XVII. Przez jeden wieczór
***
Stanąłem w drzwiach jego garażu z Adasiem na rękach. Ostatkiem sił powstrzymywałem się od łez. Nie mogłem jeszcze okazywać słabości.
- Hej! - uśmiechnął się na mój widok, wycierając ręce w i tak brudną szmatkę. Dopiero, kiedy zobaczył moją minę spoważniał i wziął ode mnie chłopca.
- Uciekła - wykrztusiłem i sięgnąłem po paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Spotkało się to z krytycznym wzrokiem Kuby.
- Dlaczego? - zapytał i mocniej przytulił do siebie Adasia.
- Chciałem dobrze - dawno już nie paliłem, ale spodziewałem się, że przyniesie mi to więcej przyjemności. - Przeprosiłem. Oświadczyłem się po raz trzeci i...
- Maciek, przecież wiesz - westchnął i chciał mi zabrać truciznę, ale nie pozwoliłem. Stanąłem przy naprawianym samochodzie.
- Co jej zależy? Jeżeli naprawdę mnie kocha i jest jej ze mną dobrze, to co stoi na przeszkodzie. Sama mówi, że to tylko papierek, który dla niej nic nie znaczy, a dla mnie jest bardzo ważny.
- Przerabialiście to milion razy. Co ja ci jeszcze mogę powiedzieć - podszedł do mnie i położył rękę na ramieniu.
I wtedy i się stało. Adaś nieprzyzwyczajony do widoku papierosa machnął rączką. Niedopałek upadł. Prosto w kałużę benzyny. Ogień buchnął prawie od razu. Odskoczyliśmy z Kubą w przeciwnych kierunkach. Od drzwi odgradzały mnie płomienie.
- Uciekajcie. Poradzę sobie! - krzyknąłem do brata. On tylko kiwnął głową.
***
- Maciek - ze wspomnienia wyrwał mnie głos ojca. Stałem pod ścianą w sali Kuby. Twarz schowałem w dłoniach. - Maciek, on się wybudził!
Spojrzałem. Stado pielęgniarek zakładało mu całą aparaturę, aby mógł funkcjonować. Zrobiłem parę kroków do przodu.
- Mogę? -wykrztusiłem. Lekarz spojrzał na Kubę, który ponownie wzrok skierował na mnie wzrok. Chyba tym razem naprawdę się uśmiechnął, ale już po chwili, na jego twarzy, pojawił się także grymas bólu.
- Co mu jest? - zapytał ojciec i podszedł do nas i nie czekając na pozwolenie, odwinął kołdrę i dotknął stopy starszego syna. Zero reakcji.
- Co się stało? - nie wiedziałem co się dzieje. Tata i lekarz zaczęli badać Kubę.
- To naturalne po tak długiej śpiączce. To cud, że w ogóle się obudził - zaczął doktor.
- Nie pan nie pieprzy - warknął ojciec i ścisnął dłoń swojego syna. Odetchnął, kiedy ten odwzajemnił gest. - Paraliż dolnych partii ciała.
- Nie możemy teraz...- lekarz nie wyglądał na zadowolonego, że rozmowa odbywała się przy Kubie.
- Chyba powinniśmy porozmawiać - tata prawie że popchnął starszego mężczyznę za drzwi. Odprowadziłem ich wzrokiem.
- Maciek - nagle do moich uszu doszedł cichy dźwięk. Głos Kuby. Spojrzałem zaskoczony w tamtą stronę. Tak dawno nie słyszałem tego brzmienia. Podszedłem do niego ze słabym uśmiechem. Przecież to on zawsze był, co ja mówię, jest optymistą. Przede mną rozpościerały się raczej bardziej markotne obrazy i czarne wizje, które w tym momencie starałem się od siebie oddalić.
- Boli cię coś? - zapytałem i usiadłem na brzegu łóżka, ignorując surowe spojrzenia pielęgniarek.
- Tak. Głupota mojego brata - chciał się chyba zaśmiać z własnego żartu, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. - Udało ci się wtedy dodzwonić na pogotowie?
- Ty to zrobiłeś - odpowiedziałem. Byłem zdziwiony, że to pamiętam. Przed oczami stanęła mi ta scena. Moje powieki, wtedy stawały się coraz cięższe, ból przeszywał mnie całego, ale jak przez mgłę widziałem Kubę, wykonującego telefon.
