16. Odnoliub
Odnoliub
Ktoś, kto w ciągu życia
kocha tylko raz.
W dniu pogrzebu Cory Chandler w dalszym ciągu miał problem ze zrozumieniem, że wcale nie śnił. Mimo iż spędził z Corą zaledwie siedemnaście procent życia, nie potrafił sobie już przypomnieć, jak wyglądała reszta, przed dniem, w którym się poznali.
Kim był, zanim do tego doszło, i kim chciał wtedy zostać? W jaki sposób myślał o przyszłości i czy w ogóle o niej myślał? Czy naprawdę żył z dnia na dzień, nie przejmując się tym, że być może brakowało mu u boku kogoś, kogo mógłby poślubić i z kim mógłby stworzyć rodzinę?
Chandler stał na przedzie wraz z rodziną Cory – tuż obok wykopanego dołu oraz trumny. Wiatr świszczał, zagłuszając łkania co poniektórych osób i przywracając wiele wspomnień związanych z bryzą, które Chandlerowi kojarzyły się przede wszystkim z jedną osobą.
Przełknął ślinę i zamrugał wielokrotnie. Przez pewien czas myślał, że skończyły mu się wszystkie łzy. Teraz zrozumiał, w jak wielkim był błędzie; one nigdy miały się nie skończyć.
Miał płakać i płakać, i próbować wiązać koniec z końcem, i tylko się zastanawiać, czy da radę udźwignąć przyszłość, w której Cora z jakiegoś powodu nie otrzymała miejsca.
Po prawej stronie Chandlera stali Jane i Ronnie Lynnowie wraz z najmłodszymi – i jedynymi – córkami. Maven obejmowała Brooke ramieniem, starając się nie rozkleić, ale nie wychodziło jej to ani trochę. Ronnie wyglądał, jak gdyby zaraz miał stracić grunt pod nogami, a Jane jakby sama była bliska śmierci. Brooke nie odrywała swojego pustego spojrzenia od trumny, pomimo niego wyglądając zadziwiająco normalnie i spokojnie.
Chandler stał nieruchomo. W dalszym ciągu nie potrafił uwierzyć. Miał nadzieję, że jeśli wyprze z głowy śmierć Cory dostatecznie mocno, ona stanie się nieaktualna.
Trochę jak ze snem, tyle że na odwrót.
Gdy człowiek uświadomił sobie, że śnił i odpowiednio się skupił, był w stanie odzyskać poczucie rzeczywistości.
* * *
Na ostatnim pogrzebie – niecały miesiąc wcześniej – Casey bez przerwy rozglądała się dookoła, chcąc zapamiętać jak najwięcej twarzy. Nieraz uważnie przyglądała się Corze i zastanawiała, kto najbardziej przypominał jej postać z lasu.
Teraz nie miała na nic podobnego siły. Temperatura była niższa niż ostatnio, a podmuchy wiatru silne – zwiastowało to początek jesieni, na którą Casey czekała z utęsknieniem.
Lato kojarzyło jej się już tylko z jednym, a wspomnienie to było tak nieprzyjemne, że cała pora roku zaczęła jawić się Casey jako przerażająca.
* * *
Jeremy pojawił się na pogrzebie z Joey, zupełnie jak znaczna część mieszkańców Cowes. Stanął wraz z siostrą w pewnej odległości, nie wiedząc właściwie, czy ich obecność tutaj była na miejscu. Myślał sobie, że być może lepiej by zrobili, zostając w domu, ale nie chciał również pokazać braku szacunku. Uznał – nie wiedząc dlaczego – że mogłoby to być niegrzeczne.
Poza tym Joey w pewnym sensie go namówiła. To ona pierwsza powiedziała o tym na głos, choć teraz wyglądała na całkiem nieprzekonaną do swojej wcześniejszej propozycji. Po skończonej ceremonii Jeremy objął siostrę ramieniem.
— Wszystko okej? — wyszeptał.
Joey pokręciła głową, nie będąc zdolną do powiedzenia czegoś na głos.
— Hej, Joey, o co chodzi? — dopytał Jeremy, obróciwszy siostrę do siebie przodem.
Jeremy nie miał pojęcia, czy śmierć Danicy zbliżyła ich do siebie, czy wręcz przeciwnie – oddaliła. W ciągu ostatnich tygodni prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiali, ale Joey nie rozmawiała prawie z nikim. Mimo to wiedzieli, oboje, że mogli na siebie liczyć – tego Jeremy był pewien.
