Przywołanie Mroku
Sheila spod zmarszczonych brwi przyglądała się swojemu towarzyszowi. Rodan znowu pił, jakby jutra miało nie być.
Krążące o nim historie zawsze ją inspirowały; sprawiły, że zapragnęła walczyć z Koszmarami i chronić ludzi przed skutkami zakazanej magii. To dzięki niemu wstąpiła w szeregi Straży. Dowiedziawszy się, że wyruszą razem na misję, nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Teraz czuła jedynie niesmak.
Rodan zauważył jej wzrok, wyciągnął do niej bukłak. Pokręciła głową.
– To jedyna zapłata, jakiej możemy się spodziewać za naszą pracę – powiedział i wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
– Nawet tego nie powinieneś im zabierać. Ci ludzie mieli ze sobą tylko tyle, ile mogli unieść. Porzucili swoje domy... byli przerażeni... A naszym obowiązkiem jest ich chronić!
– Obowiązkiem... Tak.
Po co ja mu to mówię? A może te wszystkie historie od zawsze były przesadzone? Spróbowała zdusić narastający gniew.
– Wspominali o ofiarach z ludzi, o krwawej magii... Powinniśmy przygotować się na najgorsze, a ty tylko... ty wciąż...
Prawie niedostrzegalnie wzruszył ramionami.
– Właśnie przygotowuję się na najgorsze.
Zamilkł i wbił w nią wzrok. Zgarbiła się lekko pod wpływem tego spojrzenia. W ciszy, która zapadła, słychać było jedynie szum wiatru i trzask płonących drew.
Rodan odezwał się dopiero po dłuższej chwili, a smutek, jaki pojawił się w jego głosie, ścisnął jej serce niespodziewanym strachem.
– Czasami, aby ochronić jednych, trzeba zabijać drugich.
Silniejszy poryw wiatru potrząsnął ogołoconymi z liści gałęziami i przeszył dziewczynę chłodem. Tego roku zima nadchodziła szybciej.
*
Sheila usłyszała szmer. Spróbowała się poruszyć, lecz ciało nie reagowało na polecenia, zastygłe w nieruchomej pozie.
Kolejny szmer. I jeszcze jeden.
Po chwili dołączył do niego jednostajny pomruk wielu głosów, podobny do mantry wyśpiewywanej przez kapłanów. Dźwięki zbliżały się, stawały wyraźniejsze. Teraz mogła już je rozpoznać – szuranie stóp i słowa powtarzane monotonnym tonem przez zdarte gardła.
Wyłonili się z mroku. Patrzyli na nią pustymi oczodołami, poruszając nieprzerwanie przegniłymi wargami.
Zmarli, całe ich zastępy.
Byli wszędzie. Sheila znów spróbowała się uwolnić. Nie zdołała. Przerażenie zdjęło ją w jednej chwili, ścisnęło gardło zimną, trupią ręką – serce zakłuło w piersi.
To sen, to tylko sen. Muszę się obudzić.
W tej samej chwili zmarli zniknęli, a wokół znów zapadł mrok; gęsty i lepki jak krzepnąca krew.
W ciemności zapłonęły oczy.
Sheila obudziła się i poderwała do siadu. Serce biło w piersi jak oszalałe, czoło zrosił pot. Podniosła do oczu dłoń – drżała.
Rodan, siedzący po przeciwnej stronie dogasającego ogniska, spojrzał na nią pytająco.
– To tylko zły sen – powiedziała.
*
Wyruszyli wraz ze świtem. Kopyta chrzęściły na pokrytej szronem trawie, z końskich chrapów buchała para. Sheila obserwowała, jak Rodan, nie zaprzątając sobie głowy śniadaniem, wyciąga z juków bukłak z bimbrem.
– Zastanawiam się, co możemy tam spotkać – przerwała wiszącą między nimi ciszę.
Rodan wzruszył ramionami.