- Nie wiem. Nie mogę sobie wszystkiego przypomnieć - pokręcił głową. - I nie mogę ruszać nogami. Kurde, ale to nie przyjemne uczucie. W ogóle ich nie czuję. A tak w ogóle Asia wie, że tu jestem? Zadzwoniłeś? Jest teraz u matki, no wiesz, ostatnie tygodnie wakacji.
- Jest końcówka lutego - przełknąłem ślinę. - Jak to? No przecież, Maciek no... - trochę się zdenerwował, przeczesał ręką włosy.
- Byłeś w śpiączce - odpowiedziałem. - Ponad pół roku.
- Ale jak? Przecież udało mi się ciebie wyprowadzić. Chyba. Mówiłeś wtedy coś o tym, że nie muszę. Kazałeś mi ratować Adasia, ale ja zrobiłem to wcześniej. Byłeś jakiś taki nieprzytomny... Maciek, ale co się wtedy stało -po jego czole zaczęły spływać kropelki potu. Stawał się coraz bardziej zdenerwowany. Ścisnąłem mocniej jego dłoń. Spojrzał na mnie trochę nieobecnym wzrokiem.
- Kuba, ja... Straciłem pamięć. Miałem, to znaczy nadal mam amnezję, staram sobie wszystko przypomnieć, ale brakuje mi najważniejszych wspomnień... - wytłumaczyłem mu najspokojniej, jak tylko potrafiłem. - O tym, że tu leżysz dowiedziałem się parę tygodni temu. Byłem tu. Potem przyjeżdżałem w wolnych chwilach, ale...
- Co z Asią?- przerwał mi.
- Siedziała tutaj prawie codziennie. Teraz też jest w szpitalu, chcesz abym... - zapytałem.
- Nie. Ona nie może mnie zobaczyć w takim stanie. Jestem jak lalka... Maciek ja naprawdę nie czuję nóg... - Kuba odrzucił kołdrę, która upadła na podłogę.
Chłopak miał na sobie tylko szpitalną koszulę nocną, sięgającą do połowy uda. Dalej były tylko dwa, blade patyki ze śladami po oparzeniach.
- To nie są moje nogi - szepnął i spojrzał na mnie, chyba czekając, aż potwierdzę jego słowa.
- Kuba... - dotknąłem jego ramienia, ale on już na mnie nie patrzył. Prawą dłonią przejechał po swoim udzie, jakby poznając jego fakturę.
- Nic nie czuję - westchnął i zaczął się szczypać. - Jestem słaby...
-Kuba, posłuchaj, lekarz mówił... - chciałem go pocieszyć, ale on mi przerwał.
- Wyjdź. Chcę być sam. Nie chcę nikogo widzieć, rozumiesz? - warknął.
- Ale...
- Nie jąkaj się. Nie obchodź się że mną, jak z jajkiem. Wyjdź.
Już nie zaprotestowałem. Nigdy nie widziałem go aż tak wściekłego i bezsilnego. Nie potrafiłem z nim porozmawiać, a on potrzebował pomocy. Nie chciał nikogo widzieć, ale w końcu będzie musiał z kimś o tym porozmawiać. Nie twierdziłem, że koniecznie muszę być to ja, ale...
Usiadłem na krześle i odchyliłem się do tyłu. Wyprostowałem nogi. Powinienem tam wrócić, ale nie chciałem po raz kolejny zostać wyrzucony z sali. Usłyszałem skrzypnięcia krzesła obok mnie.
- Rozmawiałeś z nim? - ojciec pierwszy raz od... Nie pamiętam od kąd użył tak ciepłego tonu.
- On nie chce. Nie może pogodzić się z tym co się stało. Wyrzucił mnie z sali - odpowiedziałem.
- Ze mną pewnie też nie będzie chciał rozmawiać - westchnął. - Niby to on był ten łagodniejszy, częściej ustępował, ale w takich sytuacjach, jak te zawsze był uparty. Dlatego wiem, że i tym razem da radę.
Kiwnąłem głową. Co mogłem jeszcze dodać.
- Powiedz mi - zacząłem pod wpływem impulsu. - dlaczego nie możesz na mnie patrzeć, czemu traktujesz mnie w ten sposób.
