XII. Kilka nieistotnych faktów



Gregor był zachwycony panią Zofią i chyba w drugą stronę też to działało. Obydwoje siedzieli w naszym salonie i rozmawiali. Kobieta pokazywała mu zdjęcia swojego ojca, które przyniosła ze swojego domu.

- Wiedziałaś, że jej ojcem był sam Marusarz? – zapytałem szeptem Jagodę, trzymając na rękach Adasia, który z niewyjaśnionych powodów bał się Schliriego i stanowczo odmawiał, kiedy szatyn chciał go przytulić, albo ponosić na baranach.

- Skąd? Nigdy mi o tym nie opowiadała. Wiedziałam tylko, że ma nazwisko po matce, z tatą nie miała chyba stałego kontaktu... nic nie mówiła... - Jaga była wyraźnie zaskoczona. Oparła głowę o moje ramię i pogłaskała plecy naszego syna. Poczułem ciepło w sercu. Dla mnie, takie obrazki mogły by być codziennością. Miałbym wtedy pewność, że chłopak będzie mieć szczęśliwe dzieciństwo. Wszedłem do salonu i zająłem miejsce obok Gregora. Adaś wtulił się jeszcze mocniej, mimo iż Austriak uśmiechnął się i wyciągnął do niego rękę.

- Mojego ojca często nie było w domu. Nie tylko dlatego, że był skoczkiem. Byłam jego nieślubną córką...

- Ale... - Gregor był nieźle zaskoczony. – Podobno miał żonę i...

- Moje przyrodnie rodzeństwo. To prawda. Jednak po wojnie był taki czas, że nie mógł się odnaleźć. Czuł się zagubiony, nie potrafił być taki, jak wcześniej. Zbrodnie, które wtedy ujrzał, bardzo na niego wpłynęły. W tamtym okresie poznał moją mamę. Doskonale się dogadywali, ale była między nimi duża różnica wieku. Nikt, nic nie podejrzewał. Po jakimś czasie pojawiłam się ja. Całe życie wychowywałam się bez ojca. Gdy byłam mała czasami go widywałam, przynosił mi prezenty i nigdy nie zaprzeczał, że jest moim tatą. Sprawiał, że mogłyśmy żyć z mamą nawet dostatnio, ale brakowało mi w domu męskiej ręki, a mamie ramienia na którym mogłaby się wypłakać... - siedziałem i nie wiedziałem co mam zrobić, co powiedzieć. Oprócz tego, że kobieta pięknie mówiła po niemiecku, to opowiadała historię, jak z jakiegoś romansu. Dwójka zakochanych, duża różnica wieku i przeszkody, aby mogli być razem. – Kiedyś miałam do ojca żal, ale już się z tym pogodziłam. Suma summarum miałam szczęśliwe dzieciństwo i oprócz ojca niczego mi nie brakowało.

- Pan Marusarz nie chciał obdarować pani swoim nazwiskiem? – Gregor zmarszczył gęste brwi.

- Chciał, ale mama nie chciała rozgłosu. W takich miejscach wieści szybko się roznoszą. Niech sobie pan wyobrazi jaki byłby skandal, gdyby taki bohater, nie tylko świata sportów, ale także historyczny miał nieślubne dziecko, w tamtych czasach, to byłby koniec dla mojego taty – staruszka dyskretnie wytarła łzę z policzka. Austriak chyba też to zauważył, bo chwycił ją za rękę i coś mówił bardzo cicho, i szybko.

Nachyliłem się nad zdjęciami. Mężczyzna na wielu z nich uśmiechał się. Był na swój sposób przystojny, chociaż o wiele potężniej zbudowany niż dzisiejsi skoczkowe. Miał tak samo gęste włosy, jak pani Zofia i równie wysoko trzymał głowę. W oczach kryła się zawziętość i determinacja. Zacząłem się zastanawiać ile on w życiu przeszedł. Zacząłem sobie przypominać książki, które o nim czytałem. Artykuły, wspomnienia... nagle zaczęły wracać do mnie jakieś nic nieznaczące anegdotki z jego życia. Był wielkim sportowcem, człowiekiem, który uciekał przed niemieckimi okupantami. Ale, jak wylądowało jego życie prywatne? Musiało był pełne zawirowań.

- Zabieram pana Gregora na spacer. Adaś też z nami pójdzie, przyda wam się poważna rozmowa – moje rozmyślania przerwała pani Zofia.

- Nie – mój synek uczepił się mnie.

- Dlaczego? – podniosłem go i zmusiłem, aby na mnie spojrzał.

- No bo on scezy zęby, jak wilk – powiedział cicho chłopak, a ja i Jaga wybuchliśmy śmiechem. Po czym przetłumaczyliśmy to Gregorowi, któremu nie było do śmiechu. Bardzo się przejął, jednak bariery językowe po obu stronach uniemożliwiły skoczkowi wyjaśnienie sytuacji. A biorąc pod uwagę, że język niemiecki nie należy do najłagodniejszych i najbardziej melodyjnych języków, to...

