Rozdział VII Marzenia są ze szkła

Mama przesłała mi stary album, wiele zdjęć było wyblakłych, niektóre miały słabą, jakość, ale były piękne, pojedyncze niewiele mi mówiły, ale razem tworzyły spójna historię. Na kilku ostatnich strona powklejałem moje najnowsze zdjęcia, te z sesji Ewy. Kobieta twierdziła, że wyszło ok, ale ja nie byłem do końca przekonany. W porównaniu z moimi starymi fotografiami, wyszedłem jakoś dziwnie.

Poszedłem do kuchni, gdzie pani Zofia gotowała obiad. Adaś siedział przy stole i rysował swoimi kredkami.

- Pomożesz mi? – zapytał i wskazał pokolorowaną do połowy kartkę.

- Nie umiem rysować – powiedziałem i usiadłem obok niego.

- To ja! – wskazał parę kółek.

- No nawet podobny – pokiwałem głową z uznaniem.

- I ty, mama – mówił dalej, a ja położyłem głowę na jego włosach. – Ja skaczę.

- Dalej ode mnie?

- No nie wiem – przytulił się.

- Jagoda na pewno ucieszy się z drugiego skoczka w rodzinie – staruszka posoliła danie i mieszała dalej, nucąc coś pod nosem.

- Chyba dobrze, że on ma już jakieś marzenia, prawda? – jeszcze raz spojrzałem na kartkę.

- No pewnie – uśmiechnęła się. – Ma to po Jagodzie.

- Jadze? – zdziwiłem się.

- Miała wiele planów na przyszłość.

- Chciała zostać piłkarką – przypomniałem sobie. – A potem z tego wyrosła?

- Wyrosła?

- Nie... - zgodziłem się i przymknąłem powieki, mając w pamięci jej łzy.

***

Obiecałem, że przyjdę na jej mecz, że to ja stanę się na chwilę kibicem. Wiedziałem, jakie to jest dla niej ważne, ale nie zapomniałem. Teraz musiałem, jak najszybciej dostać się na szkolny stadion i... wymyśleć jakąś dobrą wymówkę dla Jagody.

Udało mi się dostać przez szatnię i wybiegłem na boisko obok trenera naszej drużyny.

- No nareszcie! Kiedy pan coś obiecuje, należałoby... - zaczął mężczyzna. – Jaga bardzo się denerwowała. Dobrze, że Krzysiek był. Przytulił ją...

- Będzie się pan teraz nade mną pastwił? – wyrwało mi się, ale on tylko się uśmiechnął.

- Spójrz, twoja dziewczyna zaraz rozgromi przeciwną drużynę – zaśmiał się trener, a ja na chwilę zamyśliłem się. Zastanawiałem się, jak by to w ogóle było, gdybyśmy rzeczywiście byli parą.

- A to w ogóle sprawiedliwe, że ona gra z dziewczynami, gdy przez ponad osiem lat grała razem z chłopakami. No właśnie, jak oni sobie w ogóle bez niej radzą? – zapytałem.

- Część się śmieje, że tak jest sprawiedliwiej dla innych męskich zespołów, a druga podeszła na poważnie, bo to duże osłabienie – odpowiedział.

Potem patrzyliśmy na grę w milczeniu. Serce zaczęło mi bić szybciej, kiedy dziewczyna wybiegła na idealną pozycję. Wychyliłem się i nagle...

Czas się zatrzymał. Jej krzyk, który rozdarł jej powietrze. Upadek, rozpryskującą się błoto. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nagle obok mnie jej trener zaczął wydawać polecenia, zrozumiałem. Jagoda nie mogła wstać. Nie zważając na protesty podbiegłem do niej. Upadłem koło niej. Na jej policzkach lśniły łzy. Złapała mnie za rękę, a ja czułem się bezsilny, leżała na ziemi, miała dosłownie rozwaloną nogę, długa szrama, powstała po kontakcie z korkami dziewczyny z przeciwnej drużyny. Kolano Jagody było wykręcone pod nienaturalnym kątem. Wokół nas wszyscy krzyczeli, a dla mnie liczyła się tylko ona. Niechętnie przesunąłem się, kiedy do dziewczyny dopadł lekarz.

