15. Weltschmerz

Weltschmerz

Poczucie beznadziejności
w związku ze stanem,
w jakim znajduje się nasz świat.


Wieść o śmierci Cory Lynn rozniosła się po wyspie w zatrważającym tempie. Minęły trzy godziny, a kilka osób zdążyło się dowiedzieć, minęło sześć, a usłyszała o tym już większość.

Reakcje mieszkańców okazały się inne niż w przypadku śmierci Danicy. Wówczas przeważał szok połączony z niedowierzaniem i strachem. Teraz nie czuło się nic poza konsternacją. Mimo iż Holdenowi nie udowodniono winy, niektórzy zachowywali się, jakby już dawno zapadł wyrok; jakby odciski palców znalezione na prawdopodobnym narzędziu zbrodni przesądzały całą sprawę.

Wypadek, do jakiego doszło w domu Cory i Chandlera, szybko zyskał miano morderstwa, a cała sprawa bardziej tajemniczej, niż wcześniej mogło się wydawać.

Joey Holden próbowała zebrać kilka informacji od swoich koleżanek i jeszcze bardziej zamknęła się w sobie.

Payton, jedna z nich, wyznała, że jej rodzice są zdania, iż prawdziwy morderca dalej siedzi w Cowes i boi się, że Cora w końcu go rozpozna.

Od Sydney Joey dowiedziała się, że powinna być spokojna. Nie wzięłaby tego pocieszenia na poważnie, ponieważ obie miały niecałe jedenaście lat i niewielkie pojęcie o świecie, gdyby nie mama Sydney, która była policjantką. Nie zajmowała się tą sprawą bezpośrednio, ale pracowała na wyspie i zdecydowanie wiedziała więcej niż większość mieszkańców.

Jeszcze inna – Chelsea – po kolei streściła Joey wszystko, co usłyszała i czego tylko była pewna.

A Joey, nie rozumiejąc, jak właściwie Cora umarła, zaczęła czytać w Internecie o suchym lodzie. Miała dziesięć lat, nie wiedziała, czym jest chemia i jak mogło dojść do tego, że lód – który znała tylko pod postacią zamrożonych kostek wody – wybuchł, a następnie wyparował i doprowadził do czyjejś śmierci w ciągu kilkunastu godzin.

Głowiła się długo, mimo to nie doszła do żadnych sensownych wniosków. Wieczorem odważyła się udać do pokoju brata i zapytać o rzeczy, które męczyły ją od dawna.

Jeremy siedział przy biurku, wyglądając na tak zmartwionego, jak tylko Joey mogła przypuszczać, i czytał na laptopie jakiś artykuł.

— Hej — powiedziała, po czym zamknęła drzwi i przemknęła przez środek pokoju na łóżko.

Jeremy odszedł od biurka, żeby usiąść przy niej, a Joey zaczęła dociekać, jak powinno zaczynać się rozmowy, do których być może nigdy nie powinno dojść.

— Czytałam trochę o suchym lodzie... — zaczęła powoli.

Jeremy westchnął i złapał ją za dłonie.

— Joey, wiem, że to trudne, ale...

— Ale mam dziesięć lat? — przerwała mu. — Mój wiek powinien sprawiać, że przestanę brać udział w tym, co dzieje się dookoła i co bezpośrednio trafia w moją rodzinę?

Może i Joey nie wychodziła z domu za często od morderstwa i aresztowania taty, ale nie była wyłącznie strachliwych dzieckiem. Ten miesiąc, który spędziła w domu – tylko ona i jej myśli – sprawił, że dała radę dojść do kilku wniosków; nawet jeśli wszystkie z nich były wnioskami strachliwego dziecka.

— Byłam ciekawa, ile może minąć czasu od podłożenia suchego lodu do wybuchu.

Jeremy wziął głęboki wdech i spojrzał na siostrę uważnie z wielkim niedowierzaniem.

— Joey... Chyba nie mówisz, że...

— Oczywiście, że nie — powiedziała z mocą. — Przecież mam dziesięć lat. Jak mogłabym coś takiego sugerować?

