Rozdział 3
Laura
Staram się cieszyć, każdym dniem jak tylko mogę... bo każdy dzień przybliża mnie coraz bardziej do zostania Panią Watson. W dalszym ciągu bije się z myślami. Wewnętrzne rozdarcie jakie czuję pomiędzy tym czego nie chce zrobić, a muszę jest nie do zniesienia. Boję się jak to będzie po ślubie, jak będzie wyglądać moje życie i relacje z Brunem. Ja chyba po prostu boję się tego jak on będzie mnie traktował. To człowiek bez skrupułów, zawsze stawiający na swoim. Więc trudno jest mi uwierzyć, że będąc u jego boku będę szczęśliwa. Zresztą jak ja mogę być żoną kogoś, kto działa mi na nerwy jak mało kto? Jak ja się w tym wszystkim odnajdę? Bruno jak na razie nie zmienił swojego wizerunku w moich oczach, a ja w żaden sposób nie ułatwiam mu niczego, kiedy tylko mam okazje wtykam mu szpilę. Nie mogę mu dać odczuć, że może mieć nade mną władzę. Za 4 dni nasz ślub... nasz ślub! Jak to w ogóle brzmi!? Wszystkie moje rzeczy już są w Bostonie, a ja sama właśnie spędzam ostatnie chwile w moim pokoju. To już nigdy nie będzie ani mój pokój ani mój dom, za 4 dni moim jedynym domem będzie dom Bruna. Cholera jasna, nie chcę tam lecieć!!!
– Laura pośpiesz się bo spóźnimy się na samolot. – William, krzyczy z dołu. Pan perfekcyjny, przecież zawsze jest gotowy na czas... Wcale nie cieszy mnie jego obecność na tym całym fikcyjnym ślubie, a już szczególnie niedobrze mi się robi na samą myśl składania fałszywych gratulacji od niego i ojca, tylko po to aby cała reszta zgromadzonych gości myślała jak kochającą się rodziną jesteśmy. Coraz bardziej mi się wydaje, że tak samo jak ten ślub tak samo i nasza rodzina to fikcja. Chciałam, żeby choć Sofii poleciała ze mną do Bostonu i była moją świadkową, ale musi się opiekować chorą mamą, nie może jej zostawić na tak długi czas. Próbowałam też wymóc na ojcu, żeby pozwolił polecieć Merry razem z nami, ale dla niego nie wchodziła w grę opcja, aby służąca była na moim ślubie. Czyli w najgorszych chwilach mojego życia zostaję całkiem sama, Merry i Sofii to jedyne dwie osoby na tym świecie, które choć trochę się o mnie troszczą, którym na mnie zależy. Będę zupełnie sama w obcym kraju z obcymi ludźmi, z dala od przyjaciół i tylko i wyłącznie zdana na łaskę Bruna... Gdyby mama żyła, może do tego wszystkiego by nie doszło. Ona zawsze mnie broniła przed ojcem, zawsze udawało się jej jakoś zwalczać jego chore pomysły w stosunku do mnie. Sama nie rozumiem jak ona mogła wytrzymać z podłym charakterem ojca... Cholerny rak! Gdyby nie to wstrętne choróbsko jej nie dopadło była by tu teraz ze mną. Tak strasznie za nią tęsknie...
Bruno
Cholera jasna, mogłem wyjechać trochę wcześniej po nich na to lotnisko. Mimo wszystko wolałbym się nie spóźniać. Mogłem wysłać Jaspera,albo któregoś z pracowników po odebranie Laury i jej rodziny z lotniska, ale wolę zrobić to osobiście. Chociaż szansa, że to jakkolwiek zmieni stosunek Laury do mnie jest znikoma, będę próbować. W końcu się do mnie przekona, nie będzie miała innego wyjście. Będzie mieć tu tylko mnie... Dobrze, że już po godzinach szczytu, bo w przeciwnym razie, ani za godzinę nie zdążył bym dojechać na lotnisko. Okrążam, parking lotniska trzy razy, zanim dostrzegam wolne miejsce parkingowe. Jeszcze mam 10 minut w zanadrzu, więc spokojnie zdarzę wypalić papierosa. Tak, tak wiem, że to zły nałóg, ale czasami po prostu palę, żeby chwilę odetchnąć i skupić myśli. Gaszę papierosa i wchodzę na lotnisko, rozglądając się dookoła. Gdzie oni są?