- To twoja wina, że on tam leży. Przyjechałeś do niego zaraz po tym, jak Jagoda nie wytrzymała twoich ciągłych scen zazdrości i nie przyjęła po raz trzeci twoich oświadczyn. Zapaliłeś w zamkniętym pomieszczeniu, w pobliżu benzyny. Zachowałeś się jak kompletny kretyn. Co ja ci mam jeszcze powiedzieć? - rozłożył ręce i spojrzał w kierunku drzwi od sali Kuby.
- Zwykle byś dodał, że to wina Jagody - mruknąłem.
- Myślałem, że to rozumie się samo przez sie.
No tak, po co ja się w ogóle pytałem. Wstałem i zacząłem spacerować po korytarzu.
- Co teraz będzie? - zapytałem.
- Czekamy na szereg badań. W sumie któryś z nas powinien zawiadomić Asię, ale ona nie powinna go widzieć w takim stanie. Za dużo przeszła. Niech on trochę odpocznie, pojedzie na badania i tak dalej. Dopiero wtedy...
- Powinna wiedzieć od razu - zauważyłem.
- Skoro tak, to proszę bardzo idź do niej i jej przekaż, a potem bądź świadkiem, jak twój brat będzie ignorował własną żonę, albo stanie się dla niej wyjątkowy zimny i oschły, zacznie się na niej wyżywać...
- Kuba taki nie jest.
- No tak, doskonale znasz, albo raczej znałeś własnego brata.
- Na pewno lepiej od ciebie.
- Co za postawa. Godna przeciętnego nastolatka. Jesteś przerażająco żałosny. Amnezja ci zaszkodziła.
- Za to ty się w ogóle nie zmieniłeś. Tak samo sarkastyczny i nie czuły jak zawsze.
- Może ktoś cię musi sprowadzać na ziemię i wyrwać ze słodkiego snu. Wiesz, dlaczego w ogóle znalazłeś się tamtego wieczoru u Kuby. Czemu to musiało się w ogóle wydarzyć?
- Pokłóciłem się z Jagodą.
- Coś więcej?
- Uciekła z domu.
- Dlaczego?
- To przesłuchanie?
- Po prostu jestem ciekawy czy powiedziała ci prawdę.
- Ale...
- Czyli nic ci nie powiedziała. Nie chcę ci nic narzucać, ale mógłbyś się jej zapytać, no chyba, że jest ci wszystko jedno - powiedział i wyjął telefon.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem odpowiednio mocnych argumentów, wystarczających dla mojego ojca, chociaż zaczynałem wątpić, czy takowe w ogóle istnieją.
- Idę do Jagody - powiedziałem do taty. - Jeżeli spotkam Asię, to wszystko jej wytłumaczę.
Mężczyzna nie odpowiedział, więc ruszyłem w stronę wyjścia.
***
Jagoda czekała na mnie na dole przy samochodzie. Rozmawiała z Gregorem, co jakiś czas wybuchając śmiechem. Wyglądała na szczęśliwą, co mogła przede mną ukrywać?
Wyszedłem na dwór. Skierowałem się do nich szybkim krokiem. W pewnym momencie dziewczyna odgarnęła włosy na jedną stronę. Byłem coraz bliżej. Serce biło mi coraz szybciej.
Kiedy byłem zaledwie parę centymetrów od niej, zobaczyłem tę samą cienką szramę, co podczas sylwestra. Mimowolnie dotknąłem jej. Po chwili moje ręce, jakby automatycznie, powędrowały do jej kurtki. Podwinąłem ją i bluzę.
- Co robisz? - syknęła. Ale nie zważałem na jej słowa, bo zobaczyłem na fragmencie jej skóry kilka blizn.
W ramach zadośćuczynienia za takie zakończenie, postaram się (ale nic nie obiecuję) dodać jeszcze jeden rozdział w ten weekend. Ogólnie nie wiem ile tego wszystkiego wyjdzie i nie zamierzam tego obliczać, bo polubiłam to ff, zżyłam się z moimi bohaterami.
Ogólnie jestem też mega wdzięczna wszystkim czytelnikom, a przede wszystkim tym, którzy komentują, gwiazdkują i po prostu są. Całuski 😘😘😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top