XIX. Bracia

Dopiero, kiedy następnego dnia obudziłem się na kanapie, otulony ciepłym kocem, zrozumiałem. Nie powinienem tak zareagować, nie aż tak gwałtownie. Noc jednak jest najlepszym doradcą, kiedy człowiek jest wyspany działa bardziej racjonalnie. Jednakże mimo wszystko nie zamierzałem wracać do domu. Nie teraz, jeszcze nie teraz, bo chociaż dwa najważniejsze wspomnienia wróciły i przyjemniej teoretycznie nie było już żadnych tajemnic, to jednak nie byłem gotowy na ponowne spotkanie z Jagodą.
Przed oczami ciągle miałem tamtą scenę. Nie mogłem się od niej uwolnić. Nic z tym zrobić. Wiedziałem, że już nigdy o tym nie zapomnę, że ten obraz będzie mnie prześladował na zawsze.
- Wstałeś - bardziej stwierdził niż zapytał Kamil i ze słabym uśmiechem podał mi herbatę. - Co zamierzasz teraz zrobić?
- Dobre pytanie - prychnąłem i zamoczyłem usta w gorzkim płynie. - Nie wierzę, że ukrywała przede mną coś takiego. Może i jestem ostatnią osobą, która ma prawo to powiedzieć, ale było to skrajnie egoistyczne... Chyba przesadzam, ale...
- Spokojnie - Kamil położył mi rękę na ramieniu i spojrzał mi głęboko w oczy. Dopiero wtedy zauważyłem, że cały sié trzęsę.
- Nie potrafię sobie wybaczyć tego, co zrobiłem i boję się, że dzisiaj uczyniłbym tak samo.
- To prawda, jeżeli chodzi o niektóre sprawy, to jesteś niereformowalny - zaśmiał się. - Ale chyba nie aż do tego stopnia...
- Nie wiem. Nic nie wiem. Nie znam samego siebie. Co jeszcze jej zrobiłem? - zapytałem i zacisnąłem mocno usta. - Czemu nikt mi o tym nie powiedział, Kamil, ja mogłem ją skrzywdzić jeszcze raz. Ona trzymała mnie na dystans, bo prostu się mnie bała, przez te wszystkie miesiące...
- Się między wami polepszyło. Twoja amnezja pozwoliła wam zacząć od nowa. Jagoda nie chciała, abyś wiedział, bo uważała, że to jedyna szansa, aby uratować waszą rodzinę. Tamtego feralnego dnia planowała od ciebie odejść. Raz na zawsze.
- Miała kogoś? - zapytałem, mimo że było to najbardziej idiotyczne pytanie, jakie mogłem zadać w tamtym momencie.
- Tak. Cały tabun kochanków, czekających na taką okazję - szatyn przewrócił oczami, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że za wszelką cenę stara się nie wybuchnąć, ale przecież był tylko człowiekiem, zaś ja miałem ogromny talent, działania ludziom na nerwy. - Powiem tak, gdybym był Jagodą, to bym miał kogoś na boku, abyś miał prawdziwy powód, aby się denerwować.
- To...
