❄︎ 2 ❄︎

- Ej! Wy! - rozległ się cichy syk.

Lily, James, Syriusz i Remus stali w miejscu, które wyglądało znajomo, ale było im zupełnie obce. To było dziwne uczucie, patrzeć na tak dobrze znane im korytarze, a mimo to zamiast znanego sentymentu czuć tylko pustkę. Tym bardziej biorąc pod uwagę, że przeżyli tu siedem najlepszych lat swojego życia i był to ich drugi dom.

Coś zdecydowanie było nie tak.

Odwrócili się szybko w stronę z której dochodził ten dźwięk. To co zobaczyli z początku nie wydawało się dziwne, a jednak coraz więcej rzeczy nie pasowało do układanki. Przed nimi stało bardzo dobrze znana im nauczycielka, profesor McGonagall. Kobieta popamiętała ich na długie lata odkąd huncwoci skończyli szkołę.

Zdawało się, że było to dopiero niecały rok temu, więc jakim cudem przez ten czas profesor tak bardzo się postarzała? Siwe włosy już w całości tworzyły jej ciasny kok, a kilka zmarszczek doszło na jej srogiej twarzy (nie dało się ukryć, że najwięcej z nich pojawiało się z każdym kolejnym dowcipem huncwotów). Wyglądała na dobre kilkanaście lat starszą, ale mimo to postawę wciąż miała intrygującą. Co takiego musiało się wydarzyć przez ten czas?

W jej oczach pojawiło się coś dziwnego gdy ich zobaczyła, ale jeszcze nie wiedzieli, dlaczego. Zazwyczaj kobieta raczej nie cieszyła się gdy ich widziała, a widywała ich bardzo często - na prawie każdym szlabanie, na długich i monotonnych wykładach o ich złym zachowaniu...

Nie mieli czasu się nad tym dłużej zastanowić, gdyż z jej ust wydobyło się ciche, ale wciąż surowe polecenie:

- Wasza czwórka, szybko za mną. I postarajcie się nie zwracać na siebie uwagi.

Spojrzeli po sobie zaskoczeni, ale wręcz automatycznie usłuchali nauczycielki, podążając za nią szybkim krokiem. Szli niespokojnie przez te same, znane im korytarze. Obrazy raz co raz poszeptywały na ich widok, co tylko upewniło ich, że coś jest na rzeczy.

Ostatecznie zatrzymali się na drugim piętrze, przed niespecjalnie urodziwym posągiem chimery. Trójka z obecnych huncwotów natychmiast rozpoznała w tym miejscu wejście do gabinetu dyrektora i to tylko podwoiło ich obawy. Było to miejsce, w którym lądowali dosyć często jak na przeciętnego ucznia. Dzięki temu James i Syriusz czuli się ponadprzeciętnie.

- Likworowe pałeczki - W momencie gdy McGonagall wypowiedziała to, chimera odskoczyła na bok, a ściana za nią rozsunęła się, ukazując spiralne schody. Lily uchyliła usta, patrząc na to zaintrygowana, jako jedyna z obecnych nie przyzwyczajona do tego widoku.

Przejście ujawniło spiralne schody, a kiedy tylko na nie nastąpili, ściana wróciła na stare miejsce z łoskotem.

- Poczekajcie tutaj chwilę - poprosiła McGonagall, pukając w drzwi do gabinetu. Nie czekając na odpowiedź pospiesznie weszła do środka, pierwszy raz pozwalając sobie na taką zniewagę.

W końcu zostali sami. Mieli teraz idealną możliwość porozmawiania o tej całej sytuacji, ale żadne z nich się nie odezwało. Nawet nie wiedzieli co powiedzieć, byli tak kompletnie oszołomieni, a w głowach mieli pustkę.

Syriusz był pierwszym, który nie wytrwał w ciszy i bezruchu; wspiął się na palcach kilka schodków do góry i przyłożył ucho do drewnianych drzwi.

- To jest kompletnie... kompletnie nienormalne! - zawołała McGonagall tak nienaturalnym dla siebie głosem, że brwi Syriusza wystrzeliły w górę. - Proszę mi uwierzyć, profesorze, nie zwariowałam...

Coś jej na głowę padło? - spytał w myślach Syriusz.