Jeremy oglądał Joey z obawą, której zapewne nie chciał siostrze pokazać.

— Pewnie czujesz się zaniepokojona ostatnimi wydarzeniami — zaczął po cichu. — Wiem, że to trudne, aby ot tak spróbować się nie przejmować, ale...

— Nie przejmuj się? — spróbowała dokończyć za brata.

Mimo iż Jeremy musiał zdawać sobie sprawę, jak źle to wszystko brzmiało, ostatecznie i tak pokiwał głową.

— Tak — wyszeptał. — Właśnie tak. Pamiętasz, Joey, co powiedziałem ci po aresztowaniu taty, prawda? Mówiłem serio. Możesz na mnie liczyć. Będę przy tobie, aż pewnego dnia stanie się to dla ciebie tak irytujące, że szybko tego pożałujesz.

Poprzednim razem, gdy Joey usłyszała te słowa, rozkleiła się, nie potrafiwszy udźwignąć wszystkich emocji na wodzy. Teraz mogłaby spodziewać się podobnego efektu, jednak z zaskoczeniem odkryła, iż słowa brata nic dla niej nie znaczyły. Były zwykłymi, pustymi obietnicami, których Jeremy nie spełnił za pierwszym razem, i których teraz też pewnie nie zamierzał spełnić.

Mimo to pokiwała głową.

— Wiem — skłamała, spojrzawszy w kąt pokoju. — Dziękuję.

* * *

Casey poczuła się pusta i w dziwnym sensie – czego nigdy nie przyznałaby na głos – całkowicie wolna. Żądza zemsty, która kierowała nią przez poprzedni miesiąc, zniknęła, wyparowując w ciągu jednej chwili.

Casey oszołomiona usiadła na środku podłogi w swoim pokoju. Tak bardzo przyzwyczaiła się do gniewu, nieustającego pragnienia zemsty i poczucia wyższości, że nagły brak tych odczuć zwalił ją z nóg.

Cora naprawdę nie żyła.

Casey wiedziała, w jakim była stanie, ale w życiu nie przypuszczałaby, że nie da rady się z tego wylizać.

Przypomniała sobie kłótnię, którą odbyła z nią podczas stypy, a następnie słowa, jakimi bezustannie obrażała ją w myślach po aresztowaniu Holdena. Nie potrafiła wyjść z podziwu dla głupoty Cory i dla faktu, że Cora naprawdę nie umiała rozpoznać mordercy.

Wcześniej, nawet jeśli Casey dostrzegała w swoim zachowaniu coś złego, miała to gdzieś. Zawsze tłumaczyła sobie takie czyny w głowie i nie dostrzegała błędów, jakie popełniała. Ostatnimi czasy zwykła myśleć, że wszystkie okropne działania powinny zostać usprawiedliwione, ponieważ chodziło jej tylko o ciocię; ponieważ to Danica stała u Casey na pierwszym miejscu.

Aż nagle zrozumiała, jak bardzo się wówczas okłamywała. Przecież to siebie zawsze stawiała na pierwszym miejscu. To ona zawsze była najważniejsza.

Poczuła się z tą myślą okropnie. Przypomniała sobie wszystko, co do tej pory zrobiła, i nie potrafiła pojąć, kiedy stała się takim człowiekiem. Od zawsze była pewna siebie i od zawsze gdzieś z tyłu głowy miała wrażenie, że jest lepsza od innych. Nie cierpiała sytuacji, w których ostatnie zdanie nie należało do niej i przeważnie łatwo się irytowała, gdy ktoś patrzył na nią z góry, mimo że sama nieraz patrzyła tak na innych. Była trudna, ale kiedy stała się podła? Kiedy zaczęła wykorzystywać słabości innych ludzi, aby dostawać to, co chciała i kiedy po raz pierwszy wzbudzenie strachu sprawiło jej taką satysfakcję?

Kiedy stała się osobą, która na pogrzebie cioci była zdolna do wywierania presji na kimś, kto nie zrobił niczego złego, i dlaczego była nią tak długo?

