"ONI"
Minął tydzień. Trzy razy dziennie razem z Lee ćwiczyliśmy na polanie niedaleko Konohy. Udało mi się opanować "Konohe Senpū" i "Konohe Gouriki Senpuu". Nie wychodziło mi to tak dobrze jak Rockowi, ale nie byłam w tym najgorsza. Trzy dni temu poprosiłam TenTen, aby poduczyła mnie wiedzy na temat rozmaitych broni. Brunetka pomogła mi udoskonalić umiejętności walki kataną i w rzucaniu zarówno shurikenami jak i kunaiami. Oprócz tego zaproponowała mi naukę podstaw walki monczako, kijem BO i strzelaniem z łuku oraz z kuszy. To poszło mi jeszcze sprawniej niż trening z brewką, zważywszy na moje szybkie przyswajanie nowej wiedzy.
Kilka godzin temu z Wioski Ukrytej w Liściach wyruszyli: Kankuro i Temari. Udało mi się spojrzeć na ich twarze. Oblicza tej dwójki wyrwały zarówno smutek tęsknotę jak i złość i zdenerwowanie. Te odczucia pewnie były spowodowane tym, że nie zastali mnie w Konosze.
-Niedługo wrócę, przyjaciele.- powiedziałam do oddalających się blondynki i bruneta.- Wybaczcie.- dodałam ciszej schodząc z dachu mieszkania Naruto.
Nastał kolejny dzień. Jednak nie był on taki jak inne. Otóż różnił się tym, że to właśnie dzisiaj miałam wrócić do Suny! Do Gaary... Sam Lee powiedział, że posiadam wystarczające umiejętności w taijutsu. Mówił coś jeszcze o mojej "wiośnie młodości", ale nie szczególnie rozumiałam jego tok myślenia, który zapewne "odziedziczył" po Gaiu-sensei. TenTen zostało tylko potwierdzenie słów szatyna.
W pakowaniu wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy pomógł mi Naruto. Nie marudził kiedy musiał iść za mnie do sklepu po produkty spożywcze na drogę powrotną. Byłam mu, nie, wszystkim wdzięczna za szyszki co dla mnie zrobili. Wszystkie treningi, poświęcony czas nocleg w domu Uzumakiego. To są prawdziwi przyjaciele.
Szybkim krokiem zbliżałam się do głównej bramy Konohy, przy której jak zwykle siedzieli Izumo i Kotetsu. Ci to nigdy nie mają niczego ważniejszego do roboty niż ciągłe granie w karty i obserwowanie wchodzących do wioski osób.
-Hej!- powiedziałam machając do chuninów na pożegnanie. Minęłam ich i kontynuowałabym moją wędrówkę do rodzinnej wioski, gdyby Izumo mnie nie zatrzymał lądując tuż przede mną.
-Coś się stało?- zapytałam zdziwiona zachowaniem bruneta.
-Kim jesteś i dlaczego opuszczasz Konohę.- spytał Kotetsu zbywając moje wcześniejsze pytanie.
-Właśnie, nigdy cię tu nie widziałem.- dodał brunet z grzywką na boku.
-Kirishima Kimi.- powiedziałam zupełnie zbita z tropu.- Ale chłopaki, przecież wy mnie znacie! Nie pamiętacie jak trochę ponad tydzień temu wchodziłam do wioski?
-Nie znamy nikogo z klanu Kirishima.- odparł chłodno Izumo.- Idziesz z nami do Hokage. Trzeba sprawdzić twoją tożsamość.
-Nie ma mowy! Muszę wracać do domu!- nieświadomie podniosłam głos. Chunini widząc narastającą we mnie agresję, nie czekając na mój ruch, zaatakowali.
Unikałam każdego ciosu mężczyzn skierowanego w moją stronę.
-Treningi się opłaciły!- szepnęłam zadowolona pod nosem.
-Zawiadom Hokage!- krzyknął Kotetsu.
-Hai!- odparł Izumo próbując wyjść z "wiru walki" i popędzić do przywódcy wioski.
-Wybaczcie.- to powiedziawszy podbiegłam do oddalającego się bruneta i kopnęła go z pół obrotu. Biedak wzleciał w powietrze i zatrzymał się dopiero na kamiennym murze otaczającym wioskę. Wykrzywiłam twarz w grymasie bólu.- Sorki!- krzyknęłam powalając drugiego chinina na ziemię.
-Cho-lera- wycharczeli mężczyźni próbując ruszyć się choćby o centymetr.
Dopiero teraz poczułam ból w miejscu ramienia i podbrzusza. Spojrzałam w tamte miejsca. Na wyżej wymienionych częściach były widoczne głębokie rozcięcia.
