Rozdział II Spacer
Adaś już spał, utulony przeze mnie do snu. Leżał w swoim łóżeczku, w ładnie urządzonym pokoiku dziecięcym. Siedziałem tuż obok i patrzyłem, jak śpi. Czy kiedyś robiłem to samo?
- Chodź – usłyszałem szept Jagody.
Wstałem i podszedłem do niej. Ostatni raz spojrzałem na swojego syna i wyszedłem z pokoiku. Skierowaliśmy się do sypialni.
- Już pościeliłam – uśmiechnęła się. Pocałowała mnie w policzek i stanęła przy drzwiach. – Dobranoc.
- Nie śpisz ze mną? – zapytałem i wskazałem na nasze łóżko.
- Pomyślałam, że lepiej będzie, jak położę się na kanapie – odpowiedziała.
- Dlaczego?
- Chciałam dać ci trochę czasu.
- Połóż się koło mnie – poprosiłem.
- Ja... - zaczęła, ale podeszła do łóżka i położyła się po lewej stronie. Tak jak zwykle.
***
Zapukałem do jej okna z ciężko bijącym sercem, nie powinno mnie tu być. Mama się o mnie martwiła, ale ja musiałem sprawdzić jak się czuję.
- Co ty tu robisz? – Jagoda otworzyła okno i wpuściła mnie do środka.
- Pomyślałem, że jesteś dzisiaj samotna – powiedziałem i wyjąłem z kieszeni paczkę żelków.
- Nie powinieneś tego jeść – zauważyła, ale położyła torebkę na stole.
- Przestań. I tak drugiego Małysza ze mnie nie będzie, a od pilnowania mam już ojca i trenera. Lepiej się zajmij sobą, bo po ostatnim treningu... - przerwałem i wskazałem na jej zagipsowaną nogę.
- Chociaż ty mnie nie dobijaj – mruknęła i pokuśtykała na kanapę. – Obejrzymy mecz?
- A nie masz dość piłki? – uśmiechnąłem się, a ona tylko pokręciła głową.
Usiadłem z jej lewej strony.
- Zaraz spadniesz – powiedziała.
- Dlaczego? – nie zrozumiałem. Rzeczywiście z tej strony było mniej miejsca, ale się mieściłem.
- Dlatego – odpowiedziała i zepchnęła mnie z łóżka. Po chwili na to miejsce wskoczył Teodor, kot o wszystkich, możliwych kolorach sierści.
- Co ci za różnica, który kot z twojej lewej? –zapytałem.
- Ten ważniejszy bliżej serca – wyszczerzyła zęby i przytuliła do siebie, tego wstrętnego futrzaka.
***
- Gdzie jest Teodor? – spojrzałem pytająco na dziewczynę, która właśnie gasiła nocną lampkę.
- Przejechał go samochód dwa lata temu – odpowiedziała i pogłaskała mnie po dłoni. – Nie martw się, nie byliście wielkimi przyjaciółmi.
- Wiem – kiwnąłem głową. Spojrzałem na Jagodę. W ciemności widziałem tylko zarysy jej twarzy. – Do końca był tym ,,ważniejszym" kotem?
- Dziwię się, że akurat to zdanie zapamiętałeś. Chociaż nie, ty zawsze uwielbiałeś mi dokuczać – roześmiała się. Jak ja ją musiałem kochać...
- To jak to się stało, że staliśmy się parą? – zapytałem.
- Dobranoc – mruknęła i przewróciła się na drugi bok.
- Lekarz powiedział, że wróci mi pamięć – ostrzegłem i oparłem się na łokciu.
- To sobie poczekasz. Jestem śpiąca.
- Tak nagle?
- Mhm. Dopóki nie odzyskasz pamięci, to zostańmy na etapie: przyjaciele.
- Ze wspólnym dzieckiem?
- Dokładnie.
- Pan doktor powiedział, że masz mi pomóc.
- Pomogę. Dlatego teraz idź spać, abyśmy jutro rano mogli pójść na spacer do parku.
- To tam zostaliśmy parą?
- Tam się poznaliśmy. Wszystko po kolei i w swoim czasie. Może być?
- Może być – zgodziłem się i przysunąłem się do niej.
***
Obudziło mnie słońce. W szpitalu zawsze panował półmrok. Tutaj, na podłodze pojawiła się jasna plama światła. Usiadłem i rozejrzałem się. Nie pamiętałem tego miejsca. Nie znałem rozkładu pomieszczeń w tym domu. I mimo że byłem tutaj od paru godzin, nie mogłem sobie niczego przypomnieć. Nic w tym pokoju nie było mi znajome, oprócz jednego zdjęcia. Przedstawiało ono mnie i jeszcze jednego mężczyznę. Obydwaj trzymaliśmy narty, na głowach mieliśmy kaski, a ubrani byliśmy w jednakowe kombinezony. Wyglądaliśmy prawie tak samo.