- Proszę się nie martwić, wierzę pani, profesor McGonagall - Tym razem usłyszał jak zwykle spokojny, uprzejmy głos staruszka, który za to nie uległ żadnej zmianie. - A w dodatku mógłbym ośmielić się stwierdzić, że jest pani ostanią osobą, którą oskarżyłbym o oszukiwanie.

Kroki zdawały się być coraz bliżej drzwi, a Syriuszowi udało się odskoczyć w ostatnim momencie przed tym, jak w przejściu stanął miły starzec z białą brodą.

- Dzień dobry. Albo też dobry wieczór, niesamowite jak o tej porze szybko się ściemnia - powiedział uprzejmie, patrząc na nich z dobrotliwym uśmiechem. - Może wejdziecie?

Odsunął się żeby ich wpuścić, co też posłusznie zrobili. Pomieszczenie w którym się znaleźli było całkiem spore, okrągłe, a prawie wszystkie ściany zapełniały półki z książkami. Oprócz tego znajdowały się tam dziwaczne, błękitne instrumenty i jakaś misa pełna przezroczystego płynu.

Profesor McGonagall siedziała na krześle, chowając twarz w dłoniach. Niezręcznie zajęli pozostałe miejsca, tak jak poprosił ich dyrektor. Przez chwilę siedzieli w ciszy, nie brakowało też wymian dziwnych spojrzeń między ich czwórką. Aż nagle usłyszeli nazbyt spokojny głos Dumbledore'a.

- Zapewne oczekujecie wyjaśnień, co do zaistniałej sytuacji. Mam pewne przypuszczenie, ale dla upewnienia potrzebuje również waszej wersji wydarzeń. Zgadzacie się?

Oczywiście nie mieli innej opcji. Zrezygnowali z kontynuowania wycieczki, tylko dlatego że czuli że coś jest nie tak i z tego samego powodu postanowili zajrzeć do Hogwartu. Chcieli się upewnić że wszystko w porządku, a to wszystko tylko im się przewidziało, ale niestety spotkał ich niemiły zawód. Teraz już nic się ze sobą nie kleiło.

Skinęli więc głową, a dyrektor kontynuował:

- Zdaje się, że dziś przed południem wasza czwórka poszła odwiedzić Hogsmeade, mam rację?

McGonagall popatrzyła na Dumbledore'a tak, jakby oczekiwała że jego słowa okażą się słabym żartem, jednak nic na to nie wskazywało; starzec patrzył się na huncwotów i Lily z pełną powagą.

- Tak, przecież nawet... - zaczął Syriusz, kiedy niespodziewanie przerwał w połowie zdania. Popatrzył się na Dumbledore'a z niekrytym zaskoczeniem. - No właśnie, jakim cudem pan tu jest, panie profesorze? Całkiem niedawno mijaliśmy się z panem w Hogsmeade, a przecież Remus zawsze mówił, że teleportacja na terenie szkoły jest niemożliwa...

- I miał całkowitą rację. Postaram się wszystko wam wyjaśnić, na to też przyjdzie czas - powiedział spokojnie. - Teraz potrzebuję waszej pomocy. Powiedzcie, co się działo odkąd was spotkałem.

Lily zagryzła wargę od środka, ale się nie odezwała. Nie chciała wyjść na wariatkę, bo co jeśli to wszystko było tylko tworem jej wyobraźni? Raczej żadna nauka tego nie wyjaśniała, a to w jej mniemaniu było już strasznie dziwne.

Ale kilka minut później cała czwórka upewniła się, że każde z nich przeżyło dokładnie to samo. Obowiązek opowiedzenia sytuacji jak zwykle spadł na Lunatyka, Lily siedziała cicho, a James i Syriusz co jakiś czas dopowiadali jakieś pojedyncze słowa, ewentualnie dodawali też skromne efekty dźwiękowe.

Dumbledore nie miał już na twarzy wymalowanego dobrotliwego uśmiechu - teraz widniała tam mina pełna skupienia, ale poza tym nie dało się nic z niej odczytać. Za to McGonagall nie trzymała się nawet w połowie tak dobrze jak on. Co jakiś czas unosiła wzrok, kręciła słabo głową i mruczała coś pod nosem. 

Po kilku minutach wyjątkowo niezręcznej ciszy, znowu odezwał się dyrektor.

- Czy macie może przy sobie ten zegarek, o którym opowiadaliście?

