Rozdział IV Skarb
Był środek nocy, a ja nie mogłem spać. Nawiedzały mnie koszmary. Niewyraźne, wyblakłe. Nigdy nie mogłem nikogo rozpoznać, a gdy chciałem się wsłuchać w to, co mówią osoby w nich występujące, nie mogłem zrozumieć kontekstu. Obudziłem się spocony z krzykiem na ustach. Przy mnie siedziała Jagoda. Widziałem na jej twarzy bezradność. Przestraszyłem się. To ona dotąd mnie prowadziła. Trzymała za rękę i jak matka, która uczy dziecko pierwszych słów, tak dziewczyna przypominała mi kim jestem i jak mam nazywać uczucia, które we mnie siedzą. Jeżeli ona nie wiedziała, jak mi pomóc, to kto miał to zrobić?
Nic nie mówiliśmy. Siedzieliśmy tylko razem, ona starała się dodać mi otuchy swoją obecnością, ale nie dawało to dużego efektu. Dopiero teraz zrozumiałem. Ona nie była gotowa. Już pierwsze dziecko było dla niej niespodzianką i niesamowitym ciężarem. Drugie, w mojej osobie było ponad jej siły. Starała się to udźwignąć. Minął wrzesień, w którym spłynęła na mnie lawina wspomnień, za nami był smutny, deszczowy i nieprzyjemny październik, kiedy to rozpocząłem pierwsze, lekkie treningi, dzięki czemu powróciła pamięć mięśni, dzisiaj kończył się listopad, miesiąc, gdzie pojawiały się tylko, nic niemówiące mi urywki. Dotąd rozumiałem tylko, że tracę sezon, teraz zdałem sobie sprawę, jakie to egoistyczne. Jagoda traciła miesiące życia, marnowała czas, który mogła poświęcić, aby się rozwijać. Czułem się winny. Ona nie chciała rodziny.
***
- Pięknie wyglądałabyś w bieli – powiedziałem, gdy siedziałem u niej na łóżko. Ona szykowała się do pracy, a ja cieszyłem się wakacjami.
- Coś sugerujesz? – zapytała, nawet się do mnie nie odwracając.
- Znamy się od szesnastu lat – odpowiedziałem. – Myślę, że jestem gotowy, aby stworzyć rodzinę.
- Ale ja nie jestem – ucięła. – I nie będę, dlatego proszę cię, nie wracajmy już więcej do tego. Jest dobrze.
- Nie chcę narzekać...
- To nie narzekaj.
- Źle ci ze mną? – wstałem z łóżka i stanąłem obok niej.
- Nie. Dlatego nie chcę nic zmieniać.
- Jaguś, ale...
- Nie chcę pierścionka, obrączki, dzieci, ok?
- Wiem, ale...
- Nie zmienię zdania.
***
- Jak to się stało, że my... to znaczy ty... się zgodziłaś na Adasia? – zapytałem po cichu.
- Nie zgodziłam się – powiedziała. – Pewnego razu zapomnieliśmy i... stało się.
- Nie jesteś szczęśliwa – wypowiedziałem na głos to, co do tej pory siedziało mi w głowie.
- W jakieś części jestem – odpowiedziała. Zawsze do bólu szczera.
- Nie chciałaś dzieci – powiedziałem. – Teraz jest Adaś i ja.
- Przyznam, że macierzyństwo nie było na szczycie listy moich marzeń, a bycie z tobą wyobrażałem sobie trochę inaczej, ale... myślę, że los daje nam kolejną szansę.
- Nie było między nami dobrze? – zapytałem się.
- Powiedzmy tak: walka charakterów, inne pomysły na przyszłość i problemy w życiu zawodowym. Porozmawiajmy o czymś przyjemnym.
- Co masz na myśli? – zapytałem. Nie chciałem naciskać.
- No nie wiem. Wiesz, jutro, a właściwie to chyba nawet dzisiaj jest taka bardzo ważna data – uśmiechnęła się.