– Witaj Bruno. – Pierwszy wita się ze mną i podaje mi rękę Wiliam. Wyrachowany sztywniak, jakoś nigdy nie przypadł mi do gustu.
– Cześć Wiliamie. – uścisk uje jego dłoń i po chwili witam się z jego żoną, składając pocałunek na jej dłoni. Wymieniam się również mocnym uściskiem dłoni z Erykiem i na sam koniec zostawiam sobie moją wisienka na torcie.
– Witaj Lauro. – mówię składając na jej policzku pocałunek, na co ona nieruchomieje. Patrzę na nią wyczekując jakiejś odpowiedzi. Ona natomiast jedynie na moment spogląda na mnie ironicznym wzrokiem i podnosi idealną brew w górę.
– Bruno nie musiałeś przyjeżdżać po nas osobiście na lotnisko, na pewno jesteś bardzo zajęty. – Żona Williama, przerywa dosyć nie zręczną ciszę między nami.
– Nie na tyle, żeby nie mieć czasu odebrać moją przyszłą żonę i jej rodzinę z lotniska. – widzę jak Laura wywraca oczami na słowo przyszła żona. Dosadnie daje mi do zrozumienia jak strasznie irytuje ją słowo żona. W takim razie chyba będę jeszcze częściej używał tego słowa.
– Twoje poświęcenie jest zbędne, nie robi na mnie wrażenia. – mówi kąśliwie jak zawsze uciekając ode mnie wzorkiem. Już naprawdę zaczyna mnie drażnić jej ton i sposób odzywania się do mnie. Myślałem, że przez te trzy tygodnie, przemyśli sobie wszystko złagodnieje i zmieni swój stosunek, ale jak widzę wprawianie mnie w złość jest dla niej strasznie satysfakcjonujące.
– Dobrze zatem chodźmy, jesteśmy trochę zmęczeni po podróży. – Chciałem odpowiedzieć Laurze również coś kąśliwego, ale jej bratowa ponownie stara się załagodzić sytuacje. Naprawdę dziwi mnie jak taka przyjemna kobieta, może być z tak wyrachowanym facetem jakim jest William. Ruszamy do samochodu, a Laura od razu wyrywa się na sam przód by nie musieć iść koło mnie. Łapię ją za nadgarstek i sprawiam, że jen plan szybciej niż myśli kończy się fiaskiem.
– Mogła byś być dla mnie trochę milsza. – Dyskretnie nachylam się i warczę do jej ucha.
– Nie zamierzam. – Nie moja droga, to ja nie zamierzam dłużej tolerować twojego zachowania. Nie chciałam jeszcze tego robić, ale nie pozostawia mi wyboru. Jeżeli tak bardzo, chce się już teraz przekonać jakim skurwysynem potrafię być, to to zrobię. Im szybciej zrozumie, że to ja mam kontrolę i ze mną nie wygra tym lepiej. Chociaż wydaje mi się, że ona tak naprawdę doskonale o tym wie, ale jej charakter nie pozwala jej się tak łatwo się poddać. Muszę jej uświadomić, że swoim zachowaniem jedynie pogorszy nasze relacje... i dla niej to nie będzie dobre.