- Och, właściwie to wziąłem go na wszelki wypadek - wydukał Remus, szperając w kieszeni bluzy. Kiedy pokazał zegarek Dumbledore'owi, w oczach starca pojawił się dziwny błysk.

Dyrektor poprawił się na fotelu, wzdychając cicho. Obejrzał dokładnie w dłoni zegarek i nie miał już żadnych wątpliwości.

- Taak, rozumiem - powiedział powoli, spoglądając na ich czwórkę. Wtedy, zdawało im się, na jego twarzy odmalował się cień smutku, który zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. - A więc to tak. Nie będę ukrywać, że wasza czwórka przysporzyła nam dzisiaj kilka nowych problemów. Posłuchajcie mnie uważnie.

Odchrząknął cicho, a wszystkie pięć par oczu wywiercało dziurę w jego twarzy.

- Zapewne już się tego domyśliliście, ale to nie jest zwykły zegarek - położył przedmiot na blacie biurka i przesunął go w ich stronę. - Szczerze mówiąc, jest to jedyny taki, nieco ulepszony zmieniacz czasu. Umożliwia podróż w przyszłość, przez co jest niezwykle niebezpieczny. Muszę przyznać, że mieliście naprawdę wielkie szczęście.

Po tych słowach znów nastała cisza, a ich twarze zastygły w szoku. Naprawdę niełatwo było im w to uwierzyć, ale musieli. To było jedyne wytłumaczenie tego, co się stało w ciągu ostatnich godzin, nawet jeśli wydawało się zupełnie nierealne. A pozostawiało po sobie jeszcze więcej pytań, niż wyjaśniło.

- Mamy rok 1995, więc jeśli się nie mylę, przenieśliście się o piętnaście lat - dokończył.

- Panie profesorze... to chyba niemożliwe - powiedziała niepewnie Lily, w której jako pierwszy odezwał się rozsądek.

- Nigdy nie słyszałam o zmieniaczu, który przenosiłby w przyszłość - McGonagall odezwała się po raz pierwszy od dłuższej chwili. Dolna warga cały czas drgała jej niebezpiecznie, a oczy były trochę nieobecne, mimo tego że słuchała dyrektora bardzo uważnie.

- To zapewne dlatego że nikt się nigdy o nim nie dowiedział, profesor McGonagall. Łatwo sobie wyobrazić co by się stało, gdyby wpadł on w ręce Ministerstwa Magii, tym bardziej biorąc pod uwagę obecną sytuację.

Czwórka przyjaciół popatrzyła się na Dumbledore'a z zainteresowaniem, ale mężczyzna nie powiedział już nic więcej na ten temat. Po kilku minutach głuchej ciszy, którą co jakiś czas przerywało ciche ćwierkanie Fawkesa, dyrektor westchnął.

- Wasza czwórka wylądowała tutaj głównie z mojej winy - przyznał, a wszyscy obecni spojrzeli na niego ze zdziwieniem. - To ja eksperymentowałem z tym zmieniaczem i właśnie dlatego nikt o nim nie wie. Sami już wiecie w jaki sposób wpadł on w wasze ręce.

- Czyli... naprawdę jesteśmy w przyszłości? - zapytał Syriusz, a Dumbledore pokiwał cierpliwie głową. - Uau... ale super!

- Zaraz, czy to znaczy że jest tu nasz syn? - zapytał James, ściskając mocno rękę Lily. Kobieta popatrzyła na ukochanego wielkimi oczami, zastanawiając się czemu wcześniej na to nie wpadła.

- Zgadza się. Jest aktualnie na piątym roku - wyjaśniła McGonagall. W jej oczach błysnął smutek, kiedy kontynuowała. - Jest do was bardzo podobny, szczególnie do pana, panie Potter.

James uśmiechnął się iście huncwocko, podobnie jak Syriusz. Wymienili zachwycone spojrzenia, obydwoje wręcz pryskali dumą. Widząc to, Lily poczuła rozchodzące się w środku ciepło.

- A może pani profesor jeszcze powiedzieć, czy on gra w Quidd... - zaczął Syriusz, ale został zdzielony przez Remusa. Popatrzył na niego z wyrzutem, zawiedziony, że nie otrzymał odpowiedzi na to pierwszorzędne pytanie. 

