poszła do łazienki wziąć pobudzający prysznic.
Nie tak daleko od niej spał chłopak, który każdą noc spędzał na mieście.
I mimo że pewnie przez myśl każdego przeszło określenie: ,,Party Boy'' bądź ,,Podrywacz'', chłopak nie spędzał tych chwil z przyjaciółmi ani chociażby z dziewczyną. Jednakże Od jakiegoś czasu marzył o tym, aby tak właśnie było.
Chciał spędzać cały czas ze sowimi przyjaciółmi. Chciał zobaczyć czym smakuje ta cudowna miłość, czym rozczarowanie, czym zazdrość a czym podniecenie.
Chciał przypomnieć sobie czym smakuje życie normalnego nastolatka. Pić w każdą weekendową imprezę. Jeździć ze znajomymi na plaże i grać tam w siatkówkę czy też piłkę nożną.
Chciał zapraszać dziewczynę do kina czy na piknik. Bawić się jej włosami. Opowiadać sobie nawzajem historię z życia. Pocieszać. Całować. Kochać. Zazdrościć. Nienawidzić.
Zamiast tego latał na pajęczynie przyczepionej do różnych budynków w Queens. Słuchał policyjnego radia i bazował na wiedzy z pajęczego zmysłu. Jednak Chłopak robił to ubrany zawsze w charakterystyczny i dobrze znany nowojorskim mieszkańcom czerwono czarny strój - Strój, w którym ratował nieznanych mu ludzi.
Czasami chciałby uratować sam siebie. Przed zmęczeniem, przed strachem, przed bólem.
Młody chłopak żył w ciągłym strachu i nic nie wskazywało na to, żeby miało się to kiedykolwiek zmienić.
Bał się nie o siebie a o bliskich. Bliskich którzy niestety ograniczali się do jego ukochanej cioci May oraz Harry'ego. Stracił możliwość bycia normalnym nastolatkiem na rzecz ratowania życia innych osób.
Co gorsza Nie każdy darzył go chociażby szacunkiem a nie mówiąc tu o uwielbieniu, o którym myślał po pierwszej swojej poważnej akcji. Zamiast miłości mieszkańców spotykał się ze strasznymi opiniami. Wszystko jednak cichło. Cichło, kiedy jakiś wariat zaczyna swój atak, kiedy jakiś stwór trafia na główną ulicę. Cichnie, kiedy pojawia się On. Wybawiciel, który wciąż uparcie niczym osioł ratuje ludzi, którzy najchętniej wsadziliby go do więzienia.
Nie rozumiał, dlaczego tak jest. Ludzie zamiast mu dziękować i okazywać mu chociaż szacunek za to co robi, jak się poświęca obrzucali go obelgami. Nie chciał już uwielbienia, którym bądź co bądź darzy go większość dzieci. Chciał szacunku za narażanie życia. Swojego jak i swoich bliskich którzy mimo wszystko nie wiedzieli o jego drugim życiu.
Peter z dnia na dzień czuł się coraz gorzej.
Oczy bolały go ze zmęczenia, coraz częściej łapał się na tym, że po powrocie z akcji nie mógł utrzymać głowy w pionie a nie mówiąc nic o trzymaniu czegoś w ręce. Jego ciało zdobiły coraz to większe i gorzej wyglądające rany. Nie kończyło się tak jak kiedyś na siniakach. Zadrapania i krwiaki robiły się ohydną normalnością na jego ciele.
Nie miał problemów z nauką, lubił ją jednak zmęczenie przekładało się również na jego oceny. Nie pojawiał się na pierwszych lekcjach bądź ostro się na nie spóźniał. Nie raz nie pojawiał się w szkolę przez cały dzień.
Miewał zagrożenia z różnych przedmiotów tylko dlatego, że jego frekwencja na nich była okropnie niska.
Nauczyciele nie raz próbowali dowiedzieć się co jest tego przyczyną od samego chłopaka oraz jego cioci. Nikt jednak oprócz niego nie widział co jest powodem jego nieobecności.
Ciocia May uważała, że powodem była ciągła chęć pomocy Petera jej osobie.
Nauczyciele zaś uważali, że to wina gier. Twierdzili, że chłopak prawdopodobnie ukrywając to przed ciocią, grywa w różnego typu gry komputerowe które zajmują mu cały czas na sen.
Nigdy nie potwierdził ani nie zaprzeczył tym stwierdzeniom.
Nie da się zmienić czyjegoś zdania nawet jeżeli ma się odpowiednie argumenty.
