Rozdział 2

Bruno

Ojciec z Erykiem rozmawiają o interesach, a ja choć siedzę razem z nimi kompletnie nie uczestniczę w rozmowie. Chyba jednak ojciec miał racje, nie będzie mi ją tak łatwo poskromić jak myślałem. Chociaż mam wrażenie, że swoim zachowaniem po prostu chce mi zrobić na złość. Jej charakter do najłatwiejszych nie należy. Przynajmniej widzę po niej, że pogodziła się z myślą zostania moją żoną, a to już jest wiele. Przecieram mocno oczy, powoli już staje się senny, wczoraj do późna pracowałam, a jeszcze do tego dzisiejsza podróż mnie wykończyła. Przestaje je pocierać i zamiast widoku pustych schodów prowadzących na piętro rezydencji domu Andersonów widzę, zbiegającą po nich Laurę. Wciągam gwałtownie powietrze do płuc... Gdzie ona się do cholery tak ubrała? Ma na sobie obcisłą skórzana spódniczkę do kolan, ale nie widzę czy to niebieski, turkusowy czy morski... nie znam się na kolorach. Za to dokładnie widzę wcięcie w tej spódnice odsłaniające prawie całe jej uda. Bluzka w tym samym fasonie... obcisła i z wielkim wycięciem... Patrzę na wysokość jej szpilek i naprawdę jestem w podziwie, że potrafi tak świetnie się w nich poruszać.

- Lauro mogę wiedzieć co ty robisz? – Eryk warczy na nią chodź widzę, że powstrzymuje się aby nie wybuchnąć. 

– Wychodzę. –  Odpowiada jak gdyby nigdy nic i poprawia przed lustrem swoje długie czarne włosy.

– Nigdzie nie wychodzisz! Okaż trochę szacunku dla swoich gości! Szczególnie, że tym gościem jest twój przyszły mąż!

– Ja go tu nie zapraszałam. – Cóż za cięty język... dawno nie spotkałem tak charakternej dziewczyny. Muszę przyznać, że naprawdę zaczyna mnie to pociągać. Większość kobiet, z którymi się spotykałem, była uległe i wciąż dla mnie miłe. Laura będzie miłą odmianą...

– Milcz i wracaj na górę się przebrać. Jak ty wyglądasz? – Cholernie seksownie wygląda...

– Eryku ... nie ma powodu do robienia kłótni. Jeśli chce wyjść, ja nie mam nic przeciwko. Jeszcze nie jestem jej mężem, niech cieszy się wolnością póki może. –  akcentuje dosadnie ostatnie słowa, by zrozumiała co chce przez nie powiedzieć. Patrzy na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami i widzę po niej, że nie spodziewała się usłyszeć takich słów ode mnie. Sprawia wrażenie, jak by chciała coś powiedzieć, ale koniec końców gryzie się w język i wychodzi... nie oszczędzając przy tym drzwi.

Laura

– Sofii, powiedz mi jak to będzie? – sączę już chyba piątą lampkę wina dzisiaj, ale nie widzę na dziś innego rozwiązania, niż się po prostu upić.

– Nie wiem ... przemyśl to jeszcze raz. Nie wiem ucieknij gdzieś. Ja ci pomogę. Przecież nie mogą cię do tego zmusić. – Sofii zawsze była niezależną dziewczyną, dla której podporządkowywanie się czemuś lub komuś w ogóle nie wchodziło w grę.

– Ale co mi to da? Przecież ja nic nie mam. Gdybym uciekła ojciec od razu zablokuje wszystkie moje karty ...  Z czego będę żyć?  Gdzie będę mieszkać? Ile będę wstanie tak pociągnąć? Zresztą pewnie i tak by mnie znalazł prędzej czy później... – Powstrzymuje się jak mogę od łez... nie chce robić w barze przedstawienia. Upijam kolejny siarczysty łyk wina w nadziei, że pomoże mi to pohamować mój płacz.

– Nie wiem jak mam Ci pomóc. – rozkłada bezradnie dłonie nad stolikiem. 

– Nie możesz mi pomóc. Ojciec dał mi do zrozumienia, że tylko tutaj zawadzam jemu i Williamowi ... Nie chce już dłużej ich znosić... Nie mam innego wyjścia muszę zostać żoną Bruna Watsona.