- Nie zostaniemy tutaj na zawsze, prawda? - upewniał się Remus.

- Nie ma żadnego sposobu, aby przenieść się w czasie na stałe, panie Lupin. Aczkolwiek bardzo dobrym pytaniem jest, kiedy właściwie wrócicie. Czy mogę zatrzymać to na dzisiejszy wieczór? - zapytał, wskazując na zmieniacz czasu. Zgodzili się, więc dodał. - Cieszę się, będę was informować jeśli tylko się czegoś dowiem.

I mimo że ta cała sytuacja odrobinę nimi wstrząsnęła, to ostatecznie nie było to takie złe. Potrzebowali jedynie oswoić się z nią na dobre. Jeszcze nie wiedzieli, że najgorsze wiadomości są dopiero przed nimi.

- Jest jeszcze jedna, ogromnie ważna kwestia - zaczął, skupiając na sobie całą ich uwagę. - Nikt nie może was rozpoznać, ani wiedzieć kim jesteście, oczywiście z uwzględnieniem kilku...

- Ale dlaczego? - zapytała odruchowo Lily. Kiedy zdała sobie sprawę z tego co zrobiła, jej twarz pokrył obfity rumieniec. - Przepraszam. Oczywiście rozumiem, że nikt nie może się dowiedzieć o zmieniaczu, ale chyba moglibyśmy od razu przenieść się do Doliny Godryka, wtedy nie byłoby problemu.

- Niestety, taka opcja nie wchodzi w grę - powiedział Dumbledore, po czym wymienił z McGonagall bardzo krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. I wtedy huncwoci i Lily zaczęli domyślać się, że coś jeszcze jest nie tak, bo ani Dumbledore, ani McGonagall nie wydawali się zadowoleni, wręcz przeciwnie.

- Och... to może eliksir postarzający? Rodzice chyba mogą odwiedzać dzieci w Hogwarcie, więc James i Lily mogliby...

- Jest jeszcze jedna rzecz o której musicie wiedzieć - przyznał Dumbledore, poprawiając na nosie prostokątne oprawki okularów.

- Co to takiego?

Odpowiedziała im cisza. McGonagall chyba chciała coś powiedzieć, ale od razu po otworzeniu ust zamknęła je. Dumbledore też się nie odezwał, ale widać było że nad czymś solidnie się zastanawiał. Czwórka przyjaciół wymieniła skołowane spojrzenia.

Kiedy po kilku minutach dalej nikt się nie odzywał, w końcu się zniecierpliwili.

- Co to takiego? - powtórzył James.

Odpowiedź na to pytanie nie miała wcale ich uszczęśliwić.

Chwilę później przestraszony James obejmował równie przerażoną Lily, której do oczu cisnęły się łzy. To było dla niej zbyt ciężkie do uwierzenia, zapewne gdyby słowa Dumbledore'a całkowicie do niej dotarły, kompletnie by się rozkleiła. Ale po prosto nie potrafiła tego przetrawić.

Voldemort zginął, kiedy próbował zabić Harry'ego. Przedtem zamordował ją i Jamesa. Wszyscy myślą, że za ich śmierć był odpowiedzialny Syriusz, który spędził całe dwanaście lat w Azkabanie. Peter okazał się zdrajcą.

Tego było już stanowczo za dużo.

- Naprawdę mi przykro - przyznała profesor McGonagall i stało się coś czego żadne z nich się nie spodziewało - z kącika jej surowych oczu wypłynęła łza. Od razu ją wytarła, mrugając znacznie szybciej niż zazwyczaj. 

W tym momencie rozległ się huk i kolejna osoba wpadła do gabinetu, nie zważając na pukanie. Był to mężczyzna, który odgarnął czarne włosy z czoła i przejechał spojrzeniem po pomieszczeniu. Jego wzrok zatrzymał się na pewnej rudowłosej kobiecie.

- Lily - wykrztusił, podchodząc do niej. Gdyby jakikolwiek uczeń Hogwartu zobaczył swojego profesora w takim stanie, na pewno by nie uwierzył własnym oczom. Jego twarz chyba pierwszy raz w życiu wyrażała jakąś emocje, oprócz oczywiście poirytowania i złośliwej satysfakcji.

