23. Exulansis
Exulansis
skłonność do rezygnazji z prób mówienia o przeżyciu, ponieważ ludzie nie są w stanie się do niego odnieść;nie wiedzą, jak zareagować.
— Chodźmy do domu — powiedział Stephen, podszedłszy do znajdujących się nieopodal drzwi i sięgnąwszy po klamkę.
Jeremy obserwował go uważnie i powoli zaczynał panikować. Dlaczego tata miałby chcieć rozmawiać na osobności? I to jeszcze w domu, podczas gdy poszukiwania Joey dalej znajdowały się w toku?
— Nie ma takiej potrzeby — rzucił pospiesznie, rozejrzawszy się po trochu dookoła. — Powinniśmy pójść w ślady mamy. Wsiądźmy lepiej do samochodu i pojedźmy do Venus Bay albo Inverloch.
Stephen, jakby całkowicie głuchy na słowa Jeremy'ego, otworzył drzwi.
— Wejdź do środka — poprosił. Jego głos nie był ani trochę stanowczy; przemawiała przez niego bezsilność.
— Dlaczego? Czemu nie chcesz jej dalej szukać? — pytał Jeremy, nie zwracając żadnej uwagi na stojących nieopodal ludzi, którzy przyglądali im się z konsternacją i dystansem.
Stephen patrzył na niego jak zawsze, gdy dawał do zrozumienia, że dalsza dyskusja nie miała najmniejszego sensu. Kiwnął głową w kierunku otwartych drzwi. Jeremy'ego przepełniała bezsilność; nieważne, co mówił, Stephen milczał albo zbywał temat. Od opuszczenia aresztu słowem nie wspomniał o Prestonie ani o sytuacji, przez którą Joey zniknęła.
Jeremy spuścił głowę i wszedł do środka. Co innego mógł zrobić? Ojciec nie pozostawiał mu żadnego wyboru – ani teraz, ani wcześniej.
Panika ścisnęła Jeremy'emu gardło i płuca, gdy huk zamykanych drzwi dobiegł do jego uszu.
— Co mają oznaczać twoje pytania? — Opanowany głos Stephena okazał się po tysiąckroć gorszy od krzyku albo wyrzutów, na które przygotował się Jeremy. — Co się stało, synu?
— Kim są ci ludzie? — odpowiedział pytaniem na pytanie, odczuwając strach przed powiedzeniem czegoś innego. — Czemu z nimi rozmawiałeś, zamiast dalej szukać Joey?
— To byli znajomi moi i Sadie — odparł pospiesznie Stephen. — Przyszli, aby okazać wsparcie i zapytać, jak mogą pomóc jutro w poszukiwaniach.
Jeremy obejrzał się przez ramię; nieopodal drzwi znajdowało się okno, które niecałkowicie zasłonięte firankę ukazywało obraz zewnętrzny. Ujrzał tam Eden i Elia przemierzających ulicę oraz wsiadającą do samochodu kobietę, z którą jeszcze do niedawna rozmawiał Stephen.
— Dlaczego Joey uciekła? — wypalił, zwróciwszy się z powrotem w kierunku ojca.
— Nie mam pojęcia — westchnął Stephen, wzruszywszy ramionami i pokręciwszy głową. — Chciałbym wiedzieć, ale nie mam pojęcia.
— Naprawdę? — rzucił Jeremy, a do pomieszczenia wparowało widmo nadchodzącego konfliktu, które czekało na przekroczenie progu już od bitego tygodnia. — Mnie się wydaje, że możesz wiedzieć. Jak niby wyglądały poprzednie dni, gdy ja wychodziłem do szkoły, a mama i babcia do pracy?
— Jeremy...
— Co?! Odpowiedz w końcu na jakieś pytanie! Rozmawiałeś z nią? Ile czasu razem spędziliście? Zwierzała ci się z czegoś tak jak kiedyś? A może ty się jej zwierzałeś i powiedziałeś wreszcie, dlaczego cię aresztowano, a potem wypuszczono?
