XVI. Najlepsze rozwiązanie
Ojciec chciał się ze mną spotkać. Teoretycznie łaski nie robił. W praktyce miał prawie pięć miesięcy na to, aby mnie odwiedzić. Zadzwonić, zapytać się co u mnie. Chyba nawet lepiej by było, gdyby po prostu na mnie nakrzyczał, prosto w oczy powiedział mi, że to ja ponoszę winę. W tym momencie jednak... W końcu lepiej późno niż wcale. Stresowałem się, palce coraz mocniej zaciskały się na nogawkach spodni. W mojej głowie, pamięci, obecna była tylko pustka. Chociaż nie, od czasu do czasu, wracały urywki jakiś głosów, dźwięków. Denerwowałem się, jak jeszcze nigdy.
Nagle poczułem zimną dłoń Jagody na swoich palcach. Ścisnęła je delikatnie, chcąc okazać mi wsparcie. Nic nie mówiła, tylko po prostu była. Przysunąłem się do niej. Potrzebowałem wyciszenia, ale nic nie wskazywało na to,abym chociaż na chwilę miał zapomnieć o tym, z kim dzisiaj się spotkam. Gdyby nie to, że nie byłem sam. Na pewno zacząłbym obgryzać paznokcie. Zamiast tego, nerwowo uderzałem palcami o szybę.
- Spokojnie - usłyszałem głos Gregora, który nie dokońca wiedząc o wszystkim, zgodził się od rana robić za kierowcę. Kamil i Ewa zostali z Adasiem.
- Mhm - mruknąłem. Nie chciałem być niemiły, ale z każdą chwilą stresowałem się coraz bardziej.
- Jeszcze tylko chwila - Jagoda powiedziała to bez przekonania. Wiedziałem, że nigdy nie miała zbyt dobrych relacji z moim ojcem, dla niej też, to musiało być trudne.
- Wiesz, czy będzie moja mama? - zapytałem, aby podtrzymać rozmowę.
- Pewnie tak - dziewczyna poprawiła kosmyk włosów. - W końcu spotykacie się na neutralnym gruncie. Przy łóżku Kuby raczej nie będzie ci robił awantury.
- Zawsze możemy wyjść na korytarz - burknąłem i spojrzałem za okno. Dojeżdżaliśmy. Las stawał się rzadszy i widać było już zaśnieżony dach placówki, od którego odbijały się promienie porannego słońca.
- Poczekajcie tu na mnie - powiedziałem, kiedy Gregor zaparkował auto. - Chcę to załatwić sam.
- Oczywiście - skoczek kiwnął głową i sięgnął po książkę, która znajdowała się obok niego na przednim siedzeniu.
- Poczekaj - krzyknęła Jaga, kiedy już wysiadłem. - Przynajmniej cię odprowadzę.
Kiwnąłem głową. Cieszyłem się, że tak jak zawsze miała inne zdanie, na temat tego co powinna robić. Gdy uścisnęła mnie za dłoń, poczułem się pewniej. Jednak wiedziałem, że wszystko muszę załatwić sam. Dziewczyna nie mogła do końca życia prowadzić mnie za rękę, chociaż przyznam, że w tamtej chwili, pomysł ten wydawał mi się nadzwyczaj kuszący.
- Obiecaj mi, że co by się tam nie stało i tak do mnie wrócisz - powiedziała nagle tuż przed samymi drzwiami.
- Ale... - nie rozumiałem. Czy dziewczyna bała się, że mógłbym chcieć zamieszkać z rodzicami na jakiś czas? Spojrzałem na nią. W jej pięknych oczach był lęk. Dlaczego? Tyle przeszliśmy, tak wiele było za nami, czego jeszcze mogła się obawiać?
- Po prostu obiejcaj - stanęła na palcach i mocno przycisnęła mnie do siebie. Złączyła nasze usta na krótką chwilę. Odsunęła się i spojrzała mi w oczy, czekając.
- Obiecuję - powiedziałem i wszedłem do szpitala.
***
Asia czekała na mnie przy recepcji. Była sama. Wyglądała na jeszcze bardziej zdenerwowaną ode mnie.
- Będzie dobrze - uśmiechnęła się i przytuliła mnie na powitanie. - Złapała za dłoń i zaprowadziła do sali, w której leżał Kuba.
Nie wszedłem od razu. Stanąłem w progu. Przy łóżku mojego brata stał wysoki, siwy mężczyzna. Był wręcz wychudzony, ubrania na nim wisiały. To był mój ojciec. Tata. Był zgarbiony. Miał tylko sześćdziesiąt lat, ale wyglądał dużo starzej.
- Wejdź - jego głos był lodowaty, zimny, zniecierpliwiony. Automatycznie spiąłem mięśnie. Ten ton nie przywoływał miłych wspomnień. Ale zrobiłem to, o co mnie prosił.
- Nie ma mamy? - zapytałem cicho. Obecność kobiety ułatwiłaby mi tę rozmowę, dodała pewności siebie.
- Nie zawsze będzie mogła ci pomóc - odpowiedział i wreszcie się do mnie odwrócił.
Miał wory pod oczami i doły tam, gdzie niegdyś były policzki. Jednak włosy miał starannie ułożone, był jak zwykle ogolony. Zawsze dbał o wygląd.
Stanąłem po drugiej stronie łóżka. Złapałem Kubę za rękę i spojrzałem na niego. Nadal tylko leżał. Miał zamknięte oczy, ale moim zdaniem wyglądał już trochę lepiej. Nie wiem, czemu odniosłem takie wrażenie, przecież fizycznie nic się nie zmieniło.