Ludzie po prostu lubią twierdzić, że wiedzą wszystko najlepiej.
Budzik chłopaka zadzwonił idealnie o godzinie siódmej trzydzieści.
Peter jednak się nie obudził. Przekręcił się tylko na drugi bok kontynuując sen.
Minęło tylko kilka minut a do jego pokoju już kierowała się ciocia May nie pewna czy chłopak już przypadkiem nie wyszedł do szkoły.
Drzwi mimo usilnych prób May wydały z siebie cichy - Ale jednak - zgrzyt.
Zaciągnięte na dół żaluzje bardzo dobrze spełniały swoją funkcję. Ani mały promień światła nie dostał się do pokoju chłopaka. Przez to starsza kobieta omal nie potknęła się o stertę ubrań na podłodze.
-Peter? -Zapytała wytężając wzrok na łóżko chłopaka. Kiedy dostrzegła na nim zarys śpiącego Parkera dodała szybko:- Chryste Peter spóźnisz się do szkoły!
Zmęczony chłopak przekręcił się twarzą w stronę kobiety stojącej w drzwiach. Nie zwrócił uwagi na elektroniczny zegarek stojący na szafce nocnej więc krzyk się cioci wydawał mu się dziwnie bezpodstawny.
-O co chodzi?
Zwykłe pytanie wywołało małą burzę w równie małym pokoju chłopaka.
Kobieta ubrana w Zwykłą długą spódnicę oraz bluzkę i fartuch wpatrywała się z niedowierzaniem w Petera.
Miała wielką ochotę trzepnąć chłopaka łopatką do przewracania naleśników w głowę.
-Spóźnisz się do szkoły- Powtórzyła i pokręciła głową z niedowierzaniem.
Tym razem chłopak otworzył oczy i spojrzał -ponownie - uważnie na swoją ciocię.
Kobieta pokręciła głową niezadowolona po czym wyszła z pokoju zostawiając drzwi otwarte.
Peter patrzył za nią chwilę po czym wzrokiem pełnym zdziwienia i niedowierzania spojrzał na zegarek stojący obok łóżka.
- Jasny gwint...- Wyrwało mu się, kiedy podnosił się szybko z łóżka.
Jego wzrok zamiast widoku ciemnego pokoju nagle został zastąpiony czarnymi mroczkami.
Chciał Pognać w kierunku szafy jednak potknął się w między czasie o kupkę brudnych ubrań stojąca z niewiadomych przyczyn na środku pokoju.
Peter wciąż nieco otumiony przez skutki zbyt szybkiego postawienia się do pionu runął w przód prawie uderzając nosem o drzwi potężnej szafy stojącej przed nim. Już na pierwszy rzut oka bez zaglądania do środka można było się domyślić, że jej właściciel nie dba o to czy jej drzwi się domknął czy nie.
W tym samym momencie, kiedy z ust młodego chłopaka wyszła krótka wiązanka ukazująca w szybki i jakże trafny sposób emocje jakie kotłowały się w jego głowie, że swojego mieszkania wyszła jego rówieśniczka.
Chowała klucze do kieszeni swojej starej Ale wciąż dobrej Jeanowej kurtki zastanawiając się czy aby na pewno wyłączyła gaz pod patelnią ze śniadaniem jej ojca.
,,Gdyby tylko ojciec znalazł lepszą pracę...''
Dziewczyna z wielką chęcią poszłaby wtedy do szkoły. Poznała nowych znajomych. Może nawet i wielką miłość.
Myśl, że zostawia swojego ojca ponownie sam na sam z butelką jakiegoś taniego alkoholu nie powinna i nie była budująca.
Nie było pewności czy facet pod przepływem emocji i buzującego alkoholu nie postanowi ponownie targnąć się na swoje życie.
Belli nie uśmiechało się ponownie widzieć w wiadomościach swojego stojącego w oknie budynku ojca bełkoczącego o zmarłej żonie.
,,Gdyby tylko doszedł do siebie tak jak ja i zaczął normalnie żyć...''
-Dzień dobry, Pani Evans - Powiedziała krótko kiwając głową do sąsiadki siedzącej na ławce niedaleko wieżowca. Uśmiech mimo strasznego przygnębienie dziewczyny wpłynął na jej usta wręcz natychmiast, delikatne pokazując przy tym jej zęby.
Starsza kobieta na tyle ile pozwalało jej piorunujące bóle pleców odwróciła się i również uśmiechnęła do młodej Belli.