Na jaką przyszłość mogła liczyć, patrząc na wszystkich z góry? Nie posiadała przyjaciół, miała co najwyżej dobrych znajomych, ale i z nimi nie łączyło ją nic silnego. Nic nie osiągnie, jeśli postanowi żyć dalej w ten sam sposób.

Wzięła głęboki wdech. Czy naprawdę kolejna osoba musiała umrzeć, aby ona zechciała choć przez chwilę zastanowić się nad swoim życiem? Przeczesała palcami skołtunione, dawno nieczesane włosy, i zechciała krzyczeć z rozpaczy oraz bezsilności.

W następnej chwili podniosła się z podłogi, wybiegła na korytarz i omal nie wpadła na tatę.

— Wszystko dobrze? — zapytał, a Casey spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. — Coś nie tak?

— Ja... — wydukała, gdy zalała ją kolejna fala wspomnień. W noc po aresztowaniu Holdena wyszła z domu na kilka długich godzin, podczas których całkowicie ignorowała wiadomości od taty. Wróciła nad ranem – chyba koło piątej albo szóstej – i zastała Dale'a na kanapie w salonie; zmartwionego i o krok od wybrania numeru alarmowego.

Mimo że zachowała się, jak zachowała, on nawet na nią nie nakrzyczał. Odetchnął z ulgi i – nie powiedziawszy ani słowa – poszedł spać.

— Przepraszam — wydukała Casey, przytłoczona myślami i wspomnieniami, które nie chciały odpuścić. — Przepraszam. Nie wiem, dlaczego ciągle jestem sobą i w ogóle się nie zmieniam ani nie poprawiam, ale chyba właśnie zrozumiałam, że muszę to zrobić. To, jak zachowywałam się od śmierci cioci... — ściszyła, po czym pokręciła głową. Nie. Nie chodziło o jej zachowanie z ostatniego miesiąca. Casey całe życie była okropna. — Nie, właściwie to nie...

— Kochanie, spokojnie — przerwał Dale, gdy Casey zaczęła się plątać. Położył na jej plecach dłoń i popatrzył głęboko w oczy.

— Nie! — Odskoczyła od niego jak oparzona. — Nie rozumiesz, tato? — zapytała, bliska łez. — Muszę się zmienić! Jestem jebnięta! Moja moralność leży na ziemi, zakopana w jakimś głębokim rowie na poboczu, o którym nikt nie wie, i który nikogo nie obchodzi! Serio. Nic mnie nie obchodzi. Mam wszystko gdzieś. Uczucia ludzi, którym się naprzykrzam? No cóż, życie nie jest usłane różami, niech to do nich dotrze. Im szybciej zrozumieją, tym lepiej.

— Casey... — westchnął Dale. Nie ze złością, a ze zwykłym zmartwieniem. — Wiesz, że każdy ina...

— A globalne ocieplanie? — kontynuowała. — Co mi do tego? I tak umrę.

— Casey. — Złapał dłońmi za ramiona córki. — Wiesz, że tak nie jest. Na nasze zachowanie wpływa wiele czynników. Twoje martwienie się, że odczuwasz zbyt mało, może świadczyć o emocjach, które tłumisz, ponieważ jest ich za wiele, a być może po prostu taka jesteś. Tak odbierasz rzeczywistość. I nie ma w tym nic złego, jeśli nie krzywdzisz innych ludzi.

Casey zamrugała wielokrotnie, aby odgonić łzy.

— Chyba nie do końca zrozumiałeś, tato — wydukała. — Dopiero co powiedziałam, że krzywdzę innych.

Dale nie wyglądał na zezłoszczonego, co wytrąciło Casey z równowagi. Dlaczego zachowywał się, jakby rozmowa dotyczyła jakiegoś innego, znacznie łatwiejszego i mniej stresującego tematu? Przecież Casey dopiero co wyznała, jak złym jest człowiekiem!

— Sprawia ci to przyjemność? Lubisz to robić?

Casey otworzyła usta do odpowiedzi, ale szybko zrozumiała, że nie była ona tak oczywista, jak w pierwszej chwili pomyślała. Dość często myślała, że tak – poczucie wyższości dawało jej przyjemność, ale czy to sprawiało, że lubiła krzywdzić ludzi? No bo kto nie lubił, do diaska, czuć się lepszym?