Stephen przetarł twarz dłonią. Wyglądał na zdruzgotanego i niewiarygodnie umęczonego, ale Jeremy nie zamierzał się na to nabrać.
— Sadie ostrzegła mnie przez złym samopoczuciem Joey...
— Więc czemu nie próbowałeś jej pomóc?! Wystarczyło porozmawiać i wyjaśnić! — Wrzask Jeremy'ego poniósł się po domu; dotarł nawet do uszu przeszukującej pokój Joey Diny.
— Myślisz, że to takie proste?! W jakim świecie żyjesz? Od kiedy to wystarczy wyznać prawdę, aby wszystko było dobrze?
Nigdy się tak nie kłócili. Jeśli w ich domu w ogóle dochodziło do kłótni, ograniczały się one jedynie do słownych przepychanek między Joey a Jeremy'm oraz Sadie a Stephenem.
— No to w jakim świecie ty żyjesz, skoro twierdzisz, że wystarcza kłamstwo, aby było dobrze?
Jeremy dawno nie widział taty tak wytrąconego z równowagi i opętanego przez złość tak wielką, że myślenie na trzeźwo z pewnością przychodziło mu z trudem.
— Kiedy powiedziałem, że tak myślę? Kiedy do cholery? — wysyczał przez zęby.
Jeremy'emu zabrakło słów w głowie i głosu w gardle.
— Już nic nie powiesz?
Świst wlatującego do pomieszczenia wiatru przerwał ciszę, zanim Jeremy odważył się odezwać.
— Joey była zrozpaczona — wyznał, odpuszczając wrogi ton i nienawistne spojrzenie na rzecz smutku. — Nienawidziła czasu, zanim ja, mama i babcia nie wróciliśmy do domu. Myślałem, że to dlatego zdecydowała się na pójście wczoraj do szkoły, ale widocznie chciała się po prostu pożegnać.
Stephen pokręcił głową i osunął się na najbliższe krzesło. Wbił wzrok w drewniane panele, a jego oddech zaczął stawać się coraz mniej równy.
— Poszukuje jej zbyt wiele ludzi, aby miała się nie odnaleźć.
Serce Jeremy'ego ponownie się rozpadło, gdy pomyślał, jak może wyglądać powrót Joey. Głos uwiązł mu w gardle. Przełknął ślinę i dopiero wtedy zacząć mówić:
— Zatrzymasz ją w domu siłą?
— Co? — wybełkotał Stephen, spojrzawszy na syna pytającym i jednocześnie niezwykle zrozpaczonym wzrokiem.
— Joey musiała być potwornie zdesperowana, jeśli zdecydowała się na ucieczkę. Zrobi wszystko, aby tu nie zostać.
Stephen otworzył usta, ale nie wydobył się zza nich żaden dźwięk.
I wtem – zupełnie nagle, bez ostrzeżenia – otępienie i rozpacz Jeremy'ego z powrotem zamieniły się w gniew. W jednej chwili dotarło do niego, iż Joey naprawdę mogła potrafić zrobić wiele, aby tylko być gdzie indziej – z dala od Phillip Island.
— Teraz ty nic nie powiesz? — rzucił wyzywająco i postąpił kilka kroków w kierunku ojca. Zaśmiał się gorzko, jak chyba jeszcze nigdy dotąd, i zacisnął pięści. — Wspaniale! Milczysz. Znowu. Co za niespodzianka.
— Musisz ochłonąć, Jeremy — skitował Stephen, nie spojrzawszy nawet na syna.
Jeremy spuścił wzrok i na chwilę zapomniał, jak się oddycha. Zaczął odnosić wrażenie, jakby zaraz miała wybuchnąć mu głowa, i omal nie wrzasnął na całe gardło, aby wszystkie irytujące i niewiarygodnie głośne myśli dały mu spokój raz na zawsze. Nienawidził ich już tak bardzo! Jednego dnia przypominały mu o wspomnieniach z dzieciństwa, kiedy nie widział poza mamą i tatą prawie nikogo i tylko dążył, aby w przyszłości być równie dobrym człowiekiem, co oni, aby następnego nakazać stanięcie po stronie Joey.
