VIII. Ślad przeszłości
Jagoda była chora. Tamtej nocy wróciła bardzo późno, była przemoknięta i się praktycznie do mnie nie odzywała. Dałem jej gorącą herbatę z sokiem malinowym i zmusiłem, aby od razu się położyła. Zasnęła niemal od razu. Od tamtej pory praktycznie nie wstawała z łóżka.
- Musisz do północy wyzdrowieć , bo wiesz, jaki Nowy Rok, taki cały rok – uśmiechnąłem się i podałem jej miskę z zupą. – Mam nadzieję, że będzie smakować. Sam odgrzewałem.
- Brawo ty! – zakasłała. Była tak blada. Kolorowe włosy wyglądały jak strąki. Nie miała sił, ledwo unosiła powieki. – Przepraszam. To miał być niezapomniany Sylwester...
- Na pewno będzie – zaśmiałem się i usiadłem koło niej. - Pójdę do sklepu, pokupuję balony, może jakiegoś szampana załatwię, po drodze odwiedzę Adasia i... zadzwonić po jakąś twoją koleżankę?
- No, no... co za organizacja? Co jeszcze ci rozpisała pani Zofia? – roześmiała się. Pierwszy raz od tamtej nocy.
- Bardzo śmieszne. Na to ostatnie wpadłem sam – pochwaliłem się i pocałowałem ją w czubek głowy.
- Przestań, bo się zarazisz – odepchnęła mnie.
- I kto nam będzie herbatkę przynosić? – przysunąłem się tak blisko, że poczułem, jak bardzo jest gorąca.
- Adasia się wyszkoli – burknęła i zaczęła jeść. Jednak już po paru łyżkach skrzywiła się i odstawiła miskę na nocną szafkę.– Nie jestem głodna.
- No chyba żartujesz. Jak tego nie zjesz, to... cię nakarmię – pogroziłem jej palcem, a ona się tylko pokręciła głową.
- Już kiedyś mi tak groziłeś.
- I jak się to skończyło? – zaśmiałem się, usatysfakcjonowany, że wraca kolejne wspomnienie.
***
Siedzieliśmy u pani Zofii. Za kilkadziesiąt minut miałem trening, ale nie chciałem zostawić jej samej w tym domu. Wiedziałem, że nie lubiła samotności.
- Niezłą sobie przyjaciółkę znalazłaś. Nie dość, że stara, to i tak dla niej najważniejszy jest ten kot... Zostawiła nas i...
- Zamkniesz się?! – krzyknęła na mnie. – Idź sobie na ten trening. Nigdy nie mogłam na ciebie liczyć!
- A co cię tak nagle opętało! – zdenerwowałem się. Może i miała chorą nogę, ale to nie był chyba jedyny powód.
- Ciągle marudzisz – syknęła. – Miałeś mi poprawić humor, a nie mi go jeszcze bardziej psuć...
- Przepraszam – pokręciłem głową i spojrzałem na stojący przed nią talerz z jajecznicą.
- Ty nie miałaś tego zjeść? – zapytałem.
- Nie mogę już – powiedziała i odsunęła od siebie jedzenie.
- No chyba żartujesz - przesiadł się koło mnie.- Jeżeli ci to nie smakuję, to zrobię na szybko coś lepszego.
- Nie wyrobisz się w półgodziny – wzruszyła ramionami.
- Nie – zgodziłem się. – Zostaję dopóki ta zołza nie wróci.
- Ta, a potem przez resztę życia będę słyszeć, że zmarnowałam ci karierę.
- Planujesz ze mną przyszłość, skoro się tego obawiasz?
- W życiu, ale wiem, że nigdy się ode mnie nie odczepisz.
- Jedz – zmieniłem temat, bo poczułem, jak się rumienię. – Nakarmię cię.
- Nie. Nie jestem głodna.
- Proszę – uśmiechnąłem się i uniosłem widelec. – Za Maciusia...
- To mnie raczej nie przekona – odsunęła się, ale ja pochyliłem się nad nią.