– Wszystko. Nie dojrzeliśmy do daru, jakim jest magia. Jedyne, co ją ogranicza, to wyobraźnia. A ludzie mają jej pod dostatkiem.
Pociągnął łyk i wyraźnie się ożywił. Jego oczy zaświeciły się niezdrowym blaskiem.
– Tworzenie abstrakcyjnych pojęć jest podstawową funkcją rozumowania. Wypatrywałaś kiedyś w pojęciu cechy istnienia? – zapytał. Uniosła brew, a on kontynuował: – Można by powiedzieć, że nie jest to problem, przed którym stoi analiza koncepcyjna, tylko kwestia empiryczna. Albo jesteś w stanie znaleźć coś w świecie, albo nie. Jednak pierwotna energia chaosu zmienia tę postać rzeczy; wystarczy osłabić zasłonę otaczającą materialny świat.
Zamilkł, czekając na jej reakcję.
Stary dziwak. Jakbym znowu słuchała wykładów z teorii.
– Co próbujesz mi powiedzieć? – zapytała, nie potrafiąc ukryć irytacji.
Rodan uśmiechnął się lekko.
– Magia chaosu reaguje na emocje i intencje. Umie stać się wszystkim, co potrafimy sobie wyobrazić. Uszkodzenie zasłony sprawia, że możemy z niej zaczerpnąć, kształtować magię według własnej woli. Jednak korzystając z niej, musimy wiedzieć, co pragniemy stworzyć. Bardzo dokładnie. Jeśli nad nią nie zapanujemy, zmaterializujemy Koszmar.
Niepokój przebiegł dreszczem wzdłuż jej kręgosłupa.
– Myślisz, że zabijają ludzi, żeby doprowadzić do osłabienia zasłony? Żeby coś przywołać?
Parsknął i wykrzywił usta w nieprzyjemnym grymasie.
– Jestem tego pewien.
Sheila zwiesiła głowę, zacisnęła palce na trzymanej w rękach wodzy.
– Wieśniacy wspominali o krwawym kulcie...
– Tak, i jeśli nie przesadzali z liczbą ofiar, możemy spodziewać się czegoś znacznie potężniejszego od zwykłego Koszmaru.
Potężniejszego? A ja jestem tu sama z tym chlejusem. Skoro zaczął tak wcześnie, do wieczora nie zdoła utrzymać się w siodle. Równie dobrze mogli wysłać tylko mnie.
Rodan dostrzegł niepewność Sheili, choć musiał błędnie ją zinterpretować, bo dodał:
– Razem damy sobie z tym radę. Nie mamy wyjścia.
*
Wjechali do osady zupełnie niespodziewanie; nie zdradziło jej ujadanie psów, ani gdakanie gęsi, z kominów nie unosił się dym. Martwej ciszy nie zakłócał żaden głos. Choć nigdzie wokół nie widać było śladów walki, Sheila poczuła, jak jej mięśnie tężeją. Niespokojnym spojrzeniem obrzuciła zbudowane z bal, kryte strzechą chaty.
Nikogo.
Kątem oka zdołała tylko dostrzec wyciągniętą, rozczapierzoną dłoń Rodana, gdy oślepił ją błysk. Kwik spłoszonego konia zlał się z łoskotem upadającego ciała. Sheila zamrugała, pozbywając się powidoków. Ubranym w skórzany kubrak ciałem wstrząsały przedśmiertne drgawki, kudłata głowa odtoczyła się na bok. Poszczerbiona siekiera leżała obok zsiniałej ręki.
Sheila spojrzała wstrząśnięta na towarzysza.
– To jeden z drwali. Dlaczego nas zaatakował?
– Mnie bardziej zastanawia, dlaczego nie krwawi...
Dziewczyna zeskoczyła z siodła, kucnęła przy zwłokach. Rzeczywiście brakowało krwi. Były za to muchy; czarne i tłuste latały wokół przeciętej szyi, jakby pożywiały się na niej już od dłuższego czasu.