Wcześniej, zanim znaleziono ciało Danicy, nie dogadywali się najlepiej, choć rozmawiali więcej – albo po prostu więcej się kłócili. Jeremy'ego często irytowała postawa Joey, która rzadko myślała o innych i która nie lubiła stosować się do poleceń, a Joey irytowała z kolei jego spięcie, monotonność i powaga.
Nie widział w tym nic dziwnego. Ich relacja była typowym przykładem rodzeństwa, które opierało się na miłości i irytacji.
Aresztowanie taty sprawiło, że znaleźli się w identycznej sytuacji. Jeremy od razu zauważył, iż nikt nie zrozumie go lepiej niż Joey, i że nikt nie zrozumie jej lepiej niż on sam.
— Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko, prawda? — zapytał. Było to dla niego szalenie ważne.
Joey ponownie pokręciła głową.
— Nieprawda — wyszeptała. Powiedziała to tak cicho, iż Jeremy pomyślał w pierwszej chwili, że się przesłyszał. Gdy nic nie odpowiedział, Joey wyszarpała się z uścisku i zwróciła w przeciwnym kierunku. — Możemy już iść?
— Tak — odparł Jeremy prędko, ruszywszy za siostrą w stronę domu. — Ale Joey... dlaczego tak uważasz? Wiem, że nie rozmawiamy za wiele, ale ja zawsze stanę po twojej stronie, pamiętasz? Nie chcę, żebyś się na wszystkich zamknęła — powiedział, po czym przypomniał sobie dawne słowa Eden. Prosiła o to samo; aby się nie zamykał i pamiętał, że ma przyjaciół oraz ludzi, którzy go kochają.
Odpowiedział jej wówczas czymś niemiłym i uciekł, mając gdzieś to, jak Eden się poczuje.
Miał nadzieję, że Joey była od niego mądrzejsza.
— Nie mogę — wydukała, nie odwróciwszy wzroku od chodnika.
— Czego? — zapytał Jeremy prędko; całkowicie zdziwiony i przejęty.
Joey nie chciała wdawać się w szczegóły. Milczała i unikała spojrzenia Jeremy'ego, być może zastanawiając się nad jakimś wiarygodnym kłamstwem.
— Czego? — powtórzył Jeremy, zatrzymawszy siebie i siostrę, którą złapał dłońmi za ramiona. — Czego nie możesz?
Warga Joey zadrżała. Dziewczynka zamknęła oczy, a następnie przetarła je wierzchem dłoni.
„Płacze" — pomyślał roztrzęsiony Jeremy.
— Joey? — wydukał po cichu, uklęknąwszy na chodniku przed siostrą.
— Nie mogę ci powiedzieć — wyznała ostatecznie.
Jeremy nie miał pojęcia, co mogło wytracić z równowagi jego siostrę tak bardzo. Nie rozmawiali wiele, ale Jeremy zawsze starał się upewnić, iż Joey na pewno czegoś nie potrzebowała; że nie chciała kogoś do siebie zaprosić albo że nie pragnęła właśnie wyjść przynajmniej na chwilę z domu. Raz prawie zaproponował jej umówienie się do terapeuty, ale ostatecznie stchórzył. Sam nie poczułby się dobrze z takim pomysłem.
— Możesz — zaprzeczył. — Oczywiście, że możesz. Wszystko. Cokolwiek to jest.
Joey popatrzyła na niego jakby z nadzieją, ale ostatecznie pokręciła głową.
— Mówisz tak, bo nie wiesz, o co chodzi.
— Nieprawda. Mówię tak, bo jesteś moją siostrą i możesz mi zaufać oraz mieć pewność, że uwierzę ci i pomogę, niezależnie od tego, co to będzie.
Joey walczyła ze sobą przez bardzo długo. Walczyła ze sobą od wielu, wielu tygodni i była tą walką tak niemiłosiernie zmęczona. Nagle przestało ją obchodzić, że wyżalenie się Jeremy'emu było samolubne, no bo co miała zrobić? Nie dawała już rady, a jej głupi brat okazał się zbyt przekonujący.
Powiedziała sobie, że nie miała wyjścia; że została postawiona pod ścianą i zmuszona, aby zachować się tak egoistycznie.
Pokiwała powoli głową.
— Okej — rzuciła z ulgą, której nie chciała odczuwać. — Okej. Okej. Chodźmy do domu.
Jeremy również odczuwał ulgę, ale tylko przez kilka minut, gdy wracali do domu, i mógł cieszyć się tym, że z Joey po wyznaniu będzie choć trochę lepiej.