Bycie kimś silniejszym dawało pewność siebie, która z kolei szła w parze z dobrym samopoczuciem.

— Nie wiem — odparła szczerze.

— Ale ja wiem.

Casey uśmiechnęła się krzywo.

— Myślę, że musisz przestać w końcu mnie tak bardzo idealizować, tato. To prowadzi donikąd.

— Nie idealizuję cię — zaprzeczył prędko Dale.

— Owszem, idealizujesz. Jak większość rodziców właściwie. Skąd się wam to bierze? Czemu tak ciężko jest dogłębnie poznać własne dziecko?

„Mama widzi mnie taką, jaką jestem" — pomyślała w pewnej chwili, po czym omal się nie zaśmiała. — „Pewnie dlatego tak bardzo jej nie cierpię".

— Bo... bo... — Dale przełknął ślinę.

— Nic nie szkodzi — przerwała mu Casey szeptem. — Ludzie z natury nie lubią się rozczarowywać.

Dale pokręcił głową.

— Casey, ja wcale nie... Dobrze się czujesz?

Casey przełknęła ślinę.

— Nie — wyszeptała.

Gdy tata ją przytulił, pozwoliła sobie odetchnąć. Zamrugała kilkukrotnie, aby odgonić łzy, ponieważ mimo najnowszych zmian w dalszym ciągu traktowała je jako oznakę słabości.

— Cora nie powinna była umrzeć — powiedziała w ramię taty. — Tak samo jak ciocia.

— Wiem — wyszeptał jej do ucha. — Wiem.

* * *

W poniedziałek blisko popołudnia, gdy Jeremy wyszedł z domu, mama Stephena przysiadła do pielęgnacji ogródka, a Joey rozłożyła się na kanapie przed telewizorem, Sadie oznajmiła, że jedzie na spotkanie z prawnikiem. Nie była to prawda, ale każda inna wymówka wydała się Sadie nie na miejscu. Powiedzenie, że jedzie spotkać się ze znajomą, nawet nie przeszłoby jej przez gardło.

Wróciwszy z pracy rozwiązała włosy, włożyła luźniejsze ubrania, zjadła coś na szybko i od razu wyszła z domu.

Miała wrażenie, że postępuje strasznie niewłaściwie, ale bezczynność zdecydowanie jej nie służyła. Wiedziała, że przy jeszcze jednym dniu spędzonym w domu na nic nierobieniu oszaleje.

Skierowała się spokojnym krokiem w stronę dzielnicy Danicy. Zmierzała do domu Prestona Bradforda, którego nie miała okazji jeszcze oficjalnie poznać.

Zapukała do drzwi, stanąwszy wyprostowana na progu.

— Sadie Holden — przedstawiła się, gdy Preston otworzył drzwi. Wyglądał całkiem dobrze; był ubrany w miarę elegancko, a o zarost i włosy z pewnością dbał. Nie sprawiał wrażenia osoby, którą zapewne interesowała się policja ze względu na kryminalną przeszłość.

Uśmiechnął się przyjaźnie, a następnie wyciągnął w jej kierunku dłoń.

— Preston Bradford — odparł. — Mogę w czymś pomóc?

— Miałam nadzieję na rozmowę.

Sadie uznała, że za tym uprzejmym uśmiechem Prestona musiało tkwić drugie dno, ale w żaden sposób go nie skomentowała.

— Oczywiście. Zapraszam. — Odsunął się na bok, aby przepuścić Sadie w drzwiach. — Może zaproponuję herbatę albo kawę?

— Poproszę kawę — mruknęła, rozglądając się po przedpokoju.

Prędko zrozumiała, dlaczego to Preston mógł okazać się następnym mordercą Danicy i Cory. Mieszkał w niewielkim, starym i pełnym bałaganu domu. Podłoga skrzypiała, a kurze walały się po wszystkich kątach.