- Nie marudź – mruknęła staruszka, na ręce wzięła Adasia i poszła go przebrać. Spojrzałem na Jagę, ona kiwnęła głową.

***

Usiedliśmy w kuchni na blacie. Nogi nam zwisały, zaczęliśmy nimi machać w tym samym czasie. Uśmiechnęliśmy się, a ona położyła dłoń na mojej. Przechyliła głowę.

- Byliśmy wspaniałymi przyjaciółmi. Wiesz już gdzie się to zaczęło. W sumie można powiedzieć, że byliśmy na siebie skazani. Siedzenie razem w ławce naprawdę nas do siebie zbliżyło. Podstawówka zawsze i wszędzie razem. Jestem jedynaczką, więc oprócz ciebie nie miałam nikogo. Przeprowadziłam się z Warszawy tutaj. Nie znałam nikogo, ty nie miałeś wtedy przyjaciół, byłeś taki nieśmiały... - ścisnęła mnie mocno. – Na początku nie mogłam przyjąć do wiadomości, że mogę polegać tylko na tobie. Próbowałam utrzymywać stare znajomości, ale... no przyjaciół poznaje się w biedzie.

- Byłem twoim rycerzem na białym koniu - zauważyłem i objąłem ją, ona ułożyła się wygodniej.

- Czy ja wiem? Oprócz twojego brata nikt nie wspierał naszej przyjaźni. Dopóki nie zacząłeś skakać tak na serio, to nie było osoby, która by z nami porozmawiała, kiedy się kłóciliśmy. Wszystko musieliśmy rozwiązywać sami i chyba to też nas tak zbliżyło. Potem gimnazjum. Tu zaczęła się zabawa. Twoje pierwsze wyjazdy, moje pierwsze poważne mecze. Wspólne obozy. Zaczęliśmy mieć różnych znajomych. Pierwsze miłości. Zmienialiśmy się, ale zawsze i tak lądowaliśmy razem. Można powiedzieć, że mieliśmy naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Ty grałeś ze mną w piłkę. Kiedy sobie złamałam nogę przynosiłeś mi żelki i pomagałeś mi ćwiczyć. Zawsze myślałam, że jestem dla ciebie, jak starsza siostra, ale chyba ty uważałeś na odwrót. Nasi znajomi mieli ubaw pod koniec gimnazjum i w liceum.

- Pamiętam! Traktowałaś mnie, jak dziecko – przypomniałem sobie.

- Nie byłeś lepszy – wskazała na mnie oskarżycielsko. – Chociaż przez ciebie to chyba już wtedy zaczęła przemawiać zazdrość. Byłeś, jak niańka. Kiedy tylko mogłeś to nie opuszczałeś mnie na krok. Każdy mój chłopak był dla ciebie problemem. W żadnym, podkreślam w żadnym, nie znalazłeś pozytywnej cechy.

- Może jej po prostu nie mieli – wzruszyłem ramionami. Rozmawiało nam się całkiem miło, ale wiedziałem, że Jagoda, jak zawsze robi długi wstęp. Nie mówiła od razu, tego co chciała.

- A potem staliśmy się dorośli i zamanifestowaliśmy to w chyba w najgłupszy możliwy sposób – na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Oczywiście nasze wspólne wejście w dorosłość okrzyknęliśmy w twoje osiemnaste urodziny. Komu by się chciało czekać jeszcze miesiąc...

***

Nie planowałem wielkiej imprezy. Około osiemnastej spotkałem się z Jago i poszliśmy na miasto. Nie miałem ochoty na kłopoty, więc omijaliśmy wszystkie większe kluby. Zatrzymaliśmy się w mniejszym jakimś barze. Minuty mijały, potem całe godziny, a my piliśmy, bawiliśmy się, tańczyliśmy. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęła północ. Byłem trochę bardziej trzeźwy od niej, więc podjąłem decyzję o powrocie do domu. Odprowadziłem ją pod same drzwi. Jagoda śmiała się przez cały czas. Potem, jakby na chwilę spoważniała.

- Jestem niepełnoletnia, musi się mną zaopiekować jakiś dorosły – powiedziała to bardzo dorosłym tonem. Pod wpływem alkoholu odczytałem to jako zaproszenie i chętnie wszedłem za nią.

***

Potem film mi się urwał i jej chyba też. Żadne z nas nie pamiętało naszego pierwszego razu i chyba tylko na farcie nie zostaliśmy po tamtej nocy rodzicami...

- Żałujesz? – zapytałem.

- Żałuję, że nic nie pamiętam – pokręciła głową. – Miałam cholerne szczęście, że to byłeś ty. Nasz wspólny błąd, o którym do dziś nikt nie wie.

- Nasz mały sekret – pochyliłem się i pocałowałem ją w usta. Po chwili wahania odwzajemniła pocałunek.

- Potem do tego nie wracaliśmy. Tylko, kiedy któreś z nas, po tym było w związku... no przyznaję też to ciężko przeżywałam.

- Takie dwa pieski ogrodnika.

- No dokładnie –kiwnęła głową.