-Cholerni Kotetsu i Izumo.- warknęłam pod nosem wyjmując bandaż z plecaka. Założyłam prowizoryczny opatrunek i nie zwlekając ruszyłam w dalszą drogę.
Narrator-Suna
Powieki czerwonowłosego bezwładnie opadały na jego, ,niegdyś przepełnione miłością i szczęściem, miętowe oczy. Nie bił od nich już ten dawny blask, zamiast tego tlił się tylko jeden mały płomyczek... czego właśnie? Niektórzy mówili, że jest to nieugiętość. Inni, że to wytrwałość. Lecz on wiedział doskonale co kryje się za tą ostatnią iskierką. Była to nadzieja.
Nie przestawał wierzyć, że jego ukochana w końcu wróci. Zobaczy wtedy jej piękny, bijący ciepłem uśmiech, jej zawsze roześmiane oczy w, których zawsze można było zobaczyć troskę i opiekuńczość. Nie podda się. Odnajdzie ją, przytuli i już nigdy nie da jej odejść.
Mówi się, że "gdy kogoś kochasz daj mu odejść, zaś jeśli dana osoba cię kocha, wróci do ciebie". Jego zdaniem jeśli rzeczywiście ktoś kogoś kocha, to nie pozwala na takie katusze jak samotność i tęsknota po odejściu ukochanej lub ukochanego. "Jeśli ile kocha do wróci?" Nie. "Jeśli cię kocha, nigdy cię nie opuści i nie zostawi... samego".
Zebrało mu się na płacz. Długi i żałosny szloch Kazekage roznieśliby się po całej Sunie, gdyby nie jeden fakt. Nie ma już czym płakać. Wszystkie łzy zostały wylane w ostatnie dni, a przez całkowite pochłonięcie śledztwem i poszukiwaniem Kirishimy nie jadł i nie spał zbyt dobrze.
-Gaara-sama.- do przywódcy wioski piasku podeszła jego uczennica.
-O co chodzi, Matsuri?- zapytał zmęczony samą obecnością brunetki.
-Dlaczego takie chłodne powitanie?- zapiszczała.- przecież jest pan moim sensei! Powinien pan zachowywać się inaczej do swoich uczniów.- uśmiechnęła się wyraźnie urażona zachowanie po miętowookiego.- Yyyyyy znaczy się szanowny Kazekage wybaczy moje nachalne zachowanie.- skłoniła się przyjmując do świadomości wypowiedziane przed chwilą słowa.
-Wyjdź.- zarządał - po drodze zawołaj Bakiego.
-Hai, hai...- wyraźnie speszona dziewczyna opuściła pomieszczenie mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Po kilku minutach do pomieszczenia wszedł, oczekiwany przez Gaarę, shinobi piasku.
-Wzywałeś, szanowny?- zapytał mężczyzna chodząc do gabinetu.
-Co...? A tak! Wybacz Baki. Jestem dzisiaj trochę rozkojarzony.- chłopak siedzący za biurkiem przeczesał swoje czerwone włosy, aby się trochę pobudzić.
-Z całym szacunkiem Kazekage-sama, ale jest pan bardzo zmęczony, więc może by tak mała przerwa?- zaproponował shinobi.
-Nie. Nie mogę. Muszę ją znaleźć.- ziewnął przeciągle.- a teraz jeśli łaska powiedz mi jak tam Temari i Kankuro.
-Nie znaleźli jej- jego ton głosu drastycznie uległ zmianie. Współczuł mu. Nie wiedział jak to jest jak twoja ukochana nagle ucieka z wioski nie podając powodu swojej decyzji. Jednak mimo wszystko chciał mu pomóc jak mógł. W końcu pamiętał jeszcze czasy jak się nim zajmował podczas egzaminu na chunina. Był wtedy jedynie bezwględna maszyną do zabijania. Ona go zmieniła. To dzięki niej teraz siedzi tutaj jako Kazekage- szanowany i kochany przez mieszkańców władca wioski piasku.
-Ahhh tak.- westchnął przecierając podkrążone oczy.- Niech szukają dalej.
-Ale Gaara-sama, przeszukali już cały Kraj Ognia i...
-MAJĄ SZUKAĆ DALEJ!- czerwonowłosy stracił cierpliwość uderzając pięścią w biurko.- Wybacz... Baki- wymamrotał siadając na swoim miejscu.
-Nic się nie stało...- zakłopotany shinobi piasku podrapał się po karku.- Jeśli pozwolisz, oddalę się.
-Tak, tak. Możesz iść. Jeszcze raz przepraszam za zamieszanie.- powiedział czerwonowłosy łapiąc się z zamyślenia za głowę.