Sheila podniosła wzrok na Rodana.
– Myślisz, że posuną się do przywołania demona? – zapytała.
Kiwnął w milczeniu głową. Zerknęła na wciąż trzymany przez niego bukłak. Nawet teraz?
– Coś takiego rozerwałoby zasłonę, a nasz świat zalałaby energia chaosu – powiedziała cicho.
***
Rodan znów pociągnął łyk bimbru, ignorując spojrzenia dziewczyny. Kiedyś kochał magię. Z czasem zrozumiał, że była przekleństwem.
Zbliżali się do celu i z każdą chwilą coraz bardziej odczuwał drżenie zasłony. Od zawsze był z nią mocno zestrojony i już raz doświadczył czegoś podobnego – uszkodzenia tak dużego, że przesączała się przez nie energia chaosu.
Magia. Nie dorośliśmy do wolności, którą ze sobą niesie. Misja Strażników jest z góry skazana na porażkę. Jak można ochronić świat przed skutkami czegoś, co jest ograniczone jedynie ludzką wyobraźnią?
Powoli zaczynało szumieć mu w głowie. Nie powinni przyjeżdżać tu sami, jednak Strażników zawsze było zbyt mało.
Co przywołają tym razem? Jaki Koszmar uda im się zmaterializować?
Zerknął na wyprostowaną dumnie sylwetkę dziewczyny; była tak pełna energii, wiary w sens tego, co robili. Czuł żal, myśląc, że z czasem stanie się taka jak on. Mam nadzieję, że będę w stanie ochronić chociaż ją.
– Zobacz! – Sheila ściągnęła wodze, wskazując złamaną gałązkę i ledwo widoczny odcisk buta. W jej oczach błysnęła satysfakcja. – Ktoś tędy przechodził.
Kiwnął głową, uśmiechając się lekko. Miała rację, jednak on nie potrzebował śladów – przyzywała go do siebie rwąca się zasłona. Nie mówił o tym, bo przez ostatnie dni w ogóle mało się odzywał. Wolał pić.
***
Jechali do zmroku, lecz tym razem nie rozbili obozowiska. Przywiązali jedynie konie i pieszo zagłębili się w las. Sheila zerknęła na towarzysza. O dziwo szedł prosto, nie zataczając się, bimber zostawił przy siodle.
Noc zapadła już na dobre, gdy doleciał ich jednostajny pomruk wielu głosów, podobny do mantry wyśpiewywanej przez kapłanów. Ostrożnie zbliżyli się do granicy drzew. Dziewczyna szerzej otworzyła oczy, na moment wstrzymała oddech. Księżycowy blask zalał polanę oraz otoczony tłumem, kamienny ołtarz. Ukazał leżące na nim ciało. Obok stała postać; unosiła wysoko dłonie, demonstrując wciąż jeszcze bijące serce.
Spóźniliśmy się!
Rodan nie zwlekał, ruszył biegiem w jej stronę.
Sheila patrzyła, jak zgromadzeni na polanie kultyści padali, cięci wirującymi wokół nich, świetlistymi ostrzami Rodana; jak czerwień opryskiwała pomalowane na biało twarze, jak plamiła wyszywane dziwnymi znakami kubraki.
Dziewczyna przywołała moc, chcąc dołączyć do niego i... nie mogła się poruszyć. Obiecywała bronić ludzi przed skutkami magii, ale czy potrafiła zabijać? Tuż przed nią upadł człowiek. Jego twarz ściągnęła się w grymasie bólu, z oczu wyzierał strach. Krew lała się z ran, wsiąkała w ziemię. Sheila nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
Nagle świat zadrżał, czas stanął w miejscu. Dziewczyna poczuła, jak oblewa ją zimny pot; jak pierwotny, zwierzęcy strach przejmuje nad nią kontrolę, uniemożliwiając myślenie i działanie.