***
- Nie idę na kwalifikację – oznajmiłem Kamilowi, który od kilkunastu minut, dzielnie znosił moje towarzystwo. Tylko nasza dwójka była zwolniona z kwalifikacji. Dlatego nigdzie nam się nie śpieszyło. Trener dał nam wolną rękę.
- Dobrze – zgodził się mężczyzna znudzonym głosem i oparł się na ramieniu. – Dopóki nie dostaniemy informacji od...
- Nie chcę iść. Nie powinno mnie tutaj być – pożaliłem się.
- Jagodzie i tak byś nie pomógł.
- Ale jak coś jest z dzieckiem? To jest za wcześnie – wstałem i zacząłem chodzić po pokoju w tę i z powrotem. Miałem niepowtarzalny talent, granie ludziom na nerwach.
- No dobrze, masz rację – z tym człowiekiem, nawet się porządnie pokłócić nie było można. Był wkurzająco ugodowy. – Co byś tam robił?
- Ja... nie wiem, ale przynajmniej nie miałbym wyrzutów sumienia – odpowiedziałem i usiadłem obok niego. – A ty, co ty byś zrobił?
Kamil zawahał się. Pożałowałem, że zapytałem, może nie powinienem pytać. Jak zwykle moja delikatność była na poziomie poniżej zera.
- Szczerze powiedziawszy nie myślałem o tym, ale teraz ty musisz podjąć życiową decyzje, czy idziemy na skocznie, czy zostajemy tutaj?
- Tutaj, zadzwonię do Kuby – wyciągnąłem telefon. Jednak nie wybrałem numeru brata, bo ten przysłał mi sms: ,,Masz syna – Adaś". Poczułem miliard pozytywnych emocji. Uśmiechnąłem się i rzuciłem się na Kamila.
- Spokojnie – śmiał się szatyn. – Udusisz mnie.
- Przepraszam – mruknąłem i odsunąłem się od niego.
- Tylko tak, dla formalności, zostałeś tatą?
- Aha. Mam syna!
- Czyli dobrze rozumiem, że ja zostaję ojcem chrzestnym? – rzucił we mnie poduszką.
***
- Wstawaj! – potrząsała mną Jaga. Niepewnie uniosłem jedne oko. Było mi cieplutko i wygodnie, nie chciałem opuszczać łóżka. – Maciek, rusz się! Sama nie dam rady.
Usiadłem i spojrzałem na nią sennym wzrokiem. Byłem niewyspany, nocne rozmowy jakoś mi nie służą.
- Muszę jechać. Wzywają mnie do wydawnictwa. Za dziesięć minut podstawią mi taksówkę... Dasz radę przez godzinę z Adasiem? Potem przyjedzie pani Zofia. Patrz tu masz jej zdjęcie. Zresztą ona ma własne klucze, więc się nie wystrasz, ok? No dobra, to ja się idę szykować. Ty też się ubierz, śniadanie wam zrobiłam, obiad... o matko zapomniałam. No dobra, tu masz pieniądze, zamówisz coś, zrobisz zakupy, nie wiem, dasz radę... W razie czego dzwońcie do Ewy. Ale pani Zofia powinna sobie ze wszystkim poradzić. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Szkoda, że nie możemy drugich urodzin naszego syna spędzić razem. Nadrobimy to.
Tylko kiwałem głową, starając się to wszystko zapamiętać i jakoś ułożyć. Kiedy wyszła z pokoju wstałem zacząłem szukać ubrań. Usłyszałem śmiech Adasia i szum suszarki dochodzący z łazienki. Ciekawe czy tak kiedyś wyglądały nasze poranki? Co się działo, kiedy ja byłem na zawodach, a ona musiała nagle wyjechać? I wreszcie, kim była pani Zofia, której imię, Jagoda wypowiadała z całkowitym szacunkiem?
***
Adaś i ja jakoś daliśmy radę. Najpierw zjedliśmy przygotowane przez Jagę śniadanie, następnie poszliśmy do salonu. Usiedliśmy na dywanie i budowaliśmy wierze z klocków.
- Jak będziesz głodny to powiedz – poprosiłem.