Nie spodziewał się, że siostra miała rację, twierdząc, iż istniały rzeczy, o których nie mogli sobie mówić.
* * *
Preston Bradford, mimo dziwacznych wydarzeń z ostatnich dni, również pojawił się na pogrzebie Cory. Nie miał pojęcia, czy postępował słusznie, ale nigdy w życiu nie przypuszczałby, że znajdzie się w sytuacji jak ta, kiedy to będzie musiał bez przerwy zadawać sobie pytanie „co jest najmniej podejrzane?".
Od najmłodszych lat wiedział, że nie jest kimś uprzywilejowanym, a jego życie będzie pasmem nieszczęść i porażek, ale liczył przynajmniej na jakiś spokój.
Będąc dzieckiem, odliczał po kryjomu dni do skończenia osiemnastego roku życia, wierząc, że wraz z tą datą zacznie wszystko od nowa; że da radę zapomnieć o brutalnych rodzicach i regularnie trafiającej na odwyk starszej siostrze, która również nie chciała mieć z nim samym więcej do czynienia.
Odliczał i modlił się, wierząc, że wszystko się ułoży. Był taki pewny swoich planów, że ufał im, nawet gdy Helena przedawkowała, a ojciec poszedł siedzieć za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Nawet wtedy myślał, że po skończeniu osiemnastego roku życia wreszcie będzie szczęśliwy, a wszystko ułoży się bez problemu.
Życie okazało się jednak skomplikowane, a on skończył jako trzydziestojednolatek pracujący w teatrze oddalonym od domu o sto kilometrów i regularnie chodzący na spotkania AA, które nie zawsze okazywały się pomocne.
Przy okazji dowiedział się, że istniała szansa, iż skończy jak ojciec. Mógł znieść wiele, ale tego by nie zdzierżył. Chciał żyć i chciał wierzyć, że kiedyś będzie lepiej, ale prędzej by się zabił, niż pozwolił zamknąć.
Na pogrzeb poszedł, ponieważ Cora była jedną z niewielu osób na wyspie, z którymi rozmawiał. W życiu prywatnym był dość wycofany od najmłodszych lat, ale nigdy nie miał specjalnych problemów, aby porozmawiać z sąsiadami, których darzył naprawdę ciepłymi uczuciami. Danica i Cora nie były wyjątkami.
Zwłaszcza Danica.
Mieszkała już tutaj, gdy się wprowadził. Ich domy stały obok siebie, a ogrody dzielił jedynie jeden, niewysoki płot. Preston żył sam, dokładnie tak, jak Danica, gdy zamieszkał na wyspie. Nie pamiętał, jak doszło do ich pierwszej rozmowy, ale pamiętał, jak prędko zainicjowała ona drugą, a druga – trzecią.
Preston od razu polubił ich znajomość oraz rozmowy z Danicą, która szybko okazała się niewiarygodnie mądra i sympatyczna. Nigdy nie poczuł do niej czegoś więcej. Szczerze kibicował jej oraz Graysonowi, zastanawiając się po cichu, czy i on byłby zdolny do pokochania kogoś.
„Miłość" jego rodziców wypaczyła mu to pojęcie na wiele lat i sprawiła, że bał się, iż może być do nich bardziej podobny, niż dawniej mu się wydawało.
Podczas pogrzebu Cory zrozumiał, że w rzeczywistości nigdy nie dał rady pozostawić za sobą pasma nieszczęść i że one zawsze go znajdą – nieważne jak daleko postanowi przeprowadzić się następnym razem.
Gdy zakopywano trumnę, a do uszu Prestona nie przestawał dochodzić płacz, podjął decyzję.
Śmierć albo więzienie.
Nie chciał ani jednego, ani drugiego, ale liczenie po cichu na łut szczęścia nie było czymś, co kończyło się dla niego dobrze, dlatego musiał zadziałać.
Po pogrzebie udał się prosto do domu, gdzie bez zbędnego myślenia zaczął szukać kolejnych dziur w podłodze i zastanawiać się, o zobaczeniu jakich miejsc marzył przez całe życie.
* * *
Dokładnie w tym samym czasie Jeremy rozmawiał z Joey i zaczynał rozumieć, że niewiedza nieraz potrafiła być znacznie lepsza od obeznania.
Zaczęło się od tego, że w przedpokoju Joey krzyknęła w przestrzeń do babci „jesteśmy!", złapała brata za dłoń i zaprowadziła go schodami do góry, gdzie zamknęli się w pokoju.