Nad ołtarzem zaczęła zbierać się chmara czarnych, tłustych much. Niewielkie ciała zbiły się razem, tworząc wirujące jądro mroku. W ciszy, która zapadła, słychać było jedynie szum tysięcy małych skrzydeł. Wśród owadów zapłonęły oczy.
Niespodziewany wstrząs, jaki rozszedł się po zasłonie, przeszył ciało Sheili setkami igieł bólu. Muchy pierzchnęły, ukazując sylwetkę utkaną z mroku – czarne łachmany okrywały gnijące ciało, odpadające fragmenty mięśni odsłaniały pożółkłe kości.
To nie demon, to coś nieporównywalnie potężniejszego.
Z chaosu przybył sam Asterog – bóg śmierci, przywołany modlitwą swoich wiernych. Jego obecność przytłaczała. Sheila nie mogła się poruszyć ani złapać oddechu.
Do jej umęczonej świadomości dobiegł krzyk, a czas wznowił bieg. Zachwiała się i zachłannie wciągnęła powietrze. Dostrzegła Rodana stojącego naprzeciwko bóstwa. Z jego wyciągniętej dłoni biło światło, powietrze wokół drżało.
– O Panie nasz i władco. Przyjmij ofiarę i zetrzyj w proch twych wrogów – rozległ się potężny, wzmocniony magią głos kapłana.
Rodan odwrócił głowę, jakby wyczuł wzrok Sheili. Jego usta poruszyły się i choć nie dosłyszała słów, zrozumiała ich sens.
– Pomóż mi – mówił. Skóra na jego dłoni zaczęła pękać i ociekać krwią.
Sheila spróbowała się poruszyć, nie była w stanie. Obecność boga miażdżyła jej wolę. Smutek w oczach Rodana uzmysłowił dziewczynie, że on to rozumie.
Wtem wszystko zniknęło. Nie było ani światła ani dźwięku, jedynie pustka. Sheila nie czuła nawet własnego ciała, jakby w jednej chwili przestała istnieć i stała się samą myślą. Czy to śmierć, czy...
Upadła na porośniętą mchem ziemię. Polana z kamiennym ołtarzem zniknęła, nie było też Asteroga ani jego wyznawców.
Teleportował nas, walcząc z bóstwem? Jak zdołał tego dokonać?
Sheila rzucała wokół szybkimi spojrzeniami, aż w końcu go dostrzegła. Podbiegła do nieruchomego, skulonego ciała, zawołała po imieniu. Nie zareagował, nie drgnął nawet. Kiedy pochyliła się nad nim i odwróciła na plecy, zrozumiała dlaczego.
Gorące łzy popłynęły po jej policzkach, skapywały na jego pokrytą krwawymi wybroczynami skórę. Szloch wyrwał się z gardła, przeszedł w krzyk rozpaczy. Poczucie winy przytłaczało równie mocno, jak obecność boga.
Razem... Razem dalibyśmy radę. To moja wina – myślała, przyciskając czoło do jego martwego ciała. – Co teraz z nami będzie? Jak można walczyć z takim potworem?
Szloch ustał, lecz Sheila wciąż klęczała otulona ciszą nocy. Przenikający ją chłód wdarł się do serca i rozgościł w nim na dobre. Wreszcie poderwała głowę; w jej oczach płonął gniew.
To nie jest moja wina. Nie ja to przywołałam.
W jednej chwili zrozumiała gorycz zatruwającą Rodana. Magię ograniczała jedynie wyobraźnia – chora, ludzka wyobraźnia. Kolejny wstrząs rozszedł się falą po zasłonie, dotarł aż do Sheili. Przekroczono granicę, która powinna być nieprzekraczalna, a do świata przelała się dzika magia – magia niepodlegającą żadnym ograniczeniom.
Bóg śmierci zaczął zbierać żniwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top