Podszedłem do zdjęcia. Dotknąłem go, przejechałem palcami po śliskiej, szklanej powierzchni. Musiał być mi bliski. Tylko dlaczego nie odwiedził mnie w szpitalu? Usiadłem na niskiej komodzie i wziąłem do ręki fotografie. To miała być moja pierwsza próba. Nie pamiętałem jej. Zmarszczyłem czoło i zamknąłem oczy. Może udałoby mi się przypomnieć, kim był mój pierwszy trener, albo chociaż ile metrów udało mi się uzyskać. Nie mogłem.
Nagle usłyszałem cichutki płacz. Poszedłem w stronę, z której dobiegał, nie chciałem obudzić Jagody.
- Tatuś! – usłyszałem Adasia, kiedy wszedłem do jego pokoiku. Maluch siedział na parapecie okiennym, który znajdował się nad jego łóżeczkiem. Wysokość była niewielka, ale i tak za duża dla takiego szkraba.
- Jak ty się tam dostałeś? – zapytałem.
- Tam – wskazał na leżącą na jego łóżku firankę.
- Acha – przyjąłem do wiadomości i zdjąłem Adasia z parapetu. Posadziłem go sobie na kolanach.
- Nic ci się nie stało? – zapytałem i pocałowałem go w główkę.
- Bum – odpowiedział i ruchem ręki pokazał jak zleciała firanka.
- Przestraszyłeś się?
- Tak. Głodny ja – zakomunikował i ześlizgnął mi się z kolan. Potem ostrożnie wstał, łapiąc mnie za spodnie. Tak jak wtedy...
***
Stałem przy stole w salonie. Rozkładałem obrus. Mieli przyjść rodzice Jagody. Dziewczyna pisała coś na komputerze, siedząc na fotelu w tym samym pokoju.
- Ta-ta – usłyszałem za sobą głos Adasia. Odwróciłem się.
- Co kotku? – zapytałem i uśmiechnąłem się.
Uśmiech poszerzył się kiedy zobaczyłem, że chłopiec stoi. Nie robił tego często, choć ja i Jagoda, nie raz go do tego zachęcaliśmy.
- Jaga – szepnąłem. Ona podniosła wzrok i spojrzała się na naszego syna.
- Brawo! A teraz chodź do mamusi – odłożyła komputer i rozłożyła ręce.
- Nie! – odpowiedział. Trzymając się jedną ręki krzesła, zrobił krok do przodu. Następnie puścił drewnianą nogę i sam postąpił dwa kroki w moją stronę. Potem zachwiał się i złapał się moich spodni.
- Dziki – sapnął, co miało oznaczać ,,dziękuję" i spojrzał się na mnie z uśmiechem. Wyciągnął rączki do góry. Wziąłem go na ręce. Wtulił się we mnie.
- Chodzi mama – zwrócił się w stronę Jagody. I pomachał do niej rączką.
Podeszła do nas i przytuliła się do mnie i Adasia.
- Duzi tata – skomentował chłopczyk i pogłaskał dziewczynę po główce.
- Dziękuję – mruknęła.
Kucnąłem.
- Już nie! – uśmiechnęła się Jagoda.
Złapałem ją wolną ręką w pasie i przerzuciłem dziewczynę przez wolne ramię.
- Duzia mama – ucieszył się chłopczyk.
***
- O, tu jesteś – do pokoju weszła Jagoda. Jej kolorowe, krótkie włosy były w nieładzie. Oczy miała zaspane i trochę nieprzytomne.
- Idziemy zrobić śniadanie – powiedziałem i wziąłem malca na ręce.
- To ja przygotuję nas na spacer – zaproponowała dziewczyna.
Już miałem wychodzić z pokoju, kiedy sobie coś przypomniałem.
- Jaga, gdzie jest mój brat? –zapytałem. Ona przygryzła wargi.
- Nie pamiętasz – powiedziała bardziej do siebie niż do mnie. – Naprawdę nie masz żadnych wspomnień z dniem związanym z wypadkiem?
- Nie – pokręciłem głową. Mój mózg nie przytaczał żadnych obrazów ani dźwięków. Z tym dniem, w moim umyśle, związana była jedynie bezkresna ciemność. Nie mogłem tego znieść. –Opowiedz mi.