Kobieta spojrzała na niego, na początku myśląc że wzrok ją myli. Kiedy przekonała się że wcale tak nie jest, szybko wstała, ocierając pozostałe na jej policzkach łzy. Zmusiła się nawet do lekkiego uśmiechu.

- Oh, cześć, Severusie - powiedziała słabym głosem. Kiedy Snape zobaczył ją w sali wejściowej, nawet przez chwilę nie miał wątpliwości, że to ona. Bo jakim sposobem miałby jej nie rozpoznać?

Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale kompletnie zabrakło mu języka w gębie. A nawet gdyby wiedział co powiedzieć po tylu latach okropnej tęsknoty, to nie zdążyłby z powodu pewnego irytującego mężczyzny.

- Snape? - zapytał niezbyt przyjaznym tonem. Wstał i zasłonił Lily własnym ciałem, jakby w obawie że Snape ponownie ją skrzywdzi. A do tego postanowił sobie już nigdy nie dopuścić.

Nie wiedział jednak, że jego żona już jakiś czas temu wybaczyła staremu przyjacielowi i chciała z nim wszystko wyjaśnić.

- Co ty tu robisz? - kontynuował szorstko, mocno ściskając rękę ukochanej. Snape jakby dopiero zwrócił uwagę na trójkę huncwotów i nie był wcale zachwycony ich widokiem.

- To ja powinienem zadać ci to pytanie, Potter - powiedział ochrypłym głosem, mierząc Jamesa nienawistnym spojrzeniem,

- Usiądźcie - poprosił Dumbledore, a Lily natychmiast wypełniła polecenia. Pozostała dwójka chcąc nie chcąc zrobiła to samo. - Profesor Snape, naucza tutaj eliksirów...

- On tu uczy? - zapytał z niedowierzaniem Syriusz. - Chce pan powiedzieć, że on uczy Harry'ego i inne dzieciaki? On?

- Zgadza się - rzekł spokojnie dyrektor, bo Snape już otwierał usta aby odpowiedzieć. - I proszę, nie kwestionujcie mojej decyzji, bo to ja zatrudniłem tu profesora Snape'a.

Syriusz z skwaszoną miną odwrócił wzrok, całą siłą powstrzymując się od wymownego przewrócenia oczami.

- Czy możemy już kontynuować? Zostało nam jeszcze do ustalenia wiele spraw - przypomniała surowo McGonagall, która już wyzbyła się wszystkich objawów smutku. Nikt nie odpowiedział, więc kontynuowała. - Dziękuję. Teraz zapewne już wiecie dlaczego nie możecie zachować swojego wyglądu? Myślę, że tu potrzebna jest transmutacja. 

Syriusz otworzył szerzej oczy.

- Nie - zaśmiał się nerwowo, patrząc na profesor błagalnie. - Pani profesor żartuje, prawda?

- Jesteś żałosny, Black - mruknął Snape, patrząc na Syriusza z politowaniem.

- Cisza! - nakazała McGonagall, widząc że brunet ma zamiar zacząć kolejną sprzeczkę. - Kolejną sprawą jest to, gdzie będziecie przez ten czas spać i co powiemy wszystkim uczniom.

Po tych słowach nastąpiła chwilowa cisza, w trakcie której Syriusz wspomagany przez Jamesa i Snape wciąż mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami. 

- Tym drugim ja się już zajmę, profesor McGonagall - rzekł Dumbledore, a nauczycielka skinęła krótko głową.

Nagle usłyszeli jakieś podniesione głosy z korytarza, po chwili coraz głośniejsze kroki i odgłosy szarpaniny. Cała siódemka ucichła, aby usłyszeć co się dzieje.

- Do jasnej cholery, puszczaj mnie Ron! - wrzasnął ktoś, najwyraźniej szamocząc się w czyimś uścisku. Znowu coś huknęło, tak że aż McGonagall miała zamiar zareagować, ale Dumbledore pokazał jej aby została.

- Przepraszam cię, stary - usłyszeli drugi, odrobinę skrępowany głos. - Hermiona mówi żebym cię trzymał, a przecież wiesz że ona zawsze ma rację...

James, Syriusz i Remus wybuchnęli śmiechem, jeszcze nie wiedząc kto stoi za ścianą.