Laura
Do czasu ślubu będę w rodzinnym domu Bruna... cóż tradycja tego fikcyjnego ślubu musi być zachowana. Żona będzie mieszkać z mężem dopiero po ślubie. Zresztą mi to jest wszystko jedno. Będziemy mieszkać w jego domu, a raczej w jego willi na obrzeżach Bostonu, które pewnie są najdroższą dzielnicą w tym kraju. Bruno próbował mnie przekonać, abym odwiedziła jego dom przed ślubem, ale uparłam się, żeby tego nie robić. Przekonałam go, że wolę mieć niespodziankę, chodź nie wiem czy uwierzył mi w to, czy po prostu już nie chciało mu się ze mną męczyć. Całe szczęście, że przez cały wczorajszy dzień nie miałam styczności z Brunem. Miał ważny wyjazd służbowy i z tego powodu nie było go cały dzień. Im mam mniej okazji, żeby się z nim widywać przed ślubem tym lepiej. Chce się jeszcze nacieszyć ostatnimi chwilami wolności. Ostatnie dwa dni wolności ... choć nie wiem czy dalej mogę je tak nazywać. Te wszystkie przygotowania do ślubu i uroczyste kolacje, staram się jak najmniej w tym wszystkim uczestniczyć. Męczą mnie te wszystkie pytania, wybór kwiatów, dekoracji i wszystkich innych pierdół... Co mnie to obchodzi? Mi naprawdę jest to obojętne... Mama Bruna, za to tym wszystkim jest tak podekscytowana, że mogła by cały czas na ten temat dyskutować. Dobrze, że Charolotte za to uwielbia takie rzeczy, więc we wszystkim mnie wyręcza. Charolotte po mimo, że jest żoną mojego beznadziejnego brata jest w porządku. Sama się jej dziwie dlaczego została jego żoną . Ohhh jeszcze teraz ta kolacja od której w żadne sposób nie mogę się wykręcić. Nie mam najmniejszej ochoty teraz schodzić na tą uroczystą kolacje zaaranżowaną przez rodzinę Bruna. Naprawdę sztuczne uśmiechy i udawania, że wszystko jest wspaniale to ostatnia rzecz na którą mam teraz ochotę. Zakładam lekką kremową sukienkę, beżowe szpilki, a włosy upinam w luźnego koka. Lubię dobrze wyglądać, dobrze wyglądać dla siebie! Cała ta kolacja od samego początku jest dla mnie po prostu żałosna, mam już dość pokazywania wymuszonego uśmiechu. Czy oni naprawdę nie widzą, że ja wcale nie cieszę się z tego ślubu? Niech to się już wszystko skończy, weźmy ten cholerny ślub i niech każdy zajmie się swoim życiem. Dla mnie ta kolacja trwa w nieskończoność... nie mogę już tego wszystkiego słuchać. Mam wrażenie, że wszyscy się świetnie bawią... oprócz mnie! A już najbardziej drażni mnie ciągła obecność Bruna przymnie.
– Możesz mi dolać wina? – pytam siedzącego obok mnie Bruna, starając się nie przerywać przy tym rozmowy pozostałych. Nie pytałabym jego, ale cóż damie nie wypada samej sobie polewać alkoholu.
– Oczywiście. – odpowiada sięgając po butelkę białego wina i nalewa mi go znacznie mniej niż bym tego chciała. Nieruchomieje, oddech uwiązł mi w gardle, a policzki mimowolnie zaczynają czerwienieć. Zagryzam nerwowo wargę i próbuje się uspokoić... Bruno bezczelnie, jak gdyby to była naturalna rzecz, siadając znów obok mnie kładzie rękę w połowie mojego uda, które przez niezbyt pokaźną długość sukienki teraz jest odkryte. Nawet na mnie nie spogląda, tylko przyłącza się do rozmowy pozostałych. Powoli znów zaczynam normalnie oddychać i próbuje dyskretnie zdjąć jego dłoń z mojego uda, ale on nie zamierza jej zdejmować, nie zwraca kompletnie uwagi na to co robię, tylko dalej uczestnicy w rozmowie. Jedynie na moment spogląda na mnie, ze swoim skurwysyńskim uśmieszkiem, jednoznacznie mówiącym, że jeżeli chce to będzie sobie trzymał dłoń na moim udzie, a mój protest nic tu nie zmieni. Czuję się skrępowana jego dotykiem, nie czuje się swobodnie kiedy mnie tak dotyka... znów podejmuje próbę oderwania jego ręki, ale on znów ignoruje mój opór i mocniej przywiera dłonią do mojego uda. Upijam szybki łyk wina... dosyć!