***

- To wszystko tak szybko się stało – powiedziałem i przypomniałem sobie więcej faktów. Dziewczyna miała wtedy trochę ponad siedemnaście lat. Zaczęły się nią interesować pierwsze, profesjonalne, żeńskie kluby piłkarskie, miała szansę spełnić swoje marzenia, ale wszystko skończyło się w jednej chwili, tylko, dlatego, że było ślisko, zawodniczka z przeciwnej drużyny była zbyt ambitna...

- A ty nie spędzałeś z nią wystarczającej ilości czasu – pani Zofia zerknęła na rysunek Adasia i wyjęła miski z jednej szafki. – To znaczy przez dwa pierwsze dni byłeś cały czas obok niej. Ale potem musiałeś wrócić do treningów i do szkoły. Nie miałeś czasu, pojawiałeś się w drzwiach jej sali na parę lub kilkanaście minut, na łóżko rzucałeś książki, czasami przysyłałeś swoich kolegów, nie neguję, że ci na niej zależało, ale po prostu cię przy niej nie było.

Pochyliłem głowę i przyjrzałem się swoim butom. Coraz bardziej dochodziłem do wniosku, że nie zasługiwałem na tyle ciepła, wyrozumiałości i cierpliwości ile otrzymywałem od Jagody. Chciałem mieć wszystko od razu, odpowiedzi na każde pytanie, byłem wściekły, bo nie pamiętałem niczego, ale przynajmniej miałem gromadkę ludzi, którzy się mną opiekowali, rozmawiali ze mną, przy mnie wspominali najważniejsze wydarzenia, naprowadzali na odpowiednie tory.

- Wtedy miałam nadzieję, że ona wtedy przestanie wpatrywać się w ciebie zachwytem, że zrozumie, że potrzebny jej jest ktoś... no zwyczajny człowiek, osoba, która zawsze będzie przy niej. Będzie miał taką pracę, że o każdej porze dnia i nocy, będzie mógł przyjechać do Jagi... - starsza pani nalała zupę i postawiła talerze przed nami. – No niestety, sprawdziły się moje przypuszczenia. Skoczkowie są jak chwasty.

- Słucham? – co prawda miałem mgliste wspomnienia, które zresztą potwierdziła pani Zofia, że nie przepadaliśmy za sobą, ale ,,skoczkowie jak chwasty"?

- No tak. Czym bardziej się takiego delikwenta chce się człowiek pozbyć, tym głębiej chwast zapuszcza korzenie. Skoczek zostaje w sercu kobiety na zawsze – staruszka westchnęła i spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, posłusznie wziąłem łyżkę do ręki, zacząłem jeść.

- To znaczy, że Jagoda już wtedy mnie kochała? – zapytałem po chwili.

- Czy ja wiem? Powiedziałabym, że wtedy byłeś dla niej najlepszym przyjacielem, prawie bratem, ona podziwiała cię, jako sportowca, szybko do czegoś doszedłeś, chciała być taka jak ty, aby znowu z tobą rywalizować. Przynajmniej tyle mi mówiła, mogę jednak sprawić, aby trochę urosło twoje ego i powiedzieć, że miałam podejrzenia, że coś nie coś do ciebie czuła. Ale jak każda nastolatka bała się odrzucenia.

- Czemu? – zapytałem.

- Często ze sobą rywalizowaliście i pewnego dnia wpadliście na bardzo idiotyczny pomysł. Nie pamiętam, które z was to wymyśliło, ale suma summarum założyliście się, które z was... no, kto poderwie więcej chłopaków lub w twoim wypadku, dziewczyn od rana do wieczora.

- I ja się na to zgodziłem? – byłem w szoku, dotąd przypominałem sobie kolejne drobne miłostki Jagi, swoich byłych nie pamiętałem, ale może to i dobrze.

- Mówię przecież, że nie wiem, które z was, w wieku piętnastu lat wpadło na coś takiego. Ale to nie to mnie najbardziej zaskoczyło. Byłam w szoku, kiedy okazało się, że to Kamil i Piotrek zostają sędziami w tych waszych ,,zawodach".

- Ale ja ich wtedy jeszcze dobrze nie znałem – zauważyłem. – To panią tak bardzo zaszokowało?

- Skąd, o ile Piotrek zawsze miał... nazwijmy to, intrygujące pomysły, to Kamil wydawał się taki rozsądny.

- I kto wygrał? – zapytałem.

- A kto grał w drużynie, w której było kilkunastu osobników płci przeciwnej – uniosła brew.

- No tak, głupie pytanie – uśmiechnąłem się i zerknąłem na Adasia.