- Maciek, przecież wiesz, że tak naprawdę ona nigdy nie była gotowa na to wszystko. Adaś był dla niej... Nie jesteś w sobie nawet wyobrazić, jak bardzo trudno było jej zakceptować Adasia, siebie w nowej roli. Ona zawsze kochała waszego syna, ale przychodziło to jej z ogromnym trudem, a ty zamiast jej pomagać, wspierać, myślałeś o tym, jak ją przy sobie zatrzymać. Raniłeś ją. Zamazałeś wszystkie lata waszej przyjaźni. Chciałeś, aby kochała cię, nie jako przyjaciela. Jako kogoś więcej. Ona miała problem, aby ci to okazać i... Wiesz co? Koniec. Nie będę ci tego tłumaczyć? To do niczego nie prowadzi. Co najwyżej mogę zawieźć cię do Jagi. Usiądziecie porozmawiacie i wyjaśnione sobie wszystko.
- Nie - pokręciłem głową. - Jeszcze nie teraz.
- Nie wyganiam cię, ale nie możesz tu siedzieć w nieskończoność i czekać niewiadomo na co - powiedział i skrzyżował ręce na piersi.
- Nie będę w stanie spojrzeć jej w oczy - mruknąłem i wstałem. Automatycznie zacząłem składać pościel, chcąc odgonić myśli od kolorowowłosej dziewczyny, za którą już zaczynałem tęsknić.
- A Adaś? - uderzył w mój czuły punkt. - On za tobą bardzo tęsknił. Tak się ucieszył, kiedy znowu cię zobaczył, gdy się z nim bawiłeś.
- Będzie musiał poczekać - odpowiedziałem, chociaż głos mi drżał. - Jestem zagrożeniem dla Jagi, kto wie może...
- Ogarnij się! - Kamil pierwszy raz na mnie krzyknął. Mówiłem. Nawet świętego wyprowadziłbym z równowagi. - Robisz z siebie kata, skończonym kretynem byłeś już dawno, masz w sobie nieuzasadnione poczucie winy, skąd to u ciebie? Użalasz się nad sobą, ale teraz jesteś innym człowiekiem. Dostałeś od losu drugą szansę, dlaczego za wszelką cenę chcąsz ją zmarnować?
- Bo nie mam odwagi porozmawiać z Jagodą. Przypomniałem sobie. No trudno, nie cofnę tego. Jedyne co mogę zrobić to dać nam czas. Muszę to sobie wszystko poukładać. Może masz i rację, ale na razie... - rozłożyłem ręce w bezradnym geście.
- Zostaniesz tutaj i będziesz się nad sobą użalał cały dzień, czy...
- Zawieź mnie do Kuby. Proszę. On teraz potrzebuje wsparcia - przeczesałem ręką włosy i wziąłem leżące na krześle swoje dżinsy. - Miałbyś pożyczyć czystą koszulkę?
- Nie powiem, że o takie rozwiązanie mi chodziło, ale niech ci będzie. Przynajmniej zorbisz coś pożytecznego - westchnął i również wstał. Podszedł do drzwi i położył rękę na klamce. - Zaraz ci coś przyniosę. O ile nie masz nic przeciwko, to potem pojadę do was do domu, po jakieś ciuchy dla ciebie, bo jeżeli nie masz zamiaru się stąd ruszać, to chyba nie mam innego wyboru.
Uśmiechnąłem się do niego. Miałem ogromne szczęście, że mogłem nazwać go swoim przyjacielem.