Nie odezwała się jednak to niej. Dziewczyna nie potraktowała to jako znak ignorancji, nie potraktowała tego też z jakimkolwiek zdziwieniem. Wiedziała co jest tego powodem.
Opiekunka starszej pani Evans wyjawiła jej kiedyś, że kobieta nie mówi. Nie z powodu choroby Ale w wyniku zdarzeń jakie przeżyła. Tak więc mimo opinii ludzi na temat staruszki dziewczyna cały czas witała się z sąsiadką z wielkim uśmiechem na ustach.
Wystarczyło, że Bella zrobiła parę kroków w przód i już miała dość znajomych dźwięków ulicy.
Nie mieszkała w centrum.
Nie mijało ją stado turystów jak i mieszkańców śpieszących się do pracy.
Jednak nie potrafiła przeżyć dnia bez muzyki.
Po wypadku mimo tego, że poradziła sobie ze stratą nie mogła wybić z głowy głosu matki. Płaczu brata. Kiedy robiła rzeczy nic nie znaczące tak jak na przykład przejście do szkoły słyszała w głowie część straconej rodziny.
Tylko muzyka zagłuszała niechciane głosy.
-Gdzie są te durne słuchawki? - Jęknęła pod nosem przekopując plecak.
Torba nie miała dużej zawartości w sobie. To był pierwszy dzień Belli w nowej - kolejnej - szkole. Idzie tam głównie, aby wziąć plan, zapoznać się z klasą i wrócić jak najszybciej do domu.
Liczyła, że klasa nie będzie dla niej wredna oraz że nikt nie będzie komentował jej nagłej zmiany szkoły.
Prawda jest taka, że dziewczynie nie zależało jakoś szczególnie na tym, aby nawiązywać jakieś głębsze znajomości z kimkolwiek w klasie bądź szkole.
Kiedy wyjdzie informacja o jej ojcu i znów zaczną się wyzwiska w stronę dziewczyny ta szybko zmieni szkołę, bo po mimo całej tej sytuacji dziewczyna była bardzo mądra. Nie miała problemu z nauką, a oceny nigdy nie były niższe niż ,,B ''.
Kiedy ręka dziewczyny natrafiła na zawiniątko z kabla szybko je zamknęła w dłoni i wyjęła uśmiechając się z satysfakcją wymalowaną na twarzy.
Podłączyła telefon i niczym kot bawiący się kulką z włóczki zaczęła rozplątywać słuchawki.
Uwielbiała rozwiązywać takie zadania, a jej palce trafnie pociągały za odpowiednie kabelki. Chwila zapomnienia i czegoś w rodzaju błogiej Zabawy jednak szybko minęła i po chwili dziewczyna słyszała już pierwsze dźwięki jednej ze swoich ulubionych piosenek.
Bella miała do przejścia tylko dwie przecznice, aby dojść do dużego budynku szkoły. Nie śpieszyła się. Już od jakiegoś czasu szacowała, ile może jej zajmować dojście do placówki licząc to w różnych stylach chodzenia.
Chciała wiedzieć, czy wychodząc później niż zwykle i biegnąc do szkoły ma szansę na brak spóźnienia.
Było to koło ratunkowe na naprawdę nie planowane wydarzenia.
W Znacznie gorszej sytuacji był Peter Parker. Na wpół przytomny stał przy drzwiach wyjściowych w kółko powtarzając :
-Ciociu naprawdę nie chcę śniadania, spóźnię się a głód w szkole będzie idealną karą dla mnie...
Wiedział, że pani Philips nie wybaczy mu kolejnego spóźnienia, a tym bardziej nieobecności.
Czuł, że jego żołądek domaga się jedzenia, ale wiedział, że każda minuta postoju w domu oddala jego szansę na szybkie znalezienie się w gmachu szkoły.
-Oh Dobrze... No pędź już - May machnęła na chłopaka ścierką i zaczęła zbierać naczynia.
Według kobiety śniadanie było najważniejszą częścią dnia. Nie lubiła, kiedy młody Peter je ignorował. W jego wieku ta porcja energii była bardzo potrzebna. Nie widziała jak bez tego chłopak chce uważać na zajęciach jednak nie chciała, żeby ten znów się spóźnił.
-Przepraszam Ciociu. -Powiedział z lekkim niewinnym uśmiechem wiedząc, że to zawsze łagodziło jej złość. Podszedł do niej szybko po czym złożył na jej policzku małego całusa.