– Laura sama mówiłaś, że to arogancki dupek. Nie znasz go dobrze. Nie boisz się, że będzie cię źle traktował? – Oczywiście, że się boje...

– Boję się, ale mam dość czucia się jak piąte koło u wozu we własnej rodzinie. – Nie mam żadnej pewności, że z Brunem będzie mi lepiej... ale tutaj też nie będzie.

– Nie mi się po prostu nie mieści to w głowie... Jak będzie wyglądało twoje życie z nim?

– Nie wiem Sofii... nie mam zielonego pojęcia. Nie wyobrażam sobie tego, ale jednego możesz być pewna! Nie zamierzam być potulną żoną i czegokolwiek mu ułatwiać. 

– I bardzo dobrze. Zdrowie! – Unosi kieliszek do góry na znak toastu jednocześnie pokazując kelnerowi, żeby przyniósł kolejną butelkę porto.

– Zawszę będę mogła na ciebie liczyć prawda?

– Oczywiście! Nie zadawaj mi więcej takich głupich pytań! Powiem ci jedno.  Nie wiem czy to cię pocieszy, ale będziesz mieć całkiem młodego, seksownego i cholernie przystojnego męża...

- Nie wiem czy mnie to pociesza... – Alkohol coraz bardziej zaczyna krążyć w moich żyłach. Coraz bardziej czuje, że jego picie źle się dla mnie skończy. 


–Lauro... czy ty przypadkiem nie przesadziłaś?– słyszę z ust zaspanej Merry otwierającej mi zamek od drzwi...

– Cii, Merry nie przesadzaj.

– Jest 3 w nocy, a ty jesteś kompletnie pijana, kiedy twój ojciec to zobaczy, będziesz miała przechlapane. – dostrzegam jak zawsze troskę w jej głosie.. choć ona jedna się o mnie troszczy w tym domu.

– Nie dowie się, już uciekam do swojego pokoju. – szepce zdejmując szpilki i staram się po cichu dostać do swojego pokoju, choć nie wiem czy poczucie ciszy w moim stanie równa się prawdziwemu poczuciu ciszy. Idę po omacku nie zapalając światła, sądzę, że tak będzie bezpieczniej. Cholera buty wyleciały mi z rąk, szukam ich rękoma po omacku po podłodze korytarza, ale jak na złość nie mogę ich znaleźć.  – Ałlll. – syczę na uczucie zderzenia się z czymś... zaraz zaraz z kimś !!!

– Co ty tu robisz do cholery? – cedzę przez zęby, starając się aby nie dostrzegł w moim głosie ilości wypitego alkoholu. 

– Szedłem się czegoś napić. –No tak to oczywiste, że zostali na noc.

– Świetnie w takim razie idź i zejdź mi z drogi. – mijam Bruna chwytając swoje buty i staram się odejść prostym krokiem.

– Poczekaj. –  łapie mnie za nadgarstek  przyciągając mnie tak, że stoję naprzeciw niego. Jest blisko... zbyt blisko. Czerwony Alarm!!! Mimo, że trzyma moją rękę, robię krok w tył, ale zamiast wolnej przestrzeni czuję chłód ściany na plecach.

– Nie chce cię widzieć w takim stanie, kiedy będziesz już moją żoną. I nie myśl sobie, że będę tolerował takie zachowanie i wyjście jak dzisiaj. Tym bardziej w takim stroju. – Wstrzymuje oddech i z ledwością udaje mi się przełknąć ślinę... ton jego zachrypniętego głosu jest przeszywający... – Mam nadzieje, że się zrozumieliśmy. Miłej nocy Lauro. – nachyla się i szepce mi do ucha, i jak gdyby nigdy nic odchodzi. Każde wypowiedziane przez niego słowo przepełnione było władzą jaką chce nade mną posiadać... Jasno daje mi do zrozumienia, że to on ma ostatnie zdanie...  Nie mogę się ruszyć... Nie błagam, błagam niech to wszystko będzie tylko moim snem... Chcę się teraz tylko położyć i zasnąć. Nie myśleć o tym . 

Otwieram powoli oczy i masuje obolałe skronie.  Nie chce się jeszcze budzić i znów wracać do rzeczywistości, ale ból głowy jaki teraz  odczuwam jest gigantyczny... 