-Gdzie jesteś, Kimi.- wyszeptał w przestrzeń przed nim.- Proszę cię, wróć cała i zdrowa.
(Pierwsza osoba) Kimi
Przemierzałam ścieżkę prowadzącą prosto do Kraju Wiatru. Nie miałam najmniejszej ochoty skakać po gałęziach, gdyż mogłam natrafić na rabusiów czy innych złodziei, a tak mogę zebrać siły po walce z Izumą i Kotetsu. Nadal nie wiem, dlaczego mnie zaatakowali? Albo, dlaczego mnie nie pamiętali? Postanowiłam nie zadręczać się tą nieistotną sprawą.
Usłyszałam szelest w krzakach niedaleko. Wyjęłam katanę w gotowości i powoli zbliżałam się do źródła dźwięku. Wtem na ścieżkę wkroczyło dwoje ludzi- kobieta i mężczyzna. Skąś ich kojarzyłam, ale nie wiem skąd.
-Kim jesteście?- zapytałam wygrzej podnosząc ostrze miecza.
-Kimi, nie pamiętasz nas?- odezwała się długowłosa brunetka o ciemnozielonych oczach. Ubrana była w rozpięty, czarny płaszcz sięgający jej do kolan.
-To my.- dodał blond włosy mężczyzna jasnobrązowy h oczach. Był ubrany w to samo co matka.- Kochanie.
-Kochanie?!- krzyknęłam nie wierząc co właśnie usłyszałam.- Jak to kochanie?!
-Ty naprawdę nic nie pamiętasz. To my, twoi rodzice.- Przyjrzałam im się dokładniej. To oni byli w jednym z moich snów. Więc to ja byłam tą dziewczynką?! Spojrzałam w oczy mężczyzny. Źrenice rzeczywiście była podobna do moich, tylko trochę ciemniejsza. Białka obu stojących przede mną postaci były kruczoczarne. Ożywieńcy.
Słyszałam o nich już wcześniej. Orochimaru, jeden z trzech legendarnych sanninów opanował technikę ożywienia. Nie możliwe żeby opanował ją do perfekcji, ale zawsze ludzie, którzy "zmartwychwstali" sprawiają kłopoty, duże kłopoty.
-Czego chcecie?- zapytałam wciąż przerażona widokiem moich zmarłych rodziców.
-Kazał nam cię zabrać.- odezwała się matka.
-Kto?- ponowne pytanie cisnęło mi się na usta.
-Orochimaru.-odpowiedział ojciec.
-Ten wstrętny, obleśny (i wiele innych pasujących do niego określeń) wąż?! Dlaczego mu pomagacie?!
-Nie mamy wyboru.- odparła kobieta.- Wybacz Kimi, a-ale chy-ba tracimy kon-trolę.- matka złapała się za głowę krzycząc przy tym w niebo głosy. Ojciec robił podobnie.
Po chwili zamiast pięknych brązowych i zielonych oczu były tylko śnieżnobiałe, puste źrenice. W panice cofnęłam się do tyłu o kilka kroków.
-N-nie podchodzicie!- warknęłam, ale było już za późno.
Shinobi ruszyli na mnie biegiem. Matka wyciągnęła katanę, a ojciec kunaie. Broniłam się przed wszystkimi atakami, ale sama zaatakować kogoś takiego jak rodzic, nie dałam rady.
-Otrząśnijcie się!- krzyczałam przez łzy, blokując kolejnego cięcia mieczem.- Proszę...
To nic nie dało. Było teraz kontrolowani przez Orochimaru. Sama nie wiem, do czego jestem potrzebna temu wężowi. Kolejne cięcie, kolejny blok, kontry brak. W głowie miałam ostatnie słowa matki w śnie- "Musisz żyć".
-Dosyć!- krzyknęłam odskakując przez kilkoma kunaiami lecącymi w moja stronę.- Nie jesteście moimi rodzicami, tylko efektem eksperymentów tego wstrętnego wężo-mutanta! Przygotujcie się na mój ruch!- W błyskawicznym tępe złożyłam pieczęć.- Kage Bushin no jutsu!
Obok mnie pojawiły się moje trzy kopie.
-Cho-lera...- wystękałam osuwając się na ziemię. Wszystkie klony zniknęły w chmurze dymu. Z nose poleciała mi stróżka krwi.- Nie m-ogę zemdl...- straciłam przytomność.
Magia czasu
Narrator
Brązowowłosa w końcu po pięciu godzinach otworzyła oczy. Zastałe mięśnie bolały ją niemiłosiernie. Stęknęła próbując przejść do pozycji siedzącej.