- Dziękuję, Ronaldzie - Ten głos z pewnością musiał należeć do dziewczyny. Na chwilę ustały odgłosy szarpaniny, na rzecz jej lekko zarozumiałego tonu. - A ty Harry, posłuchaj przez chwilę co mówię! Nie powiedziałam przecież, że ci się przewidziało, po prostu nie możesz stać tu i walić w tę ścianę!

Syriusz znowu parsknął, a James i Lily spojrzeli na siebie odruchowo. Harry. Tak, to mógł być oczywiście ktokolwiek inny, jednak obydwoje poczuli jak serce zaczyna bić im szybciej. Tak bardzo chcieli go spotkać, porozmawiać z nim...

- Profesor McGonagall, czy mogłaby pani? - poprosił Dumbledore. Kobieta podeszła do drzwi, a po chwili do pomieszczenia wpadł brązowowłosy okularnik, idealna kopia Jamesa.

Z siedmioosobowego zgromadzenia, Harry jako pierwszych zauważył swoich rodziców, których natychmiast rozpoznał. Właściwie to tylko na nich w pierwszej chwili zwrócił uwagę.

Natomiast Lily patrzyła prosto na Harry'ego. Łzy kolejny raz napłynęły do oczu, nie była w stanie nic wykrztusić. Tylko matka byłaby w stanie zrozumieć, co wtedy czuła kobieta. Na chwilę zniknął ten wcześniejszy lęk i smutek, liczył się tylko ten jeden chłopiec, którego teoretycznie nie znała, a mimo to od razu poczuła z nim wyjątkową, matczyną więź. 

-  Proszę bardzo, tak samo arogancki jak ojciec. Nie wie co to kultura, może to dziedziczne? - zadrwił Snape, ale James nawet nie zwrócił na niego uwagi. Co innego Syriusz.

- Mówi to osoba, która wpadła do gabinetu, potykając się o własną szatę. Mistrz kultury - warknął Syriusz, a na policzkach Snape'a pojawiły się wściekłe rumieńce.

- Myślę, że tu należy zostawić tę trójkę samych. Panie Lupin, Panie Black, Severusie? - zasugerował, wskazując na drzwi. Trójka mężczyzn niechętnie wyszła na korytarz, a za nimi Dumbledore, zamykając drzwi.

Lily i James zostali sam na sam z Harrym.

Przez chwilę stali, patrząc się na siebie w bezruchu. To, że Harry był absolutną kopią Jamesa, Lily dostrzegła od razu, ale wcale nie pomagało jej się to pozbierać. Niewiele myśląc, od razu przytuliła mocno syna.

- Nie mogę uwierzyć... To naprawdę ty, Harry? - wyłkała, mimo że nie było wątpliwości że był to właśnie on.

- Najwidoczniej - To było jedyne co był w stanie wykrztusić, a chciał powiedzieć tak dużo. Czuł że to są jego rodzice, chciał zrobić cokolwiek, ale kiedy przyszło co do czego, nie umiał. Głos mu się zatrząsnął tak, że nie było wątpliwości, że też płacze.

W końcu Lily postanowiła dać Jamesowi dostęp do Harry'ego, więc odsunęła się. Ten przypatrywał się swojemu synowi z ogromnym uśmiechem na twarzy, tak ciepłym, jak Lily widziała tylko kilka razu w życiu.

- Harry - powiedział, a ten błyskawicznie otarł łzę, która prawie że nie zdążyła wypłynąć z jego oka. - Chodź tu, synu - powiedział i zamknął go w dość krótkim uścisku. To było tylko kilka sekund, a mimo to wywołało u Lily kolejny wodospad łez.

Harry jeszcze nigdy nie czuł się w taki sposób. Nie rozumiał nic, a mimo tego nie aby mu to teraz potrzebne. To że nie miał rodziców w jakiś sposób odcisnęło bolesny ślad na jego psychice. Dursleyowie przez całe życie nie dostarczyli mu tyle ciepła i miłości, jaką teraz czuł przebywając z prawie nieznajomymi ludźmi przez minutę. 

Nie. Nie umiał dalej udawać, że nie płacze.

- Ja... Co wy tu robicie? - zapytał, a jego serce biło tak szybko, jak prawie nigdy. Patrząc na Jamesa i Lily, po prostu wiedział, że jest z nimi jakoś związany. I nie umiał tego opisać żadnymi słowami.

❄︎❄︎❄︎

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top