- Nie ma głupich pytań – powiedziała i ponownie, wymownie spojrzała w kierunku mojej zupy, której już naprawdę nie mogłem jeść.

***

Jagoda od dwóch godzin była w domu. Na krześle leżał jej płaszcz, po pokoju walała się buty, czapka znalazła się pod łóżkiem, a szalik... jego nawet nie zdjęła. Natomiast mordowała się z suwakiem sukienki.

- Pomóż mi – jęknęła, gdy stwierdziła, że sama nie da rady. – Mam spotkanie, jeszcze jedno. Bardzo ważne. Wiem, że mieliśmy obejrzeć razem jakiś film, ale...

- Spokojnie - stanąłem za nią i delikatnie pociągnąłem za suwak.

- Nie cackaj się z nim! – westchnęła.

- Nie chcę nic zniszczyć – uśmiechnąłem się pod nosem.

- I tak nie założę tego drugi raz. Nie nosiłam sukienki od...

- Studniówki – pospieszyłem z pomocą.

- Pamiętasz? – odwróciła się gwałtownie, a ja dostałem prosto w oczy jej kolorowymi włosami.

- Miałaś taką śliczną czarną sukienkę. Wszyscy patrzyli tylko na ciebie...

- Tobie się tak wydawało.

- To ja miałem ci towarzyszyć, ale... no nie mogłem. Wróciłem tego dnia z konkursów, wiedziałem, że tak będzie, ale... nie chciałem cię puścić z nikim innym.

- Dlatego na ostatnią godzinę wpadłeś w dresach, z torbą na ramieniu – spojrzała na mnie, w jej oczach nie było wyrzutu, ale ja i tak czułem się winny.

- Poszłaś w końcu z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole...

- Bo jego też dziewczyna wystawiła.

- Miała trochę słabszy powód ode mnie, nie uważasz?

- Czyja wiem, ona też pojechała spełnić swoje marzenia.

- Jakie? – nienawidziłem tego uczucia. Tej pustki w głowie, dziwnego szumu, tego wszystkiego, co uświadamiało mi, że nie pamiętam wszystkiego.

- Chciała zobaczyć prawdziwy pokaz mody – dziewczyna uśmiechnęła się krzywo i zrzuciła z siebie sukienkę. Zostawiła ją za sobą i podeszła do szafy. Nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa. Patrzyłem na nią, na jej piękne ciało, na zgrabne nogi, kobiece kształty. Chciałem do niej podejść, ale nie wiedziałbym, co mam robić. Dotychczas ograniczaliśmy się tylko do niewinnego trzymania za rękę, nieśmiałych przytulanek, raz mnie pocałowała. Ale nie doszło między nami do czegoś więcej.

- Co tak zamilkłeś? – spojrzała na mnie i na ciągnęła na siebie moją koszulę i zaczęła szukać dżinsów.

- Myślę – odpowiedziałem i poczułem, że podoba mi się, że Jaga zakłada jakąś część mojej garderoby, była bardziej moja.

- To nie przeszkadzam – zaśmiała się i szybko założyła ciuchy.

- Ty mi nigdy nie przeszkadzasz – odpowiedziałem i zbliżyłem się do niej. Pocałowałem ją w policzek.

- Jak romantycznie – uśmiechnęła się i poprawiła włosy. – Uwierz mi, że gdybym mogła to bym została, ale no... o Boże, jak późno!

- Bez ciebie nie zaczną – stanąłem na jej drodze.

- Obawiam się, że nie masz racji – chciała mnie ominąć, ale podniosłem ją.

- Wiesz, że tego nie lubię – pisnęła.

- No, ale ja lubię – przekrzywiłem głowę. – Moim marzeniem jest, żeby kiedyś przenieść cię przez próg tego domu, jako moją żonę.

- Nie wszystkie marzenia można spełnić odpowiedziała i zsunęła się na ziemię, potem odwróciła się i wyszła z pomieszczenia. Dała mi jasno do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać ani teraz, ani w przyszłości. Jej mina sugerowała, że przed wypadkiem niejednokrotnie poruszaliśmy ten temat. Pragnąłem przypomnieć sobie, dlaczego ona tak bardzo nie chce, ale nie byłem w stanie.

Z każdym dniem wątpiłem coraz bardziej, że odzyskam pamięć. Wiedziałem, że już nigdy nie będzie tak samo, ale może to była szansa, żeby naprawić to, co kiedyś zepsułem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top