- Dobra.
- Albo jak ci się zabawa znudzi. Wtedy wymyślimy coś nowego.
- Kinjenkal – wyseplenił, a ja dopiero po chwili zrozumiałem o co mu chodziło.
- Tak jak wczoraj?
- Tak. Wujek Kamil znowu wygla – odpowiedział trochę znudzonym głosem. I rozwalił wierzę, którą właśnie ukończyłem.
- Nie lubisz, jak wujek wygrywa? – zapytałem.
- Ty – uśmiechnął się. Wstał i podszedł mnie przytulić.
- Teraz nie skaczę – powiedziałem i podniosłem go wysoko.
- Czemu? – zapytał i zaczął się śmiać, bo najpierw postawiłem go na ziemi, sam wstałem i nagle poderwałem go do góry.
- Nie umiem – zrobiłem smutną minę.
- Szkoda – złapał mnie za szyję i przytulił się.
Nasze małe rodzinne czułości przerwał dzwonek do drzwi. Niosąc malca, podszedłem do tam, spojrzałem przez judasza i po chwili w progu mojego domu pojawiła się wysoko, dosyć szczupła staruszka. Białe włosy miała schowane pod eleganckim, fioletowym kapeluszem, pozwalając nielicznym pasemkom opaść na pomarszczoną twarz. Cerę miała zadziwiająco jasną, małe, niebieskie oczy świdrowały mnie spojrzeniem, drobne, jasnoróżowe usta uśmiechały się do mnie, ale chyba nie do końca szczerze. Kobieta opatulona była czarnym, długim płaszczem, dłonie zakrywały pasujące rękawiczki, na nogach zaś miała eleganckie kozaki.
- Niech pani wejdzie – powiedziałem i odsunąłem się trochę, aby zrobić jej miejsce.
- Dzień dobry – przywitała się i zdjęła rękawiczki, uścisnęła moją dłoń, a potem rozczochrała włosy Adasiowi. – Widzę, że Jagódka trochę panikowała, mały wygląda na szczęśliwego.
- Latałem – pochwalił się chłopiec i uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę? – kobieta uniosła brew, ale oczy jej się śmiały.
- Tak. Wujek też dziś... - zaczął, ale po chwili znowu się we mnie wtulił i pogładził po włosach.
- To smutne, że musiałeś ulec wypadkowi, abyście wreszcie spędzali tyle czasu ile powinniście – staruszka zdjęła wierzchnie okrycie i wyjęła z jednej z szafek kapcie. – Przynajmniej teraz się tobą nacieszy. Szkoda tylko, że większość waszych wspólnych chwil, które teraz razem spędzacie, za parę lat i tak nie będzie pamiętał.
- Nie wiem czy wrócę do skoków – powiedziałem i ruszyłem za nią, zmierzaliśmy do kuchni.
- Zrobisz to, nic nie trwa wiecznie, a poza tym was tam po prostu ciągnie. Myślę, że w przyszłym sezonie znowu będziesz latał. Jesteś uparty, tacy jak ty, po prostu się nie poddają – zamilkła na chwilę i stanęła przy parapecie. – Jedliście śniadanie?
- Tak – kiwnąłem głową, chciałem postawić malca na ziemi, ale ten trzymał się mnie kurczowo.
- Adasiu, nie chcesz do cioci Zosi? – kobieta spojrzała na niego ciepło. – Twój tata nie może cię ciągle dźwigać.
- Chcę do cioci – zgodził się i zszedł na dół. Podbiegł do staruszki i wdrapał się na krzesło stojące obok niej. – Co robisz?
- Na razie zastanawiam się czy może ciasta nie zrobię? Jak myślisz, Maćku?
- Nie wiem... nie wiem czy mogę – zarumieniłem się.
- Nic ci się nie stanie. Przytyć nie przytyjesz – machnęła ręką. – Przyda ci się chwila przyjemności. Jaga cię z domowymi wyrobami to chyba nie rozpieszcza, co?
- Nie...