- Jeszcze nie teraz.
- Dlaczego?
- Lekarz zabronił. To masz przypomnieć sobie sam – mruknęła i podeszła do szuflady z ubrankami Adasia.
***
Było ciepło jak na późny wrzesień i zdecydowanie zbyt zielono. Chodziliśmy po alejkach parku powoli i w ciszy. Adaś trzymał mnie i Jagodę za ręce, czasami pytał: ,,Co to?", ale był to rzadki przerywnik. Byłem mu za to wdzięczny, chciałem się skupić, coś sobie przypomnieć, znaleźć tutaj kawałek siebie, ale nic tu nie było znajome. Dziwnie się tu czułem, trochę jak przybysz z bardzo daleka, który stara się porównać to miejsce do wcześniej widzianych.
Snułem się powoli, jak duch przepływałem między drzewami, pytającymi spojrzeniami ludźmi. Czy ktoś mnie z nich znał, wiedział kim jestem, mimo że pobycie w szpitalu schudłem jeszcze bardziej, a na mojej skórze pojawiły się dziwne blizny, ślady oparzenia. Może to ja powinienem kogoś z nich znać, uśmiechnąć się, przywitać. Nie poznawałem nikogo, kurczowo trzymałem rękę syna nie chciałem się zgubić. Myślałem, że tu na świeżym powietrzu będzie mi łatwiej, ale zbyt duża liczba bodźców nie pozwalała mi się skupić.
- Jak się poznaliśmy? – zapytałem Jagodę, gdy weszliśmy w jedną z bocznych alejek.
- Tutaj – powiedziała i wskazała kępkę drzew. Zeszliśmy z dróżki i weszliśmy na zadbany trawnik. Dziewczyna podeszła do najbliższej sosny.
***
Szedłem przez park. Na lewym ramieniu niosłem sportową torbę, głowę miałem opuszczoną, włosy wchodziły mi do oczu, z nich płynęły łzy. Zmęczony usiadłem pod ulubioną sosną, oddaloną nieco od alejki. Nie chciałem nikogo widzieć. Nie teraz, gdy po raz kolejny okazywałem się gorszy od brata.
- Czemu płaczesz? – z góry doszedł mnie dziewczęcy głos. Uniosłem głowę. Na gałęzi sosny siedziała dziewczyna w moim wieku. Ta Nowa z Warszawy, która wczoraj dołączyła do naszej klasy.
- Nie twój interes – odburknąłem.
- Może i nie, ale przeszkadzasz mi czytać. Czekam na wyjaśnienia – odpowiedziała. Zeskoczyła z drzewa i stanęła przede mną. Była średniego wzrostu i przeraźliwie blada. W jej ciemnych włosach połyskiwały kolorowe pasemka. Ubrana była też jakoś tak inaczej. W przeciwieństwie do reszty dziewczyn z mojej szkoły nie miała obcisłych leginsów czy rurek i nie nosiła za małych bluzeczek. Ubrana była w czarne, trochę za szerokie dżinsy i za dużą koszulę tego samego koloru.
- Ja ci przeszkadzam? – warknąłem. - Nic nie mówię i nie wtrącam się w to co robisz.
- Dobrze, spokojnie. Nie musisz się wściekasz. Za to przydałaby ci się chusteczka – powiedziawszy to, wyjęła z kieszeni małą paczkę. – Proszę.
- Dziękuję – powiedziałem i wytarłem oczy. – Czy ja... czy ty...
- Nikomu nie powiem – kiwnęła głową. – I tak nikogo tu nie znam.
- Maciek – wyciągnąłem rękę.
- Jaga... Jagoda – uścisnęła moją dłoń.
- Nie wiem czy wiesz, ale chodzimy razem do klasy – uśmiechnąłem się nieśmiało.
- Siedzisz na końcu, sam, prawda? – zapytała.
- Mhm... Jak chcesz możesz się do mnie dosiąść. I tak będą plotkować...
***
Położyłem dłoń na jej dłoni. Była zadziwiająco zimna. Spojrzałem na jej rysy. Były teraz zdecydowanie ostrzejsze, ale nadal cudownie dziewczęce. Drugą ręką pogładziłem ją po policzku.
- Wtedy wyglądałaś trochę inaczej – powiedziałem.
- Miałam dłuższe włosy – zaśmiała się.
- I mniej kolorowe.
- Nie podobają ci się te?
- Ładne – usłyszałem głos Adasia, który nie puszczał mojej ręki.
- Nawet bardzo – dodałem. – Tylko trochę mało naturalne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top