Rozdział XXIII. Nie zniknie

      Obudziło mnie zimno. W pokoju było wręcz lodowato. Leniwie otworzyłem oczy. Byłem sam. W sumie nie powinno mnie to dziwić, przecież tak było zawsze. Jagoda nigdy nie czekała aż się obudzę, była to jedna z tych rzeczy, których nie znosiłem w życiu sprzed wypadku. Przeciągnąłem się i usiadłem i sięgnąłem po leżące na podłodze spodnie. Nie takiego początku dnia oczekiwałem.
    Wstałem i zamknąłem okno. Następnie wyszedłem z sypialni, kierując się do kuchni. Na parapecie w otwartym oknie siedziała Jagoda. Kolorowe pasma związała w luźnego koka, na ramiona narzuciła tylko jakiś cienki sweterek. W dłoni trzymała do połowy wypalonego papierosa. Miałem ochotę ją udusić.
   Podszedłem do niej, odwróciła się do mnie, spojrzała w oczy i nic nie mówiła, jakby czekała, aż sam zrobię pierwszy krok. Wyciągnąłem do w jej kierunku dłoń.
- Nie oddam ci - pokręciła głową.
- Gdybym wiedział, że będziesz mnie odreagowywać w ten sposób, to... - zacząłem. Nic mnie w niej tak nigdy nie denerwowało, jak ten nałóg. Nie rozumiałem, jak ona może się dobrowolnie czuć, nawet jeżeli zawsze przynosiło jej ukojenie. Nie chciałem, aby paliła przeze mnie, aby w ogóle brało to świństwo do ust.
- Nie chodzi o ciebie - machnęła ręką, nie przerywając denerwującej mnie czynności.
- To o co? - nie uwierzyłem, już nie raz dochodziłem do wniosku, że to ja jestem przyczyną jej problemów, ciężarem i pomyłką, chociaż nie, to ostatnio dotarło do mnie dopiero, po ostatnim wspomnieniu.
- O mnie - jęknęła. Była bliska łez. Dawno nie widziałem jej płaczącej i nie chciałem być tego świadkiem. - No bo ja jestem głupia.
  - Nie no ja rozumiem, że może przespanie się ze mną nie jest... - westchnąłem, ale ona nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
- Chodzi o to, że wczoraj, ja ani ty... No przed... W sensie ja nie wiem - pierwszy raz się tak jąkała. Nie mogła złożyć pełnego zdania, a jej płaczliwy to nie ułatwiał zrozumienia sensu wypowiedzi. - Nie wzięłam tabletek i nie dopilnowałam, abyś ty... No, a jak ja znowu będę w ciąży? Znając moje szczęście będą to bliźniaki, więc łóżeczko możemy kupić już teraz.
  Zaśmiałem się, bo co innego mogłem zrobić w takiej sytuacji. Przytuliłem ją mocno do siebie, a ona położyła głowę na moim torsie. Powoli zaczynała się uspokajać.
- To by była prawdziwa tragedia Jaguś - mruknąłem. - Co byś ty zrobiła z tymi wszystkimi dziećmi?
- Bardzo śmieszne. Ciekawa jestem czy zakończyłbyś karierę i siedziałbyś z całą gromadką w domu - burknęła.
- Gdybyś mnie o to poprosiła - wzruszyłem ramionami i spojrzałem za okno.
- Nigdy cię o to nie poproszę, ale obiecuję, że cię uduszę, jak znowu będę się musiała babrać w tych pieluchach - powiedziała.
- No bo to by była moja wina - pociągnąłem ją za luźne pasemko włosów.
- No oczywiście, że nie. Niepokalane poczęcie - odepchnęła mnie lekko i zeskoczyła z parapetu. Zgasiła i wyrzuciła niedopałek papierosa.
- A ty dokąd? - miałem zmierzyć ją wzrokiem od stóp do czubka głowy, ale zatrzymałem się na wysokości jej idealnych nóg.
- Napić się kawy - odpowiedziała i podeszła do staromodnego młynka. Wiele razy namawiałem ją na ekspres, ale ona za każdym razem odmawiała. Dopiero teraz zaczynałem zdawać sobie sprawę, ile tak naprawdę o niej wiem, że każde jej nawet najbardziej wkurzające i najdziwniejsze zwyczaje i rytuały są dla mnie niezwykle ważne, bo to właśnie one stworzyły klimat tego domu, naszego związku.
- Twoje zdrowie w tym momencie mówi ci z sarkazmem ,, dziękuję" - kręcę głową, chociaż sam także ubóstwiam kawę, jednakże przy niej wymiękłby najwytrwalszy koneser. To, że hektolitry brązowego płynu jeszcze nie odbiły się na jej zdrowiu należało zaliczać do cudów.
- Napijesz się ze mną? - zapytała, nie komentując mojej poprzedniej wypowiedzi.
- Oczywiście - uśmiechnąłem się szeroko. - A śniadanie?
- Jak sobie zrobisz to będzie - odpowiedziała i sięgnęła, stojąc na palcach, po drugi kubek.
- Dziękuję skarbie - stanąłem za nią i z wyższej piórko zdjąłem talerz. Pochyliłem się i złożyłem pocałunek na jej szyi, gdzie nadal widoczne były cienkie, białe blizny.
- Przestań - zarumieniła się i odwróciła do mnie przodem. - Nie ma czasu. Chciałabym, skoro już jesteś w domu, odebrać Adasia, a jeszcze wcześniej gdzieś cię zabrać.
- Już nie mogę się doczekać - delikatnie zsunąłem kawałek materiału swetra z jej ramienia.
- Zimno mi  - mruknęła.
- Trzeba było dłużej siedzieć z papierosem przy otwartym oknie - odpowiedziałem i pocałowałem ją w czubek nosa.
- Dobrze mamusiu, następnym razem całe mieszkanie będzie śmierdzieć, bo będę paliła przy zamkniętym.