- Smacznego księżniczko – nie protestowała, kiedy wcisnąłem jej do buzi jajecznicę, a potem złożyłem na jej ustach pocałunek.
- Jeżeli się nie ruszysz, to naprawdę się spóźnisz – powiedziała, a na jej policzkach także pojawiły się rumieńce.
- W półgodziny jestem w stanie dużo zrobić – uśmiechnąłem się i włożyłem rękę pod jej bluzkę. Jej skóra była chłodna. – Nie jestem wystarczająco gorący?
- Jak widzisz – przymrużyła oczy, a ja pocałowałem jej powieki.
- A taka zachęta ci wystarczy?
- Nie jestem głodna. A do tego muszę uważać na to co jem. Jeżeli się roztyję, to...
- Wiesz co jest dobre na odchudzanie? – mrugnąłem do niej i pocałowałem ją.
- Ja się chętnie dowiem, panie Kot – w drzwiach stanęła pani Zofia...
***
- I pomyśleć, że moim rycerzem na białym koniu była starsza pani – zaśmiała się.
- No wiesz... - zrobiłem urażoną minę.
- Idź już. Adaś się pewnie nie może doczekać, aż cię znowu zobaczy. On naprawdę ciężko znosił rozłąki z tobą. Teraz to trochę nadrobiliście, ale Adam potrzebuję tatusia.
- Który jest przyjacielem jej mamy – powiedziałem z lekkim sarkazmem.
- Przestań – ostrzegła. – Ewa też pewnie z przyjemnością odpocznie od naszego syna.
- Dobrze, że w ogóle mamy coś wspólnego – mruknąłem.
- Maciek! – kichnęła i przygryzła wargę, ale ja już wstałem.
- Masz rację, powinienem wyjść, potrzebuję spaceru...
***
Wizyta w domu Kamila, kiedy go tam nie było wydała mi się trochę dziwna. Mieszkanie było takie jakieś puste i nawet śmiech młodego tego nie zmienił.
- Lekarz powiedział, że dopiero za trzy dni Adaś może zobaczyć się z mamą – powiedziałem, kiedy usiedliśmy we trójkę na dywanie w salonie.
- Uwierz mi, że naprawdę nie ma żadnego problemu, aby on tu pobył.
Pogadaliśmy jeszcze trochę, potem pomogłem w sprzątaniu. Kiedy już się ściemniało zacząłem zbierać się do domu. Widziałem smutne spojrzenie synka. Dziwnie się czułem. Niby wiedziałem, że zostawiam go w dobrych rękach i tu na pewno, niczego mu nie zabraknie, ale z drugiej strony chciałem być tak po prostu przy nim.
Szedłem przez ulice Zakopanego, a dookoła mnie panowała zupełna cisza. Dookoła mnie padały płatki śniegu, a latarnie dopiero zaczynały rozjaśniać ciemności. Zapomniałem rękawiczek, zmarznięte ręce włożyłem do kieszeni. Poszukałem drobnych, ale zamiast nich znalazłem tylko dziurę. Westchnąłem. Czemu chociaż raz nie mogło być idealnie. Dlaczego nie mogłem po prostu kupić tego wina, czegoś do zjedzenia? Czy ja tak wiele wymagałem? Chciałem tylko normalnie spędzić sylwestra...
Drzwi do domu były otwarte. Wszedłem po cichu i zostawiłem buty przed pokoju razem z kurtką i czapką. Ruszyłem w stronę sypialni, zastanawiając się czy Jaga już śpi... Nie miałbym o to żalu. Położyłbym się koło niej i po prostu zasnął.
Jednak jej tam nie było. Kołdra była rozrzucona, na niej ułożona w kostkę piżama kobiety. Uśmiechnąłem się. Jagoda zawsze łączyła w sobie wiele przeciwieństw.
- Jaguś!– krzyknąłem w głąb domu. Myślałem, że już mi nie odpowie, ale usłyszałem, dochodzące z kuchni ciche ,,tutaj". Poszedłem tam.