- Pamiętam, jak zaczęliśmy ze sobą chodzić. Po moim najgorszym sezonie. Przyszłaś do mojego domu, pokoju i tam się to wszystko zaczęło. Musiałaś być niezłą przyjaciółką, skoro zrobiłaś to z litości.

- Najbrzydszy też nie byłeś – mrugnęła. – Tylko, że planowałam to skończyć po jakimś czasie, jakbyś był na fali wznoszącej, miał fanek, wskakujących ci do łóżka na pęczki i... ale ty byłeś tak cholernie uczciwy – zaśmiała się. – A potem się przyzwyczaiłam. Stałeś się mi jeszcze bliższy, byłeś kimś więcej niż przyjacielem, ale że to na naszej przyjaźni opierał się ten związek, to nie byłeś też tylko kochankiem, byłeś wspaniałym, kochanym partnerem, oparciem... Przez to, że byłeś skoczkiem, to miałam też wystraczająco luzu, przestrzeni i wolności, aby mi to nie przeszkadzało. Był to idealny układ, aż do czasu pojawienia się Adasia...

- W sumie to dobrze, że był... tak to byś odeszła – powiedziałam. Ona przygryzła wargę w ten swój, cudowny sposób, nastała chwila ciszy, którą postanowiłem przerwać, pytaniem, które mnie nurtowało: - Ile razy ci się oświadczałem?

- Trzy – przygryzła wargę. – Raz, po roku naszego chodzenia. Nie wiedziałam, jak mam ci odmówić, poprosiłam o czas, było to u mnie w domu, przy moich rodzicach... potem na tamtej majówce, zerwałeś polne kwiaty, padłeś na kolana i trzymałeś mnie za ręce, położyłeś głowę na moim brzuchu, powiedziałeś, że chcesz mi udowodnić, że potrafisz być odpowiedzialny, że zrobisz o wszystko, o co cię po proszę, że zawiesisz karierę, na tyle, na ile będzie to potrzebne...

- Rozpłakałaś się wtedy, a ja nie pozwalałem ci odejść, byliśmy we dwójkę, na łące. Kochałem cię, kocham cię tak, tak bardzo mocno. Nie mogłem się pogodzić, że ty nie chciałaś tego samego, co ja. Nie chciałam, abyś była na mnie zła. Wolałem, wolałbym przepraszać się miliard razy niż nie rozmawiać z tobą przez dzień. Ale ty powiedziałaś, że nie chcesz mnie ranić i chcesz ze mną być, ale równocześnie prosiłaś, żebym już nigdy ci się nie oświadczał, ale...

- Zrobiłeś to jeszcze raz, tutaj, w tej kuchni – szepnęła. Zeskoczyła na podłogę i podeszła do parapetu, stanęła w koncie przy lodówce. – Tutaj, stałam plecami do okna, krzyczałam na ciebie, po raz kolejny się kłóciliśmy, nagle padłeś na kolana. Przepraszałeś mnie i... znowu wyciągnąłeś pudełko, nie, nie jedno, trzy...

Przed oczami stanęła mi tamta scena. Nic nie słyszałem, wszystko było rozmazane, widziałem tylko łzy na jej policzkach, musiałem być wściekły, nie mogłem się uspokoić, coś mnie bardzo zdenerwowało...

- Jagoda – zacząłem. – Co się stało dalej?

- Nie mogę powiedzieć – pokręciła głową.

- Kolejna rzecz, którą mam sobie sam przypomnieć – kiwnąłem głową. Podszedłem do niej i wziąłem na ręce.

- Znowu dostałeś garstkę nieistotnych faktów – uśmiechnęła się nieśmiało. Zarzuciła mi ręce na szyje i dotknęła nosem mojego.

- Jak nie? A nasz pierwszy raz, nasze oświadczyny... - pocałowałem ją delikatnie i szybko. Odsunąłem trochę twarz i mrugnąłem. – No wiem, że jeszcze nie teraz...

- To dobrze – odpowiedziała i ponownie złączyła nasze usta.

- To w takim razie, gdzie cię zanieść? – obróciłem się.

- Mam dziwne wrażenie, że będziemy musieli tu zostać i przygotować obiad, a że jestem antytalentem kulinarnym, nie ma pani Zofii, bo na spacer zabrał ją twój kolega, to będziesz miał niepowtarzalną okazję wykazać się w kuchni. A i jeszcze jedno... kolejnym mało istotnym faktem jest to, że kiedyś byłeś wspaniałym kucharzem, więc nie zniszcz sobie reputacji...


To teraz będzie moje małe wypracowanie. Po pierwsze nie wiem, kiedy pokaże się kolejny rozdział. W sobotę wyjeżdżam na obóz sportowy (narciarski), tam czasu na pisanie mieć nie będę, kolejny tydzień moich ferii również spędzam w górach, w tym miejscu jest słaby dostęp do internetu... 

Poza tym chciałabym Was prosić o jakiś odzew i opinię o tym rozdziale:)

A i na koniec, jak tam nastroje po TCS? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top