– Przepraszam, chciałam przez chwilę porozmawiać z Brunem na osobności. – mówię słodko uśmiechając się do wszystkich. Wstaję od stołu, a Bruno nie mając innego wyjścia zdejmuje swoją dłoń z mojego uda. Chyba jest lekko zdziwiony moją reakcją... i nie wie o co mi chodzi, ale ja mu zaraz wytłumaczę o co mi chodzi. Wychodzimy z sali przyjęć na taras kierując się do ogrodu ich rezydencji.
– O czym chcesz ze mną porozmawiać? Czyżby o tym, że jesteś skrępowana gdy cię dotykam? – Nienawidzę go. Pieprzony dupek! Ja nie jestem niczym skrepowana!
– Nie jestem skrępowana!
– Ależ oczywiście, że jesteś.
– Nie jestem! Po prostu nie życzę sobie, żebyś okazywał mi swoje czułości!
– Radziłbym ci się zacząć do tego przyzwyczajać. – Do niczego nie zamierzam zacząć się przyzwyczajać i jego pewny siebie ton głosu mnie do tego nie przekona.
– Posłuchaj. Nie życzę sobie żebyś mnie dotykał rozumiesz!?
– Lauro, za dwa dni będziesz moją żoną, więc będę cię dotykał kiedy tylko zechcę. – Jego nonszalancki ton wprawia mnie w jeszcze większą złość. Jemu się wydaje, że skoro będę jego żoną to zrobi sobie ze mną co będzie chciał?
– Właśnie dopiero za dwa dni nią będę! Zresztą dla mnie ślub niczego nie zmieni, nawet po ślubie nie chce, żebyś mnie dotykał. – Na moje słowa śmieje się lekceważąco. Co go do cholery, tak bawi?
– Lojalnie cię uprzedzam, że nie mogę spełnić twoich oczekiwań. Będziesz moją żoną, więc mam pełne prawo, żeby cię dotykać, decydować o tobie i robić wiele innych rzeczy. – Nim się orientuje przybliża się do mnie i składa delikatny pocałunek na moich ustach. Nie jestem w stanie przez chwile nic powiedzieć. Właśnie udowodnił mi, że zawsze robi to co chce... Jestem przerażona... tak to dobre słowo. – A i jeszcze jedno, nie życzę sobie, żebyś się do mnie odzywała w taki sposób jak dotychczas. Będę twoim mężem i masz się do mnie odnosić z szacunkiem. Zapamiętaj sobie również to, że nie toleruje sprzeciwu i nie posłuszeństwa. – warczy przez zaciśnięte zęby, a ton jego głosu jednoznacznie potwierdza to, co przed chwilą powiedział. Ten ton głosu nie znosu sprzeciwu i naprawdę przyprawia mnie o dreszcz na plecach. O dreszcz strachu... Nie Lauro, nie możesz mu pokazać, ze w jakikolwiek sposób jego słowa mogą zrobić na tobie jakiekolwiek wrażenie.
Bruno
Patrzę na nią uważnie, szukając w jej twarzy jakiejś reakcji na to, co powiedziałem. Chodź stara się to ukryć, ja doskonale widzę jak przeraziły ją moje słowa. O to mi chodziło. Ma czuć do mnie szacunek.
– Laura. – mówię do niej, gdy nagle ona po prostu odchodzi ode mnie. Przecież jeszcze nie skończyliśmy rozmowy. Wołam ją ponownie, ale ona kompletnie lekceważy moje wołanie. Ta dziewczyna jest nie możliwa!