- Eh... nigdy nie była typem gospodyni, elegantki w sumie też nie, ale ostatnio się polepszyło. Może z wypiekami też tak będzie? – patrzyłem, jak szuka mąki, mleka i innych składników potrzebnych do zrobienia ciasta, mój synek pomagał jej, a ja tylko patrzyłem z boku. Zastanawiałem się, dlaczego nie ma z nami moich, albo Jagi rodziców. Kim była dla nas pani Zofia?
***
Dwie godziny później ciasto było gotowe, Adaś sam bawił się w swoim pokoju, ja siedziałem przy stole przed małym kawałkiem ciasta, naprzeciw pani Zosi.
- Jedz – powiedziała, a ja posłusznie zacząłem dłubać w swoim kawałku.
- Kiedyś byś dyskutował – uśmiechnęła się. – Przychodziłeś do mnie z Jagodą, to ona cię do mnie zaciągała, kiedy tylko byłeś w Polsce. Wiem, że nie lubiłeś tego, ale kochałeś ją i przesiadywałeś u mnie, tylko po to, aby być przy niej, ale nic u mnie nie jadłeś, łaskawie wypijałeś szklankę herbaty, oczywiście bez cukru i byłeś wyjątkowo obrażonym na cały świat księciem.
- Przepraszam – wyjąkałem.
- Już kiedyś to zrobiłeś – uśmiechnęła się. – Przyszedłeś do mnie skruszony. Nagle przestało wam się układać, nie wiedziałeś, jak masz to naprawić, unikała ciebie, a ty nie znałeś powodu... Bałeś się, że ją stracisz, byłeś taki zagubiony...
- Co się wtedy stało? – zapytałem.
- Byliście parą od dwóch lat, ty nagle z kolegami zdobyłeś mistrzostwo świata, stałeś się jeszcze sławniejszy niż wcześniej, byłeś rozchwytywany, brałeś ją gdzie mogłeś, ale ją to męczyło. Po zakończeniu tamtego sezonu, nagle zaczęła się gorzej czuć.
- Była w ciąży, prawda? – dokończyłem za nią.
- Tak... powiedziała ci o tym dosyć szybko, ale wcześniej musiała sama to sobie poukładać. Te kilka tygodni było dla was ciężką próbą... W sumie to nawet wykazałeś się inteligencją, przychodząc z tym do mnie, ona rzeczywiście mówiła mi o wszystkim, ale nikt nie mógł przewidzieć, że akurat to zachowa dla siebie. Dopiero teraz widzę, że zrobiła to jak trzeba, miałeś prawo dowiedzieć się pierwszy.
- Nikomu nie powiedziała?
- Nie i nikt się nie domyślał – uśmiechnęła się, kiedy zjadłem wszystko. – To była rozsądna dziewczyna szkoda, że los nie był dla niej zbyt łaskawy...
- Dzięki – mruknąłem.
- Wbrew pozorom nie byłeś najgorszą rzeczą, która ją w życiu poznała – zaśmiała się i postawiła przede mną kubek herbaty. – Chociaż czasami...
- Co ma pani na myśli?- zapytałem, kiedy pani Zofia urwała i utkwiła wzrok w oknie.
-Widzę, że muszę porozmawiać z Jagodą, należą ci się wyjaśnienia, a ja nie czuję się upoważniona, aby z tobą o tym rozmawiać.
- A o czym pani może? – odstawiłem pustą szklankę na stół. – Powie mi pani co z moim bratem, rodzicami? Nie mam od nich żadnych wieści , nikt mi nic nie mówi, jak ja mam odzyskać pamięć, kiedy wszyscy...
- O nie, nie będziesz podnosił przy mnie głosu – urwała mi staruszka i włożyła naczynia do zmywarki.
- Przepraszam, ale chyba mam prawo wiedzieć.
- Zgadzam się z tobą, ale są tematy, które mogą, albo wręcz muszą poczekać.
- Gdzie jest Kuba?