Kuchnia łączyła się z salonem, z którego dało się wejść do sypialni i łazienki. To były wszystkie pomieszczenia. Każde niewielkie i każde minimalistyczne. Preston nie posiadał ani dużo rzeczy, ani dużo przestrzeni, ale i tak zapewne ich nie potrzebował, skoro mieszkał całkiem sam.

— Proszę, rozgość się — powiedział, wskazawszy na kanapę i znalazłszy się przy kuchennym blacie.

Sadie zaczęła krążyć po pomieszczeniu.

W domach od zawsze towarzyszyły jej fotografie. Miała piątkę rodzeństwa oraz niezwykle dumnych ze swoich dzieci rodziców, dlatego na prawie wszystkich ścianach wisiały zdjęcia. Zaczęła praktykować ten zwyczaj od razu, gdy zamieszkała ze Stephenem.

Ściany Prestona były z kolei praktycznie gołe. Znalazła tylko jedno, wiszące w czarnej ramce, zdjęcie.

— Zostało wykonane po mojej pierwszej premierze — pochwalił się, dostrzegłszy, czemu przygląda się Sadie. — Miałem dwadzieścia dwa cztery, a ta sztuka była moją pierwszą stycznością z teatrem. W żaden sposób się do przedstawienia nie przyczyniłem, ale i tak lubię nazywać tamtej spektakl moją pierwszą premierą. Jeśli oczywiście rozumiesz, co mam na myśli.

Sadie pokiwała w zamyśleniu głową.

— Rozumiem. Co wtedy wystawiliście?

— Nic znanego. To była autorska sztuka Harper Acrey.

— Jest sławna?

— Nie bardzo. To teatr w Wonthaggi, nie Melbeurne — odpowiedział. — Choć muszę przyznać, że mi osobiście bardzo się podobał tamtej spektakl. Opowiada historię Aborygenów, ich zwyczaje oraz problemy, z jakimi musieli się mierzyć w połowie poprzedniego wieku.

Sadie nie oderwała wzroku od zdjęcia, póki Preston nie podszedł do niej i nie wręczył jej kubka z kawą.

— Dziękuję.

Już w następnej chwili siedzieli przed sobą; ona na kanapie, a on w fotelu.

— O czym chciałaś porozmawiać?

Sadie udała zawstydzoną i niepewną. Preston złapał przynętę, mimo że od dziewięciu lat pracował z zawodowymi aktorami, a jego dzieciństwo opierało się na ostrożności. Być może miał po prostu dość udawania i kłamstw; dlatego tak łatwo się nabrał.

— Nie czuję się z tym najlepiej, ponieważ wiem, że i tak pewnie nie dowiem się od ciebie niczego konkretnego, ale... — zaczęła, spuściwszy wzrok w dół. Przełknęła ślinę. — Musiałam przyjść i chociaż spróbować się czegoś dowiedzieć.

— Chętnie pomogę, jeśli tylko będę potrafił — zapewnił Preston.

— Chodzi o mojego męża — wyznała ostatecznie i spojrzała Prestonowi w oczy. Wolną dłonią zaczęła nerwowo pocierać materiał spodni. — Oraz Danicę.

— Oh.

— Oh?

Preston westchnął i pokręcił głową.

— Przykro mi, ale... — Wzruszył ramionami. — Obawiam się, że jednak nie będę w stanie ci pomóc.

— Chciałam tylko wiedzieć, czy Danica ci czegoś o nim nie mówiła. Mój mąż był z nią niezwykle blisko, dokładnie tak jak ty. Liczyłam, że... no wiesz. Może coś wiesz. Często widywałeś tutaj Stephena? Danica mieszkała tuż obok, więc pomyślałam, że mogłeś coś zobaczyć.

Preston ściągnął brwi. Dopiero po chwili wziął głęboki wdech i zaczął mówić:

— Przepraszam, ale muszę zapytać: podejrzewasz go o romans?

Sadie niezwykle ucieszyła się, iż Prestona okazał się skłonny do jakiejkolwiek rozmowy. Spodziewała się, że będzie opryskliwy albo że wyrzuci ją z posesji, jeszcze zanim przekroczy próg domu.

— Ja... nie, nie wiem. Przepraszam. — Zaczęła kręcić głową. — To było niezwykle głupie. Proszę, zapomnij, że w ogóle tu przyszłam.