-Widzę, że już się obudziłaś.- powiedział mężczyzna stojący w cieniu pomieszczenia.-Orochimaru-sama będzie zadowolony z dobrze wykonanej roboty.
-Zaczynamy zabawę.- rozległ się szept tuż przy uchu brazowookiej. Zadrżała niespokojnie. Próbowała odepchnąć nieprzyjemnego mężczyznę, ale wąż mocno ją skuł. Nie miała szans na ucieczkę. Obślizgły, długi język przejechał powoli po jej napiętych mięśniach rąk.
-Coś jeszcze Orochimaru-sama?- zapytał srebrnowłosy chłopak w okularach, wyłaniając się z cienia i tym samym objawiając się ich niedoszłej ofierze.
-Nie Kabuto. Możesz iść.- odparł chropowatym głosem były sannin.
Wąż odszedł od brunetki, aby sięgnąć po kilka strzykawek i preparatów. Napełnił jedną z narzędzi lekarzy błękitną cieczą, do drugiej dolał pomarańczową, a do trzeciej kruczo-czarną. Dziewczyna zaczęła się miotać we wszystkie strony powtarzając ciagle: "Nie chcę, zostaw!". Na darmo. Trzy igły wbiły się w trzy różne miejsca na ciele. Brązowooka krzyknęła z bólu, jeszcze mocniej usiłując uwolnić związane kończyny.
-Nie ruszaj się, Kimi. Będzie bardziej bolało.- szyderczy śmiech oprawcy rozniósł się po pomieszczeniu niczym echo.
-Przestań!- wycharczała dziewczyna.- Proszę...
-Na nic się twoje prośby nie zdadzą.- powiedział wchodzący do pomieszczenia Kabuto.
-Nie widzisz, że jestem zajęty?- syknął wąż z nieukrywaną pretensją.
-Wybacz Orochimaru-sama- skłonił się lekko- Sasuke narozrabiał i wywołał bójkę z naszymi obiektami.
-Już idę.- odparł mężczyzna wyjmując igły z, już dawno pustymi, strzykawkami.- Wrócę po ciebie wieczorem, a teraz Kabuto zaprowadź naszego gościa do odpowiedniego pokoju.- zaśmiał się niesmacznie.
-Tak jest.- srebrnowłosy odwiązał ledwo przytomną Kimi i wziął ją na ręce.- Czekają cię jeszcze gorsze rzeczy.- wyszeptał niosąc ją wgłąb kryjówki.
Gaara
-Nasz informator w Konosze mówił mi, że widział Kimi przemierzającą ścieżki w stonę Kraju Wiatru.- odezwał się Baki.
-Naprawdę?!- aż podskoczyłem ze szczęścia. W moich oczach przez chwilę nie było widać zmęczenia nieustaną pracą w biurze.
-Tak.- odparł mężczyzna uśmiechając się lekko. Zaraz jednak przybrał kamienna twarz, trochę zbijając mnie z tropu.- Została zaatakowana przez dwóch shinobi. Udało mu się podsłuchać część ich rozmowy.
-I co powiedzieli?! Jak to się w ogóle stało?! Przecież Kimi to bardzo utalentowany ninja. Nawet po utracie wspomnień i Bijuu.- zapytałem nie ukrywając zdenerwowania. Moje szczęśliwe oblicze zniknęła w niepamięć, zastępując tym zestresowanym wyrazem twarzy.
-Podobno zaatakowali ją jej rodzice.- powiedział niepewnie Baki.
-Ale przecież oboje zginęli. Jak to się stało, że wrócili po tych wszystkich latach i zaatakowali własne dziecko?- próbowałam się na racjonalne myślenie i spokojny ton głosu.
-Tego nie udało nam się ustalić.
-Dobrze. Wyślij w tamto miejsce kilku tropicieli i poproś Konohę o pomoc. Skoro Kimi została pokonana przeciwnicy muszą być nieźli.- powiedziałem spoglądając na kwitki leżące na biurku.- Ruszajcie!
-Hai, Kazekage-sama!- Baki opuścił pomieszczenie w kłębie szarego dymu.
-Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.- splotłem palce obu dłoni i przymknąłem powieki.- O Kami-sama, proszę, żeby Kimi wróciła tutaj w jednym kawałku. Błagam.
Z oddali mogłem usłyszeć dźwięk biegnących po piasku shinobi Suny. Grupa składająca się z trzech tropicieli i trzech innych ninja z Bakim na czele. Po drodze jeszcze powinni spotkać Temari i Kankura, którzy pójdą z nimi.
-Powodzenia.- wyszeptałem tylko odwracając się w stronę biegnącej grupy.- Wracajcie szybko... wszyscy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top