Miał tego dość tak bardzo. Chciałby potrafić nie myśleć – ot tak, na zawołanie po prostu wyciszyć umysł. Naprawdę pragnął tak wiele?
W jednej chwili wplótł palce we włosy i mocno za nie pociągnął. Postąpił kilka kroków w tył i przywarł plecami do ściany. Przymknął powieki, ale prędko tego pożałował, ponieważ w czerni ujrzał Joey.
Zaczerpnął większy haust powietrza i wydukał niezwykle słabym głosem:
— Nie muszę. — Potrząsnął głową. — Jest okej.
Gdy usłyszał szuranie krzesła, wyprostował się gwałtownie. Podniósł wzrok na Stephena, który zamiast siedzieć przy stole, stał niewiarygodnie blisko.
— Jest okej — powtórzył i pospiesznie wspiął się na górne piętro.
Uciekał przed problemem, dokładnie tak samo, jak Stephen przez ostatnie tygodnie.
Na korytarzu, tuż obok drzwi do swojego pokoju, spotkał babcią. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale prędko je zamknął, ponieważ nie miał pojęcia, jakich słów mógłby w takiej sytuacji użyć.
Dinah również milczała. Pokonała odległość między nimi w ciszy i również w ciszy przyciągnęła go do siebie. Jeremy'emu zebrało się na łzy. Zamrugał wielokrotnie, aby je odgonić, ale jedna z nich i tak znalazła ujście.
Pospiesznie ją starł.
— Pójdę do Elia — wyszeptał, gdy się od siebie odsunęli. Zaledwie przed chwilą był gotów, aby wejść do pokoju, zgarnąć na szybko kilka potrzebnych rzeczy i udać się do przyjaciela bez słowa, ale w porę dał radę pomyśleć o babci i mamie, które jego nagłe zniknięcie mogłyby źle zinterpretować. — Dobrze?
Dinah pokiwała głową i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
— Oczywiście.
Kilka minut później, pukając do drzwi Enríquezów, Jeremy pomyślał, że babcia nie próbowała zapewnić go, iż dadzą radę odnaleźć Joey, mimo że na ogół bardzo lubiła prawić podobne przekonania.
Pocierał nerwowo dłonie o siebie, póki drzwi nie zostały otwarte, a w progu nie stanął młodszy brat jego przyjaciela.
— Elia nie ma — oświadczył. — Rodziców też.
Jeremy pokiwał głową, ale nic nie powiedział.
— Chcesz wejść i zaczekać?
— Tak — mruknął i przedostał się do środka. — Dziękuję.
Kręcenie się w tę i we w tę po pokoju Elia zajęło Jeremy'emu dobre dwadzieścia minut. Uświadomił sobie, że gdyby teraz znajdowała się przed nim jakakolwiek forma, która pozwoliłaby mu nie myśleć, skorzystałby od razu; nawet by się zastanawiał.
— Jeremy... — Usłyszał w pewnym momencie. — Wszystko okej? Mogłeś zadzwonić.
Myśli Jeremy'ego były tak głośne, że skutecznie dały radę zagłuszyć powrót Elia do domu.
— Eli! — wykrzyknął, postanawiając skupić całą swoją uwagę na przyjacielu. Może gdyby dał radę, przynajmniej na chwilę wyrzuciłby z głowy ojca i Joey.
— No hej.
— Byłeś u Eden? — zapytał, starając się nakierować rozmowę na tory, które wreszcie nie dotyczyłyby jego.
— Tak. Chwilę sobie pogadaliśmy.
— Fajnie.
Zaczął kiwać głową, gdy zrozumiał, że nie miał pojęcia, o czym jeszcze mogli rozmawiać. Eli przecież na pewno wyczekiwał odpowiedniej chwili, aby poruszyć delikatniejsze tematy. Jeremy wiedział, że będzie musiał stąpać po twardym gruncie i odpowiednio kierować dyskusją, aby do tego nie doszło.