– Proszę. – Mówię będąc przekonana, że to Merry puka do drzwi, przynosząc mi na ratunek szklankę wody i coś na ból głowy. Zawsze po winie strasznie boli mnie głowa, ale cóż wczoraj wpicie tak dużej ilości wina wydawało mi się jedynym sposobem zapomnienia choć na chwile o fakcie, że Bruno zostanie moim mężem.

– Przyniosłem ci coś na ból głowy. – To nie głos Merry. Otwieram jedno oko i spoglądam na postać stojącą przy moim łóżku. Jezu pewnie nie wyglądam za dobrze po wczorajszej nocy. Naciągam na siebie kołdrę po same uszy, a jego widok z samego rana raczej nie wywołuje u mnie przyśpieszonego wydzielania się endorfin, tylko wręcz odwrotnie.

– Merry miała mi coś przynieść. – Rzucam szorstko, nawet na niego nie patrząc. Ignorowanie go jak na razie wydaje mi się najlepszym sposobem. 

– Ale poprosiłem ją, abym to ja mógł zrobić to dla mojej przyszłej żony. –  Ohh świetnie, naprawdę nie musi ciągle mi powtarzać, że jestem jego przyszłą żoną. Do tego z samego rana. –Jak się czujesz? – pyta stawiając szklankę z wodą i tabletki na szafce przy moim łóżku. 

–Nie musisz udawać, takiej troski o moje samopoczucie.

– Nie udaje. – Jakoś mu nie ufam, a jego słowa kompletnie mnie nie przekonują. Arogancki dupek to arogancki dupek. Wysuwam się trochę spod kołdry, jednak potrzeba wypicia wody jest silniejsza ode mnie. Pochłaniam jednym łykiem w mgnieniu oka całą szklankę wody.

– A to wczoraj to co to miało być? Kazanie? – Zaczynam wywód na temat naszej wczorajszej nocnej rozmowy,  nie patrząc mu przy tym w oczy. Dlaczego ja boje się patrzeć mu w oczy?

– A myślisz, że będąc moją żoną będziesz robić co ci się żyw nie podoba? – Ignoruje to pytanie i odwracam się do poduszki, chyba jednak nie mam siły na prowadzenie tego typu rozmowy. Nie dzisiaj, zresztą nie wiem czy kiedykolwiek będę miała ochotę na takie rozmowy. Chce tylko po prostu poleżeć w swoim pokoju w swoim łóżku i mieć święty spokój.

– Możesz mnie zostawić?

– Czekamy na ciebie przy śniadaniu. – mówi, i chwilę potem słyszę trzaśnięcie drzwiami. Cały dzień mija mi koszmarnie, nie dość, że źle się czuje to jeszcze muszę z nimi przesiadywać i słuchać planów co do przyszłego ślubu. Niech ten dzień się już skończy. Jutro już Bruna tutaj nie będzie i całe szczęście. Musi wracać do Bostonu w interesach, a ja jak najbardziej nie zamierzam rozpaczać z tego powodu. W sumie jest to jakieś pocieszenie, ma kupę interesów na głowię więc po ślubie mam nadzieje, że będzie się nimi zajmował, a nie mną..

– Masz Lauro jakieś swoje plany? – pyta ojciec Bruna, gdy siedzimy przy wieczornej szkockiej, tyle, że ja tym razem wybrałam wodę zamiast alkoholu. Nie czuję się dziś na siłach, żeby pić coś procentowego. Zresztą ojciec chyba by mnie zabił wzrokiem gdyby zobaczył, że dziś znów tak śmiało pozwalam sobie na alkohol.

–Tak dostałam się na studia na Uniwersytet w Toronto. Za dwa miesiące zacznę studiować architekturę krajobrazu. – To chyba już pora, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli. Spoglądam na Bruna, a jego usta zaciskają się w cienką linie. Widzę, że wiadomość o moich  studiach w Toronto nie wywołało u niego euforii. Zresztą patrząc po minach mojego ojca i Pana Watsona oni również są zaskoczeni tym faktem... Nikomu wcześniej nie mówiłam o studiach w Toronto. Nie wiedziałam czy się dostanę... i tak po prostu wolałam tego nie rozgłaszać. Wiedziała tylko Sofii.

– Nic mi o tym nie mówiłaś. – Ojciec upija siarczysty łyk szkockiej... widzę jak świdruje mnie wzrokiem niezadowolonego ojca...