– Pieprz się! – mówi i nawet się nie odwracając pokazując mi środkowy palec. Cały, aż gotuje się w środku. Złość jaką teraz u mnie wzbudziła sprawia, że moja pięści się zaciskają, a wszystkie mięśnie sztywnieją. Najchętniej to bym ją teraz złapał, przełożył przez kolano i dał kilka porządnych klapsów, żeby sprowadzić ją do porządku i nauczyć okazywania mi szacunku. Całą siłą woli powstrzymuje się, żeby tego nie zrobić. Ona nie zdaje sobie sprawy, że igra z ogniem. Niech robi tak dalej, wtedy zobaczy do czego jestem zdolny. Swoją drogą, jestem pod wrażeniem jej odwagi, żadna z moich wcześniejszych kobiet, czy kochanek nie od ważyła by się tak do mnie zwrócić. Biorę kilka głębokich oddechów i odpalam papierosa. Muszę się uspokoić i zebrać myśli. Nie mogę wracając tam, pokazać jej w jak wielką złość mnie wprawiła. Wolnym krokiem kieruje się w kierunku tarasu i od razu wchodząc do sali, karcę Laurę spojrzeniem na, co ona szybko wbija wzrok w swoje delikatnie dłonie. Siadam obok niej na co lekko się wzdryga. Czyżby teraz dopiero dotarło do niej jak mnie potraktowała, i że nie powinna tak robić?
– Igrasz z ogniem skarbie. – syczę do jej ucha, na co ona ponownie się wzdryga. Nie patrzy na mnie, znów zatapia wzrok w swoich dłoniach. Po chwili upija łyk wina i widzę, że nie jest on tak duży jak by tego chciała. Jej kieliszek znów jest pusty. Tym razem zrobię jej tą przyjemność i chodź sądzę, że nie powinna już więcej pić dzisiejszego wieczoru, nalewam jej jeszcze raz odrobinę wina. Zaczynam się zastanawiać, czy aby nie przesadziłem podczas naszej rozmowy. Może zbyt wiele rzeczy przedstawiłem jej zbyt jasno. Dążę do tego aby mnie szanowała, nie bała...
Laura
– Laura jutro przed ślubem ci we wszystkim pomogę. Będziesz piękną panną młodą. Ta sukienka jest prześliczna. – mówi Charlotte gładząc materiał mojej sukni ślubnej. Nie chce mi się tego słuchać... Słyszałam już milion razy, jaki to będzie piękny ślub, jaką będę piękną panną młodą, jakim będziemy pięknym małżeństwem i jakie piękne będziemy mieć dzieci. Niedobrze mi się od tego robi. Cieszę się, że kolejny dzień mojej męki z przygotowaniami do ślubu dobiega końca. Dzisiaj już niestety nie mogłam się wymigać od niektórych spraw i musiałam je załatwić osobiście. Jeszcze chyba tylko, żeby mnie dobić ojciec postanowił przeprowadzić ze mną poważną rozmowę przed jutrzejszym ślubem. Czy on myśli, że jego monolog o tym, że mam być dobrą żoną i nie przynosić wstydu rodzinie robi na mnie jakiekolwiek wrażenie? Wysłuchałam tego, żeby po prostu mieć święty spokój. Dzisiaj również nie miałam zbyt dużej styczności z Brunem, znów miał wiele pilnych spraw biznesowych. Naprawdę strasznie mi przykro z tego powodu...
– Proszę. – odpowiadam niechętnie na pukanie do drzwi. Mam nadzieje, że to nie ojciec... nie chce mi się wysłuchiwać po raz kolejny dzisiaj, jego przemowy na temat tego, że mam się zachowywać tak, abym nie przyniosła wstydu rodzinie.
– Nie patrz! – krzyknęła Charlotte i najprędzej jak mogła wyniosła suknie do garderoby. Po co to trzymanie się tradycji, nie rozumiem tego? Przecież to fikcja... czy wy wszyscy tego nie rozumiecie?