Nie był człowiekiem, który stosował takie czułości chociażby z rodziną. Robił to tylko w wyjątkowych sytuacjach. Wiedział, że May nie była na niego nigdy zła. W końcu ona nie była jego matką. Nigdy tego przed nim nie ukrywała. Nie chciała budować relacji z młodym chłopakiem na kłamstwie. Tym bardziej kiedy chodziło o prawdziwych rodziców chłopaka.
Kobieta pokręciła uśmiechnięta głową i odwróciła się, aby sprzątnąć ze stołu. Peter od razu skorzystał z okazji. Chwycił plecak spod drzwi po czym wyszedł szybko z mieszkania.
Młody Parker zbiegał jak najszybciej potrafił po schodach a jego plecak wybijał równy rytm o jego plecy. W głowie już liczył, ile zajmie mu bieg do szkoły, która trasa będzie najkorzystniejsza. Równocześnie z obliczeniami myślał nad przeprosinami dla pani Philips. Wiedział, że szukanie drogi do szkoły niezależnie od wyboru nie da mu upragnionego braku spóźnienia. Mógł liczyć tylko na cud.
-Dzień Dobry!- Rzucił przeskakując ostanie schodki do Miłego sąsiada, z parteru który zawsze dawał mu cukierki za młodu. Chciał z nim zamienić parę słów jak to robił z wujkiem Benem jednak czas płynął dla niego nieubłaganie szybko. Przeprosił go więc gestem ręki po czym jak torpeda zaczął biec pomiędzy przechodniami i ciesząc się w duchy, że dziś nie ma W-F.
Ludzi było co raz więcej na chodniku mimo tego, że nie mieszkał przy żadnej z głównych ulic.
Kubki z kawą, Torby z lunchem i teczki pełne papierów uderzały o siebie cały czas. Nikt jednak nie powiedział do reszty przepraszam. Nikt nie miał uśmiechu na twarzy. Każdy patrzył na swój zegarek myśląc nad tym jaka reprymendę dostanie od swojego przełożonego. Wkurzenie potęgowało ciągłe uderzenia, przepychanki i mijanki innych ludzi. Każdy był wkurzony na resztę za to, że nie powiedzieli przepraszam.
Hipokryzja, która rządziła ich umysłem była skrzętnie ukryta. Gdyby tylko napomknąć komukolwiek z tego tłumu, że :'' Hej! Ty też przepychasz tych ludzi. ,, od razu zaczęła by się burza i masa zaprzeczeń niczym w pokoju do przesłuchań na pobliskiej komendzie.
Nieliczny mieszkańcy a głównie ta starsza część społeczeństwa spędzała ten czas na wspominaniu. Patrzeli na pędzących ludzi zdziwieni ich nienawiścią do siebie, tym pędem, którym wszyscy się cechowali. Nie rozumieli czemu społeczeństwo tak szybko się zmieniło. Ich czasy były według nich mądrzejsze i lepsze mimo tego, że przecież teraz poziom inteligencji większości mieszkańców jest raczej na wysokim poziomie.
Starsi mieszkańcy Queens mimo swojego wieku i różnych chorób pamiętają, jak oni byli na ich miejscu. Jak oni szli do pracy. Jak mijali swoich sąsiadów. Większość uśmiechnięta. Co i rusz mówiąca przywitania do członków rodziny czy też znajomych. Czas wojny który wtedy trwał mimo wszystko jakby nie był dla nich odczuwalny. Co dnia tracili z oczu pojedynczych znajomych, którzy zostali zwerbowani do armii. Na Ulicach było coraz więcej ulotek propagandowych. Życzliwość jednak nigdy nie zmalała. Nigdy dla nich.
Zostało mu tylko kilka metrów, z oddali widział budynek. Ostatni uczniowie wchodzili do szkoły wyrzucając niedopalone papierosy czy papierki po batonach. Nie martwiło ich spóźnienie na lekcje, bo nie mieli oni takiej sytuacji co Peter.
Z oddali widział charakterystyczny plecak Harry'ego. Krzyk jednak nie miał sensu. Nie chodzili na te same zajęcia. Nie tego dnia.
Sprawnie dobiegł do szkoły z jeszcze kilkoma spóźnionymi uczniami. Mijał jeszcze lekko zatłoczone korytarze i wpadł do klasy pani Philips.
-Przepraszam za spóźnienie... -Wysapał patrząc na swoje nogi. Nie mógł złapać oddechu przez co ciężko było mu się uspokoić po stosunkowo długim biegu. Pani PP. jak lubili sobie żartować jego koledzy z klasy była jego wychowawczynią. Wiedział, że nie będzie na niego bardzo zła. Ostatecznie udało mu się spóźnić zaledwie pięć minut.