***

W szpitalu, przed salą Kuby siedziała Asia. Blond włosy miała w nieładzie, a oczy były podczerwienione, pod nimi znajdowały się ciemne wory, sugerujące, że dziewczyna nie spała ostatniej nocy. Poczułem wyrzuty sumienia. Źle zrobiłem, zostawiając ją wczoraj samą. Przecież łatwo można było przewidzieć, jak to się skończy.
Na mój widok kobieta wstała i bez słowa wtuliła się we mnie. Staliśmy tak przez chwilę. Znowu nie wiedziałem, co mam zrobić, jak się zachować. W końcu, nieśmiało, położyłem dłoń na jej plecach.
- Porozmawiam z nim - szepnąłem cicho.
- Mnie wyrzucił za nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Nie chciał nawet na mnie spojrzeć. Co ja zrobiłam nie tak, Maciek? Przecież ja tylko...
- Nie wiem - odsunąłem się delikatnie i spojrzałem jej w oczy. - Ale teraz idź do Otylii. Prześpij się. Tutaj i tak nic nie zrobisz, a może mi uda się go przekonać... Do rozmowy. Idź, Asiu.
Widziałem, że kobieta chciała zaprotestować, ale nie miałem siły wdawać się z nią w dyskusję. Po prostu ją ominąłem. Szedłem w kierunku sali Kuby, modląc się, aby brat nie był równie uparty, co ja.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po wejściu do pomieszczenia, to ciemność. Rolety były zasłonięte, a dodatkowo zawieszono i zasłonięto jakieś grube, brzydkie zasłony, które najlepsze lata miały już za sobą.
- Część - usiadłem na skraju łóżka ostrożnie, aby go nie dotknąć. Nie chciałem sprawiać mu bólu.
- Powiedz mi prawdę. Już nigdy nie będę chodził - zażądał nagle. - Nie chcę niczego więcej, tylko prawdy i cholernej pewności. I tak się dowiem. Nie możecie w nieskończoność ukrywać przede mną, że do końca życia będę sparaliżowany.
- Nie rozmawiałem z lekarzem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą i przysunąłem się bliżej, aby móc zobaczyć jego oczy. Przez tę ciemność ledwo widziałem jego rysy.
- To go zawołaj - warknął. - Mam dość, tego że wszyscy coś przede mną ukrywają. Niech tu przyjdzie i powie mi to w twarz.
- Kuba, ale...
- Co ,,ale"? Ty też uważasz, że trzeba się ze mną cackać, że można ukrywać przede mną fakty, które mnie dotyczą? Maciek, ja mam prawo wiedzieć i ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę - nie poznawałem go. Był taki zimny i konkretny. Oczekiwał na wyrok, a raczej jego wygłoszenie, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że ten już dawno zapadł.
- Dlaczego wyrzuciłeś Asię? Ona też ma prawo do prawdy - zmieniłem temat. - Powinniście porozmawiać, to nowa sytuacja i...
- Czyli jednak. Do końca życia będę inwalidą - westchnął.
- Nie mów tak, chciałem tylko - znowu dotknąłem jego ręki, ale on zabrał ją szybko.
- Nie będę siebie okłamywał. Ty też tak nie robisz. Obydwaj wiemy, że to do nikąd nie prowa. A teraz idź do lekarza, muszę z nim porozmawiać. Potem tu nie wracaj. Nie chcę się widzieć z nikim z rodziny.
- Ale... A Asia? Otylia? One ciebie potrzebują - wyjąłem.
- Potrzebują mężczyzny, a nie kaleki - pokręcił głową. - Wyjdź i nigdy tu nie wracaj, rozumiesz? Nie mogę na ciebie patrzeć. Nie życzę sobie, abyś wiedział mnie w takim stanie, aby ktokolwiek to widział.
- Jesteś żałosny - wyszeptałem, ale spełniłem jego prośbę. Byłem zbyt dumny, aby tam zostać.
- Przerażę cię. Jesteśmy braćmi, więc ty jesteś taki sam - powiedział oschle i odwrócił twarz w przeciwną stronę.

***
Z lekarzem ustaliłem, że wyślemy Kubę na leczenie psychiatryczne. Mężczyzna twierdził, że to powinno pomóc, ale miałem wątpliwości. Znałem swojego brata lepiej niż inni i wiedziałem nie będzie to proste. Byliśmy jednakowo uparci. Asia tylko płakała.
- Kocham go, Maciek. Nie mogę pozwolić, aby ode mnie odszedł. Nie teraz i nie w taki sposób - powoedziała i przytuliła mnie na pożegnanie. Nie wiedziałem, jak mógłi jej pomóc.
Na szpitalnym parkingu czekał na mnie nie tylko Kamil, ale także i Gregor.
- I jak? - zapytał starszy.
- Szkoda słów - odpowiedziałem i opowiedziałem im o całej wizycie. O zachowaniu Kuby, o jego postawie i postanowieniach. Obydwaj słuchali.
- Czyli jednym słowem widać, że jesteście braćmi - skomentował to Kamil. - Zachowujecie się jednakowo idiotycznie.
- Nie prawda - zaprzeczyłem. - On...
- Zarówno on jak i ty przesadzacie i robicie z siebie męczenników. Drama Queen po prostu - westchnął. - Ale liczę, że jeszcze zmądrzejecie. Na razie jednak mam dla ciebie i Gregora niespodziankę...

I jak? Zdradzę tylko tyle, że w kolejnych rozdziałach wątek Kuby będzie jeszcze bardziej rozbudowany, a Maciek... No sami zobaczycie 😁. A tak na poważnie to z Maćka jestem dumna za dzisiejszy konkurs drużynowy. Pokazał pazura i mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będzie tylko lepiej.
Za pozostałych chłopaków będę trzymać kciuki jutro. No to do napisania 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top