***
    Po tym, jak zjadłem śniadanie, a Jagoda wypiła obowiązkowy, drugi kubek kawy wyszliśmy z domu. Kobieta sama złapała mnie z rękę i ruszyła w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Chcesz mnie zgubić? - zapytałem, kiedy opuściliśmy zabudowania i skręciliśmy w lewo po raz tysięczny tego dnia.
- Gdybym chciała zrobiłabym to już dawno. Teraz to się do czegoś nadajesz, byłoby to bardzo nieekonomiczne, mogłam wpaść na to wcześniej - uniosła twarz do wiosennego słońca, a ja dopiero w tym momencie zobaczyłem, wysypane na jej nosie i policzkach cudowne, złociste piegi, o których istnieniu nie pamiętałem od czasów dzieciństwa.
- Czyli kiedy nic nie pamiętałem i byłem jedną, wielką chodzącą amnezją, to - uniosłem brew, a ona tylko popchnęła mnie w stronę rowu.
- Przypomniałeś mi, jaki cudownym, niewinnym chłopakiem potrafisz być - prawie, że wyrycytowała, poczym wskoczyła mi na plecy. Poprawiłem ją trochę i dalej niosłem ją.
- Jestem za ciężka - mruknęła i przytuliła policzek do mojej głowy.
- Tak, zaraz mi się kręgosłup złamię - westchnąłem. Nie lubiłem, kiedy narzekała na swój wygląd, dla mnie w każdym calu była idealna. - A tak na poważnie, to gdzie my idziemy, bo nie chciałbym nas zgubić.
- Już dochodzimy - odpowiedziała i wskazała na jakąś nienaturalnie zieloną polanę, której trawa była ścięta równo i krótko. Zamiast drzew, z ziemi sterczały dwa prostokąty, a gdzieś trochę dalej był mały, drewniany domek.
- Boisko - szepnąłem.
- Tak. Marek proponował mi to już dawno temu, ale chcialam z tym poczekać na ciebie. Chciałam, abyśmy mój pierwszy, od długiego czasu mecz zagrali razem, abyś był w tym i w tym uczestniczył, aby to nam zapadło już na zawsze w pamięci. Planowałam to trochę wcześniej, ale ty uciekłeś i...
- Przepraszam - kucnąłem, aby było jej wygodniej zejść.
- W sumie może to dobrze, że robię to dopiero teraz - wzruszyła ramionami i prawie że w podskokach ruszyła w stronę domku. Pobiegłem za nią, ale nie łatwo było ją dogonić, kiedy na skrzydłach ukochanego sportu, prawie unosiła się nad zieloną murawą.
   Nie musiała pukać, kiedy tylko doskoczyła do werandy w drzwiach stanął Marek. Prawie w ogóle się nie zmienił. Na mój widok uśmiechnął się szeroko i pomachał mi, jednocześnie przytulając Jagodę.
- Zagra z nami jeszcze mój syn - powiedział. W drzwiach stanął chłopak, ale coś w jego wyglądzie...
- On ma zespół Downa - szepnęła Jaga i szeroko uśmiechnęła się do dziecka.
- Jestem Alek - uśmiechnął się milutko i wyciągnął do mnie prawą rękę.
- A ja Maciek - odwzajemniłem gest. - Będziesz ze mną w drużynie?
- Tak. Wygramy - odpowiedział i ostrożnie położył na ziemi piłkę.
- Przykro mi Jagódko, ale jesteśmy bez najmniejszych szans. Mój syn jest świetnym piłkarzem - powiedział z dumą Marek.
- Ma to po tatusiu - uśmiechnęła się słodko dziewczyna.
- Ale bez przesady - mruknąłem.
   Jagoda i Marek wybuchnęli śmiechem, a ja i Alek spojrzeliśmy na siebie. Po chłopaku było widać jego niepełnosprawność, ale był również niezwykle kontaktowy i wesoły. Zapowiadał się ciekawy mecz z nim w drużynie.
- Pokonamy - powiedział, kiedy miałem rozpocząć spotkanie.
- No ba - odpowiedziałem pewnie i przymierzyłem się do mocnego rozpoczęcia meczu. Nagle w pewnej chwili coś mnie tknęło.
- A może to ty zaczniesz? - zapytałem, a jemu tylko oczy się ożywiły.

Powoli zaczynam zbliżać się do końca. Trzymajcie kciuki, abym niczego nie spaprała w ostatnich rozdziałacb.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top