Myślałem, że uduszę ją w tym samym momencie, kiedy ją zobaczyłem. Siedziała na parapecie otulona jedynie szlafrokiem. W dłoni trzymała papierosa, a dookoła niej unosiła się duża chmura dymu.
- Dobrze się czujesz? – warknąłem. Podszedłem w paru krokach i wyrwałem papierosa, parząc się przy tym. Syknąłem.
- Musiałam – odpowiedziała i zeskoczyła na ziemię.
- Dlaczego? – odprowadzałem ją wzrokiem, kiedy kierowała się do drzwi.
Nie raczyła się nawet odwrócić. Ruszyłem za nią.
- Chyba mam prawo wiedzieć – wszedłem za nią do łazienki.
- Boli mnie głowa - zaczęła nalewać wody do wanny.
- Nikotyna na pewno ci pomoże – mruknąłem i oparłem się o framugę.
Kobieta krzątała się po łazience, szukając jakiś olejków. Wlała coś do wody, a potem odwróciła się i spojrzała na mnie jakoś tak bez wyrazu.
- Przynieś mi ręczniki, proszę – powiedziała. Chciałem zaprotestować, była taka blada... miałem wrażenie, że zaraz się przewróci. Dziewczyna chyba to zauważyła, bo uśmiechnęła się niewyraźnie. – Dam sobie radę.
Trochę czasu mi zajęło zanim ogarnąłem, gdzie są ręczniki. Wcześniej ona o to dbała. W końcu jednak udało mi się je znaleźć. Wybrałem ten największy, najbardziej puszysty i różowy. Był stary, ale czułem, że wiążą się z nim ciepłe wspomnienia. Przytuliłem do niego policzek i wróciłem do łazienki. Wszedłem bez pukania.
- Przepraszam – mruknąłem. Dziewczyna siedziała już w wodzie. Piana opatulała jej ciało. Chciałem się wycofać.
- Zostań – poprosiła i uśmiechnęła się ciepło. Wyciągnęła dłoń w moją stronę. – Chodź...
- Ja... - nie wiedziałem co mam powiedzieć. Jeszcze przed chwilą... teraz to nie było ważne.
Przymknąłem drzwi. Ściągnąłem bluzę, złożyłem ją i położyłem na pralce. Następnie zdjąłem resztę ubrania i wślizgnąłem się do wanny. Usiadłem naprzeciw mnie. Jagoda uśmiechnęła się i po chwili już była obok, kładąc głowę na moim torsie. Oddychała szybko, jakby z trudem łapała powietrze, czułem, że ma gorączkę.
Głaskałem ją po policzku. Ona złapała mnie za drugą dłoń. Delikatnie odgarnąłem jej włosy i przełożyłem za ramię. Nachyliłem się i pocałowałem w odsłonięty kawałek skóry. Cicho jęknęła, a ja uśmiechnąłem się do siebie. Odsunąłem się na moment, aby się jej przyjrzeć. Moją uwagę przykuła mała, wąska blizna. Dotknąłem ją. Jaga poruszyła się i lekko otrząsnęła się.
- Skąd to masz? – nie pamiętałem tego. Jasne, wiele razy wspinaliśmy się po drzewach, kąpaliśmy się... no nie zawsze tam gdzie powinniśmy, ale...
- Nie ważne - mruknęła i zasłoniła ją włosami. Odwróciła się do mnie przodem i pocałowała w policzek. – Kupiłeś szampana?
- No bo... - zacząłem, ale ona zaśmiała się i potrząsnęła głową. – To nawet dobrze, bo śpiąca jestem.
- Słucham?
- Przepraszam, ale... – przytuliła się mocniej. – Zaniesiesz mnie?
- Z przyjemnością - pocałowałem ją w czubek głowy. I może było ledwo po dwudziestej pierwszej, był Sylwester, i większość osób czekałoby do północy, ale ja byłem szczęśliwy z tego co miałem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top