– Aaa no tak, to mogło by nam przynieść pecha. – Bruno jest lekko rozbawiony zachowaniem Charoltte i jej dbałością o przestrzeganie przesądów. Mi niestety jego widok, od razu pogorszył humor. Miałam nadzieje, że dziś już nie będę się z nim widzieć.
– Większego pecha, niż ślub z tobą już nie mogę mieć, więc śmiało możesz obejrzeć suknie ślubną. – mówię niewzruszona, nawet na niego nie patrząc tylko wlepiam wzrok w telefon. Nie muszę na niego patrzeć, żeby czuć jak strasznie denerwują go moje docinki, czuje jego palący ze złości wzrok na sobie i odczuwam z tego powodu przyjemną satysfakcje.
– To ja już pójdę, do jutra Lauro. – rzuca mimochodem Charlotte i ulatania się najszybciej jak może. Nie chce z nim rozmawiać, nie mam na to siły. Kompletnie nie zwracając uwagi na niego, udaje wielkie zainteresowanie telefonem, mając nadzieje, że sobie odpuści cel w którym tu przyszedł.
– Nie lubię gdy ktoś mnie ignoruje! – warczy nade mną i wyrywa mi z rąk telefon, chowając go sobie do tylnej kieszeni spodni. On z każdym dniem jest co raz gorszy... Cały czas chce mi pokazać, że on tu rządzi..
– Będę robiła co będę chciała. Oddaj mój telefon.
– Zważaj na słowa Lauro. Nie życzę sobie, żebyś tak się do mnie odzywała! – Mięśnie jego twarzy się napinają i widzę, że naprawdę się zdenerwował. Ja go zaraz zdenerwuje jeszcze bardziej.
– A ja sobie nie życzę być twoją żoną i co? – Niech się podenerwuje, dobrze mu tak. Gwałtownie wypuszcza powietrze i zaciska szczękę. Wyraz jego twarzy staje się bardziej surowy niż zazwyczaj. Widzę jak jego klatka piersiowa szybko się porusza i mam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Jednakże ku mojemu zdziwieniu nie robi tego. Bierze kolejny głęboki oddech, zachowując spokój. Zdolność do samo kontroli?
– Pomyślałem sobie, że może wczoraj mogłem cię za bardzo wystraszyć, więc dzisiaj chciałam być dla ciebie milszy. Chciałem cię zabrać w jedno miejsce, uklęknąć i Ci to dać, ale jednak nie będę sobie zadawał tyle trudno. Chcę go jutro widzieć na twoim palcu podczas ślubu. – syczy, kładąc małe srebrne pudełeczko na komodzie. Szybkim ruchem wyciąga z tylnej kieszeni mój telefon i praktycznie rzuca go na komodę. Wychodząc tak mocno trzaska drzwiami, że mimowolnie podskakuje na łóżku. Doskonale sobie zdaje z tego sprawę jak bardzo teraz go zdenerwowałam i nie wiem czemu, ale nie odczuwam z tego faktu takiej satysfakcji jak wcześniej. Czy to były oświadczyny? Nie tak wyobrażałam sobie swoje oświadczyny... no cóż moje całe życie jak widać nie jest takie jak bym sobie wyobrażała. Patrzę na to małe srebrne pudełeczko i choć nie chciałam go otwierać to muszę to zrobić. Po prostu nie wytrzymam. Moje źrenice znacznie ulegają powiększeniu, a usta mimowolnie się rozchylają... Boże ten pierścionek jest piękny... Na pierwszy rzut oka widać, że Bruno nie poskąpił na niego pieniędzy. Nie wiem jakim cudem Bruno sprawił mi pierścionek z moich marzeń... Dopadają mnie lekkie wyrzuty sumienia. Może źle go potraktowałam... starał się. Chciał dobrze, a ja potraktowałam go jak zawsze. Nie Lauro uspokój się! Niszczy Ci, życie swoim widzi mi się, aby mieć Cię za żonę. Nie mniej wobec niego skrupułów...
Czy kogoś przekonałam do siebie swoim opowiadaniem?
Bardzo zależy mi na waszej opinii :)
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top