Joey nie wyglądała już na tak przekonaną, jak wcześniej, na środku chodnika. Strasznie się denerwowała i miętoliła dłońmi skrawek kołdry. Jeremy sam zaczynał się bać. Trochę o to, co mógł usłyszeć i trochę o to, że ostatecznie nic nie usłyszy.
— Joey? — zaczął po cichu.
— No bo... — wydukała. — Nie wiem tylko, czy mi uwierzysz.
— Oczywiście, że ci uwierzę — zapewnił.
— Mama nie uwierzyła. — Joey wzruszyła ramionami i zaczęła błądzić spojrzeniem po pomieszczeniu. — Albo uwierzyła, ale tak nie do końca. Sama zresztą nie wiem. Nie zrozumiałam jej zachowanie. Średnio mi też cokolwiek wytłumaczyła, abym miała co rozumieć.
Jeremy naprawdę zaczynał się obawiać. Przełknął ślinę.
— Mama ma po prostu ciężki okres.
— Tak jak my.
— No tak, wiem, ale ona... Ma jeszcze nas na głowie. Musi myśleć i o sobie, i o nas, i nigdy w życiu przecież nie spodziewała się, że spotka ją coś takiego i po prostu nie wie, co robić.
Joey spuściła głowę.
— To tak jak my.
Jeremy pokiwał głową.
— Wiem — zapewnił. — Powiesz mi w takim razie, o co chodzi?
— O tatę — zaczęła niepewnie.
W pierwszej chwili Jeremy pomyślał, że Joey spotyka się ze złym traktowaniem ze strony rówieśników, a w kolejnej, że na nią również nakrzyczała mama za brak całkowitej pewności.
— To znaczy?
— Obudziły mnie jego kroki tamtej nocy. — Same te słowa wycisnęły Jeremy'emu część powietrza z płuc. — Miałam wtedy koszmar i nie chciałam ponownie zasypiać, dlatego zeszłam na dół. Tata zamknął się w łazience, ale zauważyłam na klamce i podłodze trochę krwi, dlatego zapytałam przez drzwi, czy jest ranny.
Jeremy'emu przeszedł po plecach zimny dreszcz. Aż musiał rzucić oknu krótkie spojrzenie, ponieważ pomyślał, że to przez nie wleciało nagle do środka tyle chłodnego powietrza.
— Co odpowiedział?
— Że zszedł na dół, ponieważ był głodny, i przez przypadek skaleczył się nożem.
— Poszłaś do kuchni to sprawdzić?
Joey pokręciła głową.
— Nie. Zapytałam tylko, czy potrzebuje pomocy, ale on powiedział, że wszystko dobrze i żebym poszła spać.
Jeremy przełknął ślinę i zastanowił się, jakie to musiało być dla Joey trudne. Zobaczyła w nocy trochę krwi taty, a kilkanaście godzin później dowiedziała się o śmierci pani Devy.
Przypomniał sobie, że Joey wspomniała coś o mamie.
— Nie powiedziałaś o tym na żadnym przesłuchaniu, prawda?
— Nie.
— Ale powiedziałaś mamie?
— Tak.
— I? Jak zareagowała? — dopytywał, nie dowierzając. Jak to możliwe, że nikt poza Joey, mamą i tatą o tym nie wiedział? Przecież Joey ewidentnie nie dawała rady udźwignąć tak gigantycznej tajemnicy.
— Powiedziała... — zaczęła powoli. — Właściwie to nie było nic konkretnego. Powiedziała tylko, że jestem za mała, aby to zrozumieć, i że wszystko ma głębsze znaczenie, i jeszcze, że tata jest niewinny, a ja niedługo się o tym przekonam. Tak w skrócie.
Jeremy'emu ciężko było w to wszystko uwierzyć. Siedział przez moment z szeroko otwartymi oczami, uważnie obserwując Joey i zastanawiając się, jakim cudem słowa siostry mogły być prawdą.
— Dodała jeszcze, że za żadne skarby świata mam o tym nie mówić — skończyła, spuściwszy wzrok. Gdy Jeremy w dalszym ciągu milczał, zapytała niepewnie: — Nie wierzysz mi, prawda?
— Wierzę — powiedział i otworzył ramiona. — Chodź do mnie.
„Wierzę" — powtórzył w myślach, przytulając siostrę. — „W tym problem".
* * *
W wieczór, podczas którego Joey wyjawiała Jeremy'emu sekrety rodziny, a Preston Bradford skreślał dawne życie na dobre, Stephen wreszcie postanowił zacząć mówić coś poza zapewnieniami o swojej niewinności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top