100. Opisówka

*Hermiona pov*

Dopiero kilkanaście lat później jestem w stanie spokojnie spojrzeć na te wszystkie wydarzenia. W tamten wieczór, gdy jego serce się zatrzymało czułam jak umiera cząstka mnie, czułam że przez kłótnie i moją dumne zmarnowałam szansę na spędzenie kilku wspaniałych lat z ukochanym mężczyzną. 

Najgorsze jest to, że wieczór poprzedzający te tragiczne chwile miał być najszczęśliwszym w moim życiu. Wszystko się układało, nawet na chwilę udało nam się zapomnieć jak kruche potrafi być życie, zwłaszcza, gdy pasożyt żyjący w Twoim ciele skrupulatnie Ci je odbiera. Jedliśmy spokojnie kolacje, a ja czekałam na odpowiednią chwilę by opowiedzieć mu o wspaniałej nowinie, po raz trzeci miał zostać ojcem, ale los miał inne plany. Nagle upadł na podłogę... 

Później wszystko potoczyło się już szybko, czerwono-niebieskie światła karetki pogotowania, płacz Louis'a i głos Draco, który słysząc o wezwaniu zmusił ratowników, by go zabrali. Szpital, te paskudne białe ściany, kiedyś biel kojarzyła mi się z klasą i poczuciem stylu, dziś nie wyobrażam sobie, aby mój dom miał gdziekolwiek białe ściany. 

Szpital pamiętam jak przez mgłę, Ginny mówiła, że byłam wyjątkowo silna, ale ja po prostu wyparłam to z pamięci. W oczach migają mi jedynie obrazki, Teo na łóżku, Pansy, która kłóci się z Draco o kolejną nieprzespaną noc, monitor, który nagle pokazuje poziomą kreskę ozmiajnijąc śmierć pacjenta. 

To też pamiętam w jakiś częściach, rozmawiałam z nim o tym co Louis dla niego narysował i kłóciła się jakie imię damy dziecku, gdy nagle tak po prostu stracił przytomność. Wtedy wszystko jak na zawołanie ze mnie uszło, cała moja siła wyparowała. Pansy krzyczała do kogoś, żeby mnie zabrała. Nawet nie wiem kto to zrobił, prawdopodobnie Blaise, który właśnie wpadł do sali prosto z lotniska. Wszyscy płakali, nastała cisza, dla mnie zatrzymał się świat. Milicenta mówiła coś o uspokojeniu mnie, a sama zaciskała ręce, wbijając paznokcie do krwi, Ginny wpadła w piżamie prosto na odział, a ja pozwoliłam sobie na rozpacz...


- Umyj się Granger, bo jak Cie zobaczy taką rozmazaną to znowu mi się zatrzyma - usłyszałam znajomy, roześmiany głos blondwłosego ślizgona, ale słowa nie docierały do mnie jeszcze przez jakiś czas. Spojrzałam na lekko zirytowanego Malfoy'a, on chyba zawsze ma taką minę. Był wykończony, włosy miał przemoczone od potu, jego zawsze idealnie uprasowany fartuch był pomięty, ale na jego twarzy widać było rozluźnienie i radość w oczach. Dopiero po kilku dobrych minutach i dla mnie przyszło oprzytomnienie, a ja zerwałam się z ziemi nokautując przy tym Blaise'a. 

Wrócił... nie wiem jak Malfoy tego dokonał, ale wrócił. 


Przeżyliśmy razem kilkanaście wspaniałych lat, troje naszych dzieci rozpoczęło magiczną przygodę w Hogwarcie, ale rak powrócił ze zdwojoną siłą. Teraz jednak byliśmy już na to przygotowani i tak lekarze mówili o cudzie. Teodor odszedł szczęśliwy i spełniony w otoczeniu rodziny i przyjaciół, po dwudziestu latach użerania się ze mną w małżeństwie [śmiech]. Do ostatnich chwil nie opuszczał go humor, a ostatnie jego słowa były skierowane do mnie. "Muszę Cię bardzo kochać skoro wytrzymałem z Tobą, aż tyle lat"...


***

Koniec ;( 

Mam nadzieję, że was usatysfakcjonowałam. Nowotwór to choroba, która co rok zabiera ogrom młodych, jak i starych ludzi, zazwyczaj jest wyrokiem śmierci. Musiałam go uśmiercić, bo byłoby to wbrew mojemu naukowem podejściu do życia, jednak nie nastąpiło to wtedy, gdy losy naszych bohaterów zaczęły się układać, a dopiero po kilkunastu wspaniałych latach. :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top