-Dzisiaj ci się upiekło Parker, Philips jeszcze nie przyszła. - Odezwał się ktoś z klasy. Chłopak podniósł zdziwiony głowę do góry i widząc, że przy biurku nauczycielki stoją wyłącznie Flash i jego kompani odszedł szybko do swojej ławki.
Cud, na który liczył właśnie się wydarzył. Chłopak pierwszy raz i prawdopodobnie ostatni w tym roku szkolnym nie spóźnił się. Był pewien, że kobieta wchodząc do klasy będzie tym zdziwiona tak samo jak chłopak.
-Wie ktoś, dlaczego właściwie jej nie ma?- Pada pytanie z końca sali. W tym samym momencie, kiedy ktoś je wypowiada Peter zadaje je sobie w myślach. Kobieta znana była w ich szkole z tego, że prócz zatrzymania przez ważne osoby nigdy nie spóźnia się na zajęcia.
-Może gada z Dyrkiem?
-Może z Pedagogiem?
-Flash ? Masz coś z tym wspólnego?
Klasę ogarnia kłótnia na temat Nauczycielki.
Pod drzwiami stoi jeden z uczniów mający trudne zadanie informowania o pozycji Pani PP. Z okna chłopacy rzucają złożonymi kartkami przypominającymi coś jak nieudany wzór samolotu w ćwiczące niedaleko dziewczyny z młodszej klasy.
Dziewczęta gadają na temat jakiś kosmetyków, chłopaków i ocen z ostatniego ich sprawdzianu. Ci którzy się opóźnili uzupełniają prace domową od innych, ołówki gryzmolą po kartkach ich zeszytów tak szybko, że Peter nie jest pewny czy cokolwiek da się wyczytać z ich notatek.
-Idzie!
Jeden krzyk sprawił, że wszyscy jak jeden mąż uspokoili się i ,,grzecznie,, czekali na nauczycielkę na swoich miejscach.
Każdy wiedział, że Philips nie da się wkręcić i zacznie pytać tych najbardziej podejrzanych o to co znów zrobili koleżankom z młodszej klasy. Obróci wszystko w żart i zacznie wykład o narkotykach, ocenach i zagrożeniach czy kolejnym durnym dowcipie w wykonaniu Flasha na którymś z nauczycieli.
Jednak Mimo początkowej ciszy po klasie poszła fala szeptów. Każdy odwracał się do znajomych i podawał dalej wiadomość, którą usłyszał. Wyraz twarzy uczniów jasno przekazywał, że ma to związek z Panią PP.
Peter nie potrzebował żadnych specjalnych umiejętności, aby domyślić się, że coś nie gra. Tylko co tym razem?
Czyżby Flash znów miał zostać w kozie? Czy znów któraś z dziewczyn przesadziła z makijażem?
Odpowiedź na nurtujące pytanie chłopaka otworzyła drzwi i weszła do środka sali. Pani PP jak zawsze ubrana w czarne spodnie oraz wpuszczoną w nią Czerwoną koszulę w kratkę uśmiechnęła się do klasy kiwając im na Dzień Dobry. Odstawiła swoją czarną ukochaną teczkę z pracami uczniów oraz tego samego koloru torebkę na krzesło.
Choć to bez znaczenia co robiła w tamtej chwili Pani Philips. Mogłaby równie dobrze teraz zacząć tańczyć. Mimo to stanęła na środku z uśmiechem na twarzy patrząc na swoją klasę. Ciesząc uszy ciszą, która powstała. To śmieszne jak łatwo można uciszyć nawet najgłośniejszą klasę w szkolę. Może nie powinna się tym chwalić, ale niestety to jej klasa dostała to zaszczytne miano.
To oni najgłośniej dopingowali sportowców szkolnych, to oni wykrzykiwali poprawne odpowiedzi na różnych konkursach szkolnych, i niestety oni nie potrafili zachować ciszy nawet podczas sprawdzianów.
Nikt jednak nie patrz na swoją wychowawczynię. Nikt nawet nie zerka na nią kątem oka. Ona po prostu stoi obok centrum uwagi całej klasy. Obok dziewczyny, której piękne oczy nie zaszczyciły spojrzeniem nikogo od wejścia do klasy. Dziewczyny, która tyle lat temu będąc małym dzieckiem zawładnęła sercem chłopca wpatrzonego w nią teraz jak w obrazek.
Szybko się z tym uwinę i wracam do domu.
Jak najszybszy powrót. To było głównym celem młodej Belli.
Wzięła n
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top