– Nie chciałam zapeszać. – ucinam krótko. Miny zrzedły wszystkim jeszcze bardziej. Zamierzam pójść na studia, czy im się to podoba czy nie. Oni nawet nie zdają sobie sprawy ile pracy włożyłam, aby się tam dostać, nie zaprzepaszczę tego!

– Nie sądzisz, że twoje studia nieco kolidują z naszymi przyszłymi planami? – Bruno szorstko stwierdza patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem . Nie lubię gdy tak na mnie patrzy, jego wzrok jest taki zimny i bezwzględny...

– Nie zamierzam zostać kurą domową jeśli ci o to chodzi.

– Nie, nie chodzi mi o to. – stara się powiedzieć jak najbardziej spokojnie, ale widzę ile wysiłku w to wkłada. Nasi ojcowie, jak gdyby wyczuwając napiętą sytuacje, porozumiewają się wzrokiem i odchodzą, zabierając ze sobą szklanki napełnione szkocką .

– Chcę zostać tutaj i tutaj studiować! – mówię bez ogródek, wiedząc do czego będzie zmierzała nasza rozmowa. Dlaczego ja muszę swoje plany na przyszłość ustalać właśnie z nim? Sądzę, że jestem dorosła i sama mogę o sobie decydować. Zawsze ojciec podejmował za mnie decyzje i nie chce żeby jeszcze teraz za mnie robił to Bruno!

– Drażnisz się ze mną czy naprawdę zachowujesz się jak dziecko? – pyta spokojnie pocierając dłonią zarost.

– Nie rozumiem o co ci chodzi. 

– Po ślubie zamieszkasz razem ze mną w Bostonie, więc to chyba oczywiste, że żadne studia w Toronto nie wchodzą w grę. – Dokładnie podkreśla, każde wypowiedziane przez siebie słowo. 

– Nie chce mieszkać w Bostonie!

– Ale będziesz w nim mieszkać. W Bostonie prowadzę wszystkie rodzinne interesy i nie zamierzam się stamtąd wyprowadzać, a twoje miejsce jest przy mnie. – Tak naprawdę zdaje sobie z tego sprawę, przecież to nie realne aby się tu przeprowadził... ale zawsze pozostaje mi nadzieje, chociaż teraz dał mi jasno do zrozumienia, że już nawet ona mi nie zostaje.

– Nie chce rezygnować, ze studiów. Za dużo włożyłam  pracy aby się na nie dostać. –rozpaczliwie, próbuje cos wskórać. Naprawdę mi na nich zależy...

– Rozumiem cię, ale to rozwiązanie nie wchodzi w grę. – Jego twarz odrobinę łagodnieje, ale głos nadal pozostaje chłodny.

– Zmuszasz mnie do ślubu, a do tego chcesz jeszcze decydować o mojej przyszłości?!

– Naszej przyszłości. – Poprawia mnie, co niezwykle mnie irytuje.  Niech go szlag.

–Czy to tak dużo, że chce pójść do cholery jasnej na studia? Tak dużo wymagam? – Wszystko, we mnie wrze na samą myśl, że on zamierza decydować o mojej przyszłości. Wrzeszczę na niego i nie obchodzi mnie, że cały dom to słyszy. Niech słyszy!

Bruno

– Dobrze, pójdziesz w Bostonie. – Godzę się na to, chociaż doskonale wiem, że to rozwiązanie też nie jest dobre... może bardzo kolidować z naszymi przyszłymi planami... Trudno na razie niech myśli, że się zgadzam.

–W Bostonie będę mogła dopiero pójść na studia od następnego roku, w tym już nie zdarzę załatwić formalności, aby gdziekolwiek się dostać!

– Załatwię,  żebyś mogła jeszcze w tym roku zacząć studia, ale pod warunkiem, że będziesz grzeczną dziewczynką...

– Słucham?

– Mam swoje kontakty. Jestem dosyć wpływową osobą w Bostonie i nie ma dla mnie rzeczy nie do załatwienia w tym mieście... Zapewniam cię Lauro. – Przybliżam się do niej muskając dłonią jej policzek, może mam tylko takie wrażenie, ale wydaje mi się, że każdy śmielszy gest z mojej strony nieco ją peszy. Nawet teraz, gdy tylko dotykam jej policzka od raz ode mnie odskakuje.

– Jeszcze zobaczymy. A i zapomnij, że będę grzeczna. – mówi ironicznie, starając ukryć przede mną to, że się speszyła... niech myśli, że jej się udało...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top