— Jadłeś coś? — wypalił pospiesznie. On sam od rana nie miał za wiele w ustach.
— Nie — odpowiedział Eli. — Chodźmy na dół.
Po kuchni kręciło się młodsze rodzeństwo Elia, dlatego Jeremy mógł poczuć się bezpiecznie przynajmniej przez chwilę. Miał pewność, że chociaż podczas tych kilku-kilkunastu minut nie zostanie zmuszony do odpowiadania na pytania, których pragnął uniknąć za wszelką cenę.
Eli okazał się mimo to dziwnie wyrozumiały. Co jakiś czas posyłał w kierunku Jeremy'ego krótkie, uważne spojrzenia, ale raczej zachowywał milczenie. Nawet później, gdy udali się już na górę, a Jeremy usiadł na podłodze i nie potrafił wyrzucić z głowy wizji Joey, która tę pochmurną i wietrzną noc miała spędzić na dworze.
Na dworze panowała ciemność. Gdy Jeremy spojrzał za okno, poczuł się, jak rażony prądem. Nieważne, co działo się danego dnia i do jak strasznych oraz traumatycznych zdarzeń dochodziło – świat wciąż pozostał ten sam. Dokładnie taki widok Jeremy widywał, gdy chodził spać w pierwszych dniach po narodzinach Joey i dokładnie taki widok widywali Stephen oraz Sadie, gdy wreszcie udało im się zamieszkać razem; pełni radości spoglądali pewnie wówczas za okno i obserwowali to, co Jeremy obserwował teraz.
— Może powinienem pójść na policję — wyszeptał Jeremy, zanim zdążył się zorientować, że mówi na głos.
Eli spojrzał na niego w mgnieniu oka.
— Jesteś pewien? — odpowiedział równie po cichu.
Jeremy wzruszył ramionami.
— Nie.
A może był? Co innego mógł w końcu zrobić? Doszło już do dwóch morderstw oraz dwóch zaginięć, a policja w całej Australii Wschodniej goniła za człowiekiem, który jednego dnia był nikim, a drugiego głównym podejrzanym. Każdy trop był ważny.
„A jeśli mi nie uwierzą?" — pomyślał przerażony. Nie miał dowodów. Pewnie spojrzą tylko na niego krzywo, no bo przecież będzie mówił o sytuacji, do której doszło już prawie dwa miesiące temu, i odeślą do domu.
„A co jeśli mi uwierzą, a okaże się, że tata naprawdę miał powód?"
„A jeśli policja już o tym wie?"
„Może tata powiedział im wszystko?"
„Może po prostu boi się powtórzyć to rodzinie?"
„A może kazali mu milczeć na temat sprawy do momentu jej rozwiązania?"
„A jeśli oboje – i tata, i Bradford – są wrabiani przez kogoś trzeciego? Wtedy każde słowo może zostać zwrócone przeciw nim."
Jeremy zacisnął prawą dłoń w pięść, a następnie uderzył nią w potylicę z całą swoją siłą, której i tak nie posiadał aktualnie najwięcej.
Eli jak oparzony podniósł się ze swojego miejsca i podbiegł do niego w ciągu chwili.
— Ej, Jeremy! Co się dzieje? — zapytał, uklęknąwszy naprzeciw przyjaciela.
Jeremy ukrył twarz w dłoniach i zaczął grzebać we wspomnieniach. Nie potrafił przestać myśleć, dlatego z całą stanowczością skupił się na wycieczce szkolnej sprzed trzech lat. Pojechali wówczas do Sydney. Zwiedzili operę, przez dobre dwadzieścia minut fotografowali widok miasta z samego szczytu Harbour Bridge, spacerowali po Królewskim Ogrodzie Botanicznym i wiele innych. To właśnie tym wydarzeniom Jeremy postanowił poświęcić całą swoją uwagę, ponieważ żadne z nich nie łączyło się w jakiś sposób z Phillip Island oraz jego rodziną. Pojechał tam co prawda z Elim i Eden, ale to przecież Eli i Eden – rodzina, którą wybrał, i która, nawet gdyby chciała, nie wprawiłaby go w taki stan.