Sięgnęła po leżącą na podłodze torebkę i wtedy cała zawartość gorącej, praktycznie wrzącej kawy poleciała na jej biust.

Nie spodziewała się, że napój okaże się tak parzący. Krzyknęła, zanim zdążyła się opamiętać. Kubek upuściła – dźwięk tłuczonego szkła zagłuszyła jednak swoim wrzaskiem.

Preston dźwignął się z fotela w okamgnieniu. Przez moment sprawiał wrażenie, jakby chciał podbiec do Sadie, ale prędko zmienił zdanie i już chwilę później wyjmował lód z zamrażalki.

— Proszę. — Wręczył go jej pospiesznie, odrobinę zdenerwowany. — Zaraz przyniosę ci coś na przebranie.

Sadie włożyła lód pod bluzkę, a następnie wskazała na jedyne zamknięte drzwi w mieszkaniu.

— Mogę skorzystać?

— Oczywiście! — odparł zdenerwowany Preston.

Gdy tylko Sadie zamknęła za sobą drzwi, jej koszulka znalazła się na podłodze. Przyłożyła lód do oparzonego miejsca i zaklęła pod nosem. Nie sądziła, że kawa okaże się tak gorąca.

Pokręciła jednak głową i rozejrzała się po wnętrzu.

Uznała, że łazienka byłaby całkiem rozsądnym miejscem, aby coś ukryć. Zeszła na kolana i powoli, nie nakazując sobie pośpiechu, który mógłby sprowadzić na nią nieprecyzyjność, zaczęła stukać w podłogę – dokładnie i w każdy kafelek po kolei.

Minęły trzy minuty, a cała łazienka została przez Sadie obejrzana trzykrotnie, ale nic nie wydało się podejrzane. Westchnęła pod nosem sfrustrowana i ponownie rozejrzała się dookoła.

Zaczęła szukać po szafkach. Znalazła w nich masę leków, ale zanim zdążyła po któryś sięgnąć, usłyszała pukanie do drzwi.

— Mogę uchylić? Mam dla ciebie koszulę.

— Pewnie — odpowiedziała, zamknąwszy po cichu szafkę. Podeszła do drzwi i nacisnęła pomału na klamkę. — Dziękuję.

— Potrzebujesz czegoś jeszcze? — zapytał Preston, gdy Sadie zgarnęła już przez szparę koszulę i ponownie zamknęła się w łazience. — Mogę poszukać jakiejś maści albo... nie wiem. Potrzebujesz czegoś?

— Nie, dziękuję. Obmyję się zimną wodą i najwyżej pójdę do jakiejś apteki.

— Jasne. Daj znać, jeśli zmienisz zdanie.

Wróciła do przeszukiwania szafek, usłyszawszy kroki oddalającego się Prestona. To nie tak, że spodziewała się znaleźć w nich nie wiadomo co, po prostu była ciekawa. Frustrowała ją nieznajomość człowieka, który nie dość, że miał problemy z alkoholem oraz przeszłość podlegającą wątpliwościom, to w dodatku mieszkał całkiem sam i przyjaźnił się z Danicą.

Frustrowało ją milczenie Stephena, który nie skontaktował się z nią ani razu.

Frustrowało ją, że sprawa morderstwa Danicy i Cory oraz zaginięcia Graysona stała w miejscu, mimo że początek marca nadchodził wielkimi krokami.

Na męża oraz śledczych nie miała dużego wpływu, dlatego Preston okazał się ostatnią deską ratunku na drodze do zachowania zdrowych zmysłów.

— Dziękuję za pomoc — powiedziała kilka minut później, stanąwszy naprzeciw mężczyzny. — I przepraszam za kłopot oraz te głupie pytania.

— Daj spokój, nie przepraszaj.

Uśmiechnęła się, zanim odprowadził ją do drzwi. Oparzyła sobie piersi, ale nawet nie zwracała specjalnej uwagi na ból w drodze powrotnej.

Myślała jedynie o Stephenie oraz historii, którą opowiedział jej w październiku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top