- Trochę czasu ci zajęło za nim się ze mną skontaktowałeś - może nie był to najlepszy na sposób na rozpoczęcie rozmowy, ale nie mogłem się powstrzymać.
- Nie wiem, co ci na mój temat powiedziała Jagoda, ale oczekiwałbym więcej taktu z twojej strony - mężczyzna zręcznie zmienił temat.
- A ja oczekiwałem, że szybciej będziesz chciał się ze mną zobaczyć - odpowiedziałem.
- Kuba mnie potrzebował - ojciec wyprostował się trochę.
- Mogłeś zadzwonić - zacząłem się wiercić. Nigdy nie byłem oazą spokoju, ale tylko przy własnym rodzicielu tak trudno było mi zachować równowagę.
- Mogłem - zgodził się, jak zawsze do bólu szczery.
- To dlaczego zdecydowałeś się na to, dopiero teraz?
- Kontaktowałem się z twoim lekarzem, nie robisz zadowalających postępów i chciałem cię zapytać, czy znalazłeś już przyczynę.
- Nawet z tego będziesz mnie rozliczał? - prychnąłem.
- Po prostu jestem ciekawy. Może się po prostu nie starasz. Może życie w kłamstwie z Jagodą u boku jest szczytem twoich marzeń, ale ja nie mogę patrzeć, jak marnujesz tyle miesięcy na... - ojciec patrzył mi w oczy. Trudno było wytrzymać jego twarde, nieustępliwe spojrzenie, ale nie zamierzałem poddać się pierwszy. Jego słowa zabolały mnie.
- Wróciłem do treningów, co prawda do ich lżejszej formy, ale ćwiczę. W styczniu oddawałem próby jako przedskoczek na Wielkiej Krokwi i... - zacząłem wyliczać.
- Nie chodzi o twoją karierę - przewrócił oczami. - Tylko ogólnie o styl twojego życia. Nic nie pamiętasz, musisz ufać Jagodzie, brać wszystko co powie za prawdę. Myślisz, że ani razu ci nie skłamała, że zawsze była szczera? A może zachowała coś dla siebie? Jesteś pewny, że opowiedziała ci o wszystkim? Dlaczego Kuba tu leży, ty nic nie pamiętasz, a ja nie mogę na ciebie patrzeć? - coraz bardziej podnosił głos. Jeszcze nie krzyczał.
- Nie - odpowiedziałem. - Lekarz...
- Zabronił, tak? - zaśmiał się mężczyzna i odsunął trochę od łóżka Kuby, nie spuszczając ze mnie wzroku. - A przyszło ci do głowy dlaczego? Czemu nikt nie chce ci o tym mówić?
- Pytałem się - zacząłem, ale doszło do mnie, że było to za mało. Ojciec miał rację, tak było wygodniej, a widmo czegoś złego, co mogło zburzyć nasz prowizoryczny spokój, było zbyt straszne, abym dociekał, abym usilnie starał się znaleźć odpowiedź na to pytanie.
- Nie rozśmieszaj mnie. Kogo się pytałeś? Gdybyś poszukał, naprawdę chciał... - jego arogancja działała mi na nerwy. Może gdyby był to ktoś inny, zakończyłbym to, ale teraz się nie mogłem powstrzymać.
- Tak, bo ja uwielbiam mieć pustkę w głowie, codziennie budzić się i nie wiedzieć dlaczego, dziewczyna, którą kocham traktuje mnie z takim dystansem, dlaczego mój brat jest w śpiączce - warknąłem.
- No właśnie widziałem z jakim dystansem, to wasze przyjacielskie pożegnanie - prychnął. - Zawsze była dla ciebie najważniejsza. Byłeś gotowy zostawić dla niej wszystko. Skoki, rodzinę, przyjaciół. Szkoda tylko, że to działało tylko w jedną stronę. Nie potrafiłeś zaakceptować, że ona przede wszystkim ceni sobie wolność, przestrzeń życiową. No po prostu prawdziwa artystka.
- Nigdy jej nie lubiłeś - byłem już po prostu wściekły. Nie ważne co się działo i tak zawsze dochodziliśmy do tego samego momentu.
- Nie zaczynaj - burknął.
- Ja?! To ty mnie zapraszasz i wywołujesz kłótnie nad łóżkiem Kuby.
- Jak zawsze moja wina...
Chciał dodać coś jeszcze, ale o to ktoś zaczął kasłać. W tym samym momencie spojrzeliśmy na łóżko Kuby. Kaszel nasilał się.
- Biegnij po pielęgniarkę - rozkazał ojciec, a ja nie protestowałem. Wybiegłem na korytarz i zacząłem wołać pomoc. Trwało to całe wieki, za nim z jednej z sal wyszedł starszy lekarz i ruszył za mną. Miałem ogromną ochotę na niego krzyknąć. Zmusić, aby szedł szybciej, ale wiedziałem, że to nie pomoże.
- Nareszcie - powoedział ojciec na nasz widok. Lekarz pochylił się nad Kubą.
- To niemożliwe - mruknął i w tym momencie chłopak przestał kasłać. Podeszliśmy z tatą, aby zobaczyć co się stało.
Nagle otworzył oczy. Spojrzały na nas dwie, ciemne, identyczne do moich źrenice. Zaczęły szybko się ruszać. Aż w końcu znowu zatrzymały się na nas. Może tylko mi się wydawało, ale uśmiechnął się.
Nie, jeszcze koniec nie zbliża się wielkimi krokami, jeszcze trochę Was pomęczę, ale postaram się nie przedłużać, mimo że zżyłam się z tym ff. Mam nadzieję, że się podobało. Miłego weekendu 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top