- Jest w hospicjum, do końca życia będzie jeździł na wózku, o ile wybudzi się ze śpiączki farmakologicznej. Wasz ojciec uważa, że to twoja wina i nie chcę utrzymywać z tobą kontaktu, a matka przeżyła załamanie nerwowe – kobieta powiedziała to beznamiętnym tonem, nie patrzyła mi w oczy.
- Ale... - nie wiedziałem, jak mam zareagować, co mam powiedzieć.
- I co? Co zamierzasz z tym zrobić? Nie możesz tam teraz pojechać, nie pomożesz bratu .
Nie odpowiedziałem. Prawda okazała się gorsza niż mógłbym przypuszczać. Co się stało tamtego dnia, dlaczego nie mogłem sobie tego przypomnieć?
- Chciałbym zostać sam – powiedziałem i ruszyłem do drzwi.
- Oczywiście – mruknęła. – Idź, ale kiedy zmierzasz wyjść, zająć się Adasiem? Zamkniesz się w sobie?
- Ja...
- Chciałeś poznać prawdę – powiedziała. – Opowiedziałam ci, bo uznałam, że masz prawo wiedzieć, pokaż mi, że nie popełniłam błędu.
Utkwiłem wzrok w podłodze, sam się prosiłem, ale... luki w pamięci stawały się coraz bardziej bolesne, nie pozwalały mi ułożyć wszystkiego w logiczną całość. Myślałem, że gdy dowiem się, co z Kubą, to przypomnę sobie, dlaczego straciłem pamięć, ale wstrząs chyba był zbyt duży...
***
Kuba leżał na łące, włosy rozsypały się na jego twarzy, przysłaniając jego ciemne oczy. Obok niego leżała torba i bluza.
- Przykro mi – powiedziałem do niego i usiadłem na wysokości jego bioder.
- Dlaczego? Nie miałeś na to wpływu – byłem pewien, że gdyby stał, wzruszyłby ramionami.
- Gdybym tylko nie był tak... - urwałem i położyłem się obok brata.
- Maciuś, nikt nie miał prawa ciebie obrażać, szczególnie, gdy ledwo kuśtykasz – w normalnej sytuacji by się uśmiechnął, jednak siniak na jego policzku przypomniał mi dlaczego tego nie robił.
- Sam powinienem umieć się obronić – przysunąłem się do niego.- Przecież nie będziesz przez całe życie obok mnie...
- Nie?! Uważasz, że nie zostanę świetnym skoczkiem? – dał mi kuksańca.
- Zostaniesz mistrzem – mruknąłem.
- Czego?
- Wszystkiego – zapewniłem go. Może zapisałbym ten dzień do udanych, gdyby nie ten jego siniak. On zobaczył, że na niego patrzę.
- Przestań, bo zaraz zrobię ci identyczny – burknął.
Przytuliłem się do niego.
- Nie robiłeś tego od przedszkola, co się stało? – usiadł, a ja uderzyłem głową w ziemię.
- Kiedy Krzysiek cię uderzył, przestraszyłem się...
- Hej, chłopie masz czternaście lat i nie wierzysz w możliwości własnego brata? Ale tak na poważnie, to może mnie kiedyś zabraknąć i...
- Teraz to ty się zamknij – warknąłem i uderzyłem go jego własną bluzę. – A teraz wstań i pomóż mi z tym samym. Sam powiedziałeś, że jestem kaleką.
- Kiedyś cię uduszę, ale pamiętaj, że zawszę będę cię kochać – zaśmiał się.
***
- Pani Zofio – zacząłem. – Wiem, że to pytanie nie do pani, ale... czy ja nie chciałem, aby Adaś miał brata, no bo ja i Kuba...
Dopiero, kiedy wypowiedziałem to na głos, dotarło do mnie, jak bardzo idiotycznie to zabrzmiało. Jedyne co mi się udało, to to, że pierwszy raz zobaczyłem roześmianą staruszkę.
- Nie było pytania – mruknąłem. – Idę do Adasia.
- Idź, twój mały skarb na pewni z radością pobawi się z tatą, ale na razie nie dawaj mu brata, dobrze?
Tak trochę chyba przydłużyłam. Mam nadzieję, że miło się czytało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top