— Myślisz, że powinienem? — zapytał.
Eli sprawiał wrażenie równie rozdartego i niezdecydowanego.
— Nie mam pojęcia — wydukał. — Jeśli czujesz, że twój ojciec naprawdę kłamie...
— A jeśli nie kłamie? Jeśli naprawdę nie może nam powiedzieć prawdy, która w rzeczywistości jest niewinna? Co wtedy?
Musiał ponownie skupić się na spacerowaniu po uliczkach Sydney, ponieważ potworne scenariusze wdarły się do jego głowy nieproszone.
— Kurwa. — Ponownie zakrył twarz w dłoniach.
— Chcesz się z tym przespać?
Jeremy pokiwał głową, ale ponownie napadła go wizja marznącej, idącej cały czas przed siebie Joey, i znów nie wiedział, czego chce.
Z całą pewnością chciał po prostu zniknąć i przeczekać złe czasy w próżni.
* * *
List pozostawiony przez Prestona Bradforda okazał się sprytnym sposobem na odsunięcie od siebie części podejrzeń. Spotkania, które w nim spisał, prędko zostały przez wskazane osoby potwierdzone. Dzięki nim policja prędko utwierdziła się w przekonaniu, iż Preston nie mógł być jedyną osobą wysyłającą wiadomości z telefonu Graysona Chestona znalezionego w jego domu.
Dwunastego grudnia, podczas wizyty Bradforda u lekarza w Wonthaggi, około 17:00 wysłano dwie wiadomości z sąsiadującego z Cowes Ventnor. Początkowo nic to nie oznaczało. Wielu śledczych zajmujących się sprawą sądziło bowiem, iż Preston jeździł do Ventnor z telefonem Graysona na zmianę z Danicą.
Tamtego dnia Danica została jednak po godzinach w pracy po drugiej stronie wyspy.
* * *
Na dniach doszło jeszcze do jednego, niewiarygodnie ważnego odkrycia.
Mieszkające obok dawnego domu Cory i Chandlera małżeństwo Fieldwick ponownie zostało przesłuchane. Pytania, jakie zadawano Hannie i Jaredowi po raz pierwszy, jeszcze na początku stycznia, w głównej mierze dotyczyły Danicy. Wówczas ani Hannah, ani Jared nie byli w stanie wykazać się potrzebną wiedzą.
W trakcie drugiej tury przesłuchań sprawa miała się jednak inaczej.
Przed połową października ganek Hanny i Jareda posiadał kamerę, która na wielkie nieszczęście uległa drobnemu popsuciu. Gdy Fieldwickowie usłyszeli o odkrywczym zdjęciu Georgii Willis oraz fakcie, iż Grayson przebywał na wyspie pod koniec września, udali się wraz z kamerą na najbliższy komisariat.
Naprawiwszy kamerę i odzyskawszy zapiski nagrań pochodzące z dnia dwudziestego ósmego września, dreszcz przebiegł niektórym po plecach.
Około siedemnastej ulicą przechodzili Danica i Grayson. Obraz był niewyraźny, jednak dało się odnieść wrażenie, iż między tymi dwoma panowało dziwne napięcie.
Dwie godziny później do tego samego domu wszedł Stephen Holden. O dwudziestej Danica wyszła na ganek, aby wjechać zaparkowanym na ulicy samochodem do garażu. O dwudziestej pierwszej drzwi garażu się otworzyły, a samochód odjechał. Wrócił kilka minut przed północą.
Grayson nie wyszedł z domu Danicy ani tego dnia, ani następnego.
Kamera Fieldwicków już nigdy więcej go uchwyciła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top